Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 9/10
fabuła: 6/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 12 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 315
Średnia: 6,9
σ=1,92

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Melmothia)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Nabari no Ou

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Ruler of Nabari
  • 隠の王
Tytuły powiązane:
Gatunki: Dramat, Przygodowe
Widownia: Shounen; Postaci: Samuraje/ninja; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Supermoce
zrzutka

Ninja w naszym świecie – wydanie nowe, poprawione?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Zwykły śmiertelnik o tym nie wie, ale po świecie chodzą prawdziwi ninja. Po całej Japonii porozrzucane są ich wioski, ukryte przed okiem ewentualnego zabłąkanego przechodnia, choć, jako że mamy inne czasy – na oko, nam współczesne – nie wszyscy w tych osadach mieszkają i niekoniecznie są to wioski w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tak więc żaden szanujący się ninja nie musi ograniczać swojej działalności do szlajania się po cudzych dachach w czarnym wdzianku, może żyć po ludzku, wyglądać jak każdy z nas, mieć normalną pracę, ba, nawet być znanym krytykiem politycznym i oczywiście przebywać między zwykłymi ludźmi. Brzmi jak wstęp do shounena dla młodszych widzów? Nic dziwnego, cała seria, mimo dość ciekawego początku, nie jest niczym innym, jak tylko takim shounenem. No, może nie dla tak całkiem młodych widzów – jednak trochę krwi się leje, parę kończyn jest wykręcanych, a i natężenie późniejszego poczucia beznadziejności może być dla niektórych szkodliwe.

Jednak wracajmy do treści serii. Główny bohater – Miharu – nie jest tak całkiem do końca zwyczajnym chłopcem. Nawet na pierwszy rzut oka. Z jednej strony wysoce praktyczny i o cynicznym usposobieniu, a z drugiej wyjątkowo apatyczny i melancholijny z przerażająco długim czasem reakcji. Nic więc dziwnego, że gdy najpierw jego kolega z klasy, Kouichi, a potem nauczyciel angielskiego, Kumohira, zaczynają go nagabywać, aby dołączył do ich klubu ninja, nie wydaje się zbytnio zachwycony. Więcej nawet – jest to mu tak obojętne, że nie raczy nawet zdecydowanie odmówić (najprawdopodobniej wymagałoby to zbyt wielkiego wysiłku). Chłopiec najzwyczajniej w świecie i do tego bardzo konsekwentnie ignoruje ich prośby, ewentualnie nagle znika sprzed ich oczu (tę sztukę opanował do takiej perfekcji, że każdy ninja powinien się zwijać z zazdrości). Ponadto, o czym należałoby wspomnieć, Miharu przejawia specyficzny rodzaj złośliwości, ale to już powinno się samemu zobaczyć (wystarczy pierwszy odcinek). Nie trzeba więc chyba tłumaczyć, że do faktu istnienia prawdziwych ninja też nie podchodzi zbyt entuzjastycznie. Tym bardziej, że ma okazję przekonać się na własnej skórze o ich istnieniu – w pewnym momencie zostaje bowiem zaatakowany przez ich przedstawicieli. Na szczęście, dzięki Kumohirze i Kouichiemu nie ponosi większego uszczerbku na zdrowiu. Za to dowiaduje się od nich, że jest nośnikiem ukrytej i niezwykle potężnej techniki, zwanej shinrabanshou, i że sporo osób, a szczególnie jeden ważny i silny klan – Kairoushuu, który to właśnie go zaatakował – chce go dostać w swoje ręce. Oczywiście nie obywa się również bez wzruszającej mowy i objawienia bohaterowi, jako posiadaczowi shinrabanshou, jego przeznaczenia, którym jest zostanie królem świata shinobi – Nabari – czyli tytułowym „Nabari no Ou”. Miharu nie ma zatem wyjścia – musi zacząć polegać na osobach, które deklarują, że chcą go chronić, Kumohirze i Kouichim, nawet jeśli wyjątkowo mu się to nie podoba, tak samo zresztą jak bycie wciągniętym wbrew swojej woli w historię, o korzeniach sięgających wielu setek lat wstecz. Chłopiec musi nie tylko zmierzyć się z wrogami, którzy kryją się na zewnątrz, ale także stawić czoła temu, co tkwi w nim samym. Musi podjąć niezwykły jak dla niego, który szedł przez życie po najmniejszej linii oporu, wysiłek i zmienić swoje dotychczasowe podejście do świata.

