Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 10/10 grafika: 9/10
fabuła: 10/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

9/10
Głosów: 29 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,90

Ocena czytelników

9/10
Głosów: 894
Średnia: 8,54
σ=1,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (mikolajp)

Wylosuj ponownieTop 10

Baccano!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 13×25 min
Tytuły alternatywne:
  • バッカーノ!
Widownia: Seinen; Postaci: Przestępcy; Rating: Przemoc; Miejsce: Ameryka; Czas: Przeszłość; Inne: Supermoce
zrzutka

Gangsterzy, alchemicy, sekret nieśmiertelności i wagon trupów? Taka seria nie ma prawa być udana…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Twórcy Baccano! najwyraźniej nie zamierzali ułatwić życia nieszczęsnym recenzentom, próbującym pokrótce przedstawić zawiązanie fabuły. Akcja dzieje się równolegle w trzech liniach czasowych, a wydarzenia w obrębie każdej z nich zostały nie tylko pocięte na kawałeczki i przemieszane, ale jeszcze często były pokazywane po kilka razy, z punktu widzenia różnych osób. A jednak cały ten pozorny chaos okazał się konstrukcją stworzoną z zegarmistrzowską wręcz precyzją: oglądając uważnie i spokojnie, już za pierwszym razem można wszystkie elementy poukładać we właściwym porządku – chociaż niektóre „wskakują” na swoje miejsca w układance dopiero na samym końcu, a na kilka musimy poczekać do serii OAV.

Pierwsza i najwcześniejsza linia czasowa rozpoczyna się w roku 1930, w dniu, w którym w Nowym Jorku młodziutki Firo Prochainezo ma oficjalnie zostać członkiem mafijnej rodziny Martillo – a co więcej, stać się jednym z jej bossów. W tym samym czasie także po Nowym Jorku krąży para drobnych rabusiów – Isaac Dian i Miria Harvent – zamierzających dokonać skoku życia, kończącego ich przestępczą karierę. Najważniejsze jednak okażą się pożar starego magazynu, w którego piwnicach mieściła się tajemnicza pracownia – i historia dwóch butelek zawierających eliksir nieśmiertelności, przechodzących z rąk do rąk. Druga linia, późniejsza mniej więcej o rok, opowiada o podróży luksusowego ekspresu Flying Pussyfoot, jadącego bez przystanków z Chicago do Nowego Jorku. Na jego pokładzie, oprócz wspomnianych wcześniej Mirii i Isaaca, a także stosunkowo nieszkodliwych nastolatków, zamierzających ukraść przewożony ładunek, znajdują się dwie grupy – odpowiednio w białych i czarnych garniturach, z których żadna nie zawaha się przed zabiciem pasażerów, a członkowie jednej zrobią to w dodatku z dziką radością. Nic dziwnego, że szlak ekspresu zaczynają znaczyć trupy, zazwyczaj w stanie poważnie utrudniającym identyfikację. W dodatku we Flying Pussyfoot materializuje się makabryczna legenda o nawiedzającym pociągi, pożerającym ludzi potworze, zwanym Rail Tracer… Trzecia, najpóźniejsza i najmniej rozbudowana linia, dotyczy Eve Genoard, dziewczynki poszukującej w Nowym Jorku starszego brata, Dallasa, który bez wątpienia miał sporo wspólnego z wydarzeniami z pierwszej linii.

Przy takiej konstrukcji fabuły najbardziej oczywistą rzeczą jest budowanie napięcia wokół pytania „Kto przeżyje? Komu się uda?”. Tymczasem twórcy ze zdumiewającą nonszalancją strzelają sobie bramkę samobójczą – wymieszanie fabuły sprawia, że na samym wstępie, w pierwszym odcinku, widzimy sceny na nowojorskim peronie, na który podjeżdża wreszcie nieszczęsny ekspres. Innymi słowy, widzimy, kto z niego wysiada i widzimy, kto czeka na pasażerów, praktycznie od początku dostając informację, kto przeżył podróż i kto przeżył owe wcześniejsze wydarzenia. Równie niefrasobliwie na samym wstępie jest zdradzane, kto z bohaterów został obdarzony nieśmiertelnością. Twórcy klepią nas po plecach, mówiąc z wrednym uśmiechem: „No to już wiecie, co się stało. A teraz poczekajcie, opowiemy wam, jak do tego doszło…” – i z niezwykłym rozmachem snują barwną opowieść, która, mimo celowego pozbawienia większości suspensu – wciąga i potrafi zaskoczyć. Sekret tkwi nie tyle zresztą w samych wydarzeniach, ile w sposobie ich podania. Tempo wydarzeń jest wariackie w porywach do szaleńczego, ale nie wymyka się spod kontroli scenarzystów nawet na moment. Na te szesnaście odcinków (doliczam tu serię OAV) przygotowano i rozplanowano dość wydarzeń, by efektywnie (i efektownie) wypełnić praktycznie każdą minutę, a widać przy tym wyraźnie, że próba „wydłużania” serii ponad tę objętość skończyłaby się tragicznie. Oto bowiem z kart scenariusza zbudowano imponujący domek, ale jeszcze kilka, a całość zapadłaby się pod własnym ciężarem, grzebiąc głęboko na dnie jakikolwiek sens. Za samo to fabule należy się najwyższa nota.

