Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Komentarze

Filmowit R

  • Avatar
    Filmowit R 21.11.2021 11:19
    Komentarz do recenzji "Gwiezdne wojny: Wizje"
    Różnica pomiędzy kinem wartościowym (jakim jest saga Lucasa), a bezwartościowym (jakim są produkcje Disneya) polega na tym czy dane dzieło przekazuje nam jakąś historię i treść. George Lucas starał się o to zadbać w każdym ze swoich filmów nad którym sprawował pieczę – raz wychodziło mu to lepiej, raz gorzej, ale zawsze miał do opowiedzenia większą historię! Na tym właśnie polega ,,świętość” i wyjątkowość tej sagi, które przyniosły jej ogromny sukces. W Disney'u natomiast nikt nic do powiedzenia nie miał i od samego początku studio to starało się zamienić tę markę w Marvela.

    Co się zaś tyczy Ewoków i sprzedaży zabawek na podstawie filmów – skoro historia przedstawiona przez Lucasa i jego wizja SF spodobała się szerszej publiczność, to dlaczego nie spróbować na tym przy okazji trochę więcej zarobić. Zwłaszcza, że rozwiązania Lucasa nie kolidowały z jego wizją historii, którą chce przedstawić. W przypadku Disney'a natomiast nie ma żadnej wizji, a jest tylko chęć zarabiania na marce i wypuszczania co roku nowego filmu z tego uniwersum, bez zastanowienia się czy ma się coś nowego i wartościowego do powiedzenia, czy też nie. Stoi to w oczywistej opozycji do podejścia Georga Lucasa, który kręcił kolejne filmy wtedy, kiedy miał na nie pomysł (przez 35 lat nakręcił tylko 6 filmów, Disney przez 7 lat nakręcił 5 filmów).

    Na tym właśnie polega wartościowa sztuka – na treści!
    I na tym też polega wyjątkowość ,,Gwiezdnych wojen” – na skupianiu się na fabule. Żadna inn franczyza filmowa (poza adaptacjami książek) nie koncentrowała się w takim stopniu na opowiadanej historii jak saga Georga Lucasa. W przypadku większości popularnych marek kolejne części pojawiają się tylko po to, by zarabiać pieniądze. W przypadku ,,Gwiezdnych wojen” kolejne części pojawiały się przede wszystkim po to, by opowiedzieć historię autora i przy okazji zarobić pieniądze – drobna, ale jakże ważna różnica.
    Odnośnie natomiast mieczy świetlnych – z filmów głównej sagi wiemy, że różni Jedi i Sithowie posługiwali się różnymi mieczami świetlnymi i od czasu do czasu zabierali sobie je nawzajem (np. generał Grevious). Miecze te jednak po zmianie właścicela nie zmieniały ani koloru, ani właściwości. Oznacza to, że funkcjonowały one jako obiektywne, zwykłe narzędzia, a nie różdżki czarodziejów uzależnione od emocjonalnych stanów ich posiadaczy. Po drugie w epizodzie szóstym Darth Vader zwraca uwagę Lukowi ma wykonany przez niego miecz świetlny, wskazując tym samym na zakończone przez niego szkolenie na rycerza Jedi. I choć w samym filmie nie pokazano produkcji miecza świetlnego, to jedna z wyciętych scen ,,Powrotu Jedi” ukazuje Luke'a spokojnie składającego swój własny miecz świetlny, co pokazuje nam, że raczej go nie wykuwał. Poza tym jest to chyba oczywiste, że w serii SF, elektroniczny gadżet jakim jest miecz świetlny jest po prostu produkowany, a nie wykuwany. Jeśli przyjąć takie podejście, to można by dojść do wniosku, że również komunikatory i droidy są wykuwane przez kowali, bo przecież nie pokazano w filmie procesu ich produkcji. Jeśli chce się zachować zgodność z oryginalną sagą, to trzeba nie tylko zważać na elementy wprost w niej wyeksplikowane, ale także na to, co stanowi ducha tej serii i czego trzeba się troszeczkę domyślić.
    A na koniec jeszcze słów kilka o ,,Ostanim Jedi” – nie, w żadnym przypadku nie jest to film ani oryginalny, ani odkrywczy. W zasadzie jest to tylko nieudolny remake ,,Imperium kontratakuje” ( właściwie ,,Ostatni Jedi” to dość perfidny dowcip z najlepszego epizodu sagi, zapożyczający od niego wszystkie elementy i układający je w tak przypadkowy sposób, że tracą one jakiekolwiek znaczenie i składają się na najgorsze możliwe wcielenie marki – przynajmniej do czasu premiery epizodu IX, w którym udało się zrobić jeszcze gorszy remake ,,Powrotu Jedi”) pozbawiony jednak charyzmatycznych bohaterów, logiki, sensu i znaczenia. Najlepiej to uwidacznia finał, w którym główni bohaterowie w zasadzie znajdują się w tym samym momencie, co pod koniec części siódmej. Acz trzeba przyznać, że jedna rzecz reżyserowi się w tym filmie udała – był w stanie nakręcić najdłuższą produkcję sygnowaną logiem ,,STAR WARS” i nie powiedzieć w niej absolutnie nic. Faktycznie , jest co podziwiać.
  • Avatar
    Filmowit R 20.11.2021 18:06
    Komentarz do recenzji "Gwiezdne wojny: Wizje"
    Otóż nie ma tutaj żadnego wylewania gorzkicb żalów na Disney'a,a jedynie dostrzeganie gorzkiej rzeczywistości, w której coś sygnowanego logiem ,,Gwiezdnych wojen” i reklamowanego jako kreatywna nowość nie ma w zasadzie nic wspólnego ze wspomnianą marką, a poza tym nie oferuje też nic nowego ani odkrywczego.

