Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 13 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 669
Średnia: 7,28
σ=1,57

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kore wa Zombie Desuka?

zrzutka

Brawurowo skomponowana mieszanina piorunująca o działaniu dopalacza albo skompletowany bez ładu i składu wór rozmaitości – niezależnie od genezy, dobrej jakości produkt finalny.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Gregory111

Recenzja / Opis

Przyznam się szczerze – do obejrzenia Kore wa Zombie Desuka? zachęciły mnie tylko i wyłącznie grafiki promocyjne przedstawiające cukierkową do bólu lolitkę dziarsko trzymającą różową pilarkę spalinową. Co w tym takiego niezwykłego? Dla Was pewnie nic, natomiast ja, jako leśnik z wykształcenia i drwal z zawodu (a przy tym ekolog z przekonania) nie mogłem obok tego przejść obojętnie. I dzięki niech będą moim zboczeniom zawodowym, bo dobrze mnie pokierowały.

Głównego bohatera poznajemy w chwili, gdy ratując przechodzącego przez drogę kota, wpada pod rozpędzoną ciężarówkę. Koniec. Nie, żartuję, to byłby koniec, ale nie można zapomnieć, że oglądamy anime o magical girls uzbrojonych w pilarki spalinowe. A więc zacznijmy jeszcze raz.

Ayumu Aikawa wiódł spokojne życie ucznia szkoły średniej – co prawda nieco doskwierała mu samotność, ale za to cenił sobie uroki życia w pojedynkę (rodzice wyjechali w podróż i przysyłają mu pamiątki, upodabniając dom do rupieciarni). Pewnego wieczoru podczas marszu na zakupy spotkał siedzące pod sklepem, dziwnie wyglądające dziewczę. Nie należy jednak zapominać, że w Japonii stroje w stylu „gothic lolita” to nic nadzwyczajnego, stąd też zapewne brak zaskoczenia Ayumu na widok odzianej w zbroję panny. Ot, nowa wariacja na temat mody. Znacznie gorsze było to, że dziewczyna okazała się nieszczególnie rozmowna, ale nasz bohater nie miał zamiaru się poddać i dzięki dość nieporadnym, ale za to zabawnym próbom, nawiązał nową znajomość. Można by rzec, że rozmowa się im kleiła, acz nowo poznana nie odezwała się ani słowem, zamiast tego pisząc myśli na karteczkach. Nietypowe, ale Ayumu Aikawa i tak był wniebowzięty, że udało mu się nawiązać kontakt z nieznaną dziewczyną. Przepełniony tą radością, wracał beztrosko do domu, aż w pewnym momencie usłyszał dźwięk tłuczonego szkła i zobaczył zachlapaną krwią firankę w oknie mijanego właśnie domostwa. Chłopaka szybko zaczęły ogarniać najgorsze przeczucia, tym bardziej że w mieście chodziły słuchy o serii niewyjaśnionych brutalnych morderstw. Pierwszy odruch – telefon na policję. Nie ma czasu! Ze środka ktoś woła o pomoc. Niewiele myśląc, Ayumu ruszył na ratunek, jednocześnie podejmując decyzję, która miała całkowicie zmienić jego dalsze życie. Tego wieczoru Ayumu Aikawa został zabity. Jeżeli sądzicie, że właśnie streściłem Wam fabułę całego anime, to jesteście w błędzie. Tak naprawdę akcja zaczyna się dopiero teraz. W jaki sposób? A otóż bardzo prosto – spotkana wcześniej pod sklepem milcząca dziewczyna okazała się nekromantką o imieniu Eucliwood Hellscythe (w skrócie Eu). Z sobie tylko znanych powodów przywraca głównego bohatera do świata żywych jako zombi, mianuje swoim sługą i postanawia zamieszkać w jego domu.

