Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Komentarze

shugohakke

  • Avatar
    A
    shugohakke 17.12.2015 17:01
    Skończyłem oglądać
    Komentarz do recenzji "Uchuu Senkan Yamato 2199"
    Nierówny. Nie oglądałem oryginalnej serii, ale ta wprowadza widza w poważny dysonans. Z jednej strony mamy brutalne uniwersum w którym masowa śmierć i zniszczenie są na porządku dziennym. Z drugiej zaś cukierkowych bohaterów z ciężkimi plotshieldami zdolnymi wytrzymać wybuch supernowej. Charakter postaci też nierówny, stara gwardia wśród załogi jest wyśmienita… znacznie gorzej prezentuje się „narybek”, o ile cud­‑chłopca Susumu można jeszcze (z trudem) znieść, to Yuki w roli etatowej damy w opałach, której jedyną rolą na statku jest najwyraźniej łazić w najbardziej zagrożone rejony i łapać aggro ze spotkań losowych, przyprawiała mnie o mdłości. Podobnie nawiedzana Yuria – kto wpuścił rozchichotaną licealistkę na pokład najważniejszego okrętu w dziejach ludzkości? Zawiódł mnie Itou, po którym oczekiwałem… ja nie wiem w sumie czego. Bycia skutecznym szefem ochrony, może nie sympatycznym, ale oddanym sprawie wojskowym psem? A dostałem  kliknij: ukryte 
    Zaskoczyli mnie Gamillas (Gamillanie?). Tu z kolei oczekiwałem monolitycznej armii faszyzujących kosmitów, a dostałem… różnorodną armię faszyzujących kosmitów ^^ W każdym razie mnogość charakterów wśród niebieskoskórych jest krzepiąca. Już sama rada „ministrów” Desler'a wykazuje się zadziwiająco bogatą feerią postaw i charakterów od służalczych lizusów po chłodnych specjalistów… Do wyboru do koloru. Moim osobistym idolem wśród smerfów był generał Goer – łajza, tchórz, kłamca i pochlebca, ale… jak pokazało doświadczenie nad wyraz skuteczny w chronieniu własnych czterech liter. Znacznie gorzej wypadają postaci z mitycznego Iskandaru, dmuchane lale z ustami pełnymi martwych frazesów… młe.

    Sama fabuła była zdecydowanie zbyt scentralizowana. Począwszy od wielkiego planu – fabuła w całym wielkim kosmosie zdaje się toczyć tylko w okolicy i z powodu tytułowego statku. Ludzkość hańbi się na całej linii czekając biernie na mityczne zbawienie, podczas gdy znacznie bardziej prawdopodobne i sensowne wydawałoby się wzięcie z garść i ruszenie do dobudowy Układu Słonecznego na własną rękę. W momencie  kliknij: ukryte  Podobne skupienie na jednym elemencie szkodzi historii z bliskiej perspektywy. O ile w pierwszej połowie serii odcinek zwykle stara się przebiegać kamerą przez cały statek to im bliżej finału tym bardziej Yamato staje się opowieścią o tym jak Susumu ratuje Yuki… znowu. Biedny kapitan Okita dostaje od tego nieustannie słabości i mdłości mdlejąc w swoim kapitańskim krześle.

    Ale koniec końców jestem zadowolony. Space operowo było, 75% ras obcych wniosła coś ciekawego.  kliknij: ukryte 

    Z wątpliwości, które mnie po serii nachodzą pozostaje jeszcze jedna:
    Dlaczego ludzkość przegrywała wojnę z najeźdźcą? Yamato z wykorzystaniem zupełnie standardowego uzbrojenia sieje śmierć i zniszczenie niemal w każdym starciu z siłami Gamillan. Owszem wyjątkowy jest jego nadświetlny napęd i wielka pukawka, ale zazwyczaj nie korzysta z żadnego z tych gadżetów  kliknij: ukryte . To wszystko jest ludzka technologia, a nie prezent od Iskandera!
  • Avatar
    A
    shugohakke 6.10.2014 22:58
    My robimy taniom drame, drame taniom nieslychanie
    Komentarz do recenzji "Elfen Lied"
    Wstępne rozpoznanie, które poczyniłem przed podejściem do tego tytułu dało werdykt: „Lepiej nie oglądać”. Liczne grupy anonimowych fanów m&a zachwycają się Elfen Lied, a znacznie mniejsze grono ludzi, których gusta znam, a opinię szanuję (nie dlatego, żeby byli elitarni czy niezwykli, po prostu liczba obcych generalnie przewyższa ilość znajomych – nic w tym niezwykłego) w przytłaczającej większości wyraża opinie negatywne. Wyrok: Popularne i beznadziejne. Postanowiłem jednak zapoznać się samodzielnie. Oto efekty:

    Zarys tła i świata jest naprawdę interesujący. Rogate lolity obdarzone tajemniczymi mocami, ewidentnie nadludzkie, ale pochodzące od normalnych rodziców. Fenomen właściwe zupełnie nie znany, a z pewnością nie badany przez rzetelnych naukowców, a przez grupę sadystycznych szaleńców dorabiających mistyczną ideologię do każdego uzyskanego wyniku. To musiało się źle skończyć.

    Pomysły na głównych bohaterów też mają parę mocnych stron. Rozszczepiony umysł Nyu/Lucy otwierał drogę to ciekawych interakcji, wątku wyparcia winy i ucieczki od przemocy w utracone dzieciństwo. Nana tak skrajnie różna od swoich demonicznych sióstr. Kouta i Yuka połączeni wspólną przeszłością i tragedią. Kurama i Shirakawa w poplątanych relacjach zawodowych. No generalnie duży potencjał na ciekawe postaci.

    Fabuła też coś niecoś nam obiecuje. Ucieczka z laboratorium i obława na potężnego nadczłowieka. Śledztwa, pościgi i mroczne tajemnice.

    Ale pozytywy kończą się na etapie założeń. Niemal każdy element ich realizacji doprowadził do całkowitego zaprzepaszczenia. Choć anime pogrążało się na wielu płaszczyznach i różnymi sposobami to motywacja tych działań była zawsze ta sama – więcej dramy. Więcej wyciśniętych łez i bardziej poruszające tragedie, ślepa pogoń za dostarczeniem widzowi większych wzruszeń szybko przebiła granicę groteski, a i po niej tempo tego samobójczego galopu tylko się zwiększyło. Co takiego się stało?

    Primo, gore.
    Fontanny krwi, toczące się po podłogach kończyny, urwane głowy i, pomijając wymiar czysto techniczny, nonsensowne śmierci losowych statystów. W jakim celu? By podkreślić tragizm , wszak kto by się przejmował dramatami różowowłosej dziewczyny, gdyby nie miała na koncie ponad pięćdziesięciu przypadkowych mordów? A scenarzyści uczynnie nasyłają na Lucy, kolejne fale ochroniarzy, policjantów, najemników i cywilów zakładając najwyraźniej, że dowódcy japońskich sił porządkowych uczyli się strategi w Związku Radzieckim i nikt nie rozlicza ich ze strat w ludziach.
    Inny nonsens opisujący krwawe moce „rogaczek” to zamiłowanie autorów to urywania członków z którego… nic nie wynika. Nie dość, że wspominany już po wielokroć salceson w rękach wygląda komicznie, to każda postać tracąca w ramach serii kończynę – otrzymuje w pełni funkcjonalną i kosmetycznie doskonałą protezę najpóźniej w następnym odcinku. Po co zatem cała ta sieczka? Ano wszystko dla tej gęsiej skórki na karku nieletniego widza, która pojawia się na widok powoli odlatującej w strugach krwi ręki czy nogi.
    Trzecia niekonsekwencja to mordercze moce Dicloniusów, które w mgnieniu oka dekapitują statystów, rozrywają ciała policjantów i burzą betonowe ściany, ale gdy przychodzi do starcia z postacią nie przeznaczoną pod rzeźniczy nóż ofiarny dreszczyku emocji widza, śmiertelne cięcia, wibromacek zostają zamienione w miarę zwyczajne uderzenia i ciosy pięści, po których ofiara trochę stęknie, trochę jęknie (może dramatycznie splunie krwią?), ale krzywda wielka się jej nie stanie.

    Secundo, wygodne amnezje. Interesująca idea Lucy uciekającej przed złem w zdziecinnienie została w praktyce zastąpiona przez scenarzystami uciekającymi przed dialogami w „Nyu, nyu, nyu. Kohta, nyu, Kohta.” Przeskoki między alternatywnymi osobowościami heroiny zdają się być warunkowane tylko potrzebą podgrzewania, lub studzenia napięcia. I zamiast problematycznej sytuacji, gdzie Nyu musiałaby odpowiadać (choć jak istota o mentalności niemowlęcia ma brać za coś odpowiedzialność?) za zbrodnie Lucy, mamy tylko tani chwyt przedłużający serię, bo za każdym razem gdy ma dojść do konfrontacji z Lucy… Zimnokrwista morderczyni z otwierającej serię sekwencji magicznie znika i pojawia się ckliwe zwierzątko zdolne tylko łasić się i nyuać.