    Co się zaś tyczy japońskich twórców, to wiązanie ich z trylogią sequeli jest jak najbardziej na miejscu, albowiem wpisują się oni w pewien schemat podejścia do tej marki, który zakłada brak jakichkolwiek nowych historii w tym świecie – Disney pod pozorem trylogii sequeli dokanał nieporadnego remake'u oryginalnej trylogii, a japońscy twórcy pod pozorem kreatywnych wizji dokonali nieporadnych remake'ów paru rodzimych filmów i seriali. Wykazali się w tem równie wielką kreatywnością, jak ktoś, kto w ,,Potopie” Jerzego Hoffmana zamieniłby szable zwykłe na szable świecące różnymi kolorami i stwierdził, że oto mamy polskie ,,Gwiezdne wojny”.
    Owszem, można tak zrobić, tylko trudno wtedy oczekiwać, że ktoś uzna takie działanie za ,,wizjonerskie”.

    Jeśli japońscy twórcy mieli jakąkolwiek swobodę przy podejściu do tej marki, to albo jej w ogóle nie wykorzystali i poszli na łatwiznę, kopiując jeno już istniejące, sprawdzone wzorce, albo (co o wiele bardziej prawdopodobne w przypadku międznarodowej korporacji) cała ta swoboda była tylko chwytem marketingowym, a kluczowe decyzje i tak zapadały w Disney'u – nigdzie niestety w tym anime swobody twórczej nie widać.

