Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 grafika: 7/10
fabuła: 2/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,33

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 48
Średnia: 5,08
σ=2,22

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Shangri-la

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • シャングリ•ラ
zrzutka

Walka o władzę w opanowanym przez las równikowy Tokio? Wyjątkowo nieudana mieszanka wybuchowa ze studia Gonzo.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Nadmierna emisja dwutlenku węgla do atmosfery i postępujący efekt cieplarniany doprowadziły do katastrofy naturalnej. Dzisiejsze Tokio nie jest już tętniącą życiem metropolią, a wymarłym miastem zatopionym w pięknym, ale niebezpiecznym morzu zieleni. Nadzieją dla ludzkości miał być projekt Atlas, który zakładał budowę wielkiej wieży, gdzie wszyscy będą mogli żyć w spokoju, z dala od niebezpiecznego lasu. W praktyce jednak sytuacja wygląda tak, że w „Arce Noego” żyją jedynie najbogatsi i uprzywilejowani mieszkańcy Japonii, a reszta codziennie musi zmagać się z zabójczą naturą, gdzieś w ruinach starego Tokio albo w mieście­‑slumsie Duomo. Oczywiście nie wszyscy godzą się na obecny stan rzeczy i starają się walczyć z despotyczną władzą. W tym celu powstała organizacja, zwana Metal­‑age. Niestety, nie radzi sobie ona najlepiej i do tej pory nie udało jej się poprawić warunków życia „zwykłych ludzi”. Czy zmieni coś fakt, że po dwuletnim pobycie w poprawczaku do Duomo wróci przyszła liderka ruchu oporu, Kuniko Houjou?

„Nadzieja matką głupich” – w przypadku mojego obcowania z tym anime jest to najświętsza prawda. Kiedy pojawiły się zapowiedzi sezonu wiosennego 2009, moją uwagę zwróciła m.in. Shangri­‑la. Dlaczego? Pomysł brzmiał ciekawie, Tokio jako miasto­‑dżungla mogło wyglądać interesująco i, co najważniejsze, nie był to oryginalny projekt studia Gonzo, a ekranizacja powieści. Niestety, jeszcze przed emisją dotarły do mnie pogłoski, że sama książka posiada wątpliwej jakości fabułę. Wtedy zaczęłam się poważnie zastanawiać, ale jednak postanowiłam spróbować i dałam zarówno serii, jak i studiu szansę na rehabilitację. Nie będzie to zaskoczeniem, jeżeli przypomnę, że od jakiegoś czasu Gonzo ma problemy nie tylko finansowe, ale również (a może przede wszystkim) nie potrafi wypuścić na rynek anime przynajmniej dobrego (fakt faktem, gusta bywają różne, ale nie podejrzewam, że tytuły takie jak Kurogane no Linebarrels czy Romeo x Juliet zachwyciły tłumy widzów…). Nadmierna wiara w ludzi niekoniecznie popłaca. Czy ktokolwiek jeszcze wierzy, że studio Gonzo wróci z takimi anime, jak chociażby Basilisk?