    Tertio, zamiast bullies, bullies everywhere. Dzieci w sierocińcach dręczą, naukowcy dręczą, komandosi dręczą, ojczymowie dręczą, pijacy dręczą i pierwsi lepsi przechodnie też dręczą. Cały świat jest zły i paskudny, tylko restauracja „U Kohty” serwuje ludzkie traktowanie dla każdego, kto się napatoczy. Zestawienie tego idiotycznie przerysowanego okrucieństwa świata z do obrzydzenia sielankowymi scenami wspólnych obiadków czy damskich kąpieli stwarza wrażenie, że ktoś tu sobie jaja z widza robi (momentami było to bardziej irytujące niż Geassowe wplatanie szkolnej komedii w bratobójczą walkę o wyzwolenie ojczyzny – zwłaszcza, że w CG było to zwyczajnie głupie, a EL korzysta z takiego absurdalnego zestawienia, by jeszcze podkreślić „dhamę” cierpiącego świata oraz ulotnego szczęścia). Krótko mówiąc, seria epatuje przerysowaną brutalnością i złem, by chwilę później zalewać widza nadmiarem słodyczy, w efekcie tworzy wrażenie filmu propagandowego w którym „tam” jest potwornie źle, a „u nas” jest wspaniale.

    Quatro, fan service. Mogę uznać, że luźne podejście Dicloniusów do kwestii odzienia jest ich cechą rasową. Ba! Mogę nawet zgodzić się, że kryje się za tym jakaś symbolika, są nagie jak ich dusze. Czysto zwierzęce, nieskażone cywilizacją czy tam cokolwiek… Ale gdzie tu jest miejsce na wspomniane pantyshoty? I powtarzane uporczywie sceny z łaźni? I wreszcie kilkukrotnie przewijająca się scena Nyu dopieszczającej damskie biusty? Pierwsza ta scena była nawet obiecująca. Dopuszczała możliwość interesującego złamania pewnych tabu, bo wydawało się, że zdziecinniała i mocno „pierwotna” natura bohaterki zdała się być pozbawioną zahamowań i konwenansów i popychać ją do zaspokajania potrzeb mocno seksualnych. To byłoby mocno niestandardowe, wywalić wszystkie te cliche z rumieńcami, odwracaniem wzroku, trudnością wyznania itp. Nyu podoba się jak ją Kohta dopieszcza, więc nie widzi one nic złego w domaganiu się takich pieszczot. Niestety taka logiczna konsekwencja „nieucywilizowanego” charakteru naszej zdziecinniałej heroiny byłaby zupełnie nie w stylu japońskiej animacji ^^ Tym razem chodziło tylko o wstęp to najstarszego gagu haremówek, czyli plaskacza od zbulwersowanej kuzynki. A Nyu nagle przypomina sobie, że jest bohaterką anime i cały jej bezwstyd znika zanim zdążymy się mu przyjrzeć. I znów rumieni się gdy Kohta spojrzy jej w twarz… itd. Chyba, że zachodzi potrzeba kolejnej łopaty fanservice'u to pomiętosi trochę Yukę, ale tym razem bez żadnego powodu, poza uciechą nippońskich gimnazjalistów.

    To w sumie najważniejsze zarzuty. Jatka, toporne plot­‑device'y, porpagandowy obraz świata i golizna. Gdyby nie te cztery wtopy zapewne wyszłoby z Elfen Lied ciekawe dzieło, a tak mamy tanią dramę, która jednym motywem muzycznym (naprawdę, opening słyszałem w tej serii ponad 30 razy, mimo, że odcinków jest ledwie 13), grubymi nićmi szytą intrygą oraz czarno białymi bohaterami stara się wycisnąć z widza jak największą ilość łez i wzruszeń. Efekt jest taki, jak gdy Nyu postanawia nasypać Wancie cały wór karmy, bo „im więcej tym lepiej”.
  • Avatar
    shugohakke 28.11.2012 23:33
    Re: Zbędne, przykre, irytujące...
    Komentarz do recenzji "End of Evangelion"
    Niemal wszystko, co dzieje się w EoE, jest tak samo podporządkowane Shinjiemu i analizie jego stanu

