Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 18
Średnia: 7
σ=1,67

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Sulpice9
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru [2024]

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2024
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • As a Reincarnated Aristocrat, I'll Use My Appraisal Skill [2024]
  • 転生貴族, 鑑定スキルで成り上がる [2024]
Gatunki: Fantasy
Postaci: Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Drugi sezon isekaja z nieco naiwnym, acz szlachetnym protagonistą i nieudanym głównym wątkiem. Czy tego typu seria ma prawo się obronić? Jak się okazuje – tak.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru z roku 2024 to bezpośrednia kontynuacja przygód Arsa Louventa, młodego szlachcica, który w poprzednim wcieleniu prowadził bezbarwną egzystencję japońskiego pracownika korporacji. W nowym życiu protagonista dysponuje dawnymi wspomnieniami i przede wszystkim – zyskał specyficzny talent, który pozwala mu odkryć potencjał każdego człowieka. W pierwszym sezonie byliśmy świadkami kolejnych „procesów rekrutacyjnych” młodego szlachcica pozyskującego potężnych doradców, nieraz znajdującego ich wśród społecznych nizin. O ile pierwsza odsłona to przede wszystkim zawiązanie drużyny protagonisty, o tyle w następnej rozpoczynamy wątki w świecie wielkiej polityki. Po śmierci władcy regionu, księcia Saramakia, dochodzi do sporu o schedę między jego dwoma synami i lokalna szlachta musi ustosunkować się do całej sprawy. Panicz Louvent i jego świta wyruszają na pomoc starszemu z nich. Przez cały sezon Ars wraz ze swoją drużyną udziela się na naradach, prowadzi negocjacje, aż w końcu rusza na front wojny domowej.

Tyle w ramach podstawowych założeń fabularnych. W następnych akapitach pojawią się już spojlery do wielu wątków z poprzedniej odsłony, zatem jeżeli ktoś tej serii nie zna, to polecam lekturę recenzji poprzedniego sezonu. Tym bardziej że pomimo kilku poważniejszych niedociągnięć, seria ma sporo do zaoferowania (zwłaszcza jak na isekaj powstały na podstawie light novel).

Choć preferuję pisanie recenzji „od szczegółu do ogółu”, pozwalając sobie na wnioski dopiero na końcu, tym razem chciałbym zacząć od podsumowania. Po dwóch sezonach odnoszę wrażenie, że reżyser Takao Kato jest o wiele bardziej zainteresowany tworzeniem interesujących postaci i budową relacji międzyludzkich niż fabułą per se. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to adaptacja light novel, więc treść pierwowzoru ma na pewno spore znaczenie. Mimo to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to przede wszystkim kreowanie bohaterów jest oczkiem w głowie reżysera.

To tłumaczy moim zdaniem największą wadę drugiej odsłony Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru, czyli główny wątek. Szczerze mówiąc, sporo czasu zajęło mi zrozumienie, dlaczego fabuła mnie nie przekonuje. Założenia wydają się całkiem w porządku – sporo tu kombinowania, działań szpiegowskich oraz szacowania, w jaki sposób przeciągnąć poszczególnych arystokratów na stronę „tych dobrych”. I wydaje mi się, że problem tkwi właśnie w tym podziale na dobro i zło. Teoretycznie ten sezon powinien być wojskową political fiction, pełną wszelkich machiawelizmów i ciosów poniżej pasa. Tylko czy tego typu historia pasuje do isekaja, zwłaszcza takiego, w którym główny bohater jest jednoznacznie dobry i szlachetny? Jasne, można to ograć starym trikiem marketingowym „dobry car, ale źli bojarzy”, jednak wciąż nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mam za sobą seans dwunastu odcinków, w których próbowano połączyć wzajemnie wykluczające się elementy.