Zanim przejdę dalej, muszę koniecznie wyjaśnić kilka faktów. Otóż powyżej przedstawiłem ogólny zarys fabularny serii. Bez wątpienia prezentuje się poważnie i ciekawie, to prawda, ale tak naprawdę ujawnia się dopiero w drugim odcinku, jako retrospekcja głównego bohatera. Zupełnie inaczej prezentuje się akcja Kore wa Zombie Desuka?. To właśnie jej opis rozpocząłem w drugim akapicie. Oczywiście zderzenie z ciężarówką to dla zombi żadne wyzwanie. Ayumu po prostu przeleciał kilkadziesiąt metrów w głąb przydrożnych zarośli, wstał i poszedł do szkoły. Po południu, po powrocie do domu, na nieumarłego czekają codzienne obowiązki – z przygotowaniem posiłku dla nekromantki na czele. Na szczęście Aikawa ma jeszcze czas dla siebie i wieczorami, jak każdy szanujący się ożywieniec, lubi relaksować się spacerem po cmentarzu. Ale nie tym razem! Spokój duszy bohatera zakłóca pojawiająca się zupełnie znikąd, za to w efektownym stylu… Ok, przeanalizuję owo zjawisko. Młoda przedstawicielka gatunku ludzkiego, odziana w biało­‑różowy strój, jakby skradziony z garderoby baletnicy. Przybyszka mówi coś o magii i walczy przy pomocy różowej pilarki spalinowej z przerośniętym niedźwiedziem w męskim szkolnym mundurku. Oto magical girl, a ściśle mówiąc: masou shoujo. Niestety, dziewczyna w niewyjaśnionych okolicznościach traci magiczną moc, a jej obowiązki, a także atrybuty „zawodu” musi przejąć Ayumu. Tak, od tej chwili on również się transformuje. Tak, Haruna, bo tak ma na imię dziewczę, do czasu odzyskania mocy postanawia zamieszkać u głównego bohatera. Słodko? To dla omdlenia dodam, że fanów wielkich biustów autorzy usatysfakcjonują wkręceniem do haremu pięknej wampirzycy ninja… Zamotane? Ależ tak miało być (chyba).

Pozytywnie dziwi fakt, że w całym tym pomieszaniu z poplątaniem nie zagubiła się gdzieś fabuła, która tak naprawdę świetnie spaja wszystkie wymienione w akapicie wyżej elementy, z pozoru niepasujące do siebie. Ayumu nie poprzestaje na tym, że udało mu się wymknąć z objęć śmierci – seryjny morderca działa dalej i wszystko wskazuje na to, że cała sytuacja ma związek z pojawieniem się w znanym nam świecie Eucliwood Hellscythe. Oprócz rozwikłania tej zagadki Ayumu Aikawa musi wyręczać Harunę w walce z tak zwanymi Megalo – niematerialnymi bytami przybierającymi postać różnych zwierząt i wyrządzającymi wiele szkód. To jednak tylko jedna strona medalu, a właściwie podwaliny drugiego i zarazem głównego wątku fabuły. Niestety nie obyło się bez potknięć – w kilku miejscach autorzy wyraźnie naciągnęli wydarzenia na potrzebę realizacji scenariusza, w wyniku czego w historii powstało trochę niewielkich luk i niedopowiedzeń, o których nie będę się rozpisywał z obawy przed spoilerami. Mogę za to zapewnić, że na całość mankamenty fabularne nie mają wpływu i mało dociekliwy widz najpewniej ich nie zauważy.

Kore wa Zombie Desuka? jest komedią obrazoburczą i prześmiewczą, za nic ma sobie utarte przez lata schematy i niszczy je ostentacyjnie w przezabawny i szokujący sposób. Tak, dosłownie szokujący, gdyż widok Ayumu przemienionego w magical girl wcale nie należy do najpiękniejszych (ach, te wstążeczki i zbliżenia na majtki… dowód na to, że anime mogą skrzywdzić…). Niepocieszeni mogą poczuć się także fani wampirów, gdyż Seraphim, poza wysysaniem krwi i świeceniem czerwonymi oczami, nie wykazuje żadnych symptomów wampiryzmu, np. nie przeszkadza jej światło słoneczne, a poza tym jest ninją. Skoro już o nieumarłych mowa, to główny bohater, jako zombi, nie odczuwa potrzeby spożywania ludzkich mózgów, a poza wysychaniem na słońcu i nieograniczoną regeneracją nie różni się niczym od zwykłych ludzi. Scenarzyści postawili wszystko na jedną kartę i zgarnęli pełną pulę.

Obecne tutaj wypaczanie kanonu anime to nie jedyne źródło zabawy. W całej serii pojawia się masa przezabawnych momentów, przy czym humor także jest bardzo zróżnicowany. Na ekranie można więc ujrzeć sceny żywcem wyjęte z haremowego ecchi, gdzie Ayumu niechcący podziwia odsłonięte wdzięki współlokatorek (aczkolwiek, w przeciwieństwie do większości sobie podobnych bohaterów, w trakcie takich wypadków nie traci głowy) albo niefortunnie na którąś wpada, co skutkuje niezamierzonym pocałunkiem. Na szczęście tego typu gagi są skutecznie równoważone przez sporą dawkę czarnego humoru, a nieśmiertelne ciało Aikawy daje wiele możliwości do zaistnienia przekomicznych sytuacji (zrośnięcie odciętych nóg tyłem do przodu, zbieranie porozrzucanych po okolicy kończyn). Ponadto na uwagę zasługują również złośliwe docinki Seraphim czy komentarze Eu pisane na karteczkach. Powodów do radości nie zabraknie, tym bardziej że nawet gra jenga w tym anime może bawić.

