Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Komentarze

El Tiburón

  • Avatar
    El Tiburón 31.03.2024 09:25
    Re: Odpowiedź na komentarz użytkownika Zegarmistrz
    Komentarz do recenzji "Sousou no Frieren"

    No bo nie wniósł. Jakby cały ten wątek kompletnie wyciąć, co by się zmieniło w przekonaniach i motywacjach bohaterów? W jaki sposób jego obecność przybliżyła nas do zdefiniowanego celu? Jakby ktoś się pomylił i omyłkowo przegapił kilka odcinków, to w praktyce kompletnie nic by nie stracił w odbiorze całości.

    Otóż wątek turniejowy:
    (...)

    Cytowany przez ciebie fragment odnosi się do wątku Steina, a nie turnieju. Proponuję czytać uważniej zanim zaczniesz zarzucać mi kłamstwa i złe intencje.
  • Avatar
    El Tiburón 30.03.2024 18:59
    Re: Hype train goes choo choo
    Komentarz do recenzji "Sousou no Frieren"
    Nie chodziło mi o seksualizację bohaterek. Po prostu pokazywanie jak słodkie panienki robią słodkie rzeczy pokroju Fern nadymającej się jak żabka, czy okładającej Starka piąstkami, to również forma fanserwisu dla widzów. Sporo ludzi się zachwyca takimi momentami, więc seria im tego nie żałuje.
  • Avatar
    El Tiburón 30.03.2024 18:55
    Re: Hype train goes choo choo
    Komentarz do recenzji "Sousou no Frieren"
    No i jak się można było spodziewać, szybko znalazł się ktoś oburzony tym, że ktoś śmie szargać jego świętość.

    Noooo… Tak, wniósł. Te parę odcinków to w rzeczywistości były miesiące wspólnej podróży, których zwyczajnie nie pokazano i nie wypakowano na siłę akcją, bo nie taka jest rzeczywistość. Rzeczywistością i normalnością jest codzienność, nuda i powtarzalność. Nie wiem, mieli zrobić pół serii o tym, jak bohaterowie sobie idą przez las i nic się nie dzieje, żeby Stein dostał więcej czasu ekranowego? Ale wracając do tematu – owszem, wątek Steina wniósł do serii coś. Coś, co na sam koniec zostało pokazane jeszcze raz, tym razem wytłumaczone dokładnie – ludzie przychodzą i odchodzą. Każdy ma swoje cele w życiu, swoje plany i pragnienia i przychodzą takie momenty, gdzie zwyczajnie trzeba powiedzieć sobie arrivederci. Stein miał jasny cel, Frieren i dzieciaki mieli swój, ich drogi się rozeszły, odbyli wspólną przygodę i tyle, życie toczy się dalej. Taki jest morał tej historii. Więc nie rozumiem jak możesz mówić, że ten wątek nic nie wniósł.

    No bo nie wniósł. Jakby cały ten wątek kompletnie wyciąć, co by się zmieniło w przekonaniach i motywacjach bohaterów? W jaki sposób jego obecność przybliżyła nas do zdefiniowanego celu? Jakby ktoś się pomylił i omyłkowo przegapił kilka odcinków, to w praktyce kompletnie nic by nie stracił w odbiorze całości. Można by ten odizolowany kawałek wspólnej podróży usunąć lub przemieścić w losowe miejsce bez żadnej szkody dla ciągłości fabuły. Cały ten motyw w takim wykonaniu to nic innego jak filler, kolejny przystanek w drodze by wypełnić czas antenowy. I taki zapychacz jak najbardziej może mieć swoje mądre przesłania, co nie zmienia faktu, że ciągle jest to filler.

    Ale jakich pomników? Większość pomników, które widzieliśmy, to były przecież pomniki Himmela. Skąd ludzie mają wiedzieć o istnieniu Frieren? (...)


