x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Isekai Maou to Shoukan Shoujo no Dorei Majutsu po 10 odcinku
Musiał się nieźle bawić :)
Nazywa się to „Hataraku Saibou BLACK” :)
Re: 4 ep.
[link]
(W zasadzie tamto i tak było japońską koprodukcją)
Sporo ludzi ogląda z niejakiego sentymentu, jako swego rodzaju remake (ja też).
Są walory edukacyjne – bo tłumaczą, co i po co w organizmie się dzieje.
A poza tym płytki krwi są urocze, czerwone krwinki mają fajne czerwonokrwinkowe czapki, a układ immunologiczny to banda badassów.
Re: odcinek 3
Przyczajony kot, ukryte logo
Re: 8/10
A ten szort jest dokładnie taki jak napisałeś. Nawet po angielsku :)
Więc chyba tak się zdarza w Azji.
W każdym razie, bardzo miło było wrócić do tej serii, choćby na te 20 minut.
I pojawiła się (o ile można tak powiedzieć) nowa postać :)
Wg Anidb to jest S2 i właśnie się zastanawiam, gdzie się podział S1…
Re: Nowela
Kwestia, którą Momonga zmienił w opisie Albedo, różni się nieco pomiędzy anime i nowelą. W anime było to zdanie „she's also a bitch”, w noweli „she's also a nymphomaniac”.
W mandze jest „she's also a slut” więc gdzieś tu możemy mieć niejednoznaczności w tłumaczeniu. Ale manga ztcw jest tłumaczona bezpośrednio z japońskiego.
Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Ad b – co do „międzynarodówki” to akurat odniosłem wrażenie dokładnie przeciwstawne – że akcję przeniesiono do Japonii żeby mieć lepszy odbiór własnie na rodzimym, japońskim rynku :)
Tutaj może rzeczywiście reżyster „stanął w rozkroku” nie mogąc się zdecydować, w którą stronę świata to pociągnąć. W końcu zostawił obcokrajowca w Japonii z różnymi implikacjami tego faktu, co w sumie uzasadniło to i owo w fabule.
Jednak dla mnie to tylko tło, bez większego znaczenia gdzie jest umiejscowione na mapie. Przyjmuję, że akcja dzieje się gdzieś tam, a bohater skądinąd jest „wyrzutkiem”. Być może moje wieloletnie zamiłowanie do sf‑f pozwala mi przyjmować takie rzeczy bez większych zgrzytów… a imho filmowi do fantasy brakuje niedużo. kliknij: ukryte Duchy to nie jest nasza codzienność, jakby co.
Ad c – zrozumiałeś obiekcje pana M. A ja nie i uważam je za bezpodstawne, może stąd moje mylne wrażenie, że podzielasz jego opinię.
Pozdrawiam :)
Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Nie zarzucam, że 8/10 to mało, sam dałem 9/10, a nie 10. Nie zgadzam się jednak z pewnymi stwierdzeniami z recenzji. Ale po kolei, lub nie po kolei.
Może po pierwsze wyjaśmijmy kwestię pana Miyazaki – że jemu się nie podobał plakat, to mnie tu jakby mało interesuje. To nie jego film i jego opinia nie jest tu dla mnie wiążąca.
To film pana Hiromasy Yonebayashi i miejmy nadzieję, że on nakręci jeszcze więcej dobrych filmów. Jego Arietty jest także bardzo dobrym filmem, bez dwu zdań.
Tytuł omawianego filmu brzmi „Omoide no Marnie” i w którym języku by tego nie tłumaczyć, Marnie jest bohaterką z tegoż tytułu. Jej tożsamość i relacja z bohaterką pierwszoplanową jest jedną z głównych zagadek i osi fabuły, więc jej obecność na plakacie jest wg mnie całkowicie uzasadniona.
A że jest blondynką z niebieskimi oczami… No cóż, to pewnie efekt uboczny faktu, że pierwowzorem filmu była brytyjska książka. Owszem, reżyser mógł zostawić historię w Europie, ale zdecydował się przenieść ją zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Czy zrobił to zgrabnie czy nie, można sie spierać, uważam że wyszło dobrze. Całkiem nieźle tłumaczy niechęć służby do Marnie – o ile pamiętam, Japonia wcale taka otwarta na gai‑jin'ów nie była.
Chociaż gdyby zmienić yukaty na jakieś inne stroje ludowe i zmienić parę nazw w filmie, z „Japonii” zrobiło by się „gdzieś w Europie”. Może nawet po sąsiedzku do miasta z Kiki.
Adaptacja książki ogranicza też po części to, co odbiorca dostanie a czego nie. I tu kolejny raz wyskakuje z pudełka pan Miyazaki – jak się samemu pisze scenariusz, to można w nim zrobić wszystko. Gdy się robi adaptację, to można wziąć to co jest i dać widzowi – a jak jest niewiele to można albo wymyślać nowe wątki albo oduścić temat. Przykład Ziemiomorza pokazuje, że czasem lepiej nie wymyślać za dużo…
Książki (jeszcze ;) ) nie czytałem, nie wiem ile było materiału źródłowego. Jednak tu reżyser skupił się na głównej osi fabuły i odpuścił postaci drugoplanowe. Nie uważam tego za wadę. Jego film, jego opowieść (przynajmniej po części), jego prawo :)
Co do muzyki, to nie ma się co czarować, pan Muramatsu do poziomu mistrza Hisaishiego jeszcze ma spory kawałek. Co nie przeszkadza, że moim zdaniem jego muzyka jest dobrze dobrana do akcji i dobrze wpasowana w klimat filmu. Dlatego myślę, że pan Muramatsu swoje zadanie odrobił dobrze.