Z początku Shangri­‑la sprawia wrażenie bardzo skomplikowanej układanki, poszczególne elementy są porozrzucane i nikt nie kwapi się, aby szybko udzielić odpowiedzi na piętrzące się już po pierwszym odcinku pytania. Czy jest to dobry znak? Naturalnie! Oczywiście jedynie w przypadku, gdy niestandardowo prowadzona fabuła jest zakręcona, ale sprawia wrażenie dobrze rozplanowanej. Właśnie to najbardziej w tym przypadku kuleje i jest wadą naprawdę rażącą. Drugi problem polega na tym, że w miarę rozwoju akcji i odkrywania poszczególnych sekretów sama koncepcja początkowa rozłazi się wyjątkowo szybko. Jest to swoiste, wyjątkowo niezdrowe połączenie motywów nie tyle oryginalnych, ile wręcz dziwacznych, z najbardziej oklepanymi schematami. Słowem: mieszanka wybuchowa. Niektóre z nich w innych proporcjach mogłyby wzbogacić scenariusz, ale stan obecny jest… niezadowalający. Ilość i różnorodność składników sprawia, że bardzo trudno zaklasyfikować to anime jako stricte fantastykę naukową (tej tu owszem dużo, ale…), gdyż początkowa wizja całości znacznie kłóci się z rewelacjami ostatnich odcinków. Prawdopodobieństwo powstania większości wynalazków, a także całej sytuacji polityczno­‑ekonomiczno­‑społecznej jest równe zeru. Absurd goni absurd, a o logice słuch dawno zaginął i seria od początku do końca jest konsekwentnie głupia. Sam pomysł na wieżę Atlas można zrozumieć, ale już zarządzanie twierdzą przedstawiono dość… chaotycznie, tak bym powiedziała. Trudno powiedzieć, kto właściwie sprawuje władzę, światowy rynek jest w rękach rozpuszczonych bachorów, które mają za dużo pieniędzy, a w niezawodność rozwiązań technologicznych trzeba wierzyć na słowo. Nikt nie wymaga wyjaśnienia szczegółowego planu budowy np. maszyn, ale mile widziany byłby szczątkowy realizm. Polityka praktycznie nie istnieje, planowanie jakichkolwiek operacji również (próby zdobycia władzy w wykonaniu ruchu oporu wypadają naprawdę komicznie, a i funkcjonowanie struktur wewnętrznych Atlasu nie zostaje wyjaśnione w ogóle). Pomysły na to, skąd bohaterowie biorą przeróżne rzeczy, pominę minutą ciszy.

Świat przedstawiony swoją drogą, a fabuła? Tak, głównie chodzi o to, czy Metal­‑age uda się przejąć władzę nad Japonią i czym jest tak naprawdę Atlas. Wpleciono również mnóstwo innych zupełnie zbędnych elementów, których połączenie dało fatalne rezultaty. Bałagan, wręcz burdel, jaki panuje w scenariuszu trudno ogarnąć. Próbowano z tego zrobić płaszczyk osłaniający naiwne pomysły, które wypływają na wierzch dopiero na samym końcu. Dzieje się naprawdę dużo, obserwujemy kilka frontów, jednakże sporo wydarzeń niewiele ma wspólnego z osią fabuły i akcja bardzo rzadko posuwa się do przodu. Przez to może wydawać się nieszablonowa, ale to niestety tylko iluzja. Wystarczy już pobieżna analiza sytuacji, aby stwierdzić, że całości z premedytacją odcięto ręce i nogi. Gwoździem do trumny są sceny, które z założenia miały być komediowe. Przyznam, iż wyjątkowo dziwaczne aluzje nieszczególnie do mnie przemawiają, a pewne trio starszych panów od samego początku wybitnie działało mi na nerwy. Scenarzystom i autorowi zdecydowanie zabrakło dobrego smaku i dystansu…

