Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Komentarze

Marsza

  • Avatar
    A
    Marsza 31.05.2012 18:33
    dla wytrwałych
    Komentarz do recenzji "Cluster Edge"
    Jak się przebrnie przez pierwsze 15 (minus pierwszy) odcinków naszpikowanych retrospekcjami scen z poprzednich odcinków, to można się wciągnąć. Ogólnie pomysł autorzy mieli, ale nie na serię na ponad 20 odcinków a raczej na 17 – 18, więc rozciągali.
  • Avatar
    A
    Marsza 29.05.2012 20:57
    Reforma Edukacji w Świątyni, czyli rewolucja
    Komentarz do recenzji "Saint Seiya Omega"
    Szarpnę się na próbę napisania luźnej recenzji po dziewięciu odcinkach, tak dla tych, którzy teraz rozważają, czy z sentymentu lub nie zacząć Omegę oglądać.


    Moja pierwsza reakcja na wieść o tym, że seria, którą darzę wielkim sentymentem, doczeka się kolejnego ujęcia była wielce optymistyczna. Optymizmu starczyło mniej więcej do połowy artykułu na Wikipedii, a potem to już…
    Fabuła zarysowana w pierwszym odcinku wpisuje się w rycerski standard. Wróg atakuje, Seiya broni Ateny/Saori i trzymanego przez nią małego dziecka. Potem Atena zostaje porwana, Seiya też zostaje chwilowo wykluczony z rozgrywki, a małe dziecko podrośnięte szkoli się pod okiem Shainy, aby zostać Rycerzem i uratować Saori. Głównym złym jest Mars. Mars, nie Ares, ale po gościnnym wystąpieniu Odyna (w anime jedynie) takie rzeczy już nie dziwią. Jak na razie całkiem nieźle.

    A co dalej?

    Po dziewięciu odcinkach można z całą pewnością stwierdzić, że zamiarem twórców było nie tyle co stworzyć serię dla starych fanów, a raczej zwrócić się do tych, którzy mają teraz tyle lat, ile „starzy fani” mieli jak pierwszy raz się z „Saint Seiya” spotkali. A może nawet do młodszych. Zamiast jednak oderwać fabułę od korzeni i zachować jedynie główne wytyczne świata „Saint Seiya” oni zrobili na odwrót. Mamy zatem Saori w roli Ateny, mamy Seiyę, który trzyma się zaskakująco dobrze jak na swój wiek (cirka 38lat, jako że Omega rzekomo rozgrywa się 25 lat po ostatniej Świętej Wojnie). Mamy Gekiego i Ichiego (dla niego akurat to pech, został bowiem chodzącym elementem komicznym) z „brązowej” paczki oraz Shainę ze srebrnej. A na deser dostajemy nawet dowód na to, że bycie rzucanym po ścianach nie wpływa na potencję: Ryuho, syna Shiriyu (choć przyglądając się mu można przypuszczać, że Shunrei nie jest najwierniejszą z żon…).
    Do ukłonów w stronę pierwowzoru można jeszcze doliczyć pewne elementy design postaci – głównie oczy. A także opening, który jest po prostu kolejnym wykonaniem „Pegasus fantasy”.

    Dalej zaczyna się rewolucja.

    Nie mamy przyciężkich zbroi, a raczej coś przypominającego nieco lateksowe wdzianka. Nie mamy skrzyń na zbroje a zamiast nich o wiele poręczniejsze rzemyki z kryształami. Mamy cosmo, ale mamy też wplątane w to żywioły. Tutaj przy oglądaniu naszło mnie pytanie: że co?! Otóż każda konstelacja jest przypisana do jednego z pięciu żywiołów (tak, pięciu; światło zostało żywiołem). Koncepcja niespecjalnie oderwana od astrologicznych korzeni StS, bo znaki zodiaku dzielą się na cztery trygony odpowiadające czterem żywiołom. Sęk w tym, że Zodiak sobie, reszta sobie. Twórcy poszli dalej i ataki naszych Rycerzy wykorzystują żywioł, do jakiego jest przypisana zbroja. Istnieje nawet hierarchia, który żywioł jest słabszy od którego. Spędziłam sporo czasu rozważając, czy udałoby się w to wpisać ataki Rycerzy z „Saint Seiya” a także „Saint Seiya Episode G” i „Saint Seia Lost Canvas”… i szczerze mówiąc na wielu atakach poległam. „Praesepe Underworld Waves” Raka w bólach podejdzie pod światło, ale zapędy ogrodnicze Rycerza Ryb już nie wiem gdzie, a „Another Dimension” Bliźniąt przemilczę dyplomatycznie.

    I ach! Gdyby to była jedyna rewolucja.
    Ale nie jest.
    W starych czasach Rycerze szkolili się gdzie popadło. W Świątyni i poza nią. Zdobywali wiedzę, siłę, zbroje i walczyli w imię Ateny. Stare czasy się skończyły. Teraz mamy spowity magiczną mgłą Avalon… tfu! Wróć. Mamy spowitą magiczną mgłą­‑barierą Palestrę. Szkołę dla Rycerzy, której koncept mi umyka, bowiem znamienita część jej uczniów posiada już zbroje. Widać reforma edukacji sięgnęła także Świątyni. Teraz się pierw zdobywa zbroję, a potem chodzi na lekcje jak zostać… nie wiem kim. Rycerzem z dyplomem rycerskim? Przy okazji coś się musiało pozmieniać w sposobie rekrutowania Rycerzy, bo w jednym momencie zostaje jasno stwierdzone, że w szkole jest dość pusto, bo większość uczniów pojechała akurat do swoich domów.
    Kobiety nadal noszą maski, ale główna Rycerzyca z grupy szybko rezygnuje ze swojej (bez zakochiwania się) i od tej pory możemy podziwiać jej twarz równie często, co jej kolegów po fachu.

    No dobrze. Była rewolucja, co z niej wyszło?
    Jest motyw zawiązywania się przyjaźni, ale nie ma to tego dramatyzmu, co w „Saint Seiya”. Ot jest szkolne. Walki póki co również nie porywają. Jeśli porównać ich dynamizm do tego, co zaserwowała nam saga Hades, to jest wręcz nudnawo. Oczywiście póki co nie pojawili się jacyś wielce silni przeciwnicy, ale i tak.

    Fabuła po pierwszym odcinku na jakiś czas zwalnia i staje się typowa dla serii o życiu uczniów w szkole, z tą różnicą, ze uczniowie tutaj rozwalają ściany całkiem legalnie, a szkolna wycieczka stanowi formę testu. Dopiero po ósmym epizodzie wątek Marsa powraca i można mieć cień nadziei, że akcja nabierze tempa.

    Póki co jednak mogę to polecić jako ciekawostkę dla osób ze sporym dystansem do oryginału. Jak ktoś liczy na coś pokroju OVA Hades czy Lost Canvas, to lepiej niech sobie odpuści.