Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10postaci: 6/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 5/10 | muzyka: 7/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Mashle
- Mashle: Magic and Muscles
- マッシュル -MASHLE-
- Mashle (Komiks)
- Mashle [2024]
Siła magii się nie boi!
Recenzja / Opis
Na przełomie wieków świat ogarnęło zjawisko zwane potteromanią. Wówczas nikomu nieznana pisarka J.K. Rowling stworzyła cykl książek o nastoletnim czarodzieju, Harrym Potterze. I choć początkowo niewiele osób wierzyło w sukces, seria stała się światowym bestsellerem, osiągając nakład ponad 500 milionów sprzedanych egzemplarzy. Mało tego, doczekała się filmowej adaptacji, kilku gier komputerowych, a w 2023 roku zapowiedziano stworzenie serialu. Jak to często bywa z popularnymi seriami, i ta doczekała się niezwykłej formy uznania w postaci parodii.
Harry’ego Pottera pastiszuje się często i chętnie. Wykpiwa się go w filmach, serialach, a nawet wydano całą trylogię prześmiewczych książek (Barry Trotter Michaela Gerbera). Nie ma się czemu dziwić: o ile jestem z pokolenia, które wychowało się na tym cyklu i wspominam tę lekturę z nostalgicznym uśmiechem, o tyle znajdziemy tam imponujący zbiór dziur fabularnych i nielogiczności świata przedstawionego, które aż proszą się o to, by ktoś je wyśmiał. Świat japońskiej animacji przyłączył się do tej zabawy stosunkowo późno, ale omawiane dziś anime nie jest pierwszą taką próbą. W 2013 roku pojawiła się OVA Little Witch Academia, która parodiowała rozmaite elementy klasyki fantasy, właśnie z Harrym Potterem na czele. Mimo wszystko, o ile łatwo znaleźć w LWA elementy satyryczne dotyczące Harry’ego Pottera, o tyle seria bazowała bardziej na nostalgii związanej z czarodziejską fantastyką niż na ciętym paszkwilu. Zaś omawiane dziś anime nawet nie próbuje ukryć tego, że parodia cyklu J.K. Rowling stanowi tu danie główne.
Akcja tej serii rozgrywa się w uniwersum, w którym prawie wszyscy ludzie rzucają zaklęcia, a poziom mocy magicznych wyznacza ich status społeczny. Co do osobników, którzy magią nie władają – powiedzmy, że zadbano o to, by ich egzystencja nie kłopotała praworządnych obywateli. Skoro już o nich mowa, to po krótkiej ekspozycji, poznajemy głównego bohatera, niepotrafiącego czarować piętnastolatka, Masha Burnedeada. Gdy był ledwie niemowlęciem, został porzucony przez rodzinę, która zapewne nie życzyła sobie pozbawionego magii potomka. Na szczęście chłopaka przygarnął Regro Burnedead, społeczny wyrzutek szukający nowego startu w życiu. Zrozumiawszy, że chłopca czeka okrutny los w świecie pełnym czarodziejów, chroni się wraz z nim w leśnej głuszy. Przez kilkanaście lat panowie żyją w całkowitej harmonii (zakłócanej jedynie przypadkiem rozwalanymi drzwiami, bowiem Mash, pomimo licznych talentów, nie opanował trudnej sztuki rozróżniania czynności „ciągnąć” i „pchać”), jednak każda idylla dobiega końca. W czasie pierwszej wizyty w mieście (wbrew zakazowi Regra) Mash zostaje zdemaskowany. Zresztą nie było to takie trudne, bowiem w przeciwieństwie do protagonisty, każdy posiadacz jakichkolwiek zdolności magicznych ma co najmniej jedno duże znamię na twarzy. Choć Mashowi udaje się zbiec z miasta, na jego trop wpada biuro bezpieczeństwa z ministerstwa magii. Na szczęście ogromna siła fizyczna Masha wystarcza, by rozbroić magiczne służby porządkowe. Zadziwiony niezwykłą krzepą chłopaka kierownik lokalnej filii biura, Brad Coleman, proponuje mu układ. Jeżeli Mash pójdzie do szkoły magii i czarodziejstwa i dostanie się do tamtejszej elity (co rok jest wybierana jedna osoba), Coleman pozwoli mu funkcjonować w społeczeństwie i będzie mógł wrócić do życia w leśnej chacie. Mash przyjmuje wyzwanie i od tej chwili, z fałszywym znamieniem, jako jedyny niemagiczny nastolatek w szkole, musi zdobyć tytuł najzacniejszego z młodych czarodziejów. A skoro nie potrafi władać magią, to wrota do wolności wyważy pięściami.
