Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 5/10
fabuła: 2/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,25

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 13
Średnia: 4,92
σ=2,2

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (JJ)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sora o Kakeru Shoujo

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Girl Who Leapt Through Space
  • Sora Kake Girl
  • 宇宙をかける少女
zrzutka

O dziewczynie skaczącej przez kosmos i o radosnej głupawce scenarzysty – rozpuszczanie mózgu znów fundują nam japońscy specjaliści w tej dziedzinie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Powinienem chyba zaznaczyć na wstępie, że nie do końca zrozumiałem, o co właściwie chodziło w Sora wo Kakeru Shoujo. Bywają serie tak zagmatwane, że niektórzy mają problem z ułożeniem w głowie poszczególnych elementów misternej układanki – ta z pewnością do nich nie należy, ale mimo to momentami jej fabuła sprawiała wrażenie przerastającej możliwości mojej biednej, małej głowy. Nie dlatego, że scenariusz jest skomplikowany.

Jest po prostu zbyt głupi.

Cała historia obraca się wokół młodej, różowowłosej dziewczyny o inteligencji mebla – Akiha, bo tak ma ta pannica na imię, jest jedną z potomkiń wpływowej i bogatej rodziny Shishidou. Zawsze towarzyszy jej Imo­‑chan, elektroniczna maskotka przypominająca kartofel. Pewnego dnia przypadek sprawia, że Akiha trafia do wnętrza kosmicznej kolonii – nie byłoby w tym niczego dziwnego, bo w świecie Sora wo Kakeru Shoujo praktycznie cała ludzkość emigruje z Ziemi, ale miejsce, w którym znajdzie się nasza bohaterka, jest na swój sposób szczególne. To kolonia kontrolowana przez sztuczną inteligencję – wygląda to coś jak fioletowy, metalowy ośmiościan z oczkiem i nazywa się Leopard. Despotyczny, apodyktyczny, egoistyczny i narcystyczny komputer zmusza Akihę do współpracy w bliżej nieokreślonym celu, który z początku nie wydaje się specjalnie problematyczny – przynajmniej do momentu, w którym okazuje się, że oprócz Leoparda istnieje jeszcze kilka kierowanych przez sztucznie inteligentne kolorowe bryły geometryczne kolonii i że rzeczone bryły nie są do niego przyjaźnie nastawione. Wspominałem już o tajemniczych, przypominających kultystów osobnikach z kartonowymi pudłami na głowach, stanowiących istotny element fabuły? Nie, pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć.

Chyba największym błędem autorów było to, że w tym momencie nie przekazali wyraźnego ostrzeżenia: „Prosimy o wyłączenie mózgów!”. Albo: „Prosimy o zawieszenie racjonalnego myślenia!”. Ewentualnie: „Nie oglądajcie tego, dla własnego dobra!”. A może po prostu było to tak oczywiste, że jako widz sam powinienem zrozumieć? Nie chciałbym sięgać po powtarzalne recenzenckie „kalki”, ale radosna twórczość scenarzysty w tym przypadku naprawdę skłania do zadania sobie pytania, jakie prochy brał ten człowiek, kiedy wykonywał swoją pracę. Akcja rozwija się w dość szybkim tempie, ale logika wypada gdzieś po drodze, a fabuła tak naprawdę nie zmierza do niczego poza kolejnymi gagami (zbyt słabymi, by uznać tę serię za pełnoprawną komedię) i fanserwisem (w ilości zbyt małej, by uznać ją za pozbawione fabuły ecchi). Po co to wszystko – nie wiem. Nadmiar wydarzeń sprawia, że można stracić wątek i – co w moim wypadku okazało się najgorsze – uniemożliwia przewijanie lub pomijanie słabych (tzn. praktycznie wszystkich) odcinków (przy czym muszę się przyznać, że część i tak przewinąłem). Cała seria w zamierzeniu miała być radosnym absurdem i kompletnym bezsensem, więc jestem w stanie zrozumieć, że można się przy niej bawić całkiem nieźle, choć bezmyślnie, a nawet przyznam, iż mimo tego, że piszę o niej dość krytycznie, oglądanie nie było niewysłowioną męczarnią. Ale wciąż kołacze mi się po głowie to okropne pytanie – po co, w jakim celu? Główny wątek fabularny ogarniam mniej więcej, nie mam natomiast zielonego pojęcia, do czego potrzebne były niektóre poboczne wątki i postaci. Zresztą, nie tylko poboczne – na przykład główna bohaterka, jaka jest jej rola w przedstawionej historii? Osobowości ani inteligencji to stworzenie nie posiada, bez pomocy popychających ją w odpowiednich kierunkach pozostałych bohaterów zapewne przewróciłaby się na ziemię jak marionetka, której ucięto sznurki; nie mogę jej też uznać za zwyczajny „stojak na cycki”, bo pań dumnie prezentujących swoje mniejsze lub większe atrybuty nawet bez niej jest w tej serii wystarczająco dużo. Takich motywów, bohaterów i wydarzeń jest dużo, dużo więcej – pod względem fabularnym Sora wo Kakeru Shoujo przypomina bigos, do którego kucharz wrzucił wszystkie resztki wczorajszego posiłku, z ciastem ze śliwkami i sałatką owocową włącznie. To może wywołać niestrawność.