Nawet jeśli ktoś nie podziela mojego poczucia dyskomfortu, w tej fabule pozostaje sporo wątpliwości. Niektóre „sprytne” zagrania wcale nie są tak cwane, jakby się mogło wydawać, tym bardziej że od czasu do czasu działa zasada „wszystko się uda, jeśli bardzo tego chcesz” (w lekkim isekaju jest to do przyjęcia, w serii bardziej dojrzałej – już średnio). Poza tym wciąż nie przekonuje mnie prezentacja świata przedstawionego, także w bitewnym wydaniu. Na przykład w końcu bardziej szczegółowo wytłumaczono nam rolę magów w starciach wojennych – bardzo niewiele osób potrafi rzucać czary, natomiast obdarzeni tym talentem sieją spustoszenie większe od pułku wojska. W porządku, jest to niegłupi koncept, trochę kojarzący mi się z Wiedźminem, lecz to prowadzi do kolejnych pytań o sens prowadzenia niektórych starć, które mogliby po prostu zakończyć magowie. Albo jeszcze inaczej – trochę niczym z bombą atomową, sama sugestia zatrudniania przez stronę przeciwną dobrze wyszkolonego czarownika powinna skłonić do kapitulacji niejednego dowódcę. Ba, w takiej sytuacji służąca Arsowi potężna czarodziejka Charlotte zamiast swobodnie podróżować z resztą ekipy, powinna być najlepiej strzeżonym zasobem w całej dolinie, a informacje o jej życiu codziennym utajniane na wszystkie możliwe sposoby. Poza tym, choć zdarzają się niezłe pomysły taktyczne, brakuje mi czegoś, co nazwałbym „partią szachów wielkich geniuszy”. Co prawda dwójka ważnych strategów toczy coś na kształt prywatnego sporu, ale chciałbym poczuć wieloetapowość i złożoność niektórych planów i to po obu stronach barykady (na zasadzie „jeśli plan A zawiódł, to wprowadzamy strategię B, wtedy druga strona używa wariantu C, my korygujemy poprzedni plan” i tak dalej).

Na szczęście zdarzają się też pozytywne elementy. Poza kilkoma fortelami, które zbyt łatwo się udały, podoba mi się, że także przeciwnicy korzystają z szarych komórek. Chociaż przewaga drużyny Arsa nie podlega dyskusji, to mimo wszystko nie jest to mecz do jednej bramki. Reżyser i scenarzysta wciąż dobrze sobie radzą z wprowadzaniem nowych bohaterów i jednowymiarowe czarne charaktery z pierwszego sezonu ustąpiły miejsca trochę ciekawszym typom. No i przede wszystkim – cieszę się, że bohaterowie nie zapominają, iż ta wojna to nie najazd Hunów, tylko wewnętrzny konflikt między obywatelami tego samego imperium. Strategia spalonej ziemi jest tu ostatecznością, pomysł Arsa, by dobrze traktować jeńców, zostaje przyjęty bez zastrzeżeń, a nowych sojuszników pozyskuje się także wśród pokonanych wrogów, z zachowaniem rozsądnej ostrożności.

O ile fabuła nie robi na mnie wrażenia, o tyle zdecydowanie lepiej prezentuje się cała reszta. Może nie na tyle, bym podniósł ostateczną ocenę, ale warto odnotować kilka niewątpliwie udanych elementów.

Przede wszystkim – drugi plan wciąż świetnie działa, co w lekkich seriach fantasy nie zawsze jest oczywiste. Ritsu, Charlotte i Rosel stanowią mocny punkt pierwszego sezonu, ale dopiero tutaj scenarzysta i reżyser mogli zademonstrować ich wybitne talenty w praktyce. Rozwój postaci jest spójny z wydarzeniami poprzedniej odsłony, zaś relacje z otoczeniem przebiegają w sposób naturalny. Co bardzo mi się podoba – ani oni, ani pozostali doradcy (o nich za chwilę) nie dysponują nie wiadomo jak szerokim wachlarzem biegłości i nie próbują zgrywać bohaterów w obcych im dziedzinach. Na przykład Rosel jest genialnym strategiem, który po broń nie sięga, a jego obecność na polu bitwy wynika wyłącznie z konieczności nadzorowania planów. Z kolei Charlotte stanowi bitewną opcję atomową, ale kiedy prowadzone są narady lub skomplikowane dysputy, to idzie ucztować albo kładzie się wcześniej.

