Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,86

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 273
Średnia: 6,29
σ=2,43

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Easnadh)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Uragiri wa Boku no Namae o Shitteiru

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2010
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Betrayal Knows My Name
  • 裏切りは僕の名前を知っている
Tytuły powiązane:
zrzutka

Nic o niczym nijak. A w wersji mniej dosadnej: festiwal imienia „Yuki”. Zaleca się zabranie na seans okularów przeciwsłonecznych.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: AiNoRyoushu

Recenzja / Opis

Nastoletni Yuki Sakurai, porzucony w niemowlęctwie przez matkę, wychowuje się w sierocińcu. Jako chłopak o wyjątkowej wrażliwości świetnie dogaduje się z młodszymi wychowankami, zaś szczególnie silną więź nawiązuje z niewiele starszym Kanatą Wakamiyą. Pewnego dnia z jego otoczeniem i nim samym zaczynają dziać się niepokojące rzeczy – Yuki uwalnia trudną do opanowania moc, a w jego życiu pojawiają się osoby, które odkryją przed nim istotę tych zdolności i znaczenie, jakie ma on w pewnej trwającej od wieków walce. Yuki zostaje zabrany z sierocińca przez człowieka podającego się za jego brata, zamieszkuje w rezydencji wraz z grupą Strażników i Luką – tajemniczym mężczyzną, z którym łączą go początkowo bliżej niesprecyzowane uczucia. Stopniowo oswaja swoją „świetlistą” moc i razem z pozostałymi przygotowuje się do rozstrzygnięcia konfliktu z Opastami, który trwa od czasów, gdy Yuki żył jako kobieta…

Anime z rodzaju „podszywających się”. Udaje shounen­‑ai, udaje akcję, udaje fantasy, udaje dramat, udaje emocje i robi to chyba na jeden z bardziej nieudolnych sposobów, jakiego mogą nie wstydzić się tylko początkujący twórcy dziedzin różnych. Co gorsza, owemu teatrzykowi niemal przez cały czas towarzyszy aura „niechcemisię”. Nie chce się fabule (która regularnie prosi o cierpliwość: „ja się jeszcze rozkręcę, rozkręcę kiedyś się, rozkręcę… się…”), muzyce, bohaterom (choć tutaj jakieś starania są dostrzegalne), sytuację ratują tylko seiyuu.

Nasz poczciwy Yuki posiada tylko wszechdobroć, przez co prezentowanie czegoś przypominającego osobowość jest wykluczone. Niestety, jego moc, dzięki której wszyscy Strażnicy czują się lepsi, nie tylko pozbawia także i ich mocniejszych rysów psychologicznych, ale ogranicza też zdolność logicznego myślenia. Często zastępuje ją bezmyślne powtarzanie imienia Wybranego, upewnianie się, że wszystko w porządku i – to już rzadziej – przeciągłe wzdychanie (tak, do tego właśnie zostały zatrudnione tak znane nazwiska). W efekcie jasność, życzliwość i wszystkie bliższe i dalsze krewne dobroci wylewają się z ekranu, niektóre kadry wprost nimi pęcznieją. Kiedy zaś w centrum tej słodyczy umieścimy Yukiego, który, na nieszczęście, zdecyduje się odezwać, pozostaje nam życzyć sobie, by jednak wyrzucił z siebie coś więcej niż tępe „Kanata­‑san! Kanata­‑san!”.

Fabuła jest umowna. Mniej więcej wiemy, co zdarzyło się w przeszłości, co zdarzyć się może, zaś temat kluczowej walki de facto przez całą serię pozostaje wyłącznie w sferze „omawiania i prognoz”, stanowiąc tło dla oswajania się Yukiego z nową sytuacją. Prawdopodobnie największym psikusem, jaki ten tytuł jest w stanie zrobić części widowni, będzie bardzo blado poprowadzony wątek shounen­‑ai. Powiedzieć, że go nie ma, byłoby minięciem się z prawdą, ale utrzymywanie, że istnieje, też nim jest. Zasadniczym nieporozumieniem jest doszukiwanie się takich klimatów w relacji Yukiego z Luką – odświeżona obietnica wierności tego drugiego jest przejawem przywiązania do ich wspólnej historii i samej idei, którą kiedyś wybrał. Do obecnego wcielenia swojej ukochanej Luka odnosi się też w wyraźnie zdystansowany sposób, więc nie należy wyciągać z tego jednoznacznych wniosków. Zresztą, taka interpretacja kreśli o wiele ciekawszy obraz tego związku niż miałoby to miejsce, gdyby uznać, że miłość Luki po prostu przeszła na męską kontynuację Yuki.

Zupełnie inaczej wygląda ten motyw w przypadku dwójki strażników: Shuuseia i Hotsumy. Przez jeden, ale bardzo krótki moment (niedługo przed zniknięciem Shuuseia) miałam nadzieję na interesujące poprowadzenie tego wątku, które, niestety, zostało przecięte banalnym wyjaśnieniem. Rozumiem jednak, że pociągnęłoby to za sobą skupienie większej uwagi na wymienionych bohaterach, a przecież gwiazdą przedstawienia jest rozmemłane Światło Boga, a jego szwendanie się po rezydencji przerywane regenerowaniem sił w łóżeczku po mimowolnym uwolnieniu energii jest istotniejsze dla rozwoju akcji niż jakieś tam skomplikowane relacje męsko­‑męskie. Nie miałabym nic przeciwko wynajęciu osobnej godzinnej sceny wyłącznie dla tej pary.