    Ciekawy film oglądałeś, ale raczej nie było to End of Evangelion. Jeśli widzisz związek między stanem głównego bohatera, a półgodzinną sekwencją oblężenia NERVu (w tym epickie mordobicie (mechobicie?) w wykonaniu Asuki) to chylę kapelusza. Podobnie sprawa się w przypadku gigantycznej Rei i orbitalnych akrobacji z włócznią Longinusa i wielkiej „jedności dusz” po której Shinji zostaje obsadzony w roli decydującego o losach ludzkości.
    Natężenie tych skrajnie absurdalnych elementów w filmie jest ogromne i wszystkich nie wymienię (choćby dlatego, że EoE widziałem bez mała rok temu i, w przeciwieństwie do NGE, nie mam zamiaru doń wracać), ale dość przypomnieć, że Shinji z dziecka w depresji stał się nagle szalonym fanem Asuki (Gamer2002 ma swoją teorię dotyczącą źródeł tej sceny i nie powiem – brzmi ona przekonująco).

    W każdym razie. Gdy oglądałem film to nawet przy najlepszych chęciach nie potrafiłem dojrzeć emocji bohaterów. Jedyne, co widziałem to rzucone fanom „wyjaśnienia” i finalizowanie wątków fabularnych NGE, które troll Anno przygotował tak, by „zadowolić” swoich kochanych widzów.

    Bo nie odrzucenie „zbędnych elementów tła” może spowodować, że – o zgrozo! – ktoś ośmieli się wysnuć więcej wniosków i stworzyć więcej interpretacji scen/ całości od tych, które akceptujesz Ty i Twój „jedyny prawdziwy temat NGE”.
    Ba! Ktoś może nawet zignorować słowa twórców, w których przyznają, że użyli symboliki chrześcijańskiej tylko po to, aby było cool, i użyć „pseudo religijnych/filozoficznych/naukowych bredni” do wysnucia własnych wniosków!
    Co za świętokradztwo ;)

    Nie twierdzę, że wywalenie „fabularnych śmieci”, było w zakończeniu Evangeliona zabiegiem koniecznym, ale po prostu tak mi się spodobało, że było mi przykro, gdy powróciły w Endzie (w dodatku wypełniając po brzegi cały film). Nie zabraniam też ich interpretowania (podobnie jak nie zabraniam interpretowania plam na Słońcu) – róbta, co chceta. Zwyczajnie mam swój odbiór NGE i jest on naturalnie „jedyny i prawdziwy”...
    w obrębie mojej interpretacji, bo jej wyrażeniu służą te komentarze, czyż nie?
  • Avatar
    shugohakke 28.11.2012 16:33
    Re: Zbędne, przykre, irytujące...
    Komentarz do recenzji "End of Evangelion"
     kliknij: ukryte 
    Ale to nie jest sedno sprawy, tylko jeden z przykładów na różnice.

    Jeśli finały w postaci całkowitego odcięcia się Shinjiego od świata zewnętrznego (niekoniecznie „rzeczywistości” ^^) celem rozrachunku z własną osobowością oraz pokracznej parodii sądu ostatecznego z gigantyczną Rei latającą po ziemskiej orbicie i lasem krzyży w tle nie są dla ciebie rozbieżne to już nie wiem, co jest.

    End jest całkowitym zaprzeczeniem oryginalnego zakończania Evangeliona o czym piszę już czwarty komentarz, więc, co ja się będę z argumentami powtarzał…
  • Avatar
    shugohakke 27.11.2012 23:56
    Re: Zbędne, przykre, irytujące...
    Komentarz do recenzji "End of Evangelion"
    To, że jedno dzieje się głównie na płaszczyźnie duchowej (a nawet kurczę metaduchowej, bo Anno w ostatnich dwóch odcinkach pozwala sobie zdekonstruować to, co uważamy za rzeczywistość, uznając ją widać za elemant całkowicie zbędny w zgrabnym zakończeniu historii Shinjiego), a drugie aspiruje do bycia „tym, co się działo w rzeczywistości, a nie głowie bohatera” wcale nie znaczy, że się nie wykluczają.