Warto wspomnieć o dwójce doradców, którzy pojawili się w pierwszym sezonie stosunkowo późno. Co prawda Lycia Plaid, narzeczona Arsa, pojawia się głównie na początku drugiej odsłony, a potem trzyma się z dala od frontu, natomiast wszystko wskazuje na to, że będzie kluczową postacią trzeciego sezonu. Wciąż twierdzę, że jest najmniej interesującą postacią spośród sojuszników młodego szlachcica, natomiast jej obecność mnie nie drażni, a głosu użycza jej znakomita Kana Hanazawa, co znacząco poprawia jej finałową notę.

Choć ukochana Arsa wciąż nie do końca mnie przekonuje, to na szczęście kolejny doradca przyjęty pod koniec poprzedniego sezonu prezentuje się o wiele lepiej. Gdy Ars przyjął na swój dwór Mireille Grangeon, byłem nieco sceptyczny – trzydziestoletnia strateg, niegdyś święcąca triumfy, dziś upijająca się w karczmach panna bez perspektyw, średnio mi pasowała nie tylko do drużyny, ale i całego konceptu serii. Do tej pory Ars zatrudniał osoby szlachetne, ewentualnie po trudnych przejściach, które wierzyły we wzniosłe pobudki swojego pryncypała. Cyniczna i komediowa Mireille jakoś mi się nie komponowała z tym obrazkiem. Jednak pomimo początkowych obiekcji, pani strateg nadzwyczaj dobrze wpasowała się do nowego kierunku opowieści. Przede wszystkim – Grangeon ma o wiele więcej doświadczenia od całej reszty i to stanowi bezcenny wkład do drużyny. Scenariusz miejscami dość sprytnie sugeruje, że Rosel za dziesięć lat może być od niej lepszym taktykiem, a Ritsu w zupełności wystarczy jako dowódca armii. Tylko że cała ta nieopierzona gromada potrzebuje kogoś, kto nauczy ich zasad real politics i tu właśnie wkracza Mireille. Chociaż narzekałem, że ten sezon prezentuje średnio mi pasujący brak pragmatyzmu, to bez tej doradczyni moja ocena byłaby jeszcze niższa.

Kończąc temat obsady drugoplanowej, chciałbym jeszcze pochwalić serię za zgrabne wprowadzanie nowych postaci. Ich proces rekrutacyjny może zamknąć się w kilkuminutowej komediowej etiudzie albo w dziesięć odcinków – wszystko zależy od charakteru bohatera lub jego światopoglądu. Poza tym następni doradcy wchodzą w interakcje z już poznanymi i cała gromada staje się bardzo spójną, naturalnie zgraną ekipą, wyspecjalizowaną w różnorakich zadaniach. Szkoda tylko, że to kolejny sezon, w którym matka i rodzeństwo Arsa pojawiają się ledwie epizodycznie. Z drugiej strony, ta odsłona stawia nacisk na wątek wojenny, więc aż tak mi to nie zgrzyta jak w sezonie pierwszym (aczkolwiek chciałbym, żeby wreszcie poświęcono rodzinie Arsa nieco uwagi).

Skoro mowa o protagoniście, z niekłamaną przyjemnością mogę poinformować, że znacznie poprawiono głównego bohatera. W poprzedniej recenzji narzekałem, że japońskie pochodzenie Arsa Louventa niczego nie wnosi do fabuły. Co więcej, psuje potencjał postaci – wiele mógłbym mu wybaczyć, gdyby faktycznie był pełnym ideałów arystokratą, walczącym o lepsze jutro swoich poddanych. W obecnej sytuacji musimy przyjąć na wiarę, że trzydziestoparoletni Japończyk kompletnie nie zna zasad funkcjonowania społeczeństwa. W przypadku drugiego sezonu nie mogę się oprzeć wrażeniu, że reżyser i scenarzysta doszli do podobnych konkluzji – mówiąc krótko, Ars Louvent jest młodym dziedzicem doliny Lamberg, a o japońskich konotacjach zapominamy. Jeśli się nie mylę, to przez te dwanaście odcinków o poprzednim wcieleniu szlachcica wspomniano tylko raz i mam nadzieję, że w trzecim sezonie ta tendencja zostanie utrzymana.