Trzeba przy tym pamiętać i podkreślić wyraźnie, że Baccano! to najwyższej klasy seria rozrywkowa, której głównym i podstawowym celem jest zabawianie widza, a nie wmuszanie w niego mętnego i mrocznego przesłania. Przy tym jednak, jak każda zresztą produkcja ponadprzeciętna, nie do końca mieści się w ramach gatunku, owo przesłanie sprzedając gdzieś mimochodem. I nie jest to przesłanie z gatunku – powiedzmy – „nie należy pastwić się nad smutnymi, zmutowanymi dziewczynkami”. Przede wszystkim (choć przyznaję, może to być nadinterpretacja) widzę tu polemikę ze słynnym cyklem Osamu Tezuki Hi no Tori, ponieważ nieśmiertelność w obu tych dziełach jest przedstawiona praktycznie tak samo (nieskończona zdolność regeneracji połączona z zatrzymaniem starzenia, niechroniąca jednak przed ranami czy chwilową „śmiercią”). O ile jednak dla Tezuki osiągnięcie nieśmiertelności, do którego jego bohaterowie dążyli po trupach, jest samo w sobie tragedią, czymś, co ex definitione przynieść szczęścia nie może, o tyle twórcy Baccano! jasno pokazują, że to od człowieka zależy, jak swoją nieśmiertelność wykorzysta i jak będzie ją postrzegał – jako wieczne brzemię czy też jako ekscytującą przygodę. Wracając jednak do przesłania: Baccano! przewrotnie pokazuje, że – przynajmniej w ramach tej serii – mimo morza krwi i stosu trupów – dobro się opłaca i zostaje nagrodzone. I to nie w ramach pośmiertnego zwycięstwa moralnego. Proszę zwrócić uwagę, że przeżyją niemal bez wyjątku ci, którzy potrafili się zdobyć na najdrobniejszy choćby akt altruizmu, że drogą do ocalenia jest zawsze próba pomocy drugiemu człowiekowi, nawet jeśli jest to nieważny dla kogoś i niekosztujący go nic gest. A co za tym idzie, seria w ogólnej wymowie jest bezwstydnie wręcz optymistyczna, szczególnie biorąc pod uwagę, że większość bohaterów to przestępcy.

W dodatku przestępcy pokazywani bez przesadnego słodzenia, bez prób usprawiedliwiania ich czynów, bez dorabiania romantycznej teorii, w myśl której są to szlachetni ludzie, niezrozumieni przez okrutny świat. Potrafią być bezwzględni (to widać szczególnie w przypadku braci Gandorów), ale mają też jakieś uczucia i tak samo jak każdy kochają życie i chcą je przeżyć jak najpełniej. Mamy ich polubić za to, jakimi są teraz, nie zaś za traumatyczne przeżycia z dzieciństwa albo sny o idealnym świecie. Nie, tego nie dostajemy i już tylko za to ocena za postaci wędruje do góry. Tym bardziej, że twórcy tu także osiągają dokładnie to, czego chcieli: niektórzy bohaterowie budzą sympatię, inni antypatię, właśnie tak, jak to zaplanowano, a bez żadnego związku z ich czynami. Nie lubię poddawać się takim manipulacjom, więc w trakcie seansu z rosnącym oburzeniem stwierdzałam, że wbrew próbom trzeźwej analizy wydarzeń i osób zaczynam niektórych lubić, nawet jeśli właśnie obejrzałam, jak rozsmarowali kogoś na torach kolejowych. Ze względu na charakter fabuły anime nie oferuje rozbudowanych portretów psychologicznych – zamiast tego przedstawia w kilku słowach mnóstwo bohaterów, pozostawiając widzom przyjemność zauważania, jak wydarzenia wpływają na nich i o jakich zmianach może świadczyć takie lub inne zachowanie. Trzeba jednak pamiętać, że nie każdy widz do takiej analizy będzie zdolny, o czym przekonały mnie liczne komentarze świadczące o tym, że moja ulubiona para, Isaac i Miria, jest postrzegana jako celowo przerysowany element komediowy. To prawda, ta niestrudzenie entuzjastyczna dwójka na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie komików scenicznych, którym pomyliły się serie. W rzeczywistości jednak to właśnie oni są absolutnie kluczowi dla fabuły. Owszem, ich rolę polegającą na przeniesieniu jakiegoś fantu z punktu A do punktu B można byłoby powierzyć dowolnemu statyście, nie to bowiem jest istotne. Isaac i Miria, jedne z naprawdę nielicznych tu osób o czystych sercach, z dziecięcą ufnością podchodzący do nowo poznanych ludzi, są najważniejszymi katalizatorami zmian, zachodzących w tych ludziach. Komiczni i absurdalni, pozornie niezdolni do ocalenia kogokolwiek, ratują chyba najwięcej osób i – tak jak mówi tytuł jednego z odcinków – „rozsiewają szczęście, nie wiedząc o tym”. Podobnie niejednoznaczne są tu praktycznie wszystkie postaci i warto zwrócić uwagę, w jaki sposób ich relacje z ludźmi mają wpływ na innych – a także na nich samych.