Humorystyczny aspekt serii balansuje ukryty dramatyzm, widoczny zwłaszcza w przypadku Eucliwood Hellscythe, której niemożliwa do kontrolowania moc przysparza kłopotów nie tylko właścicielce, ale również jej najbliższym. To właśnie z konieczności utrzymania swojej siły na wodzy dziewczyna stroni od okazywania uczuć i odzywania się – każde wypowiedziane przez nią słowo jest jednocześnie zaklęciem. Przez to wszystko Eu z początku wydaje się niedostępna i wyprana z uczuć, a w rzeczywistości nie chce nieumyślnie wyrządzić komuś krzywdy. Jednak przeszłość nekromantki i magiczna energia ściągają na materialny świat coraz więcej nieszczęść w miarę, jak biedaczka otwiera się na nowych przyjaciół.

Wszystkie powyższe czynniki, zebrane w całość, mogą wydawać się ciężkostrawne. W rzeczywistości Kore wa Zombie Desuka? jest serią lekką i przyjemną, nie wymaga od widza zbytniego zaangażowania, w zamian daje dużo radości i sporo satysfakcji. Owszem, pierwsze dwa odcinki są mocno szokujące i „zakręcone”, lecz w tym szaleństwie jest metoda. Wielu widzów dało tej serii duży kredyt zaufania właśnie dlatego, że rzadko trafia się coś tak epatującego głupkowatym humorem, inni zaś pragnęli dowiedzieć się, na co jeszcze stać scenarzystów i reżysera. Jak się później okazało – na wiele, aczkolwiek jedynie wejście dało się porównać do nagle pojawiającego się na ekranie Bruce’a Lee. Po kilku pierwszych odcinkach ilość absurdalnego humoru maleje, spada również prędkość akcji z karkołomnej do wariackiej i taki poziom serii utrzymuje się do końca, z kilkoma zwyżkowymi momentami w trakcie. Niektórzy uważają, że anime wiele straciło odbiegając od początkowej koncepcji, jednak moim zdaniem utrzymanie takiej tendencji ostatecznie byłoby męczące i całość stałaby się po prostu nudna.

W anime bardzo spodobały mi się postaci, chyba głównie za sprawą seiyuu, świetnie dopasowanych i wczuwających się w odgrywane role. Charaktery bohaterów wyraźnie bazują na znanych stereotypach, przewijających się w różnych seriach od wielu lat. Aikawa Ayumu to dobroduszny uczeń szkoły średniej, który w wyniku fatalnego zbiegu okoliczności wpada w wir wydarzeń przerastających go, a jednocześnie zaczyna pałać uczuciem do swojej wybawicielki. Eu to typowa tajemnicza dziewczyna z mroczną przeszłością, nie wiadomo skąd przybyła, wokół której kręci się cała historia. Stara się nie dzielić swoimi problemami z innymi, lecz ostatecznie musi przełamać mentalną barierę i zwrócić się ku bliskim. Haruna jest z kolei nadpobudliwą, genialną, najdoskonalszą, przenajświętszą, najzarozumialszą jeszcze dziewczynką. W momencie, kiedy traci moc, czuje się z jednej strony zagubiona, z drugiej zaś uczy się życia innego niż znała do tej pory i, mimo swojej niedojrzałości (pod wieloma względami), zabiega o względy głównego bohatera. Seraphim można zaś określić jako kuudere – mało obchodzi ją sytuacja Aikawy, nie liczy się z uczuciami, kodeks, którego przestrzega, zobowiązuje ją do stanowczości i powagi. To oczywiście tylko pozory, gdyż Sera pod koniec serii pokazuje bardziej przystępne oblicze.

Można by stwierdzić, że piętą achillesową anime jest grafika, ale to znowu będzie pochopny wniosek. Owszem, nawet mało wprawiony widz szybko stwierdzi, że budżet serii do największych nie należał, ale z drugiej strony oprawa wizualna utrzymuje tę samą jakość przez cały czas. Nietrudno zauważyć duży wkład technik komputerowych, momentami nawet zbyt wyraźny. Drugoplanowe postaci mają często uproszczony wygląd, chociaż widywałem już o wiele gorsze deformacje. Występuje sporo statycznej animacji, gdzie tylko kamera zmienia położenie, czasami również ruch kończyn jest dość sztywny, co rzuca się w oczy. Efekty specjalne są raczej przeciętnie wykonane, głównie tutaj wyraźnie widać pomoc komputera, chociaż wszelkiej maści rozbłyski świateł wyglądają zadowalająco. W porównaniu z powyższymi, bardzo dobrze wypadają zróżnicowane, głębokie tła, zwłaszcza szerokie panoramy. Animatorów należy również pochwalić za to, że bohaterowie nie zmieniają wyglądu zależnie od ujęcia.