Natomiast jest w soundtracku piękna perełka, która mnie osobiście oczarowała, gdy ją znalazłem przypadkiem na YT, zanim jeszcze w ogóle widziałem film. Ta perełka odkrya dla mnie zarówno film, jak i samą artystkę.
To ona wręcz skłoniła mnie do obejrzenia całego filmu i jest to właśnie wspominany już ending. Ballada Priscilli Ahn genialnie pasuje tutaj zarówno do Marnie, jak i do Anny, wystarczy posłuchać słów. Film sugeruje, że odpowiedź na pytania z ballady jest twierdząca, i to w obu przypadkach.
Pozdrawiam :)
Chociażby muzyka. Moim zdaniem końcowa piosenka pasuje idealnie do filmu, zarówno klimatem jak i tekstem.
A klimat Omoide no Marnie jakoś nie wydaje mi się ponury. Może to kwestia nastroju odbiorcy, a nie samego filmu ...
Sama muzyka jest oszczędna, ale moim zdaniem nie jest to żaden krok wstecz tylko celowy zabieg, pozwalający się bardziej skupić na tym co jest na ekranie. Na dialogach, obrazach, drobnych gestach.
Film jest „cichszy” i bardziej ... jak by to ująć… refleksyjny?
Muzyka jest tam gdzie powinna być, a nie wszędzie, nieustannie wciskając się w uszy.
Pamiętam, jak pierwszy raz oglądałem „Laputę” i przełączyłem ścieżki dźwiękowe z angielskiej na japońską.
Myślałem, że coś jest nie tak z filmem – a okazało się, że w oryginalnej japońskiej ścieżce dźwiękowej w wielu momentach muzyki prawie nie ma.
Muzyka grająca niemal przez cały film i „budująca klimat” to efekt euro/amerykańskich przyzwyczajeń widzów, do których studio chciało się dostosować wypuszczając wersję „Laputy” na USA.
Więc, jak widać, Ghibli już wczesniej wypuszczało filmy z oszczędną muzyką.
Tutaj też reżyser wespół z kompozytorem zdecydowali, że nie będą nadmiernie przeszkadzać widzowi w odbiorze, czy tez może przesuną akcenty z warstwy dźwiękowej w wizualną.
Tak też mozna i nie jest to wada.
Poza tym, to nie jest film Miyazakiego. I to też nie jest jego wada.
Niezależna AI w grze i to wsadzona tam „by design” raczej nie powinna być traktowana jako błąd.
Od czasów Blade Runnera (Theatrical Cut, bo potem wycięli) lubiłem słyszeć przemyślenia głównego bohatera i fakt, że tutaj są bardzo mnie cieszy. Równie bardzo jak fakt, że chociaż Momonga jest przypakowany jak rzadko, zachowuje zdrowy rozsądek i w miarę racjonalnie analizuje sytuację, w której się znalazł.
Jak też bawi mnie fakt jego zażenowania gorącym afektem, którym darzy go Albedo kliknij: ukryte , a który sam niebacznie spowodował :)
Notabene jej reakcja w 4 odcinku („Yabee, Ainz‑sama is too cool”) zrobiła mi dzień.
Chcę więcej :)
co powoduje, że jakkolwiek Nashetania może być fałszywką, to raczej nie ona chce zabić naszego bohatera Adleta.
Więc raczej nie jest tą siódmą. kliknij: ukryte Prędzej ósmą :)
Efekt końcowy był taki, że przestałem kojarzyć, co znam z anime a co z mangi więc wytykane tu nieciągłości fabularne jak dla mnie straciły zupełnie znaczenie. Po prostu pogodziłem się z faktem, że czasem aby w anime nadrobić ileś tam tomików, coś trzeba wyciąć lub streścić. Myślę, że zrobiono to w miarę zgrabnie by dojść do bieżącego wątku.
Mało tego, momentami byłem przekonany, że „przecież ja to widziałem w anime” a tu niespodzianka, ten czy inny fragment był tylko w mandze. Mózg ludzki jest zadziwiającym tworem.
Megami Hen jako kontynuacja poprzednich wątków i jako ekranizacja mangi daje radę, obejrzałem całość z niekłamaną przyjemnością i nieraz ze sporym rozbawieniem.
A co do „urwanego” zakończenia – taki cliffhanger dobrze rokował na jakiś ciąg dalszy, ten arc to tylko częśc historii, podobnie jak poprzednie.
Nie wiem, czy się tego ciągu dalszego doczekamy, aczkolwiek manga ma jeszcze sporo materiału i ma już też zakończenie.
Też może nie do końca zamknięte, ale imho całkiem szczęśliwe i też dobrze rokujące na przyszłość :)
Tak podejrzewam pochłonąwszy dostępną mangę i część translacji LN :)
Tak, nie ma co ukrywać, pierwszy odcinek zaciekawił mnie bardzo mocno i w paru miejscach nieźle rozbawił. Jak dla mnie zapowiada się jedna z głównych pozycji „must see”.
Troszkę tylko żałuję, że nie było w anime chociaż minimalnej wstawki SD jak w mandze – ostatni panel, już nie mówiąc o drugim na następnej stronie :D
Może nie pasowała do ogólnej koncepcji graficznej.
Ale muszę przyznać, że seiyuu Ov spisał się w tej scenie (Ee?) na medal.