Już pierwszy odcinek bardzo wyraźnie kreśli ramy gatunkowe serialu, ukazując nam anime lekkie, samoświadome i luźno bawiące się konwencją. Z tego też powodu nie będę odejmował tej serii punktów za niespójność świata przedstawionego i historii, a byłoby za co. Daruję nawet to, że przy tak ubogiej palecie zaklęć, jaką dysponują poszczególni bohaterowie (w sumie mało kto pokazuje tu więcej niż jeden czar) nadludzką siłę Masha można by spokojnie sklasyfikować jako specyficzną zdolność magiczną. Parodia rządzi się swoimi prawami i tam, gdzie serialowi przysługuje taryfa ulgowa, tam ją ode mnie dostanie. Problem polega na tym, że droga do zrobienia dobrej parodii jest najeżona specyficznymi pułapkami i twórcy nie każdą z nich ominęli.
Zacznijmy od tego, co się udało. Po pierwsze, reżyser i scenarzysta poradzili sobie z jednym z najtrudniejszych problemów tego gatunku, bowiem udało im się stworzyć serię przyjazną dla widza, który niekoniecznie zna Harry’ego Pottera. Owszem, po samym streszczeniu pierwszego odcinka potteromaniak wychwyci żart o „cudownej bliźnie”, zrozumie, że świat ten byłby wymarzoną krainą dla śmierciożerców, a spowita w ciemnościach szkoła magii podejrzanie przypomina Hogwart. Jednak twórcy wiedzą, że humor musi być zrozumiały także dla niewtajemniczonych, więc zamiast co rusz puszczać oko do odbiorcy, wolą bawić się schematami i motywami z książek, posuwając je do granic absurdu. W późniejszych odcinkach sprawa wygląda podobnie – owszem, w niejednej scenie trafimy na to lub inne nawiązanie do książek J.K. Rowling, jednak twórcy po prostu chcą stworzyć dobrą komedię, bez względu na to, gdzie sięgają jej korzenie.
Choć parodiowane są tu rozmaite motywy i sceny z Harry’ego Pottera, to mile zaskoczyło mnie to, że postacie są praktycznie w całości oryginalne. Co prawda pewne motywy gdzieś tam krążą (jedna osoba jest z ubogiej rodziny, inna musi obserwować cierpienie krewnego, któremu nie da się pomóc, jeszcze inna ma kompleks bycia przeciętniakiem), ale są to bohaterowie ewidentnie budowani od podstaw. W zasadzie jedyną istotną osobą, jawnie nawiązującą do Potterów jest dyrektor szkoły przypominający Albusa Dumbledore’a. I nie mówię tu tylko o podobieństwie fizycznym do filmowej interpretacji Michaela Gambona, ale też o jego charakterze: to potężny, ekscentryczny mag, skrywający dalekosiężne plany, a jednocześnie bardzo pobłażliwy pedagog, gdy chodzi o wykroczenia protagonisty (w tej kwestii stosuje tylko minimalnie mniejszą taryfę ulgową niż książkowy dyrektor Hogwartu, a to już coś). Jednak najwięcej czasu spędzimy z Mashem i jego paczką. Nie dysponują oni szczególnie mocno rozbudowanymi portretami psychologicznymi (delikatnie mówiąc), ale na ciętą satyrę wystarczą w sam raz. Tym bardziej że ładnie skontrastowano ich osobowości, dzięki czemu ich rozmaite interakcje skutkują nieraz zabawnymi konfliktami.
