Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 2/10
fabuła: 3/10 muzyka: 3/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,00

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 107
Średnia: 5,24
σ=2,2

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kuusen Madoushi Kouhosei no Kyoukan

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2015
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Sky Wizard Academy
  • 空戦魔導士候補生の教官
Postaci: Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Harem, Magia
zrzutka

W każdym sezonie musi obowiązkowo znaleźć się słaba komedia haremowa – w sezonie letnim 2015 ten zaszczytny tytuł przypadł „Akademii Podniebnych Czarodziejów”.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Kanata Age czymś sobie w życiu nagrabił, tak bardzo, że cała społeczność podniebnego miasta Misutogan zgodnie okrzyknęła go zdrajcą, choć sam wyżej wymieniony niespecjalnie się tym przejmuje. Bez zbędnych obiekcji przyjmuje na klatę fakt zdegradowania z jednego z najlepszych podniebnych czarodziejów do pracownika magazynowego. Pewnie spędziłby na pracy magazyniera resztę życia, gdyby nie otrzymał propozycji zostania instruktorem oddziału E601, który zasłużył sobie na opinię najgorszego w całej akademii. W skład oddziału wchodzą trzy dziewczyny o delikatnie mówiąc trudnych charakterach. Zapomniałbym dodać, że tym razem zagrożeniem dla ludzkości chowającej się w latających miastach­‑fortecach są przerośnięte żuki.

O gustach się nie dyskutuje, ale trudno mi stwierdzić, co autor miał na myśli, tworząc to wiekopomne dzieło i komu można by polecić tę animację. Otrzymujemy bowiem syntezę przerażająco kiepskiej grafiki, postaci narysowanych metodą kopiuj­‑wklej (żeby można było je od siebie odróżnić, dostały różne fryzury i kolory oczu), o charakterach głębokich jak Wisła na koniec tegorocznych wakacji oraz fabuły, na której opisanie brakło mi po prostu słów. Ja rozumiem, czym rządzą się takie serie, że zagrożeniem dla ludzi mogłyby równie dobrze być rapujące dżdżownice­‑ninja, ale czy naprawdę nie można się do napisania takiej historii odrobinę przyłożyć i zrobić coś, co miałoby przynajmniej jakieś ręce i nogi? Przecież nawet jako reklamówka to nie ma prawa się sprawdzić, bo ja po obejrzeniu tych dwunastu odcinków nawet pod groźbą ścięcia nie wziąłbym pierwowzoru do rąk. Przez kilkanaście tygodni śledziłem bowiem wątpliwie interesujące przygody głównych bohaterów, czyli wyzywanie Kanaty od zdrajców i zboczeńców oraz całkowicie bezsensowne treningi oddziału E601, polegające albo na paradowaniu dziewczyn w strojach meido (co miało niby zwiększyć ich pewność siebie), albo na walkach z balonikami. Mamy też trochę tragicznej przeszłości, która okazała się niezamierzoną komedią – bo do teraz nie wiem, dlaczego o czarodzieju wszyscy zapominają, gdy ten umiera – co za straszny i niesprawiedliwy los zgotowali im scenarzyści. Dostajemy jedną w miarę dającą się oglądać walkę (w dziewiątym odcinku), obowiązkową cudowną przemianę dziewczyn, które nie były po prostu beztalenciami, tylko trzeba było odkryć ich prawdziwy potencjał, a także trochę wydumanego dramatyzmu w końcówce – ach ta niespełniona miłość. Trochę się nabijam, ale ta seria składa się z takiej ilości oklepanych schematów, w dodatku w przerażająco słabym wykonaniu, że w pewnym momencie odkryłem, że patrzenie, jak twórcy traktują całość ze śmiertelną powagą, sprawia mi radość.

Przejdźmy więc do obsady. Kanata należał kiedyś do elity, był członkiem oddziału specjalnego S128, został uznany za zdrajcę, a teraz ma trenować trudną młodzież, chociaż sam wiele starszy nie jest. Twórcy robią z niego geniusza, człowieka, który każde powierzone zadanie wykonuje z perfekcyjną solidnością, zachowując przy tym pogodę ducha i całkowity spokój. Ot, taki chodzący ideał, zdolny podołać każdemu zadaniu z wrodzoną skromnością. Wypada to dziwnie i sztucznie – podejmowane przez niego decyzje są ukazywane nieodmiennie jako strzał w dziesiątkę i okazują się słuszne tylko dzięki widzimisię scenarzystów, którzy tak sobie wymarzyli. Mógł być on nawet sympatyczną postacią, gdyby tchnięto w niego odrobinę więcej życia, a tak to szwenda się po ekranie, ze stoickim spokojem przyjmując każdą obelgę, każda jego decyzja okazuje się trafiona, ale nawet kiedy ratuje całe miasto przed zagładą, zachowuje to dla siebie, bo przecież po co komukolwiek udowadniać, że opinia zdrajcy może być dla niego krzywdząca. Oczywiście twórcy nie byliby sobą, gdyby nie obdarzyli go wyjątkową, przekraczającą możliwości wszystkich innych czarodziejów mocą, której używa w swoim skromnym stylu.