    Oh proszę, cały premise tej historii polega na tym, że bohaterowie już pokonali demonicznego króla, co jest wydarzeniem i precedensem. Starczy wspomnieć, że Flamme i Serie dyskutowali walkę z nim już tysiąc lat wcześniej. Pokonanie go brzmi jak najważniejsze wydarzenie z historii, o którym każdy powinien wiedzieć. A nawet jak jakiś szeregowy pastuch, rycerz czy gwardzista nie pamięta dokładnie kto był w drużynie, to autorytety nie powinni mieć problemu ze zweryfikowaniem tożsamości Frieren i powinni piać z zachwytu, że znowu wybiera się na północ, bo problemy z demonami wciąż występują. Zresztą dokładnie to stało się w 6 odcinku, gdzie kasztelan kaja się, że jakiś jego żołdak nie wpuścił takiej persony przez bramę i z pocałowaniem ręki przepuszcza przez mury. Tak że sorry, ale ta cała argumentacja, że ludzie nie pamiętają lub nie mają powodu by specjalnie ją traktować najzwyczajniej mi się nie trzyma kupy. Jak dla mnie ten wymóg obecności certyfikowanego czarodzieja na szlaku to nic innego jak ewidentnie sztuczna blokada rzucona naprzeciw bohaterom, byleby istniał pretekst do wrzucenia ich w rozwleczone zadanie poboczne.

    Dalej – czy Frieren w którymkolwiek momencie używała swojego imienia, żeby zyskać jakąkolwiek przewagę lub być traktowana ulgowo? Taki charakter postaci, że tak się nie zachowuje więc nie rozumiem, dlaczego miałaby akurat w momencie zachować się inaczej?


    Bodajże pierwszy argument, z którym się mogę zgodzić.

    Przecież Fern nie ocieka samym talentem. Ocieka przede wszystkim ciężką pracą i szczęściem, że spotkała taką, a nie inną mistrzynię.


    Jakby nie patrzeć Lernen miał jeszcze potężniejszą mistrzynię i pewnie też nie leniuchował, ale to jednak to na widok Fern Seire prawie się zmoczyła z zachwytu.

    Nie zapominajmy też, że Fern przez te lata odbyła niezliczoną ilość walk i treningów/sparingów z Frieren i jej „zajebistość”, to nie tylko talent, ale i doświadczenie i ciężka praca


    Stark walcząc ze swoją demonicą przynajmniej się musiał przełamać. Dlatego jego wygrana miała jednak większy ładunek emocjonalny. Fern po prostu z chłodną miną terminatora rozmontowała swojego x razy starszego przeciwnika. Zwycięstwa odniesione w ten sposób odczuwam jako biedniejsze narracyjnie. Żeby wygrana miała smak trzeba pokazać jak bohater pokonuje swoje słabości. Bez tego mamy po prostu pusty popis mocy.

    No ja np. alergicznie reaguję na wszelkie próby krytyki, które opierają się na przeświadczeniu, że to anime powinno być czymś, czym nie jest i powinno spełniać standardy ludzi, których nie spełni, bo ma na siebie pomysł i go skrupulatnie realizuje. Owszem, ciężko nie zgodzić się z tym co pisałeś, że Stark jest traktowany w tej serii po macoszemu, że ogólnie ten egzamin posiada trochę taki vibe Chunnin Examu, że autor nie za bardzo miał pomysł na to, jak poprowadzić z początku serię, przez co pierwsza połowa wygląda jakbyśmy mieli do czynienia z historią w stylu Majo no Tabi Tabi, a w drugiej połowie zaczerpnięto mocno z typowych arcowych shounenów jak Naruto. Ale większość komentarzy które widuję w necie to są właśnie narzekania na to, że opowieść nie prezentuje tego, co komentujący by chciał, żeby prezentowało. I to nie jest problem anime, czy samej opowieści, ale właśnie samego komentującego. Ktoś chciałby generic fantasy, jakich wychodzi pełno każdego roku, żeby mógł ponarzekać na to, jakie to fantasy nie zrobiły się już nudne i powtarzalne i wystawić ocenę 6/10, a jak wychodzi coś nowego, świeżego, z pomysłem na siebie, to krytykuje serię za to, że nie jest nudnym i powielającym schematy generic fanatsy anime. No przecież to się nie trzyma kup


