Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 4/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,20

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 441
Średnia: 7,69
σ=1,76

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Aureus)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Detroit Metal City

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 12×13 min
Tytuły alternatywne:
  • デトロイト・メタル・シティ
Gatunki: Komedia
Postaci: Artyści; Rating: Przemoc, Seks; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Rozrywkowa i krótka seria opisująca losy mistrza death metalu zafascynowanego szwedzkim popem. Zmarnowany pomysł, choć niektórzy coś z niego wyduszą.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Muzyka jest niezwykle istotnym elementem mojego życia. Słucham jej nieustannie, wciąż poszukując nowych gatunków, kapel, często z egzotycznych krain. Niemniej większości subkultur, jakie urosły wokół kręgów muzycznych, nie potrafię zrozumieć. A już zwłaszcza nie potrafię się porozumieć z fanami death metalu. Powinienem być idealnym adresatem anime wyśmiewającego piosenki o krwi, zabójstwach i „czarnych krukach kraczących w mrocznym lesie” – słowem, o gothach.

Faktycznie: największym walorem Detroit Metal City jest pomysł, rewelacyjnie ukazany w początkowych minutach pierwszego odcinka. Souchi Negishi, wielki fan szwedzkiej muzyki popularnej, chce założyć zespół popowy w Tokio. Niestety, choć jest niewątpliwie utalentowanym gitarzystą, jego amatorski głos uniemożliwia mu wykonywanie sielankowych utworów. W imię komercji zgadza się zostać liderem (przynajmniej na scenie) death metalowego zespołu Detroit Metal City (geneza tej nazwy nie została podana). Choć jest znany jako Krauser II, nie potrafi utożsamić się z pomalowanymi na biel i czerwień twarzami i stara się oddzielić codzienne życie od sceny. Niestety, byt oparty na śpiewie o gwałtach i słuchaniu piosenek miłosnych nie może być zwyczajny…

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest długość serii. Dwanaście odcinków, które po odjęciu openingu i endingu mają po około 10 minut długości, a przy tym niektóre podzielone zostały na dwie króciutkie historie. Nie jest to, jak by się mogło wydawać, opis historii zespołu w drodze na szczyty list przebojów. Istnieje tu coś na kształt fabuły, która sprawia, że wyciągając dany odcinek z kontekstu można go nie zrozumieć, jednak ciąg przyczynowo­‑skutkowy zostaje zepchnięty na margines. Widać, że twórcom się spieszyło – dialogi płyną z błyskawiczną wprost prędkością. Tym bardziej dziwi, że większość odcinków zawiera elementy wyjaśniające, o co w tym wszystkim biega, co przecież pochłania jakże cenny czas.

Do samego końca trudno określić, czy anime to jest głupią komedią, groteskową karykaturą czy hiperboliczną krytyką środowisk muzycznych. Obrywa się przede wszystkim gothom, jednak punki i hip­‑hopowcy również mogą usłyszeć parę przykrych słów na swój temat. Fani metalu są ukazywani w możliwie najgorszym świetle, jako tłum, którego średnie IQ spada wraz z ilością elementów składowych. Pokazywane są ich stereotypowe wady, przez które z dużym niesmakiem (w założeniu: rozbawieniem) słucha się ich wrzasków. Głównym elementem komicznym jest Krauser, który niczym Superman potrafi w kilka chwil zmienić się z ulizanego chłopca w posępnego demona. Wewnętrzne rozdarcie prowadzi ostatecznie do serii prymitywnych żartów sytuacyjnych.

Ile razy można słyszeć „Zgwałć mnie! Zabij mnie!”? Ile razy można patrzeć, jak bohater potyka się i przewraca na kogoś, a fani ogłaszają, że „on ją zgwałcił!”? Jak długo można obserwować bohatera wymyślającego wymówki przed dziewczyną, którą opluł po utracie panowania nad sobą? Twórcy Detroit Metal City nie mają wątpliwości – cały czas. Humor serii jest do bólu przewidywalny, co naprawdę przeszkadza w sytuacji, gdy ma to być główny element trzymający widza przed ekranem.