    Już zupełnie abstrahując od tego, o czym Orzi mówi i innych rozbieżności (ot na przykład przypomnijmy, że Asuka nie dożywa końca NGE).
  • Avatar
    shugohakke 27.11.2012 14:42
    Re: Zbędne, przykre, irytujące...
    Komentarz do recenzji "End of Evangelion"
    Bez dwóch zdań – taka jest historia powstania dwóch ostatnich odcinków NGE oraz Enda, ale jak to zwykle bywa wersja „żebracza” bije na głowę wysokobudżetową szmirę ^^

    I dla mnie NGE jako historia „Anno na antydepresantach” wyjątkowo się podoba, bo wówczas traktujesz mechy, zbawienia i „Zwoje znad Morza Martwego” jak kartonowe rumaki i rogi Walkirii u Wagnera – zupełnie nie o nie chodzi w tej historii.

    Dla mnie NGE jest historią chłopca w ciężkiej depresji – reszta do zbędne dodatki (dlatego tak lubię oryginalne zakończenie, bo odrzuca te dodatki na rzecz wątku głównego [co prawda robi to z „niskich”, ekonomicznych pobudek, ale liczy się efekt nie? ;D]).
  • Avatar
    A
    shugohakke 27.11.2012 10:43
    Zbędne, przykre, irytujące...
    Komentarz do recenzji "End of Evangelion"


    Podchodziłem do tego filmu z pewną dozą niepewności. Może dlatego, że Death and Rebirth, który obejrzałem wcześniej był w zasadzie skrótem całego anime z dziwną 30 minutową sekwencją na końcu (i niezłym, choć całkiem nonsensownym motywem kwartetu), a może z powodu poczucia satysfakcji jakie dało mi zakończenie NGE. Satysfakcji i zamknięcia, a więc już na starcie End of Evangelion wydał mi się zbędny.
    Zbędny, gdyż natura zakończenia serii tv nie bardzo dawała jakieś możliwości do kontynuacji, byłem więc trochę zaciekawiony. Jakież było może przerażenie, gdy zorientowałem się, że ten film żadną kontynuacją nie jest i być nie zamierza! Jest za to alternatywną, uboższą i zupełnie pozbawioną sensu oraz treści wersją kilku ostatnich odcinków.
    No dobrze, ale w czym problem? Primo, w bezpośredniości. Jeśli NGE wyrażało swoją treść subtelną sugestią to End jest to bulu konkretny i łopatologiczny. Jest to oczywiście łopatologia polana metafizycznym sosem z paroma symbolami­‑skwarkami, który może co mniej śmiałych widzów wpędzić w przekonanie, że nie będą w stanie czegoś zrozumieć czy zinterpretować. Ależ bzdura!
    Cytując skrótowy opis z MAL’a
    NERV is being attacked by SEELE and Rei becomes one with Lillith. Together with the Spear of Longinus and the completed EVA­‑series, Shinji will decide whether or not mankind will cease to exist. He has to decide now if he wants to stay alive or be dead, but his decision will affect all of humanity.

    To całkiem niezłe streszczenie treści filmu… tyle, że to nie jest żadne streszczenie – to właśnie cała treść EoE. Kiedy NGE opowiada o przeżyciach Shinjiego oraz potrafi całe odcinki wykorzystać na przedstawianie stanu umysłu głównego bohatera (kiedyś zasłyszałem stwierdzenie, że młody Ikari jest jednym z najbardziej głównych bohaterów w anime) w świetnym zakończeniu posuwając się nawet to odrzucenia wszystkich zbędnych elementów tła (aniołów, modeli EVA, projektu dopełnienia ludzkości i reszty pseudo religijnych/filozoficznych/naukowych bredni), na rzecz prawdziwego tematu NGE – walki z depresją, to End skupia się po całości na całym tym kartonowym tle i sosie, który znaczenia ze względu na swoją naturę i funkcję pozbawiony być musi.

    Przyszło mi do głowy ciekawe porównanie… To trochę tak, jakby Prus napisał “właściwe” zakończenie Lalki w którym Wokulski pracując z profesorem Geistem odkrywają nareszcie metal lżejszy od powietrza i prowadzą ludzkość ku świetlanej (steampunkowej ;)) przyszłości. A imperium finansowe Stanisława staje się podwaliną pod pokojowe odzyskanie ojczyzny.

