x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Bezbłędne
Z początku miałem wrażenie, że oglądam kolejną serię Slayers, jednak to szybko minęło. Bohaterowie byli wspaniale wykreowani, złożeni i rozwijali się z każdym odcinkiem. Na wielki plus zasługuje też wątek miłosny między nimi, który tak jak pisała autorka recenzji, został przedstawiony dojrzale i w świetnym stylu, bez zbędnego fanserwisu (no może poza małym drobiazgiem dotyczącym pewnej części garderoby Togame – taki fajny żarcik w prezencie dla widzów).
Moją sympatię zyskało też wiele postaci drugoplanowych, z oddziałem Maniwa na czele. Wprawdzie nie od razu ich polubiłem – kiedy poznałem pierwszego z nich zaleciało mi trochę kiczem, ale zmieniłem całkowicie zdanie kiedy pojawili się Hōō, Pengin i oczywiście owadzi skład. Ci ostatni byli naprawdę kapitalni. kliknij: ukryte Na początku odcinka, w którym się pojawiają zdają się być typowymi, złymi ninja. Jednak dość szybko okazuje się, że to równi goście i przyjaciele/ towarzysze broni. Motyw jak z Amerykańskich filmów wojennych. Powtórzę się: kapitalne.
Moim zdaniem tym co wyróżnia Katanagatari jest niezwykle wysoki poziom jego dopracowania. Ta seria nie ma właściwie żadnych błędów. Posiada za to wspaniałe postacie, wciągającą fabułę, sporo dobrego humoru (w tym świetny trolling ze strony twórców – kliknij: ukryte „walka” głównego bohatera z Hakuhei Sabim) i co najważniejsze – nie gra widzowi na emocjach, co w anime jest dość często spotykanym i skutecznym sposobem na zyskanie wiernych fanów. Pisząc to myślę o tytułach takich jak; Byousoku 5 cm, Kumo no Mukou, Yakusoku no Basho i Toradora!. Te 3 wspaniałe tytuły łączy to, że dosłownie chwyciły mnie one za serce, Katanagatari natomiast czegoś takiego nie zrobiło. Nie musiało.
Oglądając Kotonoha no Niwa można się naprawdę wyciszyć. Nie ma tu wielkich emocji, dramatów i tym podobnych – ot, zwykła, pięknie przedstawiona codzienność.
Coś za coś
Klimat!
..K.L.M.N..
Niestety trochę nierówna. Nie będę oryginalny – to co najlepsze skończyło się w chwili, gdy kliknij: ukryte Raito na pewien czas zrzekł się posiadania Notesu i podjął współpracę z L (chociaż na plus tej sytuacji przemawia kilka komicznych scenek). To właśnie rywalizacja tych dwóch geniuszy najbardziej mnie wciągnęła.
Później był jeszcze świetny powrót Kiry zwieńczony śmiercią L. Wprawdzie sercem byłem z nim, jednak dla dobra fabuły Kira musiał wtedy zwyciężyć.
I może jeszcze o końcówce. Powiedzcie, że jestem naiwny, ale Death Note trzymał mnie w napięciu do samego końca. Nie wiedziałem jak się to skończy ani nie popierałem żadnej ze stron w końcowej konfrontacji. Ostatecznie to co zaserwowali nam twórcy anime zupełnie mnie zadowoliło. kliknij: ukryte Ciągłe sukcesy Raito/Kiry sprawiły, że był niezwykle pewny siebie i nie mógł się pogodzić ani uwierzyć w swoją porażkę. Stąd też jego zachowanie i desperacka ucieczka na końcu. No i Ryuk (od początku do końca świetna postać), który ostatecznie przypieczętował jego los.
Warto zapoznać się z tym anime. Przez zdecydowaną większą część serii ciężko jest oderwać się od ekranu.
Piękne
Urzekła mnie też muzyka – bardzo nastrojowa, budująca właściwy klimat.
Ale najlepsze co ma do zaoferowania ten film to wyjątkowa wręcz siła z jaką oddziałuje na emocje widza. Tak jak napisał autor recenzji, nie dzieje się to za sprawą fabuły czy postaci (którym zresztą niczego nie brakuje), ale dzięki stworzeniu niemal namacalnych uczuć i emocji wylewających się z ekranu i ukierunkowanych w konkretną grupę odbiorców.
Wczoraj Ziemia kiedyś nam obiecana, a dziś 5 centymetrów na sekundę. Panie Makoto Shinkai, czuję, że zaprzyjaźnię się z Pańskimi dziełami na długo.
Pozycja obowiązkowa
Aż trudno mi uwierzyć, że półtoragodzinny film może wywołać tak wielką ilość najpiękniejszych uczuć i emocji drzemiących w ludzkim sercu. Gdyby końcówka była odrobinę dłuższa to przysięgam, że zaczął bym płakać.
Dużo jeszcze chciałbym napisać o tym filmie, ale to kiepski pomysł w chwili, gdy emocje po seansie ciągle mnie trzymają. Dodam więc tylko, że to pozycja obowiązkowa dla każdego, bo wobec tej animacji nie da się pozostać obojętnym, a w niektórych z nas poruszy ona tą czułą strunę…
Re: Niby nic, a jednak coś.
Choć kilka nawiązań udało mi się wyłapać. Kiedyś zarejestrowałem się nawet na pewnym zagranicznym forum fanów Lucky Star, żeby dowiedzieć się co potrafią tam wyłapać prawdziwi weterani.
Nie pozostaje mi nic innego jak obejrzeć LS jeszcze raz, kiedy już odpowiednio się do tego przygotuję. ;]
Niby nic, a jednak coś.
Najlepsze
A przy okazji, świetna recenzja.
Dobranoc… kliknij: ukryte jeszcze tylko jeden odcinek…