Tło muzyczne serii również jest przeciętne i, poza uwydatnianiem nastroju w odpowiednich momentach, nie stanowi wielkiej gratki dla koneserów filmowej muzyki. Pochwalić za to muszę opening – tak naprawdę z początku mi się nie podobał i go przeskakiwałem, jednak po kilku odcinkach przekonałem się do niego. Całkiem rytmiczną i przyjemną w odbiorze piosenkę doskonale uzupełnia może nie najwyższych lotów, ale za to dynamiczna animacja. Poza tym samo zgranie obrazu z muzyką i przeplatające się sceny stwarzają wrażenie dużo bardziej wzniosłej atmosfery niż w samym anime. Ending to znowu skrajność – właściwie ratuje go tylko stonowana piosenka z wpadającym w ucho finałem i spokojną, męską częścią wokalną. Za to sama animacja jest właściwie szczątkową, w dodatku w stylu super­‑deformed i zdecydowanie, nawet fanserwisowymi i „fanserwisowymi” wstawkami kontrastuje z melodią. W tym miejscu należy jeszcze wspomnieć o odcinku, gdzie wszystkie ważniejsze postaci żeńskie (tak, Eu również!) uczestniczą w koncercie i śpiewają mniej lub bardziej ciekawe utwory, schlebiając przy okazji zagorzałym fanom i amatorom ecchi.

Wprawdzie powinienem był o tym napisać wcześniej, ale wiele osób mogłoby to odstraszyć – Kore wa Zombie Desuka? jest miejscami po prostu przeładowane fanserwisem i moé. Haruna biegająca po domu w samych majtkach i koszulce (nawet główny bohater zdziwił się, gdy w końcu ubrała się normalnie), Seraphim świecąca przez dekolt wręcz nieprzyzwoicie wielkimi wdziękami, sceny kąpielowe, szerokie niczym panorama ujęcia bielizny, wypad do sklepu w celu ukazania dziewczyn w różnych strojach, fantazje głównego bohatera (czasami bardzo odważne, innym razem po prostu zabawne), odcinek plażowo­‑koncertowy (tutaj poziom fanserwisu osiągnął wręcz apogeum), „przypadkowa” nagość i „niezamierzone” podglądanie… Coś dla siebie znajdą tu zarówno miłośnicy wielkich biustów, jak i lolitek. Widzów, których taki stan rzeczy nie zadowala i wolą mniej nachalne przedstawianie kobiecego piękna, pragnę uspokoić – wszystko jest podane w przystępny i łatwy do zniesienia sposób, z zapasem mieści się w granicy dobrego smaku, a na pewno nie przeszkadza w odbiorze anime (pomaga też nie za bardzo). Co tu dużo mówić – gdyby nie fanserwis, Kore wa Zombie Desuka? byłoby o wiele spokojniejsze i może nawet trochę nudne.

W moim przypadku seans Kore wa Zombie Desuka? należał do bardzo przyjemnych, a przede wszystkim wciągających. Serial mało wymaga od widza i jest łatwy w odbiorze, a jednocześnie daje dużo frajdy i pozwala się zrelaksować. Anime posiada jednak bardzo poważną wadę – wciąga i trudno się od niego oderwać. To właśnie te czynniki zaważyły na ocenie końcowej – moim zdaniem seria jest udana wtedy, gdy realizuje swoje założenia i tak jest właśnie w tym przypadku. Widzowie preferujący czystą rozrywkę z pewnością będą zachwyceni, zaś dla amatorów poważnej tematyki perypetie Ayumu Aikawy mogą stanowić doskonałą odskocznię od ciężkich klimatów. Na koniec zaznaczę jeszcze, że nie wszystkie wątki zostały zakończone, część wręcz tylko muśnięto (np. przeszłość Haruny). Być może jest to cicha zapowiedź kontynuacji pomimo zamknięcia głównego nurtu fabuły. Za taką możliwością przemawia również pierwowzór – nadal ukazująca się seria książek autorstwa Shinichiego Kimury. Osobiście liczę więc na następną porcję przedniej zabawy za kilka sezonów.

Slova, 17 kwietnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Shin'ichi Kimura
Projekt: Shinobu Tagashira
Reżyser: Takaomi Kanasaki
Scenariusz: Shigeru Morita, Touko Machida
Muzyka: Shinji Kakijima