    Krytykuję serię za to czym mogła być, że nie spełniła moich oczekiwań. Już pisałem, że po znakomitym początku spodziewałem się, że dalej seria będzie eksplorować owe trudne tematy dotyczące przemijania, nostalgii i długowieczności. Tymczasem okazało się, że to był tylko gimmick na odpalenie serii, po czym przeszliśmy do kupowania ciastek, szlachtowania demonów i turnieju trójmagicznego. Cały klimat początku zdążył się dawno ulotnić. Znamienne jest to, że tak wiele ludzi pisze, że najbardziej sobie ceni w serii jej sielankowość, gdy tymczasem zaczynała się ona od pogrzebu. Więc trudno abym miał nie wylewać swoich żali, skoro obiecano mi jedno, miast tego dostarczono co innego.

    Poza tym zdążyłem już parę razy podkreślić, że uważam ten tytuł za dobry w swojej klasie, a krytyka dotyczy głównie stawiania go jako jakiś wzór anime wszech czasów przez gromadki zachłyśniętych wyznawców.
  • Avatar
    A
    El Tiburón 29.03.2024 14:08
    Hype train goes choo choo
    Komentarz do recenzji "Sousou no Frieren"
    Rzuciłem pobieżnie okiem po drugiej połowie i nie pozostaje mi nic innego jak podtrzymać swoją wcześniejszą opinię. Im dłużej seria trwa tym bardziej początkowy czar pryska, a całość przetacza się w kolejne sztampowe fantasy jakich wiele. Całość rozwłóknia się na odseparowane historyjki, od lokacji A do lokacji B. Początek obiecywał więcej. I chyba nie ja jeden czuję się oszukany, bo z tego co widzę, po dotarciu do części egzaminacyjnej poziom narzekań wzrósł, co widać nawet i tu w komentarzach. Zaraz jednak wszyscy spieszą znów zaręczyć, że mimo może tych paru potknięć seria i tak jest niezwykle pozytywna i jak najbardziej godna polecenia. Trochę mi tu pachnie sunken cost fallacy i jak i zaślepieniem całym tym hypem, jaki się wokół tego tytułu toczy.

    Całość jest wolna, a fabuła i sama wyprawa jakoś się rozpływa w tych całych scenkach pobocznych. Połowy można by się pozbyć ze znikomą stratą.  kliknij: ukryte  Ale ludziom nie przeszkadza, że po początku opowieść traci cały impet, bo wystarczy sypnąć trochę fanserwisu w postaci Fern wydymającą policzki czy Frieren z głupią miną i wszyscy się cieszą.

    A właśnie, Fern, im dłużej ją oglądałem tym mniej ją lubiłem. Kolejna bohaterka ociekająca zajebistością i talentem przewyższającym wszystko, co świat widział. Przynajmniej w przypadku Frieren jej siła ma uzasadnienie fabularne, bo jednak miała setki lat na doskonalenie swojej sztuki. A tamta jest super utalentowana i bez skazy – bo tak. Dwie Mary Sue w jednym barszczu to jednak trochę za dużo. I tylko Starka szkoda, który został na tym tle sprowadzony do elementu komediowego, jeśli nie zwyczajnej zapchajdziury, bo podczas egzaminu nie bardzo dało się gdzie go wcisnąć.

