Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,33

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 4
Średnia: 6,25
σ=0,83

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

To-Y

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 1987
Czas trwania: 55 min
Tytuły powiązane:
Postaci: Artyści; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Krótka opowieść o pewnym muzyku. Chaotyczny zlepek scen z mangi czy nastrojowa miniaturka?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Zazwyczaj pozostaję głęboko sceptyczna, kiedy ktoś zachwalając jakiś tytuł używa argumentu „ale nie fabuła jest tu najważniejsza!”. Zazwyczaj oznacza to, że rzeczona fabuła jest dziurawa jak stara szmata, poplątana jak ścieżka pijanej stonogi, względnie – w ogóle jej nie ma. Owe „najważniejsze” zalety zaś sprowadzają się do efektownej nawalanki, bryzgającej po ścianach krwi lub gromadki panienek, których stopień odziania jest odwrotnie proporcjonalny do rozmiaru biustu. Względnie mętnego wywodu, który powinnam czcić jako głębokie przesłanie, co może bym i czyniła, gdyby podejrzliwość nie podpowiadała mi, że ten wspaniały monolog wepchnięto do scenariusza, żeby zapełnić czymś przewidziany czas. To oczywiście nie znaczy, że nie wierzę w istnienie tytułów, w których nie fabuła jest najważniejsza…

Powyższe podchody jasno dają do zrozumienia, jaki jest mój główny argument „w obronie” To­‑Y. Uczciwie mówiąc, wyciśnięta z tej niespełna godzinnej OAV fabuła jest nie tylko prościutka, ale i mało oryginalna. Ot, jeszcze jedna opowieść o niszowym zespole pod wodzą charyzmatycznego lidera (zwanego właśnie To­‑Y), obdarzonego ponadprzeciętnym talentem, oraz o wrednych przedstawicielach showbiznesu, którzy rzeczonego lidera postanawiają skaptować – a gdy to się nie udaje, zniszczyć jego zespół. Pomiędzy tym wokół bohatera plącze się jeszcze wątek romantyczny w osobie dojrzałej już gwiazdki sceny i element komediowy w postaci wyrostka płci żeńskiej o mocno kocim sposobie bycia.

Więcej właściwie nie da się napisać – tak naprawdę oglądamy szereg epizodów, bardziej „obrazków z życia” niż spójnej historii. Nie ma w nich praktycznie żadnego napięcia, nawet wtedy, gdy nad głową To­‑Ya i jego zespołem zbierają się czarne chmury – może dlatego, że znając logikę takich opowieści przeczuwamy, jak to się musi skończyć? Owe braki fabuły może wyjaśniać fakt, że jest to adaptacja mangi. Wiele znanych mi OAV z lat 80. cierpiało właśnie na taki syndrom: wychodząc z założenia, że fabułę mangi i tak potencjalni widzowie już znają, skupiało się nie na samej historii, a na pokazaniu w kolorze i ruchu co ciekawszych scen.

Co więc zatem jest tym „najważniejszym” czynnikiem, równoważącym niedostatki fabuły? Najbardziej ulotny i niewymierny element, jakim jest klimat. Może zagrała tu moja słabość do muzyki lat 80., ale pogodna i spokojna opowieść wywarła na mnie znacznie większe wrażenie niż – obiektywnie patrząc – powinna. Na początku seansu z ołówkiem w ręku próbowałam wynotować istotne punkty i zżymałam się, myśląc o ogarnięciu niespójnej fabuły. Pod koniec siedziałam po prostu zrelaksowana, pozwalając się nieść opowieści i żałując, że nie została jednak lepiej opracowana, w formie pełnometrażowego filmu albo przynajmniej krótkiej serii.

Grafika jest taka, jakiej można spodziewać się po tak starej serii OAV: ładna, jeśli lubi się ten styl, ale z dzisiejszego punktu widzenia nieco „staroświecka” i z oczywistych przyczyn mało efektowna w scenach zbiorowych lub wymagających dynamicznej animacji. Uwagę zwraca jednak ładne rozplanowanie kadrów i oświetlenie – drobiazgi, pomagające budować nastrój. Jeśli zaś o muzykę chodzi, to miłośnicy starych przebojów powinni być zadowoleni – w tle co chwila rozbrzmiewa utwór innego japońskiego zespołu, dając w efekcie składankę ciekawą i bogatą (acz właśnie ze względu na tę różnorodność nie wystawiłam oceny). Dziwić może jedno: nie zdecydowano się na „pokazanie” granej przez bohatera muzyki. Sceny występów jego zespołu pozostają nieme, ponieważ podkład dźwiękowy do nich stanowi jakaś zupełnie inna ballada. Tak, to brzmi dziwacznie, ale też pozwala uniknąć rozczarowania, gdyby opisywana jako „rewelacyjna” muzyka okazała się mocno przeciętna. Przy okazji można się przekonać, że sam obraz może wystarczyć do podkreślenia różnicy między zespołem To­‑Ya, a popularnym piosenkarzem Yojim Aikawą – po samym ruchu na scenie można domyśleć się stylu, w jakim śpiewają.

To­‑Y to propozycja dla widzów starszych, bardziej wyrobionych i – przede wszystkim – wspominających z nostalgią lata 80. W tej chwili jest to pozycja o uroku starocia z lamusa – trudno ją porównywać ze współczesnymi, a całkiem uczciwie napiszę, że nie umiem powiedzieć, czy ją polecam. Jeśli ktoś lubi tamtą muzykę albo po prostu stare anime, może spróbować. Pozostałym widzom odradzam – nie znajdą tu niczego dla siebie.

Avellana, 1 stycznia 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Gallop
Autor: Atsushi Kamijou
Projekt: Naoyuki Onda
Reżyser: Mamoru Hamatsu
Scenariusz: Izou Hashimoto
Muzyka: Masaya Matsuura