Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

2/10
postaci: 2/10 grafika: 2/10
fabuła: 2/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 15
Średnia: 5,07
σ=2,05

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Slap Up Party -Arad Senki-

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:
  • スラップアップパーティ −アラド戦記−
Widownia: Shounen; Pierwowzór: Gra (bijatyka); Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Tandetna podróbka anime… A przepraszam, to naprawdę miało być anime?!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Kontynent Arad od dawna trapiony jest plagą, zwaną „klątwą Kazana” – ludzie (i nieludzie) nią dotknięci stopniowo zamieniają się w potwory, niszczące wszystko wokół. Jak łatwo zgadnąć, ci, u których zauważono wczesne objawy klątwy, są wyrzutkami, nietolerowanymi w większości społeczności. Przeważająca część z nich z oczywistych powodów staje się bandytami, ale zdarzają się wyjątki. Młodzieniec imieniem Baron wędruje po kontynencie, poszukując lekarstwa na klątwę, która usadziła się w jego prawym ręku, dając mu nadludzką siłę. Nie jest całkiem sam – towarzyszy mu związany z jego mieczem duch dziewczyny, która lata temu zginęła, próbując wraz z towarzyszami zniszczyć źródło klątwy. Niebawem zaś drużyna powiększy się o posługującego się bronią palną Capensisa, specjalizującą się w walce wręcz Ryunmei oraz (jakżeby inaczej) smarkatą magiczkę, Ixię. Okazjonalnie dołączać do nich będzie także jegomość specjalizujący się w magii kapłańskiej czy też innej paladyńskiej. Razem przeżywać będą niezwykłe (przynajmniej w mniemaniu scenarzystów) przygody, dokładając wszelkich starań, aby odnaleźć lekarstwo na klątwę Kazana i zanudzić widzów na śmierć.

Podstawą dla tej ekranizacji stała się koreańska gra typu „bijatyka”, o wdzięcznej nazwie Dungeon & Fighter, którą zmieniła później na mniej obrażającą gramatykę Dungeon Fighter Online, w Japonii wydana właśnie jako Arad Senki. Jak słusznie się można domyślać, nie należy oczekiwać tutaj dopracowanego, spójnego świata. To klasyczny przypadek „weźmy fantasy, ale nie zawracajmy sobie głowy jakimś głupim klimatem”: całość została posklejana z potrzebnych w danym momencie kawałków o różnym zaawansowaniu technicznym, broń palna i zaawansowane roboty sąsiadują tu z bronią białą i sztukami walki, a typowy sztafaż w rodzaju oświetlonych pochodniami przejść – z salą szpitalną z halogenami i pełną aparaturą medyczną. Podobnie mieszane są elementy zachodnie i wschodnie, w efekcie tworząc niespójną, a przede wszystkim kompletnie przypadkową pstrokaciznę.

Fabuła… Nie powinno się wzywać tego określenia nadaremno. Większa część serii składa się z pojedynczych epizodów typu „przygoda/zadanie w kolejnym mieście” – na początku służących dołączaniu kolejnych postaci, potem niesłużących już niczemu. Ich cechą wspólną jest porażający wręcz brak oryginalności. Przed bohaterami stają kolejne warianty zadań w rodzaju „pokonać lokalnego bossa”, „odzyskać fant” oraz inne równie fascynujące problemy. Większość tego utrzymana jest w klimacie komediowym, a przynajmniej tak by należało wnioskować z głupich min i okrzyków postaci. Śmieszne to wszystko nie jest za grosz: najprostszy slapstick jest powtarzany w kółko, natomiast bardziej złożone puenty budowane z takim brakiem wyczucia, że zauważyć je można z daleka. Nawet nie chodzi o to, że humor jest na niskim poziomie (chociaż chwilami jest), po prostu widza ogarnia podobne uczucie zażenowania, jak wtedy, kiedy kolega wyłazi ze skóry, żeby wszystkich rozbawić, a im bardziej się stara, tym mniej jest śmieszny. Oczywiście zostaje jeszcze warstwa „parodystyczna”, bo w tej chwili najprostszym pomysłem na zachwycenie (przynajmniej jakiejś części) fanów jest sparodiowanie czegoś, co znają. Tu przyznaję, że mogłam wszystkiego nie wyłapać, jednak tam, gdzie było to widoczne nawet dla laika, zagrania były zdecydowanie po linii najmniejszego oporu – innymi słowy, ten typ humoru polegał na kopaniu najprostszych i najbardziej ogranych schematów. I, niestety, już był. Praktycznie w każdej parodii fantasy lub parodii RPG.

Jeśli jednak twórcy z gracją pijanego słonia kładą wszelkie gagi, to co dopiero powiedzieć o scenach poważniejszych? Tak, moi mili, to rzecz i do śmiechu, i do wzruszenia! Podła klątwa dotyka niewinnych i czystych, niszcząc młodziutkie życia. Dotkniętych nią czeka smutny los wyrzutków. Do tego oczywiście nawet nieprzeklęta część drużyny nie miała życia usłanego różami – w przeszłości każdego czają się dramaty, których wolałby nie pamiętać. Jeśli poziom personalny to za mało, na poziomie państwowym kontynentowi Arad zagraża ogarnięty manią władzy i podbojów okrutny imperator, którego najsilniejszy oddział uderzeniowy składa się z ludzi dotkniętych klątwą. Zaś dowódcą tego oddziału jest Irbek, młodzian piękny a posępny, którego osobista tragedia sprawiła, że jedynym celem życia jest odnalezienie lekarstwa na klątwę – i nie cofnie się przed żadnym okrucieństwem, aby je zdobyć. I naprawdę, uwierzcie mi, to wszystko jest dokładnie tak tandetne i ograne, jak się wydaje.

