Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 21
Średnia: 6,29
σ=1,93

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Sulpice9
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100 Nin no Kanojo

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 100 Girlfriends Who Really, Really, Really, Really, Really Love You
  • 君のことが大大大大大好きな100人の彼女
Gatunki: Komedia, Romans
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Harem
zrzutka

Recenzja serialu, który z jednej strony sprawił mi mnóstwo przyjemności, a z drugiej – nie jestem pewien, czy wypada się do tego przyznawać.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Japońska wiosna w najpiękniejszej odsłonie: słoneczna pogoda, czyste niebo, rozkosznie zielona trawa i białe opadające płatki kwiatów wiśni. W tych wspaniałych okolicznościach Rentarou Aijou wyznaje swoje uczucie koleżance. Ta zaś po wysłuchaniu romantycznego monologu odpowiada z zakłopotaniem, że chłopak jest uroczy, dobry i na pewno da szczęście jakieś innej dziewczynie, ale… na samą myśl, że mogliby być razem, chce się jej rzygać.

Raptownie opuszczamy strefę wzniosłych uczuć i w następnej scence sfrustrowany absolwent gimnazjum duma nad tajemniczymi przyczynami swoich nieudanych miłosnych podbojów. Jego towarzysz, którego jedyną rolą jest zaserwowanie nam niezbędnej ekspozycji (być może dlatego zostaje nazwany „Przyjacielem A”), kiwa ze zrozumieniem głową – w końcu Rentarou jest dobrze zbudowany, niebrzydki, całkiem bystry, nie boi się kontaktów społecznych i ma dość odwagi, by zaprosić dziewczynę na randkę. W przypadku tego ostatniego ponosi porażkę nadzwyczaj często – ostatnie odrzucenie było już setnym w jego karierze. Przygnębiony Rentarou żegna się z kolegą i decyduje się zapytać bogów, o co w tym wszystkim chodzi. Ku jego miłemu zaskoczeniu w świątyni objawia mu się bóstwo miłości z fantastyczną nowiną. Co prawda do tej pory życie nie rozpieszczało chłopaka, ale w liceum wszystko się zmieni! Ponieważ ludzie mają przypisane do siebie idealnie dopasowane drugie połowy, młody romantyk po prostu nie spotkał jeszcze tej jednej jedynej. Co więcej, być może spotka nie jedną, ale nawet sto takich dziewcząt. Ostatnie zdanie nieco dziwi Rentarou, jednak chwilowo postanawia się tym nie przejmować i cierpliwie czeka na rozpoczęcie nauki w liceum.

Wakacje dobiegają końca i nadchodzi czas nowej szkoły. Na szczęście na spełnienie obietnicy bóstwa chłopak nie musi długo czekać. Już pierwszego dnia przypadkiem zderza się na korytarzu z dwiema koleżankami z klasy – hojnie obdarzoną przez naturę trzpiotką, Hakari Hanazono i podręcznikową tsundere, Karane Indą. Na młodzieńca spływa boskie natchnienie podpowiadające wielką miłość, a my jesteśmy świadkami jak podobne objawienie spada na dziewczęta. W następnych scenach protagonista przeżywa osobistą nirwanę, ciesząc się z atencji i oczywistego afektu dwóch uroczych rówieśnic. Idyllę zakłóca jedna frapująca myśl – dlaczego zakochały się w nim aż dwie panny? Co gorsza, obie dziewczyny jeszcze tego samego dnia deklarują swoje uczucia, a skołowany chłopak z trudem przekonuje je do tymczasowego odroczenia decyzji, którą wybierze. Ponownie wyrusza do świątyni, gdzie bóstwo z niechęcią tłumaczy specyficzną sytuację. W momencie narodzin Rentarou boska istota zrobiła błąd w papierach i zamiast przeznaczyć chłopakowi jedną idealną partnerkę, wpisała ich aż sto. To nie koniec sensacyjnych wieści – w przypadku tak potężnego romantycznego uczucia termin „kochać na zabój” nabiera nowego znaczenia. Jeśli Rentarou da kosza którejkolwiek z nich lub złamie jej serce, to… powiedzmy, że lokalny grabarz będzie miał co robić. Nie chcąc mieć na sumieniu 99 ofiar, chłopak decyduje się na specyficzny krok – następnego dnia wygłasza imponujące romantyczne wyznanie obu pannom jednocześnie, prosząc, by zostały jego dziewczynami. Oczywiście w prawdziwym świecie dostałby po twarzy i na tym serial by się skończył, ale skoro za wszystkim stoją boskie moce, to Hakari i Karane przystają na tę niecodzienną propozycję. Dwie dziewczyny zdobyte, dziewięćdziesiąt osiem zostało – przed Rentarou niełatwe, choć przynoszące mu wiele radości zadanie.