Tę barwną i osobliwą układankę idealnie dopełniają postaci. Postawiono przede wszystkim na różnorodność typów, tak aby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Niestety, podobnie jak w przypadku fabuły, natężenie dziwactwa jest ogromne i poszczególne charaktery (pozornie oryginalne i niezwykle rozbudowane) są zlepkiem skrajnych, wyjątkowo do siebie niepasujących cech. Mała psychopatka (słodziutka dziewuszka o imieniu Mikuni), która w rzeczywistości jest nieszczęśliwa i potrzebuje ogromu miłości? Obecna! Dziesięcioletnia geniuszka, panicznie bojąca się ludzi i pragnąca jedynie akceptacji rodziców? Obecna! I tak dalej. Pojawia się również dwóch transseksualistów, którym powierzono rolę mentorów młodszego pokolenia. Tak, Mi­‑ko jest całkiem miłą postacią i chyba jedyną, która wzbudziła moją sympatię. Natomiast Momoko denerwował(a) mnie już samą swoją obecnością, a jej (jego?) filozofia życiowa i metody wychowawcze były… ciekawe. Małej psychopatce towarzyszy pani naukowiec (równie „zdrowa” na umyśle), która pragnie pomóc swojej ukochanej pacjentce. Znajdzie się również miejsce dla Ryouko, despotki, która rządzi Atlasem i robi za Wielką Złą (takie pomyje po postaci, jaką była Maestro Delphine z Last Exile). Na drugim planie przewijają się jacyś sadyści, masochiści, bardziej lub mniej unieszczęśliwieni przez los itd. Ta różnorodna zgraja ma jedną cechę wspólną: każdy ma jakieś problemy i traumy, z którymi nie może sobie poradzić. Oczywiście wszystkie kłopoty wyłażą na wierzch w najmniej odpowiednim momencie i dodatkowo komplikują wystarczająco już zakręcony scenariusz. Na tle całej tej kolorowej zgrai zupełnie nijak prezentuje się dwójka bohaterów: nasza protagonistka Kuniko i jej przypadkowy znajomy, Kunihito. Nie posiadają oni żadnych charakterów, są wiecznie niezdecydowani i działają pod wpływem impulsu i jakichś niewyjaśnionych motywacji (głupoty nie można zwalić na wiek, bo u postaci w tej serii to standardowy element wyposażenia). Wszyscy zachowują się wyjątkowo irracjonalnie (tak, Wola Scenarzystów czai się za każdym rogiem), poszczególne reakcje pozbawione są jakiegokolwiek sensu i naturalności (no dobrze, jest kilka wyjątków…). Autor postawił na oryginalność i, niestety, jest to kolejny przypadek, gdzie zbyt wybujała wyobraźnia naprawdę zaszkodziła. Bohaterowie są skrajnie antypatyczni, sztuczni (z jednym wyjątkiem) i zbyt barwni. Nie jestem zwolenniczką schematyczności, ale umiar byłby mile widziany…

Gonzo już nieraz pokazało, że potrafi zatroszczyć się o swoich grafików i animatorów, żeby dobrze wykonali swoją pracę. Nie inaczej jest tym razem. Pierwsza w oczy rzuca się bardzo wyrazista i bogata kolorystyka. Niebezpieczny i tajemniczy las równikowy, porastający dawne Tokio naprawdę robi wrażenie (prawdziwie soczysta zieleń – przede wszystkim widać to w openingu). Bardzo ciekawie przedstawia się cała architektura: projekt Atlasu jest interesujący, podobnie siedziba Mikuni (stylizowana na tradycyjne japońskie wnętrza), Duomo to faktycznie jeden wielki slums, zaś nieco zniszczona i zarośnięta Akihabara stanowi idealne miejsce dla rozwoju czarnego rynku. Problem pojawia się w momencie, gdy na scenę wkraczają postaci. Same ich projekty, autorstwa Range Muraty, prezentują się dobrze (swoją drogę ciekawe, że paradująca w szkolnym mundurku i bardzo krótkiej spódniczce Kuniko ani razu nie stała się obiektem fanserwisu. Że też Gonzo odrzuciło ujęcia majtek w kąt… Fascynujące, zaprawdę fascynujące), lecz ożywieni bohaterowie mają swoje lepsze i gorsze chwile. Wszystko zależy od ujęcia i nie ma reguły – zarówno od frontu, jak i z boku wszyscy mogą wyglądać paskudnie. Najlepszym przykładem będzie chyba Sayoko i jej prześliczne rybie usta, które straszą widza od czasu do czasu. Broni i wynalazków jest stosunkowo niewiele, acz prawa fizyki niekoniecznie muszą obowiązywać. Wielki bumerang rozwalający czołgi? Wspaniały program komputerowy, zdolny dokonać rzeczy niemożliwych? Te i jeszcze inne „ciekawostki” zainteresowani znajdą w serii. Animacja jest jak najbardziej poprawna i nie zauważyłam szczególnych odchyleń od gonzowskich standardów. Nieliczne wstawki komputerowe również prezentują dobry poziom (przynajmniej tym razem nie mamy do czynienia z wielkimi robotami w 3D). Kilka razy przy pomocy prostej animacji oryginalnie pokazano działanie Meduzy (ten cudowny program komputerowy), choć jak na mój gust nazbyt obrazowo, przez co scena była co najmniej zabawna. Jak już wspomniałam, w openingu zobaczymy głównie tropikalne Tokio i wszystkie postaci. Napisom końcowym towarzyszą zaś ładne, statyczne obrazy. Do pracy nad ścieżką dźwiękową zaangażowano Hitomi Kuroishi (Last Exile i Code Geass) oraz May’n i raczej mało znaną Midori. Pierwsza pani odpowiada za kompozycje instrumentalne i kilka piosenek, które pojawiają się w tle. Utwory przeważnie utrzymano w podniosłym i poważnym klimacie, choć zdarzają się wyjątki. Całość stanowi naprawdę dobre tło wydarzeń i jest odpowiednio zróżnicowana, a także, co najważniejsze, zapada w pamięć. Moim faworytem zdecydowanie pozostaje stylizowany na tradycyjne orientalne melodie motyw towarzyszący Mikuni – Asobi wo Sentoya Umare Kemu. Czołówce towarzyszy bardzo energiczna piosenka Kimi Shinitamou Koto Nakare, w wykonaniu May’n, która zachwyciła mnie swoim głosem w Macross Frontier. Jej fanów mogę zapewnić, iż ten kawałek jest godnym następcą takich hitów jak Northern Cross czy Diamond Crevasse. Również dwóch piosenek śpiewanych przez Midori słucha się naprawdę dobrze. Mają bardzo długie i bardzo poetyckie tytuły, ale warto je znać – Hajimari no Asa ni Hikari Are i Tsuki ni Kakuse shi Chou no Yume. Druga piosenka, która towarzyszy kilku smutniejszym odcinkom, jest szczególnie warta uwagi.