Zazwyczaj w tego typu produkcjach występują bohaterowie, których charaktery można zamknąć w pojedynczym przymiotniku. To anime wyłamuje się z tego schematu! Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że charakterów postaci nie da się opisać, bo do tego musiałyby one (charaktery, znaczy) istnieć. Tymczasem tutaj mamy całkowicie „puste” wydmuszki, wędrujące od miasta do miasta i wypełniające kolejne zadania. Żadne z nich nie ma w sobie nic takiego, co w jakiś sposób pozwoliłoby powiedzieć, jakie właściwe jest (choćby nawet „zapalczywy”, „nieśmiała” i tak dalej). Chodzą, walczą, rozmawiają, a jeśli w danym odcinku odgrywają większą rolę, zachowują się zgodnie z potrzebami scenariusza, za to zwykle zupełnie inaczej niż wcześniej i później. Dotyczy to nawet głównego bohatera – jak sądzę, Baron miał być w założeniu typem „szorstki o złotym sercu”, ale w gruncie rzeczy nawet tego nie da się stwierdzić. Już chyba najbardziej „wyrazisty” z tego wszystkiego okazał się Capensis, głównie dlatego, że jako element komediowy został obdarzony pewnymi powtarzającymi się cechami. Warto też wspomnieć, że z czasem drużyna obrasta całą kolekcją rozmaitych „maskotek”, których cechą wspólną jest to, że po prostu znikają, gdy nie są potrzebne i pojawiają się, jeśli wątła fabułka ich obecności wymaga.

Przyznam, że do oglądania zachęciła mnie grafika. Zdecydowanie bardziej lubię „brzydkie”, nietypowe rysunki od modnego obecnie, nadmiernie uślicznionego i wygładzonego stylu wzorowanego na projektach z eroge. Niestety bardzo szybko przekonałam się, że kreska nie jest „brzydka”. Jest po prostu brzydka, w sposób świadczący o skrajnej niechlujności i niestaranności koreańskich podwykonawców. Geometria twarzy zmienia się w sposób znacznie przekraczający to, co można by uznać za celowe deformacje, o proporcjach sylwetek nawet nie wspominając. W niektórych odcinkach na przykład Ryunmei wygląda po prostu koszmarnie – góra mięcha, z malutką szpiczastą główką na czubku. O krzywych oczach, rysach i generalnie wszystkim, co tylko może być krzywe, nawet już z litości nie wspomnę, powiem tylko, że (nieliczne, na szczęście) sceny fanserwisowe mogły nadawać się do leczenia ludzi zakochanych w dziewczynach (i chłopakach) 2D. Po czymś takim byle menel z dworca wyda się wam niezwykle atrakcyjny… Do tego dochodzą standardowe, możliwie uproszczone tła, tak bardzo pozbawione życia i ruchu, jak to możliwe – i mamy kompletny obraz serii, na którą przeznaczono najmniejszy dopuszczalny budżet. Wstyd nawet powiedzieć, że firmuje to studio Gonzo – czyżby postanowiło wyrównać poziom grafiki w swoich produkcjach do średniego poziomu fabuły? O muzyce można powiedzieć tyle dobrego, że na tle pozostałych aspektów wypada dobrze – co oznacza, że nie irytuje swoją obecnością, chociaż syntetyczno­‑elektroniczne plumkania raczej nie przyprawią melomanów o wstrząs poznawczy. Natomiast warto wspomnieć, że pewną popularność zdobył pierwszy ending, Hateshinai Sekai, utrzymany w stylu leciwej gry – przy czym popularność tę zdobył z dala od przypisanej do niego serii.

Jak przypuszczam, Slap Up Party -Arad Senki- w założeniu miało być produkcją w podobnym stylu, co trzy oryginalne serie Slayers – czyli komediowo­‑parodystyczne epizody, połączone poważniejszym wątkiem i zwieńczone dramatycznym finałem. Wyszło natomiast coś na poziomie nieco niższym niż Slayers Revolution, za to z postaciami, które za mało widza obchodzą, żeby mogły go przejąć ich losy. A przede wszystkim wyszło coś, co jest po prostu i zwyczajnie śmiertelnie nudne. Właściwie ten tytuł można polecić widzom, którzy chętnie obejrzeliby długą serię, ale dysponują ograniczonym czasem – ja miałam wrażenie, że każdy odcinek trwa co najmniej godzinę. Dla pozostałych dobra rada – nie tykać długim kijem. Zrobić sobie powtórkę starych Slayersów.

Avellana, 18 marca 2010

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GK Entertainment, GONZO
Projekt: Kang Joo-Sung, Kim Jang Hwan, Tomokatsu Nagasaku
Reżyser: Lee Jin-Hyung, Takahiro Ikezoe
Scenariusz: An Nam-Gyu, Jung Hun-Il, Kazuki Yamanobe, Kim Yun-Jong
Muzyka: Takeshi Nakatsuka