Dobrze, podejrzewam, że już sam opis fabuły Kimi no Koto ga Dai Dai Dai Dai Daisuki na 100 Nin no Kanojo (które można by przetłumaczyć na „100 dziewcząt, które bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo cię kochają” – na potrzeby recenzji będę używać skróconej internetowej formy Hyakkano) odstraszył znaczną część użytkowników. Mało tego – ponieważ stronię od haremówek i fanserwisowych serii, podejrzewam, że niektórzy czytelnicy, którzy znają moje teksty, mogą oczekiwać zaskakującej wolty scenariuszowej. Jednakże w tekście nie będzie prawie nic o głębi psychologicznej, nie pojawią się także zapewnienia, że Hyakkano wcale nie jest tym, za co się podaje. Choć znajdę tu kilka podpunktów nieco zmieniających perspektywę całej fabuły, tym razem anime prezentuje dokładnie to, co obiecuje. Czyli jest haremówką o wręcz wielorybich rozmiarach, która za kilka sezonów może doprowadzić do bólu głowy producentów poszukujących kolejnych aktorek do ról następnych oblubienic. Dlaczego więc, mimo mojej obyczajowej pruderii, niezmiernie bawi mnie ta wypełniona fanserwisem parodia romansów szkolnych? Cóż, „obiektywnie” jest tu niemało imponujących zalet, a większość z nich ma korzenie w wyśmienitej reżyserii.

Sam koncept fabularny nie jest żadną nowością – nie kojarzę anime z tak licznym haremem, jednak lekkie komedyjki szkolne z kilkoma bohaterkami uczepionymi ramienia protagonisty to powszechnie znany schemat. Chociaż wydarzenia Hyakkano zawierają dziesiątki ogranych klisz, to z powodu kilku szczegółów i przede wszystkim specyficznego tonu anime imponuje oryginalnością. Podczas gdy w wielu tego typu seriach pojawiają się pokusy, by nadać historii „głębi”, spróbować rozegrać relacje „na serio” lub zamarkować śmielsze pomysły, Hyakkano ani myśli rozmieniać się na drobne. Parodiujemy wszystko, co się da, wykpiwamy każdy schemat, non stop burzymy czwartą ścianę, nawiązujemy do każdego tytułu, na jaki mamy ochotę, i nie ma takiego elementu, którego nie doprowadzimy do uroczo absurdalnej przesady. W gorszych seriach nietrudno wyłapać komercyjne szwy, gdzie producent dał żółte światło by nie spłoszyć klienteli i ich portfeli. Tutaj natomiast reżyser, Hikaru Satou, prowadzi akcję niczym rozbrykany japoński nastolatek uwolniony spod kurateli rodziców, którego ogranicza tylko własna wyobraźnia. Często narzekam na to, że w rozmaitych komediach ekipa produkcyjna boi się pociągnąć fabularny obłęd do ostatniego odcinka – nie tym razem!

Na tym nie kończą się dobre wiadomości. O ile sporą część zalet serialu zawdzięczamy Rikito Nakamurze (autorowi mangi), o tyle decyzja, jak rozłożyć akcenty w anime, jest już w większym stopniu zasługą reżysera i scenarzysty. W tej kwestii zdecydowano się na coś bardzo trudnego, ale będącego kluczem do niejednej udanej serii komediowej. Co prawda fabuła jest uroczo oderwaną od rzeczywistości zgrywą, lecz uczucia bohaterów potraktowano z o wiele większym szacunkiem. Pozwolę sobie na spojler do trzeciego odcinka, w którym Rentarou podbija serce kolejnej niewiasty, miłośniczki książek Shizuki Yoshimoto. Przez prawie cały odcinek chłopak nawiązuje relację z dziewczyną, która jest do tego stopnia nieśmiała, że zamiast tradycyjnej rozmowy wskazuje poszczególne zdania w swojej ulubionej książce, by wyjaśnić, co chce powiedzieć. Jak przystało na dżentelmena, protagonista znajduje rozwiązanie, które znacznie ułatwia jej życie i wszystko kończy się szczęśliwie. Z pewnym zakłopotaniem muszę przyznać, że reżyser zbudował tak dobrze tę liryczną historię, że aż przez krótką chwilę uwierzyłem, że oglądam adaptację jakiegoś shoujo. Oczywiście kiedy pod koniec odcinka Rentarou przedstawia Shizukę pozostałym pannom, przypomniałem sobie, że to jednak farsa pełną gębą. Jednak sam fakt, że przez moment reżyser wyprowadził mnie w pole, budzi mój niekłamany podziw. Później pojawiają się inne kobiety, które pomimo oczywistego afektu niekoniecznie garną się do związku i Rentarou musi je przekonać, że nie ma nic złego w miłości. W ten sposób łatwo zauważyć wyraźny podział między prawdą szlachetnego uczucia a komediową błazenadą całej reszty. Nie wiem, jakim cudem Hikaru Satou udało się znaleźć tak dobry złoty środek, ale mam nadzieję, że dostał po tym sezonie tytuł pracownika miesiąca.