O ile cieszy mnie to, że twórcy poradzili sobie z budowaniem parodii o niskim progu wejścia i stworzyli nienatrętnie nawiązujące do uniwersum Harry’ego Pottera postacie, o tyle uważam, że nie poradzili sobie z dwoma innymi trudnościami przy tworzeniu dobrej parodii. Po pierwsze, bawiąc się w jakąkolwiek komedię, trzeba pamiętać (zwłaszcza gdy robimy serial), że humor w pewnym momencie może stać się powtarzalny. Żart, który jest podobnie budowany i dysponuje podobną pointą, staje się przewidywalny, a wtedy komedia traci rację bytu. Mistrzowsko operował tym Latający Cyrk Monty Pythona, gdzie obok wysublimowanych dowcipów pojawiają się gagi rubaszne, a czasem sceny zwyczajnie nieposiadające puenty. Dzięki tak starannemu scenopisarstwu ekipie udało się uniknąć powielania schematów. Niestety, w przypadku Mashle nikt nie znalazł satysfakcjonującego rozwiązania.
Mash jest supersilny. Do tego stopnia silny, że niestraszne mu złowrogie zaklęcia, potężne bestie i prawa fizyki. Ponieważ mamy do czynienia z parodią Harry’ego Pottera, łatwo się domyślić, że regulamin szkolny to zbiór pobożnych życzeń pedagogów i raczej wskazówki niż prawdziwe reguły, zatem chłopak dość szybko zyskuje potężnych wrogów, którzy nie cofną się przed niczym. W jaki sposób dysponujący wielką siłą, niezbyt lotny, pozbawiony magii bohater będzie rozwiązywał konflikty? No, korzystając z pięści. Ile takich konfrontacji zobaczymy? Zdecydowanie za dużo. Co więcej, każdy kolejny spór zatacza coraz większe kręgi. Zatem skala historii się powiększa, ale konkluzja każdej coraz bardziej epickiej walki jest dokładnie taka sama. Owszem, początkowo śmieszył mnie dowcip polegający na tym, że przesadnie pewny siebie mag (lub zadzierająca nosa czarodziejka) opowiada z offu o swojej potędze, po czym cały plan bierze w łeb, bo Mash z nonszalancką łatwością wygrywa przy pomocy argumentu siły. Jednak oglądanie tego schematu w każdym odcinku, gdy jedyną różnicą są coraz bardziej absurdalne okoliczności, zwyczajne się przejada. Gdzieś trzeba powiedzieć „stop” i spróbować innych rozwiązań. Jasne, protagonista jest szalenie sympatyczną postacią, a jego adwersarze to odpowiednio antypatyczne typy, byśmy trzymali kciuki za właściwą stronę, lecz od dobrej komedii oczekuję większego urozmaicenia. O ile pierwsze dwie trzecie serii obejrzałem z wielkim zainteresowaniem, o tyle kiedy już wprowadzono wszystkich bohaterów i przyzwyczaiłem się do formuły, okazało się, że serial ma niewiele więcej do zaoferowania.
Z tego też powodu mam problem z jednoznaczną oceną głównego bohatera. Przyznaję, że jest sympatyczny, uczynny i w dość specyficznym stylu charyzmatyczny, jednak twórcy nie postarali się, by Mash w jakikolwiek sposób mnie zaskoczył. Strasznie żałuję, że nie spróbowano z niego stworzyć bohatera prostodusznego, ale przy tym niegłupiego. Gdyby Mash od czasu do czasu zakończył konflikt inaczej niż przy pomocy siły fizycznej, na przykład poprzez sztukę przekonywania albo działając „na chłopski rozum”, jego konfrontacje zawierałyby jakiś element zaskoczenia. Mógłbym też wtedy uwierzyć, że jest kimś więcej niż supersilną, komediową figurą.