Dzięki temu, że mogłem wyrzucić japoński balast z historii, obserwowanie poczynań Arsa sprawiało mi o wiele więcej przyjemności. Jego naiwność zdecydowanie mniej drażni, niewinność budzi sympatię i łatwiej mi wybaczyć jego rozmaite potknięcia. Jednocześnie panicz zalicza progres na piastowanym stanowisku. W serialu pojawia się bardzo ładna scena, w której Ars pisze listy do rodzin poległych żołnierzy, dopiero wtedy pozwalając sobie na chwilę słabości – w końcu dowódcy nie wypada płakać przed wojownikami, jeśli chce utrzymać morale. To ładnie rozpisany epizod, demonstrujący zarówno dobrze nam znaną z poprzedniego sezonu wrażliwość protagonisty, jak również dowód na przyswojenie lekcji, że przywódcy nie wszystko wolno.

W tym wszystkim jest jednak wątek, który mi przeszkadza. Otóż Lycia i Ars postanawiają wziąć ślub. Wiadomo, ich polityczne małżeństwo zostało zaplanowane dużo wcześniej, lecz młodzi postanawiają, że nie chcą już czekać. Problem jest chyba oczywisty, ale mimo to go wyartykułuję – mówimy o ślubie dziesięcioletniej dziewczynki i dziesięcioletniego chłopca z duszą dorosłego mężczyzny. Choć w pierwszym odruchu zacząłem szykować się, żeby ciskać gromy, to ostatecznie jakoś to przełknąłem. Powody są dwa – po pierwsze, serial tak bardzo konsekwentnie wycina wszelkie nawiązania do poprzedniego wcielenia protagonisty, że przez lwią część seansu myślałem o tej parze jako o dwójce dzieciaków. Po drugie, zważywszy na niewinność całej serii, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że szczytem „skonsumowania związku” będzie trzymanie się za ręce. Nie zmienia to faktu, iż zdecydowanie wolałbym wykreślić ten wątek z protokołu i doskonale zrozumiem, jeśli dla kogoś jest to element dyskwalifikujący.

Za to w stosunku do poprzedniego sezonu podnoszę ocenę o cały punkt za grafikę i muzykę. Co prawda trudno uznać mi tę animację za przesadnie oryginalną, do tego sceny batalistyczne prezentują się słabo, a świat przedstawiony wciąż jest banalny, natomiast pojawiło się zdecydowanie więcej lokacji, blokowanie jest nieco lepsze, a do ważnych scen obyczajowych rysownicy ewidentnie się przyłożyli. Dalej nie nazwałbym tego serialu animacyjnym złotem, ale jest wyraźnie lepiej niż w poprzedniej odsłonie. Również muzyka zasługuje na pochwałę – chociaż kompozytor dalej przesadza z patosem, to poza tym przez większość serialu ścieżka dźwiękowa prezentuje się równie solidnie co w poprzednim sezonie. Jednak największym postępem są piosenki na początek i koniec serii – gdy w pierwszej odsłonie z niemałym trudem siłowałem się z nimi na potrzeby recenzji, te nowe prezentują się całkiem sympatycznie.

Jak na stosunkowo mało znany tytuł, Tensei Kizoku, Kantei Skill de Nariagaru cieszy się dużą sympatią producentów – nie minął nawet rok od rozpoczęcia pierwszego sezonu, a już zapowiedziano trzecią odsłonę. Szczerze mówiąc, chętnie sięgnę po kolejną część. To nie jest idealna seria, bez wątpienia sporo w niej banału, a koncept świata przedstawionego zdecydowanie nie zachwyca. Natomiast jak długo będą działać postacie, tak długo będę się dobrze bawić – po seansie jestem zdumiony, jak dużo sympatycznych scen obyczajowych pozostało mi w pamięci. A skoro tak, to w kwestii tak ważnej jak kreacja bohaterów pracownicy studia radzą sobie nadzwyczaj dobrze. Tym bardziej że drugi sezon poprawił sporo elementów i istnieje szansa, że w trzecim będzie mniej skomplikowanej polityki, a więcej wątków obyczajowych – wtedy seria z sympatycznej, ale nierównej może wreszcie stać się naprawdę udaną.

Sulpice9, 11 lutego 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Mother
Autor: Miraijin A
Projekt: Jimmy, Shin'ichi Yamaoka, Tadashi Sakazaki, Taeko Hori, Yuuko Yahiro
Reżyser: Takao Kato
Scenariusz: Yasuhiro Nakanishi
Muzyka: Kujira Yumemi