Być może przyczyną tego sukcesu jest rewelacyjny pomysł na głównego bohatera. Na tle innych protagonistów szkolnych komedii Rentarou błyszczy niczym diament. Początkowo planowałem porównać go do mozartowskiego Don Giovanniego, który krzyczał, że nie może ustatkować się z jedną kobietą, bo przecież pozostałe by unieszczęśliwił. Jednak im dłużej nad tym myślę, tym bardziej oczywista jest jedna zasadnicza różnica. W japońskim licealiście nie ma za grosz cynizmu i kocha wszystkie swoje panny bezgraniczną romantyczną miłością. Kiedy deklaruje, że jest gotów się zabić, byleby tylko nie sprawić zawodu swoim ukochanym, to nie ma w tym nic z pustego sloganu ani szantażu emocjonalnego, by je przy sobie zatrzymać – on bez miłości zwyczajnie nie istnieje. Jednocześnie setka odrzuceń i wiele lat pracy nad samorozwojem sprawiły, że to zadziwiająco dobra partia (przynajmniej na ile mogę to stwierdzić jako heteroseksualny mężczyzna). Wysoki, dobrze zbudowany, z solidnymi ocenami, pełen energii i chętnie przejmujący inicjatywę w związku. Do tego zawsze wie, jak skutecznie udzielić wsparcia, w którym momencie rzucić idealnie dopasowany do dziewczyny komplement i z łatwością odgaduje niewypowiedziane przez pannę marzenia. To dżentelmen w każdym calu i dzielny rycerz, ratujący damy z ich samotnych twierdz (w jednym przypadku nawet dosłownie). Karane nazywa go ikemenem, co w potocznym japońskim oznacza chada lub wygrywa. Szczerze mówiąc – trudno mi się z nią nie zgodzić. Gdyby Rentarou nie dysponował wspomnianą boską mocą, moim zdaniem mógłby bez większych problemów zdobyć z osobna serce każdej z pojawiających się tu partnerek (no, może z wyjątkiem numeru sześć, ale tam okoliczności są dość specyficzne). Znakomicie wymyślona postać, do tego wybornie zagrana przez Wataru Katou.

Jest jeszcze jedna kwestia, którą wypada omówić w przypadku Rentarou i jego stosunku do zakochanych dziewcząt. Nie wspomniałem, do jakiego stopnia związki bohatera zostają skonsumowane. Ten element może budzić zastrzeżenie, mianowicie anime pozostaje poza kategorią seriali dla dorosłych. Ktoś mógłby zarzucić scenariuszowi niekonsekwencję – skoro protagonista jest pewnym siebie samcem alfa otoczonym wiankiem zakochanych w nim do szaleństwa panien, to przecież taki ktoś korzystałby z okazji. Tyle że Rentarou jest człowiekiem, którego nie interesują takie rzeczy. Nie z powodu bycia „miłym przeciętnym Japończykiem” z taśmowo produkowanych serii. Jego fascynuje wyłącznie szlachetna miłość młodzieńcza (poprzednie epoki określiłyby to „miłością poety”). Takiemu bohaterowi w zupełności wystarcza trzymanie się za ręce, uściski i pocałunki. Swoją drogą, w czasie drugiego seansu przyszła mi do głowy zabawna myśl, że Rentarou nawet nie musi odczuwać rozterek moralnych – w końcu wszystko to za sprawą bóstwa, a szintoistyczne społeczeństwo bardziej od nakazów sumienia ceni sobie zalecenia i rozkazy wyższej rangi… Nie mówiąc o potencjalnych 99 ofiarach.