Tu przechodzimy do drugiej pułapki, której nie uniknęli reżyser i scenarzysta: by stworzyć dobrą parodię, która nie jest zbiorem zabawnych skeczy, a historią z fabułą i bohaterami, warto okrasić opowieść jakimkolwiek realistycznym akcentem. Dzięki temu wydarzenia zyskują przynajmniej symboliczną wagę, a całość choć trochę zakotwicza się w „naszym” świecie. W innym, w moim odczuciu bardziej udanym anime‑parodii Tsundere Akuyaku Reijou Liselotte to Jikkyou no Endou‑kun to Kaisetsu no Kobayashi‑san śledziliśmy losy pięknych księżniczek i jeszcze przystojniejszych arystokratów, którzy parodiowali rozmaite schematy seriali animowanych, mang i symulatorów randkowych skierowanych do pań. Jednak komediowi bohaterowie byli tak naprawdę postaciami z gry otome, którą sterowała para zwyczajnych nastolatków. Co prawda ich problemy i relacje niespecjalnie mnie interesowały, ale dzięki nim serial zyskał niezbędną do funkcjonowania bazę, sygnał, że jest coś normalnego w tym świecie. Czegoś takiego bardzo mi brakuje w Mashle. Początkowo miałem cichą nadzieję, że relacje Masha i Regra będą tym rzeczywistym, normalniejszym punktem odniesienia, ale starszy pan dość szybko trafia na dalszy plan. Mam wrażenie, że twórcy usiłowali rozwiązać ten problem, dodając bardziej mroczne akcenty do przeszłości licznych bohaterów, ale trochę przesadzili w drugą stronę – w pewnym momencie, gdy obejrzeliśmy już czwartą albo piątą smutną przeszłość któregoś z kolegów lub adwersarzy Masha, zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie kolejny element parodystyczny (wszak w książkach J.K. Rowling dość dużo miejsca poświęca się przeszłości czarnego charakteru).
Natomiast mogę pochwalić serial za całkiem dobrą oprawę audiowizualną. Wyrazista kreska połączona z charakterystycznymi projektami postaci ładnie umiejscawia serial jako anime, które powinniśmy traktować nie do końca na serio. Do tego animacje walk są ładne, a postacie zróżnicowane. Niestety, znajdzie się też i kilka problemów – dalszy plan jest dość pusty, tła też nie należą do najciekawszych. Poza tym zastanawiam się, czy ograniczona liczba zaklęć na ucznia nie wynika z tego, że gdyby każdy z nich dysponował przynajmniej kilkoma czarami, to panie i panowie rysownicy mieliby za dużo roboty. Przyznaję, trochę mnie to wybijało z seansu. Mimo wszystko całość wygląda całkiem solidnie.
Muzyka podobała mi się jeszcze bardziej. Dominują utwory raczej nowoczesne (pojawia się nawet piosenka rapowa), które średnio pasują do dawnej Europy, jednak dobrze wpasowują się w perspektywę naszego bohatera będącego pariasem w tej społeczności. Mamy całkiem przyzwoitą czołówkę, ale przede wszystkim – zadziwiająco uroczą tyłówkę. Radosną, trochę głupkowatą, jednak wykonaną z ogromną energią i humorem. Rzadko mi się zdarza, bym oglądał napisy po odcinku, lecz tu się zdarzało.
Mashle trochę brakuje, bym uznał ten projekt za bardzo udane rozrywkowe kino, ale całość zdecydowanie rokuje na poprawę. Wystarczyłoby, żeby twórcy przepracowali jedną z dwóch głównych bolączek tej serii. By dodali coś realnego, trochę poważniejszego bądź romantycznego (wtedy dostalibyśmy nieidealną, ale uroczą serię komediową, która ma w sobie pasję). Ewentualnie, jeśli chcą trzymać całość wyłącznie w komediowych klimatach, na przyszłość muszą wprowadzić zdecydowanie więcej świeżych pomysłów. Zapowiedziano już drugi sezon i trochę się martwię, czy nie przejdzie on bez echa, jak to często bywa z seriami, które wytraciły impet. Z drugiej strony niedociągnięcia są absolutnie do naprawienia i seria może stać się równie dobrą komedią, jaką była na początku sezonu. Czego twórcom szczerze życzę.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | A-1 Pictures |
Autor: | Haijime Koumoto |
Projekt: | Hisashi Toujima, Nozomu Gotou, Saki Hisamatsu |
Reżyser: | Tomoya Tanaka |
Scenariusz: | Yousuke Kuroda |
Muzyka: | Masaru Yokoyama |