Partnerujące mu niewiasty nie prezentują się lepiej. Przewodzi im z założenia Misora Whitale, o charakterze typowej tsundere (czerwone włosy), wiecznie oburzona, krzycząca, złoszcząca się i uparta. I to wszystko, co mogę o niej napisać. Towarzyszy jej Rico Flamel – samozwańcza królowa wszechświata i okolic, uważająca się za najpiękniejszą, najwspanialszą i tak dalej, i tak dalej (włosy czarne). Listę zamyka Lecty Eisenach – najbardziej nieśmiała dziewczyna w historii anime, niepotrafiąca spojrzeć w oczy nikomu ani niczemu (blondynka). Mamy też parę postaci drugoplanowych, żeby nie było, że o nich nie wspomniałem, ale są one równie interesujące jak zeszłoroczny śnieg: kolejna tsundere oraz trochę starych znajomych Kanaty. Oczywiście na koniec musi obowiązkowo pojawić się ten zły, żeby bohaterowie mieli czym się wykazać, pokonując go dzięki sile przyjaźni, obudzonym dzięki wytrwałym treningom mocom oraz po to, aby założeniom scenariusza stało się zadość.

Grafika również trzyma poziom całości. Postacie, gdyby nie różnice fryzur, wyglądałyby identycznie i byłyby praktycznie nierozróżnialne. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem i już za to serii należy się nagroda w tej kategorii. Ich rysunek nie grzeszy też starannością ani nie zachwyca ilością detali. Podobnie jest z tłami. Główny motyw graficzny urozmaicają jeżdżące po mieście tramwaje, które wyglądają gorzej niż ten komputerowo animowany z D.N.Angel. Poza tym scenerie są martwe i nieruchome, a tła mają minimalną niezbędną do istnienia ilość detali, plus, że chociaż kolory nie rażą i zostały dobrze dobrane. Oddzielna uwaga należy się animacji komputerowej, chętnie wykorzystywanej do pokazywania wszelkiej maści wrogo nastawionych insektów. Myślałem, że w tej kwestii nic nie przebije Juuou Mujin no Fafnir, ale byłem w błędzie. To trzeba zobaczyć i samemu ocenić, bo zwyczajnie brak mi słów na opisanie tego, co czasami widać na ekranie. Sytuacji nie poprawiają walki, których poza tym, że są słabe, jest tyle, co kot napłakał – przedsmak tego, czego możemy się po nich spodziewać, daje animacja w openingu – jest po prostu źle. Poza tym logiki w nich żadnej, ich widowiskowość powoduje krwawienie z oczu, a twórcy na siłę starają się nam wcisnąć, że walczący używają jakiejś bardzo przemyślanej strategii. Nie powiem, że grafika nie ma żadnych dobrych stron – była jedna scena miasta nocą, która bardzo mi się spodobała, poza tym grafika zwiastująca przerwę na reklamy miała fajnie narysowane chmurki. Strony audio nie oceniam aż tak źle jak reszty, ale zachwycać się też nie mam zamiaru. Opening jest dość kiczowaty, o wiele lepszy jest ending (ale ta animacja – brak słów). Głosy postaci nie raziły (poza oczywiście głównym bohaterem – trochę przejadł mi się już głos Kirito w tego typu produkcjach), a muzyka w trakcie seansu gdzieś mi umknęła.

Fanserwis również jest słaby, jedyny plus, że nie ma tutaj nienaturalnych i przerośniętych biustów przeczących prawu grawitacji. Sceny fanserwisowe sprowadzają się głównie do przebieralni, w której dziewczyny siedzą w przyciasnej bieliźnie i do okazjonalnego widoku majtek w trakcie lotów. Musiało być ecchi, no i jest, na szczęście nie jest odpychające, chociaż oka raczej nie będzie na czym zawiesić.

Szczerze mówiąc, obejrzałem tę serię tylko dlatego, że odcinki były w środę, a ja od wtorku do piątku nie miałem po prostu co oglądać. W innym wypadku pewnie rzuciłbym oglądanie po pierwszych trzech odcinkach, a tak z braku innej opcji dociągnąłem seans do końca. Pewne jest jednak, że nigdy więcej do niej nie wrócę, niedługo pewnie nie będę o niej już pamiętał, a jedyną pozostałością stanie się ta recenzja. Odradzam oglądanie, bo w zasadzie nie ma po co – seria nie ma prawie żadnych zalet i nie widzę powodu, żeby ją polecać. W letnim sezonie 2015 były o wiele ciekawsze pozycje i po skończeniu emisji nie będzie już nic, co mogłoby uzasadnić sięgnięcie po ten tytuł. Do znudzenia powtarzam i będę powtarzał, że każdy opinię o danej produkcji musi wyrobić sobie sam i na tej podstawie stwierdzić, czy coś mu się podoba czy nie, a recenzja ma być tylko pomocą, a nie wyznacznikiem. Mam nadzieję jednak, że zainteresowanie tego typu produkcjami będzie spadać i znikną one w naturalny sposób, zastąpione przez coś ciekawszego, mniej sztampowego i lepiej zrealizowanego.

KamilW, 15 października 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Diomedea
Autor: Yuu Moroboshi
Projekt: Mikihiro Amami, Osamu Horiuchi
Reżyser: Takayuki Inagaki
Scenariusz: Hiroshi Yamaguchi
Muzyka: Daisaku Kume

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Kuusen Madoushi Kouhosei no Kyoukan - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl