x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika Zegarmistrz
Cytowany przez ciebie fragment odnosi się do wątku Steina, a nie turnieju. Proponuję czytać uważniej zanim zaczniesz zarzucać mi kłamstwa i złe intencje.
Re: Hype train goes choo choo
Re: Hype train goes choo choo
No bo nie wniósł. Jakby cały ten wątek kompletnie wyciąć, co by się zmieniło w przekonaniach i motywacjach bohaterów? W jaki sposób jego obecność przybliżyła nas do zdefiniowanego celu? Jakby ktoś się pomylił i omyłkowo przegapił kilka odcinków, to w praktyce kompletnie nic by nie stracił w odbiorze całości. Można by ten odizolowany kawałek wspólnej podróży usunąć lub przemieścić w losowe miejsce bez żadnej szkody dla ciągłości fabuły. Cały ten motyw w takim wykonaniu to nic innego jak filler, kolejny przystanek w drodze by wypełnić czas antenowy. I taki zapychacz jak najbardziej może mieć swoje mądre przesłania, co nie zmienia faktu, że ciągle jest to filler.
Oh proszę, cały premise tej historii polega na tym, że bohaterowie już pokonali demonicznego króla, co jest wydarzeniem i precedensem. Starczy wspomnieć, że Flamme i Serie dyskutowali walkę z nim już tysiąc lat wcześniej. Pokonanie go brzmi jak najważniejsze wydarzenie z historii, o którym każdy powinien wiedzieć. A nawet jak jakiś szeregowy pastuch, rycerz czy gwardzista nie pamięta dokładnie kto był w drużynie, to autorytety nie powinni mieć problemu ze zweryfikowaniem tożsamości Frieren i powinni piać z zachwytu, że znowu wybiera się na północ, bo problemy z demonami wciąż występują. Zresztą dokładnie to stało się w 6 odcinku, gdzie kasztelan kaja się, że jakiś jego żołdak nie wpuścił takiej persony przez bramę i z pocałowaniem ręki przepuszcza przez mury. Tak że sorry, ale ta cała argumentacja, że ludzie nie pamiętają lub nie mają powodu by specjalnie ją traktować najzwyczajniej mi się nie trzyma kupy. Jak dla mnie ten wymóg obecności certyfikowanego czarodzieja na szlaku to nic innego jak ewidentnie sztuczna blokada rzucona naprzeciw bohaterom, byleby istniał pretekst do wrzucenia ich w rozwleczone zadanie poboczne.
Bodajże pierwszy argument, z którym się mogę zgodzić.
Jakby nie patrzeć Lernen miał jeszcze potężniejszą mistrzynię i pewnie też nie leniuchował, ale to jednak to na widok Fern Seire prawie się zmoczyła z zachwytu.
Stark walcząc ze swoją demonicą przynajmniej się musiał przełamać. Dlatego jego wygrana miała jednak większy ładunek emocjonalny. Fern po prostu z chłodną miną terminatora rozmontowała swojego x razy starszego przeciwnika. Zwycięstwa odniesione w ten sposób odczuwam jako biedniejsze narracyjnie. Żeby wygrana miała smak trzeba pokazać jak bohater pokonuje swoje słabości. Bez tego mamy po prostu pusty popis mocy.
Krytykuję serię za to czym mogła być, że nie spełniła moich oczekiwań. Już pisałem, że po znakomitym początku spodziewałem się, że dalej seria będzie eksplorować owe trudne tematy dotyczące przemijania, nostalgii i długowieczności. Tymczasem okazało się, że to był tylko gimmick na odpalenie serii, po czym przeszliśmy do kupowania ciastek, szlachtowania demonów i turnieju trójmagicznego. Cały klimat początku zdążył się dawno ulotnić. Znamienne jest to, że tak wiele ludzi pisze, że najbardziej sobie ceni w serii jej sielankowość, gdy tymczasem zaczynała się ona od pogrzebu. Więc trudno abym miał nie wylewać swoich żali, skoro obiecano mi jedno, miast tego dostarczono co innego.
Poza tym zdążyłem już parę razy podkreślić, że uważam ten tytuł za dobry w swojej klasie, a krytyka dotyczy głównie stawiania go jako jakiś wzór anime wszech czasów przez gromadki zachłyśniętych wyznawców.
Hype train goes choo choo
Całość jest wolna, a fabuła i sama wyprawa jakoś się rozpływa w tych całych scenkach pobocznych. Połowy można by się pozbyć ze znikomą stratą. kliknij: ukryte Wspominałem już o elfie, natomiast jeszcze jaskrawszym przykładem jest Stein, który dołączył (o co błagali go pół odcinka), przeszedł się z drużyną parę epizodów i sobie poszedł. No faktycznie kapitalnie poprowadzony wątek, który mnóstwo wniósł. Podobnie i cały egzamin to tylko jedno wielkie zdanie poboczne do odbębnienia. Można by pomyśleć, że legendarna czarodziejka z legendarnej drużyny, którą wszyscy znają z setek pomników na każdym kroku, nie potrzebuje jakiś specjalnych pozwoleń tylko po to, by ją wpuścili do krainy demonów i zrobią dla niej wyjątek. Brzmi jak trochę wydumany pretekst byleby można było utopić trochę czasu na kolejnym wyświechtanym motywie do zrealizowania jakim jest World Chunin Hunter Hero Exam. Ale ludziom nie przeszkadza, że po początku opowieść traci cały impet, bo wystarczy sypnąć trochę fanserwisu w postaci Fern wydymającą policzki czy Frieren z głupią miną i wszyscy się cieszą.
A właśnie, Fern, im dłużej ją oglądałem tym mniej ją lubiłem. Kolejna bohaterka ociekająca zajebistością i talentem przewyższającym wszystko, co świat widział. Przynajmniej w przypadku Frieren jej siła ma uzasadnienie fabularne, bo jednak miała setki lat na doskonalenie swojej sztuki. A tamta jest super utalentowana i bez skazy – bo tak. Dwie Mary Sue w jednym barszczu to jednak trochę za dużo. I tylko Starka szkoda, który został na tym tle sprowadzony do elementu komediowego, jeśli nie zwyczajnej zapchajdziury, bo podczas egzaminu nie bardzo dało się gdzie go wcisnąć.
Najbardziej jednak serię krzywdzą sami jej fani. Bo to w sumie porządny w swojej klasie tytuł, który jest wynoszony do ranki świętości przez rzeszę wyznawców alergicznie reagujących na wszelkie świętokradcze próby krytyki. Z czego pewnie większość tłumnie podąży za kolejnym tytułem, który akurat będzie w modzie w danym sezonie. I ten ich ślepy entuzjazm zmusza mnie do wrzucenia we wpisy tejże przeciwwagi.
kliknij: ukryte Problemem są tu początkowe odcinki – bo one są autentycznie dobre i faktycznie można przy nich poczuć jakość i świeżość. Mam jednak wrażenie, że widzowie, po tym jakich te pierwsze 2‑3 odcinki kupiły, zaczęły od tej pory łykać wszystko co im się podsuwa w bezrozumnym, bezmyślnym zachwycie i bez cienia refleksji. Tymczasem praktycznie rzecz biorąc po tym mocnym początku nic w zasadzie się nie dzieje. Gdy Heitler oddał Fern w opiekę to się spodziewałem, że będziemy kontynuować ten cały unikatowy wątek nieśmiertelności i nieuchronnego przemijania i już za odcinek‑dwa Fern będzie już staruszką, a im dalej w serię tym bardziej wspomnienia będzie się zacierać, aż bohaterka dożyje czasów aż – powiedzmy – te wszystkie posągi i pomniki dzielnej drużyny będą ludzie obalać i niszczyć w imię jakiejś rewolucji i pisania nowej historii. Tymczasem seria kompletnie przestała się opierać na motywie, który ją wyróżnił. Zamiast tego zbiera się nowa drużyna i niemrawo przemieszcza z miejsca na miejsce, zajmując się głupotkami pokroju szukania prezentów na urodziny, czy wątkami pobocznymi, które nie prowadzą do niczego. Ot chociażby odcinek w zimowaniem w chacie. Spotykamy kolejnego elfa, który po wszystkim sobie po prostu idzie w swoją stronę, tyle go widzieliśmy. Co to wniosło? Ano niewiele. Ani się nie spostrzegłem, a zrobiło się z tego zupełnie sztampowe adventure fantasy.
Nie powiem, tego typu sielankowo‑nastrojowe, spokojne historie też mają pewien urok. Jak ktoś bohaterów lubi, to pewnie będzie z radością oglądać czego by nie robili. Dla mnie jednak to jest rozczarowanie i zmarnowanie całego potencjału.
kliknij: ukryte Jeszcze gorzej jest jednak, jak seria odchodzi od tego schematu i próbując bym wszystkim jednocześnie, dodatkowo próbuje na poważnie wtrącać wątki bitewne i walki z demonami. Nie ustrzegł się autor bowiem najstarszego błędu takich serii jakim było stworzenie zbyt potężnej bohaterki, co momentalnie zabija jakiekolwiek napięcie, bo czym tu się przejmować, skoro praktycznie nie dla niej wyzwania? Doprawdy nie wiem dlaczego Japończycy mają taką fiksację na punkcie tego motywu przepakowanych bohaterów. Technicznie nie jest to isekai, ale doprawdy, smakuje niemalże tak samo. Szczególnie, że również opiera się na równie wyświechtanych rekwizytach co „król demonów”, który to termin zmusza mnie do wywrócenia oczyma. Cały ten wątek Aury został zaprojektowany tylko po to aby nasza bohaterka mogła radośnie wdeptać ją w ziemię bez cienia wysiłku, włącznie z zaprojektowaniem jej mocy tak, by cała bitwa rozegrała się o to, „kto ma większego”. Swoją drogą, niespecjalnie rozumiem tutaj dlaczego te demony nie wiedziały o jej tajemnicy. Lügner ją kiedyś widział i pamięta, jak dziesiątkowała jego pobratymców, Aura się z nią wita jak ze starą znajomą, powszechnie wiadomo, że jej grupa pokonała władcę ciemności. Chyba wystarczająco, by wyszło szydło z worka, a demony zorientowały się, co jest grane. Ale nie, wtedy nie można by pójść w najbardziej bezczelne power fantasy i pozwolić Frieren się popisać ileż to many to ona nie ukrywa.
W rezultacie nie rozumiem peanów, nie rozumiem zachwytów, nie rozumiem dlaczego to jest #1 na MAL‑u. Jako seria może być, nie mój gatunek (nie trawię isekajów, a to jest jednak w elementach zbyt podobne), po pierwszych odcinkach obiecywał dużo więcej, ale przestał dostarczać i porzucam bez żalu. Stawienie tego na piedestale i uznawanie, za najwybitniejszą rzecz pod słońcem, jakie to zachowanie obserwowałem wśród ogarniętego jakąś obsesją fandomu, budzi we mnie odruchową niechęć i zmusiło do napisania tego komentarza. Przereklamowane.
Re: To jest 3/10 w porywach
Problemem jest zakładanie, że irracjonalny psychopata będzie się zachowywał logicznie lub „typowo”. Kto to może zaręczyć? Owszem, nie da się ukryć, że wygodniej jest się zasadzić na samotnego dzieciaka niż na dwóch, ale kto może zaręczyć, że ów czubek, pozbawiony swojej ofiary, nie zdecyduje się na bardziej drastyczny krok i nie zaryzykuje ataku na dwie osoby? Przepraszam, dwa dzieciaki, które raczej nie będą się w stanie przeciwstawić silnemu dorosłemu? To iluzoryczne bezpieczeństwo, że chodzenie we dwójkę da im bezpieczeństwo.
Ba, co w ogóle jeśli morderca ma wspólnika lub wręcz całą bandę wspólników? Satoru może i przybywa z przyszłości, ale ma tak naprawdę szczątkowe informacje o tym, co się wtedy działo.
Ale chronienie jednej czy dwóch osób nic mu nie daje. To jest leczenie objawu, podczas gdy przyczyna – groźny szaleniec krążący po okolicy – dalej jest nie zmieniona. Powiedzmy, że Satoru będzie pilnował Kayo 24 godziny na dobę, w tym samym czasie morderca może po prostu upatrzyć inną ofiarę i zabijać inne osoby. Albo w ogóle wyjechać z miasta.
Co z tego, że jego czas? W momencie gdy Satoru zmienia przeszłość, to zdarzenia zaczynają się toczyć swoją drogą i swoją odnogą i od tego momentu już nie można nic przewidzieć. W momencie startu morderca zamiary ma takie same, ale przecież różnie może reagować na zaistniałą sytuację, czego najprostszym przykładem jest (opsiana niżej) zmiana kolejności mordów.
Ale kto Satoru powiedział, że on te morderstwa planował po kolei? Że jak skończył/zrezygnował z jednego to dopiero zabierał się za drugie? Co jeśliby już od jakiegoś czasu obserwował samotne dzieciaki w okolicy i prowadził przygotowania? Miał zacząć od Kayo, ale zaczął się szwendać koło niej jakiś dzieciak więc wzruszył ramionami i przeszedł do celu B, Ayo, która się w tym samym czasie samotnie szwendała. I tyle by było z całego planu, może i uratowaliśmy jedną osóbkę, ale kosztem drugiej.
To jest 3/10 w porywach
Z większych idiotyzmów:
kliknij: ukryte
* Bohater widzi trupa matki, więc po cofnięciu się w czasie, zamiast zidentyfikować sprawcę, próbuje ocalić koleżankę zaprzyjaźniając się z nią, by się nie szwendała sama po parku. Kompletnie nie rozumiem jak to ma działać. Raz, dlaczego niby miałoby dla potencjalnego zbrodniarza atak na parę dzieci być większym wyzwaniem niż na jedno? Szczególnie, że dał się poznać jako pomysłowy? Jak niby 10 latek miałby się przed nim bronić? Dwa, dlaczego niby złoczyńca miałby kontynuować z tym samym planem, co w innej wersji, skoro przeszłość została zmieniona? W czasie jak młody się zaprzyjaźniał z Kayo druga (czy tam trzecia) ofiara, Ayo, cały czas chodziła sobie sama, co broniło tamtemu po prostu zmienić planowaną kolejność, albo nawet przerzucić się na kompletnie inny cel? I co, Satoru będzie latał po całym mieście, szukając wszystkich samotników po wszystkich szkołach i wszystkim z osobna organizował towarzystwo dzieci aby przypadkiem krążący dookoła złoczyńca nie wziął ich na celownik…? Będzie tak w nieskończoność niańczył wszystkich odludków? W rzeczy samej, bohater przychodzi z przyszłości, ma więc wiedzę na temat wydarzeń i tego co się zdarzy, wykorzystuje więc ją żeby zmienić historię i tym samym stracić możliwość przewidzenia czegokolwiek, tracąc jedyną przewagę jaką posiadał
* Szczytem powyższego jest dla mnie scena, w której dzieciaki odkrywają należący do zbrodniarza ekwipunek. I pomyślałem w tym momencie, ale im się trafiło! Przecież wystarczy teraz tylko poczekać na niego, aż po nie przyjdzie, wystawić czujki, obserwować i będzie można odkryć jego tożsamość – sam się im nawinął pod ręce! Ale nie, idą sobie, a gdy wracają, gratów już dawno nie ma. I tyle było tropu. Dzielni detektywi, niech skonam.
* Bohater jest ogółem beznadziejnie głupi, do tego stopnia, że jego wiek zdaje się służyć tylko temu, by sobie mógł sam do siebie mówić „weź się w garść, 29‑latku…!” gdy palnie kolejne głupstwo lub dotknie koleżanki. Serio? Między dzieciakami? Młody Kenya przyćmiewa go na każdym kroku (czyli w sumie niewiele, patrząc na blamaż z odkrytymi dowodami opisany powyżej), do tego stopnia, że spodziewałem się, że może też jest zamkniętym w ciele dzieciaka dorosłym. I jak wziął w pewnym momencie Satoru na stronę i zapytał go wprost, kim jest, to pomyślałem: oho, może coś z tego wyrasta. Może po prostu jest więcej osób z mocami podróży w czasie, może on też się przeniósł w takich samych okolicznościach, w końcu jego koleżanka też wtedy zginęła. I teraz oboje będą musieli połączyć siły i wspólnie zapolować. Ale gdzie tam, to by nadto przeciążyło scenariusz, więc mamy po prostu dzieciaka‑geniusza.
* O samej nigdy nie wyjaśnionej zdolności do podróży w czasie szkoda nawet wspominać. Ujdzie jako zawiązanie fabuły, można na tyle pozwolić, ale w momencie, gdy zaczyna służyć jako wygodne narzędzie do resetowania sytuacji i wydobywania bohatera z opałów zmienia się w zwykłe plot‑ex‑machina. Czy tak naprawdę coś broniło bohatera, by po odzyskawszy pamięci cofnąć się w czasie jeszcze raz, tym razem uzbrojony w wiedzę na temat tożsamości zamachowca? Niby powiedział, że to „ostatni raz”, ale skąd on to niby wiedział?
* Pół serii się łudziłem ze stopniowo ulatniającą nadzieję, że ów bezczelnie podpychany pod nos podejrzany jednak okaże się podpuchą, a zabójcą okaże się kto inny (tylko kto, skoro mało kogo w ogóle w obsadzie wprowadzono…?), ale nie, idziemy po najmniejszej linii oporu. Jako mystery zawodzi to na całej linii
* Morderca widzi, że jakiś dzieciak dwa razy pod rząd psuje mu szyki, więc stwierdza, że ten przewiduje każdy jego ruch i gdy ten zapada w śpiączkę cierpliwie czeka na niego piętnaście lat, nawet kompletnie rezygnując z zabijania po drodze. Tyle tylko, że ów rzeczony przeciwnik, wchodzi prosto w zastanowią na niego pułapkę z Misato jako przynętą, więc młody ewidentnie wcale nie umiał wszystkiego przewidzieć i o wszystkim wiedzieć. Skąd więc to uczucie i cierpliwe czekanie przez kilkanaście lat? O żenującej ostatecznej konfrontacji nawet nie wspomnę.
* Masa pomniejszych idiotyzmów, pokroju matki bohatera z nonszalancją przyjmującą cios szpadlem przed twarz. Jeszcze weselej jest to, że powinniśmy rzekomo czuć sympatię dla niej bo kilku odcinkach demonizowania, bo w ostatniej chwili pokazano kilka smutnych kadrów. Za późno, za późno…!
Szkoda czasu, a wysokich ocen nie pojmuję.
Miła rzecz
Swoją drogą, całkiem fajny głos ma VA od Asakusy (to ta z kapeluszem) – do tego jak się okazuje, według MAL‑a to jej pierwsza rola.
Nie.