    Najbardziej jednak serię krzywdzą sami jej fani. Bo to w sumie porządny w swojej klasie tytuł, który jest wynoszony do ranki świętości przez rzeszę wyznawców alergicznie reagujących na wszelkie świętokradcze próby krytyki. Z czego pewnie większość tłumnie podąży za kolejnym tytułem, który akurat będzie w modzie w danym sezonie. I ten ich ślepy entuzjazm zmusza mnie do wrzucenia we wpisy tejże przeciwwagi.
  • Avatar
    A
    El Tiburón 29.02.2024 12:31
    Komentarz do recenzji "Sousou no Frieren"
    Porzuciłem po jakichś 14 odcinkach. To będzie niepopularna opinia, ale Frieren to chyba najbardziej przereklamowana seria w historii. Żeby nie było, nie jest ona zła – ale te nieprzebrane strumienie zachwytu nad nią jak i dominowanie wszystkich rankingów i topek uważam za jakieś szalone nieporozumienie.

     kliknij: ukryte 

    Nie powiem, tego typu sielankowo­‑nastrojowe, spokojne historie też mają pewien urok. Jak ktoś bohaterów lubi, to pewnie będzie z radością oglądać czego by nie robili. Dla mnie jednak to jest rozczarowanie i zmarnowanie całego potencjału.

     kliknij: ukryte 

    W rezultacie nie rozumiem peanów, nie rozumiem zachwytów, nie rozumiem dlaczego to jest #1 na MAL­‑u. Jako seria może być, nie mój gatunek (nie trawię isekajów, a to jest jednak w elementach zbyt podobne), po pierwszych odcinkach obiecywał dużo więcej, ale przestał dostarczać i porzucam bez żalu. Stawienie tego na piedestale i uznawanie, za najwybitniejszą rzecz pod słońcem, jakie to zachowanie obserwowałem wśród ogarniętego jakąś obsesją fandomu, budzi we mnie odruchową niechęć i zmusiło do napisania tego komentarza. Przereklamowane.
  • Avatar
    El Tiburón 11.03.2021 15:21
    Re: To jest 3/10 w porywach
    Komentarz do recenzji "Miasto beze mnie"
     kliknij: ukryte 
  • Avatar
    A
    El Tiburón 11.03.2021 12:31
    To jest 3/10 w porywach
    Komentarz do recenzji "Miasto beze mnie"
    Tak przehype'owanego dziadostwa dawno nie oglądałem.

    Z większych idiotyzmów:

     kliknij: ukryte 

    Szkoda czasu, a wysokich ocen nie pojmuję.
  • Avatar
    A
    El Tiburón 23.01.2020 15:44
    Miła rzecz
    Komentarz do recenzji "Eizouken ni wa Te o Dasu na!"
    Wyszła z tego bardzo przyjemna obyczajówka. Bohaterki są energiczne, pełne charakteru i mają między sobą dobrą chemię, a dzięki celowo nieco koślawej kresce nie są żadnymi przesłodzonymi moe­‑blobami, których w dzisiejszych czasach pełno. Dzięki temu można się skupić na sednie, czyli tworzeniu animacji, a nawet nauczyć się czegoś przy okazji.

    Swoją drogą, całkiem fajny głos ma VA od Asakusy (to ta z kapeluszem) – do tego jak się okazuje, według MAL­‑a to jej pierwsza rola.
  • Avatar
    A
    El Tiburón 20.01.2020 19:41
    Nie.
    Komentarz do recenzji "Dorohedoro"
    Nie spodziewałem się niczego dobrego i się nie omyliłem. Brudny, plugawy styl graficzny mangi jest praktycznie nie do przeniesienia na ruchomy ekran. Twórcy walczą z góry przegraną walkę, z raczej mizernym efektem: CGI strasznie kłuje w oczy, podobnie jak dziwna, nienaturalna sztywność ruchów. Do tego historia leci na złamanie karku byleby nadążyć z ogromem materiału, historia i bez tego jest aż nadto pokręcona żeby dodatkowo utrudniać jej przyswajanie. Ci szaleńcy wepchnęli cały pierwszy tom w dwa odcinki.