Z humorem bywa różnie – pojawiają się żarty typowe i ograne, które znamy już od dawna, standard znany ze wszystkich mniej poważnych i średnio udanych anime. Dochodzą do tego parodystyczne nawiązania do innych serii, z których najbardziej udanym jest chyba postać Leoparda – granego przez Juna Fukuyamę, który doskonale radzi sobie z parodiowaniem… samego siebie. Arogancki, pewny siebie, egocentryczny, ośmiościenny narcyz z pewnością rozbawi wszystkich, którzy w pamięci mają jeszcze rolę Fukuyamy z Code Geass – Leloucha Lamperouge, Brytyjczyka o niezbyt szlachetnym sercu i lekko przerośniętym ego. W mandze Sora wo Kakeru Shoujo pojawia się bardziej dosłowne nawiązanie do Code Geass, w anime żart opiera się głównie o grę aktorską utalentowanego seiyuu, ale wciąż śmieszy. Poza tym momentami trudno powiedzieć, czy cały rozwój fabuły nie jest jednym wielkim żartem – użycie określenia „absurdalny humor” w stosunku do tego dzieła Sunrise byłoby obraźliwe dla wszystkich, którzy ten rodzaj humoru w miarę inteligentnie stosują, ale można zaryzykować przypuszczenie, że zamiarem autorów było stworzenie czegoś tak głupiego, że aż śmiesznego. Z jakim skutkiem? To zależy tylko i wyłącznie od widza.

Kilka słów o grafice – nie do końca czuję się kompetentny, jeśli chodzi o ocenianie pod tym względem Sora wo Kakeru Shoujo, to chyba tytuł nie z mojej bajki. Seria ma przyciągać widzów przede wszystkim walorami bohaterek, jak zwykle w takich wypadkach bywa, różniących się głównie wzrostem/kolorem włosów/rozmiarem biustu (lub jego ewentualnym brakiem, w myśl zasady „dla każdego coś miłego”). Choć techniczne wykonanie nie jest złe – udało się na przykład praktycznie bez zgrzytów przemieszać grafikę trójwymiarową i dwuwymiarową – nie jestem w stanie znaleźć w oprawie graficznej tej serii jakiejkolwiek sensownej artystycznej koncepcji, jakiegoś własnego stylu. Projekty postaci, ich kombinezony bojowe, projekty wnętrz, mechów, pojazdów, kolonii kosmicznych… Wszystko to wykonano przyzwoicie, ale brakuje jakiegoś ogólnego zamysłu, co sprawia, że poszczególne elementy nijak do siebie nawzajem nie pasują, a seria wygląda okropnie – to czysty, jarmarczny, japoński kicz.

Muzyka jest. Podkreśla wydarzenia nieźle, nie zapada w pamięć i nie ma się ochoty słuchać jej niezależnie od serii. Na nieszczęście, pierwszy opening wykonuje grupa Ali Project – należę do dosyć licznego grona osób uczulonych na ich kawałki, więc słuchanie go nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Drugi opening i endingi to po prostu j­‑pop – nic, co wyróżniałoby się na tle innych znanych z serii anime utworów, słowem, przyzwoicie wykonana robota, ale niestety, tylko plan minimum. Jeśli o muzykę chodzi, Sora wo Kakeru Shoujo ma to, co przeciętna seria anime mieć powinna i nic poza tym – trochę to dziwi, biorąc pod uwagę, że za tworzenie ścieżki dźwiękowej odpowiedzialne byłe trzy osoby.

Czy da się oglądać? Tak, z pewnością. Czy warto? Nie, niekoniecznie. Sora wo Kakeru Shoujo to słaby średniak, pozycja niewarta polecania, bo istnieją przecież dużo lepsze. Młodsza, ale nie zbyt młoda męska widownia zapewne polubi ten tytuł i uzna za jego zaletę dużą ilość w miarę różnorodnego fanserwisu – od lolitek po wielkie biusty, w kombinezonach bojowych, szkolnych mundurkach, kostiumach kąpielowych… Jeżeli ktoś chce spróbować, zapewne nie będzie specjalnie rozczarowany – seria daje widzowi dokładnie to, co zapowiadają jej pierwsze odcinki, czyli radosne morze głupoty i absurdu, pozbawioną logiki, rozpuszczającą mózg rozrywkę. Jeżeli to wam nie przeszkadza, możecie obejrzeć.

JJ, 26 lipca 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Sunrise
Autor: Hajime Yatate
Projekt: Hiroyuki Taiga, Kazuyuki Yoshizumi, Yousuke Kabashima
Reżyser: Masakazu Ohara
Scenariusz: Jukki Hanada
Muzyka: Hikaru Nanase, Ken'ichi Sudou, Tomoki Kikuya