x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Pierwsza seria „Seitokai Yakuindomo” była przezabawna, humor trafiał w punkt, a erotyczne żarciki fruwały non stop. Seria druga przypomina niestety odgrzewanego w mikrofalówce kotleta. Może smakować wybornie tylko wtedy, gdy nigdy nie jedliśmy świeżo usmażonego.
Wyraźnie tu widać, że pierwowzorem była yonkoma. Zwykle ten specyficzny rytm mi nie przeszkadza, ale w tej serii wypadł zdecydowanie drażniąco. Z powodzeniem mogłem liczyć do czterech, dzieląc sobie dialogi, i dokładnie wiedziałem, w którym momencie padnie zboczona puenta (bo zawsze na tym się rozmówka kończy). A przecież tego typu humor powinien być dość zaskakujący, inaczej szybko powszednieje i nudzi, a finalnie – nie bawi.
Charaktery postaci pozostały te same, generalnie klimat serii identyczny jak w tej pierwszej. Oglądało mi się to dość sympatycznie, ale boków nie zrywałem – większość gagów nie zrobiła na mnie oczekiwanego wrażenia.
Grafika pierwszego odcinka to zmyłka, ale nie szkodzi, bo nie potrzeba tu wielkich fajerwerków.
Drugi odcinek – aha, czyli to graficzne szaleństwo to było tylko demo, a tu wróciliśmy do poziomu z pierwszej serii. Nie powiem, żeby mi to specjalnie przeszkadzało, nie ten typ serii.
Nadal nie ma takiego szału jak wcześniej, ale na plus wyszło wprowadzenie nowej bohaterki w postaci przewodniczącej samorządu drugiego liceum. Inna sprawa, że liczyłem, iż okaże się ona jakąś antytezą ekipy z Osai, a tymczasem zachowuje się kliknij: ukryte niemal jak klon tutejszej przewodniczącej.
Pierwsze wrażenie – dostali budżet i szaleją, choć pytanie, czy fajerwerk graficzny nie skończy się na pierwszym odcinku, jak to często bywa.
Całkiem zgrabnie połączono to, co było w oav z serialem, dzięki czemu przybyło nieco postaci. Tokky ma szanse się rozwinąć, co cieszy, bo lubiłem ją. Ale…
Podczas całego odcinka w zasadzie tylko raz czy dwa razy się uśmiechnąłem. O ile w przypadku pierwszej serii rżałem radośnie, tak tu jakby zniknęła dwuznaczność humoru, zastąpiona jeszcze bardziej wulgarnym językiem, coś w rodzaju polskich produkcji humorystycznych z Youtube, jadących głównie na epatowaniu bluzgami. Mam nadzieję, że to się poprawi, bo pierwsza seria leciała jednak na nieco wyższym poziomie humoru, nawet jeśli obracał się on wokół podobnej tematyki. A może to po prostu wina tego, że to jednak tylko drugi sezon, pozbawiony już nimbu świeżości, jaki niewątpliwie otaczał pierwszą serię, radośnie gwałcącą schematy i kanony? Pożyjom, pasmatrim…
Seitokai Yakuindomo *
Zboczków część dalsza.
Pierwsza seria „Seitokai Yakuindomo” była przezabawna, humor trafiał w punkt, a erotyczne żarciki fruwały non stop. Seria druga przypomina niestety odgrzewanego w mikrofalówce kotleta. Może smakować wybornie tylko wtedy, gdy nigdy nie jedliśmy świeżo usmażonego.
Wyraźnie tu widać, że pierwowzorem była yonkoma. Zwykle ten specyficzny rytm mi nie przeszkadza, ale w tej serii wypadł zdecydowanie drażniąco. Z powodzeniem mogłem liczyć do czterech, dzieląc sobie dialogi, i dokładnie wiedziałem, w którym momencie padnie zboczona puenta (bo zawsze na tym się rozmówka kończy). A przecież tego typu humor powinien być dość zaskakujący, inaczej szybko powszednieje i nudzi, a finalnie – nie bawi.
Charaktery postaci pozostały te same, generalnie klimat serii identyczny jak w tej pierwszej. Oglądało mi się to dość sympatycznie, ale boków nie zrywałem – większość gagów nie zrobiła na mnie oczekiwanego wrażenia.
Grafika pierwszego odcinka to zmyłka, ale nie szkodzi, bo nie potrzeba tu wielkich fajerwerków.
6/10.
Nadal nie ma takiego szału jak wcześniej, ale na plus wyszło wprowadzenie nowej bohaterki w postaci przewodniczącej samorządu drugiego liceum. Inna sprawa, że liczyłem, iż okaże się ona jakąś antytezą ekipy z Osai, a tymczasem zachowuje się kliknij: ukryte niemal jak klon tutejszej przewodniczącej.
Całkiem zgrabnie połączono to, co było w oav z serialem, dzięki czemu przybyło nieco postaci. Tokky ma szanse się rozwinąć, co cieszy, bo lubiłem ją. Ale…
Podczas całego odcinka w zasadzie tylko raz czy dwa razy się uśmiechnąłem. O ile w przypadku pierwszej serii rżałem radośnie, tak tu jakby zniknęła dwuznaczność humoru, zastąpiona jeszcze bardziej wulgarnym językiem, coś w rodzaju polskich produkcji humorystycznych z Youtube, jadących głównie na epatowaniu bluzgami. Mam nadzieję, że to się poprawi, bo pierwsza seria leciała jednak na nieco wyższym poziomie humoru, nawet jeśli obracał się on wokół podobnej tematyki. A może to po prostu wina tego, że to jednak tylko drugi sezon, pozbawiony już nimbu świeżości, jaki niewątpliwie otaczał pierwszą serię, radośnie gwałcącą schematy i kanony? Pożyjom, pasmatrim…