    Podsumowując jednym zdaniem:
    Drażni mnie tworzenie “zakończenia”, które z nieistotnych elementów tła i paru klimatycznych smaczków tworzy główny wątek serii, szczególnie jeśli ten wątek to pompatyczne zbawienie ludzkości.
  • Avatar
    A
    shugohakke 14.03.2012 00:16
    Jakoś do mnie nie przemawia
    Komentarz do recenzji "Akira"
    Muszę przyznać, że również zawiodłem się na Akirze. Po legendzie jaką owiany był ten film spodziewałem się istnego kosmosu… Co dostałem? Przeciętnego cyberpunka. Może nie w całości, niektóre z postaci są intrygująco nietuzinkowe, ale scenariusz jest raczej przeciętny. Przesłania zupełnie do mnie nie trafiają, a akcja czy animacja nie powalały.

    Nie mam tu na myśli „zestarzenia się” grafiki… Zwyczajnie nie było w niej nic specjalnego.

    I, o dziwo, nawet nie polecam oglądania Akiry. Odnoszę wrażenie, że film ten był dla mnie znacznie bardziej wartościowy przed bliskim zapoznaniem się.
  • Avatar
    shugohakke 13.03.2012 23:49
    Re: Niestrawny miszmasz
    Komentarz do recenzji "Code Geass: Lelouch of the Rebellion"
    Ależ ja zupełnie abstrahuję od popularności czy opinii innych na temat CG – zwyczajnie wyrażam swoją opinię, do tego wszak służą komentarze.

    Postaci w R1 wydały mi się niespójne i działające irracjonalnie właśnie dlatego, że większość ich zachowań jest realizacją ideologii designerek (moim zdaniem ma się rozumieć), co jeszcze bym przebolał, ale kiedy ich złowrogie łapska dobierają się do scenariusza to zaczyna robić się nieprzyjemnie.
     kliknij: ukryte 
    Ja zwyczajnie nie mam cierpliwości do takich zagrywek, jednak najgorsze jest to, że zwykle chwilę później zdarza się jakiś miły czy ciekawy fragment, więc pełen nadziej oglądam dalej… na marne oczywiście.
    Jak już pisałem:
    „swoją słabością jest gęste w pozytywności i vice versa”
    to jest mimo, że się nie podoba to zaraz chce się oglądać dalej. Upierdliwa cecha.

    A R2 kiedyś pewnie obejrzę… i skomentuję w odpowiednim miejscu. Nie ma obawy.
  • Avatar
    A
    shugohakke 12.03.2012 15:20
    Niestrawny miszmasz
    Komentarz do recenzji "Code Geass: Lelouch of the Rebellion"
    Obejrzałem CG R1 do końca, choć momentami miałem już dość pomysłów scenarzysty (choć pachniały mi raczej designerkami postaci – tak odór CLAMPa czuć od tego dzieła na kilometr). I naprawdę nie pociąga mnie wizja siadania do R2.

    Na czym polega problem z Code Geass? Cóż to anime próbuje zadowolić jak największą liczbę widzów przechodząc wszelkie granice popsowatości. Postaci podejmujące takie decyzje, by widzom się podobało, „przypadkowe” zdarzenia takie by się podobały itp itd.
    Teoretycznie jest to świetny zabieg o ile nie stara się zadowolić zbyt dużej grupy odbiorców. Bo jednym przypadnie do gustu Lechu jako wyrachowany, zimny drań innym jako kochający braciszek. Jednym podoba się jako zdeterminowany i bezwzględny, a innym jako pełen wątpliwości, co do słuszności sprawy. Jedni wolą klimaty komedii szkolnej, inni totalnej wojny z okupantem.

    Code Geass stara się być tym wszystkim (a także wieloma innymi rzeczami) na raz, a w efekcie jest zwyczajnie niesmaczne i bardzo często zwyczajnie głupie.
  • Avatar
    A
    shugohakke 14.02.2012 13:58
    Los nieuchronny
    Komentarz do recenzji "Katanagatari"
    Katanagatari podbiło moje serce dwoma… nie trzema elementami. Po pierwsze tytułem i nie chodzi tu o sens „Mieczopowieści”, ale o jego melodyjność i rytm – to słowo jest wspaniałe. Po drugie Bahasa Palus, i nie wymaga to więcej komentarza. Po trzecie postaci, a zwłaszcza ich podejście do życia (choć może powinienem powiedzieć śmierci).
     kliknij: ukryte 

    Ta nieuchronność losu jest tym, co najbardziej urzekło mnie w Mieczopowieści. Postaci mają zupełnie inny od współczesnego nam system wartości i nie podejmują decyzji zrozumiałych dla nas – domowych animeoglądaczy.