Pojawiają się jeszcze inne oznaczone imiennie i uczuciowo konfiguracje, jednak w tym hermetycznym świecie, gdzie każdy każdego kocha i każdy się o każdego troszczy, ich znaczenie oraz intensywność drastycznie maleją. Właściwie w takim klimacie nawet rozróżnianie orientacji seksualnych wydaje się zbędne. Jedynym, co ożywia tę marę fabularną, są udane wstawki komediowe, sporadyczne, ale autentycznie zabawne, wliczając w to „odczapowe” zwiastuny. Zwracam uwagę zwłaszcza na sekwencję z ostatniego odcinka. Gdyby zamiast słodkich buziek i powłóczystych spojrzeń pewnym scenom zaaplikować takie właśnie poczucie humoru, okazałyby się one naprawdę ciepłe i uczuciowe, w przeciwieństwie do tego, czym były w rzeczywistości: mdłym, szarym odczytywaniem kwestii.

A skoro przy aktorstwie jesteśmy – nie wiem, co skłoniło tę grupę seiyuu do pracy nad projektem o tak ubogiej warstwie dialogowej. Owszem, galeria postaci jest interesująca, pechowo tylko skrojono dla nich drewniane kwestie, Hotsumę zaś łatwo można pomylić z szalejącym Shizuo z Durarara!! za sprawą nie tyle kalki charakteru i wyglądu, co osoby Daisuke Ono, który zdecydowanie zbyt często brzmi znajomo.

W anime nie pojawia się właściwie w istotnej roli ani jedna parszywa gęba. Wszyscy są krystalicznie urodziwi, nawet przedstawiciele Opastów poszarpani są tak, by utrzymać prosty kanon piękna. Dojrzeć można nieco niedbałości w oddawaniu detali – i chwała Bogu, rysy są w tym kontekście bardzo mile widziane. Muzykę już gdzieś słyszałam. Tu, tam i tam. Słuchana osobno jest całkiem przyjemna, dostarczana w pakiecie – trochę monotonna. Chwilami za głośna i na tle wydarzeń – przedramatyzowana.

Aby nie eksponować wciąż tego, czego nie ma, chwila skupienia na tym, co jest. Bohaterów zarysowano ciekawie, ale należy podkreślić słowo „zarysowano”, bo tak w istocie trzeba traktować sposób, w jaki zostali przedstawieni. Każdy strażnik nosił w sobie potencjał zwiastujący stworzenie postaci naprawdę oryginalnej. Niestety, skończyło się na asekuracyjnej subtelności, która uchroniła – a jakże! – Yukiego przed zmiażdżeniem, trudno bowiem wyobrazić sobie tego chłopca w otoczeniu prawdziwie mocnych osobowości. Podobnie rzecz przedstawia się z mocami Strażników, obiecującymi ciekawe widowisko. Ponieważ jednak konfrontacji możemy obserwować tyle, co kot napłakał, a jeśli już zaistnieją, to usypiają – tutaj również należy odhaczyć marnotrawstwo.

Słowo uzupełnienia dla „udaje dramat, udaje emocje”, którymi otwarłam tę recenzję, bo tym atrapom należy się specjalne wyszczególnienie. Całe anime wysadzane jest wręcz dramatycznymi zdarzeniami, wyborami, tajemnicami, wątpliwościami, głębokimi uczuciami, deklaracjami, a wszystko to podane z przesadą i patosem nie może być strawne. Często widzimy obrazki iście teatralne, z przerysowaniem emocji, które szybko tracą jakąkolwiek moc. Idealną ilustracją dla tego jest scena, w której Yuki mdleje, a wszyscy wokół rzucają się do niego, powtarzając jeden po drugim to – obrzydłe już – imię. Nie ma mowy, by taką zbiorową egzaltację traktować jako coś szczerego i uzasadnionego.

Rozpatrując Uraboku jako całość, nie można nawet powiedzieć o „zmarnowanym potencjale”, gdyż żadnego potencjału owo „dzieło” nie posiada. Fragmentarycznie, owszem, co zaznaczyłam wyżej, ale w odniesieniu do całej opowieści nie ma w niej nic, co przykuwałoby uwagę. Można podążać za nią dla poznania losów określonych postaci, ale z nijakości wrażeń wygrzebać się nie sposób. Nie mówi o niczym istotnym, a to, co stara się opowiedzieć przedstawia poprzez chlapanie odcieniami przezroczystości. Bardzo chciałabym nie obarczać Yukiego główną winą za nędzę tego tytułu, jednak uniemożliwili mi to twórcy, którym nikt nie przypomniał o czymś tak oczywistym, jak skutki oślepienia silnym światłem.

aotoge, 7 maja 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Hotaru Odagiri
Projekt: Mai Matsuura, Yumi Nakayama
Reżyser: Katsushi Sakurabi
Scenariusz: Natsuko Takahashi
Muzyka: Shougo Kaida

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Uragiri wa Boku no Namae o Shitteiru na forum Kotatsu Nieoficjalny pl