x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Mimo wszystko, czekam na drugi odcinek, a jak po nim będzie jeszcze gorzej, to podziękuję za kontynuację.
Bez żadnych wątpliwości dycha!
Minusy? Niewielkie, wręcz jak dla mnie niezauważalne. Jeśli ktoś liczy na typową serię shojo, gdzie od razu się pocałują i jedyna akcja, jaka będzie zawarta w serii, to gdy jedna połówka zostanie przyłapana na rzekomej zdradzie, a potem i tak okaże się to pomyłką, i tak w kółko, to może nie szukać pierwszego odcinka. Producenci i sam autor Toradory!, postawili na prawidłowe i dogłębne zobrazowanie emocji bohaterów, co możne co poniektórych znużyć w połowie serii. Toradora! potrafi nauczyć widza cierpliwości, a przy tym przekazać wiele innych, istotnych nauk.
Pozycja nie do przegadania. Szczerze mówiąc, żałuję, że tak długo zwlekałam z obejrzeniem Toradory!, gdyż jest to jedna z tych najjaśniej błyszczących perełek wśród anime.
Serdecznie polecam!
4/10
Bardzo przyjemnie mi się ją oglądało i już nie mogę się doczekać drugiego sezonu, no i polskiego wydania mangi, oczywiście.
Jako że, zanim obejrzałam tę serię, dane mi było usłyszeć o niej wiele negatywnych opinii – głównie mówiących o tym, iż jest ona bardzo przewidywalna i że nie warto poświęcić ani chwili Danganronpie – nie byłam nastawiona pozytywnie. Po czym, obejrzałam całą serię w jeden dzień i nie, ani razu nie udało mi się zgadnąć kto był zabójcą. Zaskoczył mnie również fakt, jak bardzo przywiązałam się do niektórych postaci, oraz to, iż kilkakrotnie spłynęły łzy po moich policzkach. kliknij: ukryte Kiedy wina padła na Ohwadę, w którymś z tych, cholernych szkolnych sądów i moment, gdy Ishimaru zaczął szlochać – serce mi się w pół złamało i już nie było „Nie będę płakać”, tylko darłam się jak głupia, do ekranu „NIE, NIE, NIE”, co chwilę pociągając nosem. Wypadające pudełko masła z Ohwady, wcale mnie nie rozśmieszyło, wręcz przeciwnie. Właśnie wtedy tak bardzo znienawidziłam Monokumę. Nie mówiąc już o tym, co się okazało w ostatnim odcinku. Jak to ktoś podsumował kliknij: ukryte "[...]zabijaliście się w gronie przyjaciół” Dźg w serducho i polał cytryną. Co do reszty bohaterów, to przyznaję, główny bohater mnie irytował od samego początku, tak samo, jak ta jego psiapsióła z gimnazjum, kliknij: ukryte (cieszyłam się, że zginęła w pierwszym odcinku, jej mi szkoda nie było), ale cała reszta nie była taka zła. Faktycznie, nikomu nie była poświęcona większa uwaga, tylko Naegi dostał odrobinę więcej czasu antenowego, ale i tak dało się polubić tę gromadkę.
Niestety, ale dość spory minus dla oprawy graficznej. Nie tyle, co dla tej „normalnej” kreski, tylko dla grafiki komputerowej, która pojawiała się podczas każdej z kar. Nie znoszę jej w anime, a tu, była ona wyjątkowo odstraszająca.
O fabule, nie ma co dużo mówić, bo jest ona oparta na podstawie gry. Nie była ona jakoś specjalnie zawiła, a mimo to, kilka momentów było zaskakujących, przynajmniej jak dla mnie. kliknij: ukryte Gdy Naegi pojawił się w tej egzekucji, już miałam nadzieję, że faktycznie stanie się coś, co zdarza się niesamowicie rzadko w anime – zginie główny bohater, ale i tak stało się inaczej, bo przecież jak główny bohater, mimo, że jest frajerem, może zginąć. Co do „przewidywalności”, jak zauważyłam, wszyscy są niespotykanie inteligentni i wszyscy wszystko przewidzieli, „no bo przecież to było oczywiste”. Dla mnie, nie było takiego momentu, gdzie mogłam śmiało powiedzieć „O! Wiedziałam, że tak będzie”. Wszystkie wyniki szkolnych sądów, były dla mnie zagadką i za każdym razem, zastanawiałam się razem ze wszystkimi bohaterami, kto mógłby być tym zabójcą. Dlaczego uważam, iż jest to smutne anime? Ano głównie dlatego, iż okazało się, kliknij: ukryte że wszyscy byli sobie bliskimi przyjaciółmi i zabijali tych, których nazywali „tomodachi”. Wyobraziłam sobie siebie, w takiej sytuacji i zrobiło mi się ich, po prostu szkoda.
Reasumując, mogę śmiało powiedzieć, iż mimo kilku minusów, Danganronpa naprawdę mi się podobało. Może nie będzie to dycha, dziewięć czy osiem, ale uważam, że siódemka należy się tej serii.
Tamako Market, czyli słodkie mochi...i tyle?
Klikam play, przy pierwszym epku, opening się zaczyna, stopuję i myślę „O nie, dziękuję, to seria nie dla mnie…”. Tuż po tym, klikam ponownie play, dzielnie przetrwałam przez opening, no i tak, udało mi się obejrzeć serię do końca. Anime jest na prawdę urocze, ciepłe, miłe, ale do cholery ile można? Przyznaję, przyjemnie się je oglądało przez pierwsze, trzy odcinki, niestety im dalej, tym bardziej człowiek się nudzi. Jedyną postacią, która nadała serii, choć odrobinę charakteru, jest Dera, zaś reszta bohaterów, owszem była barwna, ale tylko z zewnątrz. Jakąś fabułę się tam wynajdzie, która wyjątkowo powoli toczy się do przodu, niczym Tuwimowska lokomotywa. Lokomotywa, bez przerwy kręcąca kółka, na torach zrobionych z mochi. A właśnie, jak mogłabym zapomnieć o mochi! Toż to właśnie na nim, opiera się cała ta intryga. Oprawa graficzna jest piękna, a za tym idzie, równie cudowne przedstawienie jedzenia. Na plus, na pewno pójdzie ta niesamowicie domowa atmosfera, która towarzyszyła mi, ilekroć „znajdywałam się” w dzielnicy handlowej. Kolejnym i największym plusem serii, jest mentalność tłuściutkiego ptaka, imieniem Mochimazzi Dera. Najbardziej charyzmatyczna i posiadająca swój charakter persona, w całym Animcu, co do tego, nie mam żadnych wątpliwości.
Cóż, więcej nie mam co pisać, bo po prostu nie ma o czym. Tamako Market dostaje ode mnie ocenę 6/10. Nie więcej, nie mniej.