    Co się zaś tyczy kanoniczności – to, że jakieś dzieło jest niekanoniczne oznacza tyle, że jego twórcy nie muszą sie specjalnie przejmować już istniejącymi historiami i zgodnością z nimi. Nie oznacza to jednak, że mogą odrzucać dowolnie zasady świata przedstawionego, albowiem zasady świata przedstawionego definiują ten świat i jeśli zmienia się zasady świata przedstawionego, to zmienia się i sam świat, co w konsekwencji prowadzi do tego, że dany świat staje się nowym światem, kompletnie innym od tego jakim był przed zmianą. Wynika z tego, że po zmianie zasad świata przedstawionego, nie mamy już do czynienia ze światem przedstawionym, w którym zasady zmieniliśmy, tylko z nowym, w którym obowiązują już zmienione zasady. Na przykład jeśli w świecie ,,Gwiezdnych wojen” zamienimy miecze świetlne na różdżki, a Moc na magię, to nie mamy już do czynienia ze światem ,,Gwiezdnych wojen” tylko co najwyżej ze światem Harrego Pottera. Dlatego właśnie dbanie o zasady jest tak ważne, bo tylko omawiane przez nas zasady i normy danego uniwersum sprawiają, że to uniwersum jest, tym czym jest – gdyby w jakimś świecie przedmioty spadały do góry, a nie do dołu, to byłby to jakiś świat, ale z całą pewnością nie byłby już to nasz świat, tylko jakiś inny (nawet wtedy, kiedy wszystkie pozostałe zmienne pozostałyby nie zmienione).
  • Avatar
    Filmowit R 20.11.2021 13:40
    Komentarz do recenzji "Gwiezdne wojny: Wizje"
    Co się zaś tyczy kanonu, to kanonem jest to, co zatwierdził George Lucas w pierwszych sześciu filmach i serialu ,,Wojny klonów”. Cała reszta musi być w zgodzie z tymi dziełami i nie może im przeczyć. Jeśli to czyni, to nie może być ta reszta nazywana kanoniczną. Tak samo jak niekanoniczne jest stare ,,Expanded Universe”, które stanowi tylko zbiór różnorodnych fanfików (jednych lepszych , drugich gorszych), nie uznawanych przez Georga Lucasa za kanoniczne, a tylko on jako autor ma decydujący głos w sprawie tego czy coś jest kanoniczne czy też nie!
  • Avatar
    Filmowit R 20.11.2021 13:29
    Komentarz do recenzji "Gwiezdne wojny: Wizje"
    Tak, to jest recenzja. A różnica pomiędzy prawdziwymi ,,Gwiezdnynymi wojnami” a podróbkami od Disney'a (do których ,,Star Wars: Visions” się niewątpliwie zalicza) jest taka, że tamte filmy tylko lekko inspirowały się innymi dziełami kultury, prztwarzając je w nowy, interesujący sposób, opowiadając przy okazji oryginalną historię George Lucasa (można zaryzykować nawet stwierdzenie, iż pierwsze sześć części to kino autorskie – to autor decydował w nich, co ma do opowiedzenia, a nie wykresy w excelu, podług których produkowane są wszystkie wytwory Myszki Miki), a nie stanowiły nigdy bezpośredniej kalki – natomiast jeśli przyjrzeć się dokładnie tyrlogii sequeli, to dostrzeże się, że struktura tych filmów jest identyczna ze strukturą oryginalnej trylogii, z tym że akurat w tym przypadku pomieszano bez ładu i składu najważniejsze wydarzenia, sprawiając, iż nie mają one najmniejszego znaczenia. Nie są to więc żadne sequele tylko paździerzowe remaki, starające się na każdym kroku zdewaluować oryginalną trylogię oraz zaprzeczyć ukazanym w niej dziejom.

    Problem z recenzowanym anime jest zaś taki, że ono ma tylko sprawiać pozory wartościowego dzieła. I muszę przyznać, iż dzięki w miarę sprawnej reżyserii sztuka ta się mu udaje. Nie zmienia to jednak faktu, że w rzeczywistości jest to nudny, wtórny plagiat, który nieudolnie (tak jak trylogia sequeli) stara się umniejszać znaczenie oryginalnej sagi.

    Na czym polega różnica pomiędzy plagiatem a inspiracją? Przede wszystkim na tym, że w przypadku inspiracji porusza się co najwyżej podobne wątki i przedstawia w inny sposób, a w przypadku plagiatu bierze się te same wątki i przedstawia się je praktycznie w identyczny sposób (zmieniając w najlepszym przypadku pojedyńcze elementy – na przykład dodając świecące katany, bo to co tu zostało przedstawione, tak naprawdę na miano mieczy świetlnych nie zasługuje).

    Na zakończenie pozwolę sobie jeszcze na podzielenie się pewnym spostrzeżeniem – ,,Gwiezdne wojny” to prawdziwa świętość kina, a nie kolejna komercyjna franczyza, którą można rozmieniać na drobne przy każdej możliwej okazji. Z tego powodu nie ma (i być nie może) zgody na to, co z tym uniwersum robi Disney, który pod płaszczykiem Dartha Vadera, chce przemycić Marvela i zamienić najważniejszą kinową opowieść wszechczasów w tanią brazylijską telenowelę.