Pierwszym odcinkiem byłam zachwycona. Ciekawe postaci, nieco wrednego humoru w wykonaniu głównego bohatera, ładna kreska oraz jakieś wprowadzenie do, co prawda prostej, ale zapowiadającej się rozrywkowo fabuły. Nie oczekiwałam też naprawdę wiele, jedynie dobrej zabawy i relaksujących chwil spędzonych przed ekranem. Cóż, rozczarowanie przyszło bardzo szybko. Bo niestety im głębiej w las, tym poziom spada na łeb na szyję. Bardzo szybko początkowa komediowość gdzieś znika, czasami tylko nieśmiało wychylając się zza kadru, a pałeczkę przejmują wszechogarniające czarne barwy, patos i nuda. Nie, żebym przedkładała komedie nad dramat, ale od tego drugiego oczekuję jednak pewnej powagi i ujęcia, które pozwoliłoby zżyć się z bohaterami i faktycznie im współczuć. Tutaj tego nie dostałam i tylko jednej osoby pod koniec było mi naprawdę szkoda, chociaż raczej dlatego, że zaczęła wreszcie zachowywać się nieco normalniej (inna rzecz, że tutaj jest to pojęcie względne) i byłam po prostu ciekawa, jak potoczyłyby się dalej jej losy. Również i w tym wypadku się rozczarowałam. Fabuła, jak już wspomniałam, nie jest zbyt skomplikowana, a główne jej zawirowania polegają na początkowym ukrywaniu pewnych faktów z przeszłości paru osób i wprowadzaniu nowych bohaterów. W gruncie rzeczy przez całą serię obserwujemy tychże, zbierających potrzebne do zapieczętowania lub opanowania i przejęcia shinrabanshou zwoje z unikatowymi technikami – każdy klan jest w posiadaniu jednego takiego – oraz, paralelnie, rozwój przyjaźni Miharu i Yoitego. Ten ostatni wątek zajmuje sporo miejsca w serii. Yoite jest jedną z najbardziej przygnębiających i małomównych postaci, jakie widziałam. Często widzimy go zwiniętego w kłębek na podłodze lub skulonego w jakimś kącie, zastanawiającego się nad tym, czy żyje, marzącego o tym, by nigdy nie istnieć. Jednocześnie jest on jednym z Kairoushuu, do tego władającym sztandarową techniką tego klanu, zwaną kira, dzięki której bez wahania, ale przypłacając to konsekwentnie postępującym wyniszczeniem własnego ciała, zabija każdego, kto wejdzie mu w drogę. Już przy pierwszym jego spotkaniu z Miharu, gdy stają naprzeciw siebie jako wrogowie, możemy zauważyć, że Yoite czegoś od niego chce, a czego to… nie mówcie, że się jeszcze nie domyślacie. Tak oto zaczyna się specyficzny związek tej dwójki, będący jedną z osi wydarzeń.

Zachowanie bohaterów z odcinka na odcinek robi się coraz bardziej irytujące i nieznośne. Szybko zaczynają oni rozdmuchiwać swoje tragedie do niebotycznych rozmiarów i machać nimi na prawo i lewo, albo bohatersko tłumić w sobie wewnętrzne cierpienia, odkrywane tylko przed równie nieszczęśliwym widzem. Czasami nawet, o zgrozo, kłócą o to, kto był mniej przydatny czy jest bardziej winny, doprowadzając tym samym scenę do absurdu. Nie mówiąc już o momentach, gdy być może czyjeś życie zależało od szybkości działania bohaterów, którzy stoją sobie w grupce i rozpaczają nad własną bezsilnością czy popełnionymi błędami, tym co powinni zrobić, a czego nie zrobili. Również logika niektórych jest co najmniej… interesująca. Taki chociażby stosunek do siebie pewnego rodzeństwa sprawia, że widz poważnie zaczyna się zastanawiać nad stanem ich umysłu, bo z której strony by nie spojrzał, jak ich rozumowanie wydawało się absurdalne, tak nadal się wydaje. Pod koniec dość często spotykamy się też z sytuacją, gdy coś ważnego się dzieje, a o obecności większości bohaterów zapominamy, bo najwidoczniej scenarzyści nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Stoją więc z boku udając, że do czegoś się przydają lub już, zaraz, za chwilę przydadzą. Ich osobowości też nie zostały najlepiej przedstawione, na przykład cały czas zastanawiałam się, do czego właściwie dąży Kumohira. Nie dowiedziałam się tego do ostatniego odcinka, zresztą on chyba też nie był pewien. To był chyba pierwszy bohater, któremu przez jego głupotę i niezdecydowanie współczułam z całego serca i którego nawet nienawidzić nie było można, bo to by obrażało inteligencję widza. Najciekawszymi scenami z nim w roli głównej były te, w których poddawany był psychicznym torturom ze strony Fuumy Kotarou, przywódcy jednej z wiosek, tajemniczego i mającego ciekawe podejście do życia osobnika, a jednocześnie małego promyka słońca na tle reszty bohaterów. Pomijając już ogólne rozterki, bohaterowie mieli też tendencję do częstych zmian zdania i biegania w kółko tudzież wygłaszania dziwnych tekstów – vide: „Uśmiechaj się!” Raimei skierowane do Miharu w sytuacji co najmniej do tego nieodpowiedniej – wywołujących u widza raczej uśmiech politowania niż zapewne oczekiwane wzruszenie.