Ogólnie rzecz ujmując, Shangri­‑la należy niestety do tej gorszej części tegorocznych premier, jakie miałam (nie)przyjemność oglądać. Pozornie rozbudowana i skomplikowana fabuła kryje ogromne dziury i absurdalne pomysły, których stężenie na metr kwadratowy zdecydowanie przekracza zalecane normy. Zamiast stać się kolejnym niezwykle oryginalnym dziełem, anime to skończyło zaledwie jako niestrawne dziwadło. Kolejne rewelacje wychodzą na światło dzienne raczej powoli, ale o nieudolności scenarzystów można przekonać się już po sposobie prowadzenia fabuły. Czy wszystko można zrzucić na (ponoć) równie głupiutki materiał źródłowy? Teoretycznie tak. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy był sens ekranizowania czegoś takiego? Mając na uwadze tendencję niektórych producentów do wybierania słabych powieści/mang nie powinno to szczególnie dziwić. Tak więc odpowiedzi na wszystkie pytania o sens takich ekranizacji zapewne nie usłyszy żaden zwyczajny fan japońskiej animacji. Po raz kolejny powtórzę również, że nie warto oglądać Shangri­‑la dla grafiki czy muzyki (tej spokojnie można posłuchać w oderwaniu od obrazu, a przynajmniej nie będzie się ona źle kojarzyć). W sumie szkoda, że tak znane jak Gonzo studio stacza się coraz bardziej, chociaż po poprzednim roku można już było to przewidzieć. Niestety, to anime utwierdza mnie w przekonaniu, że w najbliższym czasie nie ma co liczyć na udany czy ambitny (niekoniecznie jedno i drugie jednocześnie) tytuł, który wyjdzie spod skrzydeł Gonzo. Szczerze nie polecam, gdyż zarówno jako przedstawiciel swojego gatunku, jak i pod względem elementów składowych seria ma naprawdę niewiele dobrego do zaoferowania.

Enevi, 18 października 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GONZO
Autor: Eiichi Ikegami
Projekt: Kumi Ishii, Renji Murata
Reżyser: Makoto Bessho
Scenariusz: Hiroshi Oonogi
Muzyka: Hitomi Kuroishi