Od strony graficznej Baccano! na pierwszy rzut oka jest mało efektowne – szarawa i dość ciemna paleta barw, niemal pozbawiona żywych kolorów, a także stonowane projekty postaci zapowiadają typową serię „realistyczną”. Diabeł, jak zwykle w przypadku tej produkcji, tkwi w szczegółach. Grafika wysokie noty dostała nie w imię „dociągnięcia” do oceny ogólnej, ale za niesamowitą płynność i szczegółowość animacji. Sceny walki są świetne choreograficznie i nie oszczędzają na poruszeniach, ale warto zwrócić uwagę także na bogatą mimikę postaci oraz na jeszcze coś – ruch w tle. Nawet jeśli prowadzona jest rozmowa, w kadrze zwykle przez cały czas coś się dzieje, postaci nie zastygają niemo, czekając na zakończenie czyjejś kwestii. To rzecz, na którą rzadko zwraca się uwagę, a która, choć niemal niedostrzegalna, bardzo dodaje realizmu i życia bohaterom. Podobnie zresztą jak gra seiyuu, którzy potrafią wypełnić odtwarzane role autentyczną osobowością. Znajdziemy tu kilka wielkich nazwisk, takich jak Takehito Koyasu (Luck Gandor) albo Sanae Kobayashi (Ennis), większość jednak to aktorzy po prostu doświadczeni i obsadzeni w doskonale dopasowanych do ich możliwości rolach. Na szczególną uwagę zasługują chyba dwie osoby – odtwarzająca rolę Mirii Sayaka Aoki (m.in. Minatsu w Da Capo II oraz Sumire w Ef – a tale of memories) oraz wcielający się w Ladda Russo Keiji Fujiwara (Hughes z Fullmetal Alchemist, Holland z Eureka 7), potrafiący balansować na granicy przeszarżowania, za którą doskonała gra zmienia się w błazenadę. Osobnym tematem jest muzyka – energiczna, instrumentalna czołówka i utwory w tle utrzymane są idealnie w klimacie epoki, przy tym doskonale broniąc się w oderwaniu od obrazu, jako samodzielne kompozycje. Melancholijna piosenka Calling przy napisach końcowych jest natomiast sama w sobie bardzo piękna, ale właśnie ciut gorzej pasuje do całości.

Jednym z ważniejszych pytań, które stawia sobie potencjalny widz sięgając po anime rozgrywające się w Ameryce, jest zwykle – co tym razem poprzekręcają autorzy? Otóż, o dziwo, zdumiewająco niewiele. Owszem, zwraca uwagę to, że spora część imion i nazwisk jest całkowicie fikcyjna, a w jednym przypadku mamy nieduży kiks, polegający na obdarzeniu mężczyzny typowo żeńskim imieniem Claire. Poza tym jednak świat nie wygląda na „zjaponizowaną” wersję USA, odwołania do kultury japońskiej wpleciono jako element nietypowych wiadomości tej czy innej postaci, zaś typowe dla Japończyków podejście do więzów i zobowiązań honorowych ma akurat sporo sensu w kontekście mafijnych „rodzin” w starym stylu. Innymi słowy, jeśli przymkniemy oko na imiona i nazwiska niektórych bohaterów, otrzymujemy świat, który nie sprawia wrażenia obrazków z cyklu „jak Japończyk wyobraża sobie Stany Zjednoczone”.

Brutalność niektórych scen, która całkiem słusznie zarobiła amerykańskiej edycji tego tytułu znaczek "+18”, ogranicza nieco potencjalną widownię, ale, co warto podkreślić, nie stanowi poważnej wady. Nie przepadam za tytułami, gdzie, cytując klasyka „krwi tyle, że można krytą żabką”, tu jednak nie byłam zniesmaczona. Nie byłam też wstrząśnięta, bo celem twórców nie jest wywołanie katharsis u widza. Ich celem… Ich celem było chyba zrobienie takiego anime, jakiego nikt jeszcze przed nimi nie zrobił i z tym zadaniem poradzili sobie popisowo. Z mojego punktu widzenia jeśli na sto ekranizacji gier eroge przypada jedno takie Baccano! to i tak jestem zadowolona, że zostałam fanką anime.

Avellana, 20 listopada 2008

Recenzje alternatywne

  • mikolajp - 6 grudnia 2007
    Ocena: 8/10

    Potyczki gangsterskie, alchemia, tłum postaci – czyli miszmasz w bardzo dobrym wykonaniu. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Brain's Base
Autor: Ryougo Narita
Projekt: Takahiro Kishida
Reżyser: Takahiro Oomori
Scenariusz: Noboru Takagi
Muzyka: Makoto Yoshimori

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Baccano! - artykuł na Wikipedii Nieoficjalny pl
Podyskutuj o Baccano! na forum Kotatsu Nieoficjalny pl