I samo zakończenie. Nie przynoszące rozwiązania, nie udzielające większej ilości odpowiedzi, niż widz sam mógł się już dawno domyślić (bo od czego są retrospekcje?) i z ledwością zamykające ze dwa wątki, do tego w sposób mało satysfakcjonujący i niezgrabny. Wyglądało to tak, jakby naprędce i nie za bardzo wiedząc jak, próbowano zamknąć to, co zaczęto. Mam jednak szczerą nadzieję, że nigdy nie zobaczę kontynuacji, bo ostatnią rzeczą, jaką pragnęłabym poznać, są dalsze losy bohaterów.

Tła są bardzo uproszczone, wręcz niedbałe. Kontur bywa często niedokończony a wypełnienie kolorem niepełne. Dla przykładu – niebo wygląda jakby ktoś wziął niebieską kredkę i mazał nią w tę i we w tę. Jednak niekoniecznie jest to wada – według mnie takie akwarelowe tła (przypominające nieco te z Nodame Cantabile) są dobrym rozwiązaniem, jeśli twórcy już musieli na czymś oszczędzać. Dość dobrze wpisują się one w ogólną estetykę serii i nie rażą naszych oczu niechlujnością. Jednakże o ile widoki wiosek czy zieleni wypadają całkiem ładnie – takie przyjemne dla oka pastelowe obrazki, o tyle miasta, a szczególnie bloki, przypominają plansze jak z bajek dla bardzo małych dzieci z niewielką ilością szczegółów, składające się tylko z prostych kresek (chociaż mam wrażenie, że ten element z czasem się poprawił, ale może to ja się przyzwyczaiłam). Już o wiele lepiej wygląda krajobraz zimowy, śnieg jest jeszcze jednym elementem, który dodawał obrazowi pewnej subtelności. Projekty postaci są wyraźniejsze, ale i one charakteryzują się delikatnością kolorów. Nie mamy tu pstrokacizny, a stonowane barwy zgrabnie komponują się z tłem. Bohaterowie sylwetki mają szczuplutkie, wręcz nienaturalnie wychudłe, za to dobrze się ubierają (i przebierają dość często) – niby nic, ale seria shounen jednak takim elementem zwraca na siebie uwagę. Zauważyć można również bardzo dokładne cieniowanie, które wraz z kolorystyką przydawało postaciom życia i jakiegoś pozytywnego, słonecznego tonu (chyba jako przeciwwagi dla ogólnego klimatu…).

Muzyka jest mocno przeciętna, tło muzyczne ogranicza się do towarzyszenia scenom. Nie można jednak powiedzieć, żeby coś swoim istnieniem zmieniało, czy żeby miało zostać w pamięci widza na dłużej. Opening i ending też się zbytnio nie wyróżniają, jednak na tle całej muzyki zaznaczają się pozytywnie. Ale moim zdaniem muzyka klasyczna przy jednej z walk pasowała do całości jak pięść do nosa i sprawiała tylko, że scena owa przerodziła się w farsę – trzeba umieć budować na kontraście, a nie uznawać, że już on sam wystarczy.

No i stała rubryka – komu polecić tę serię? Jeśli ktoś ma naprawdę dużo czasu, cierpliwości i tolerancji wszelkiego rodzaju – proszę bardzo, może spróbować. Uczciwie ostrzegam jednak, żeby nie sugerować się pierwszym odcinkiem i z zachwytami poczekać co najmniej do piątego. Może się to spodobać osobom, które do wszystkiego podchodzą bardzo uczuciowo (ale to bardzo, bo ja też często podchodzę emocjonalnie do tytułu, a jakoś tutaj się nie wzruszyłam) – może im nie będą przeszkadzały nachalnie rozpaczliwe sytuacje, w których bohaterowie się znajdują.

Melmothia, 15 listopada 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Yuuki Kamatani
Projekt: Kazunori Iwakura
Reżyser: Kunihisa Sugishima
Scenariusz: Michiko Yokote
Muzyka: Michiru Ooshima

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Nabari no Ou na forum Kotatsu Nieoficjalny pl