Zresztą postacie również są aż nazbyt oczywiste i skrajne. Stereotypy swoją drogą, znużenie swoją – szybko przestaje dziwić jakiekolwiek zboczenie, jakie pokazują nam kolejni fani lub konkurencja. Głównego bohatera po prostu nie da się lubić – dla ratowania własnej skóry jest w stanie podjąć się każdej ohydy, na czele z dręczeniem nieświadomych przyjaciół. Pomysły na odcinki szybko chwieją się w okolicach fundamentu, przez co budowla trzeszczy.

A co do trzasków – muzyka. Opening można uznać za zajawkę całego anime – jeżeli kogoś zniesmaczy, zamiast rozbawić, lepiej niech da sobie spokój. Utwory wykonywane przez muzyków są w każdym przypadku zwykłą papką, pozbawionym talentu czy zaangażowania powtarzaniem utartych schematów, które mogą jedynie śmieszyć. Przewijają się też utwory tła, które nie zapadają w pamięć, a ich jakość można przyrównać do amatorskich popisów na keyboardzie.

Z podobną animacją nie miałem okazji się jeszcze zetknąć. Zależnie od tego, z którą „naturą” bohatera mamy do czynienia, obserwujemy świat w barwach krwistego mroku lub radosnego różu. Widać wyraźne cięcia budżetowe – kiedy tylko jest to możliwe, lokacje zostają zatrzymane, ruchy postaci zaś powielane w pętli. Najbardziej rzuca się w oczy specyficzna maniera do „okrawania” animacji. Poszczególne kadry zajmują połowę lub ćwiartkę standardowego ekranu. Przebija się w tym oczywista oszczędność, jednak efekt wypada całkiem znośnie. Animacja postaci prezentuje się nienaturalnie, acz sympatycznie. Krauser II wygląda zazwyczaj tak samo, jednak większość strojów w serii zmienia się – za to należy się plus.

Można było stworzyć lepsze anime. Przedstawić komercjalnego artystę, którego trawią wyrzuty sumienia. Który z jednej strony widzi, że ludzie wybiórczo i nazbyt poważnie odbierają jego sztukę, idealizują go w stronę, która nie odpowiada jego prawdziwej naturze. Z drugiej: to muzyka byłaby jego głównym źródłem zarobków, a przy tym na co dzień miałby do czynienia z fanami, którym jego zespół daje siłę do życia. Można było zrobić anime poważne, mądre, z wieloma elementami psychologii. Wyszedł mało zabawny pulpet, a z nauki o duszy pozostało jedynie „psycho”.

Nie mogę powiedzieć, żeby poziom seryjki spadał z kolejnymi odcinkami – to raczej powtarzalność stanowi o marnej całości. Brak morału, średnia obróbka techniczna, nudne postacie, mało zabawne żarty. Obejrzeć ją warto tylko w detalicznych ilościach, jako przerywnik między poważnymi seriami. I właśnie ze względu na długość i dynamizm zachęcam, by przy sesjach anime „wrzucić” na rozgrzewkę lub dla relaksu odcinek lub dwa. Jeżeli jesteście „w klimacie”, może Wam się spodobać. Jeżeli nie – to tylko dziesięć minut, co Wam szkodzi?

Ale lepiej obejrzeć BECK.

Uwaga: W anime pojawiają się ogromne ilości wulgaryzmów i scen drastycznych lub powiązanych z erotyką. Jest to wybitnie niedydaktyczna seria.

Aureus, 13 grudnia 2008

Recenzje alternatywne

  • Costly - 6 stycznia 2015
    Ocena: 8/10

    Souchi Negishi chciał zostać muzykiem popowym. Cóż, nie wyszło… I cholernie dobrze! więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio 4°C
Autor: Kiminori Wakasugi
Reżyser: Hiroshi Nagahama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Detroit Metal City na forum Kotatsu Nieoficjalny pl