Pozostali bohaterowie, czy w zasadzie bohaterki, to przede wszystkim oblubienice Rentarou i to bardzo zabawne, choć prościutkie charaktery. W zasadzie są to na tyle nieskomplikowane osobowości, że ich imiona i nazwiska zwykle podpowiadają, jaki stereotyp reprezentują (np. Shizukę Yoshimoto można by przetłumaczyć z kanji na cichą miłośniczkę książek). Chociaż są oczywistymi kliszami, reprezentującymi określony rodzaj haremówkowej fantazji, śledzenie ich perypetii sprawia sporo przyjemności. Z kilku powodów – poza wspomnianą już „prawdziwą” paletą uczuć, scenarzysta i reżyser nie pozwalają nam zapomnieć o żadnej z nich, pomimo powiększającej się obsady. No i seiyuu dodają mnóstwo od siebie. Aktorki ewidentnie świetnie się bawią i szarżują aż miło. Podejrzewam, że większość z nich z radością przyjęła role romantycznych karykatur, w końcu niejedna na co dzień musi odgrywać takie panienki na serio.

Skoro już wspomniałem o elementach technicznych, to należy uzupełnić, że prezentują się one zdecydowanie powyżej przeciętnej. Do strony graficznej ewidentnie się przyłożono – postacie są ładnie narysowane i zdecydowanie zapadają w pamięć, kolorystyka może się podobać, sporo tu dobrej animacji, a studio wiedziało, w których momentach może sobie pozwolić na oszczędności. Podoba mi się dbałość o detale – na przykład w jednym odcinku bohaterka rachuje kolejne miejsca po przecinku liczby pi. Gdy w kadrze pojawiło się już kilkadziesiąt cyfr, zrobiłem stop klatkę i porównałem sobie z rzeczywistą wartością. Faktycznie, były takie same. Równie dobra jest muzyka – jestem bardzo wdzięczny za sprytne i skromne działania. Inaczej ujmując, w poszczególnych scenach ścieżka dźwiękowa przeskakuje od komedii poprzez przejaskrawiony liryzm, aż do pastiszu thrillera. Jest to oczywista zgrywa, ale na tyle niepozorna, by nie walić nas po głowie muzycznym humorem. Zasadę złamano tylko raz, nawiązując wyraźnie do Mission Impossible, ale w tak dobrze dopasowanej scence, że nie mam pretensji do kompozytora. Inną kwestią są piosenki – niewiarygodnie kiczowate, przez co idealne pasują do parodii szkolnych serii.

W porządku, mamy niemało zalet i ledwie kilka wad, jednak o tych drugich też trzeba chociaż wspomnieć. Po pierwsze, odnoszę wrażenie, że serial potrzebuje trochę czasu, by nabrać wiatru w żagle. Dwa pierwsze odcinki są zabawne, ale jeszcze niewyróżniające się. Poza tym mamy tu kilkoro przeciwników Rentarou i o ile większość robi dobre wrażenie, o tyle postać pani wicedyrektor ani mnie nie śmieszy, ani nie pasuje do ogólnej koncepcji marki. Skoro już wymieniam subiektywne elementy, to moim najpoważniejszym zarzutem jest klasyfikacja gatunkowa. Hyakkano to według mnie bardzo zabawna komedia, jednak jeżeli komuś nie przypadnie do gustu prezentowany humor, to w sumie nie ma tu czego szukać. Poza niezwykłym głównym bohaterem to po prostu dobra rozrywka, która nie posiada dodatkowych atutów. Chyba że ktoś szuka jedynie fanserwisu, ale tego nie skomentuję.

Pomimo tej prostoty, schematów fabularnych i braku większych ambicji, Hyakkano to nadzwyczaj udany projekt. Seria może się pochwalić ciekawym, oryginalnym protagonistą, humor jest świetnie balansowany romantyczną atmosferą, a mangaka co chwila próbuje zaskoczyć nas kolejnym absurdem. Jasne, jest to wszystko głupiutkie i pozbawione psychologicznej głębi. Z drugiej strony – czy każda seria musi ją mieć? Czasem po prostu warto oddać się rozrywce, oczekując na atrakcje zaproponowane przez studio. Być może zawyżam ocenę, ale w swojej kategorii anime prezentuje się wybornie.

Sulpice9, 20 marca 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Bibury Animation Studios
Autor: Rikito Nakamura, Yukiko Nozawa
Projekt: Akane Yano
Reżyser: Hikaru Satou
Scenariusz: Takashi Aoshima
Muzyka: eba, Shunsuke Takizawa, Shuuhei Mutsuki