Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 5/10 grafika: 8/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 78
Średnia: 6,72
σ=1,3

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Karo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sirius the Jaeger

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2018
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 天狼 - Sirius the Jaeger-
Gatunki: Przygodowe
Postaci: Łowcy nagród, Wampiry; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość; Inne: Supermoce
zrzutka

Polowanie na wampiry w Japonii lat 30. Przygodowa seria akcji „w starym, dobrym stylu”.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Na początek krótka osobista dygresja. Podczas pierwszego roku studiów, w ramach zaliczenia fakultetu z krytyki feministycznej, zdarzyło mi się popełnić esej pt. Wpływ twórczości Stephenie Meyer na wizerunek wampira w kulturze popularnej. Ten kipiący od młodzieńczej pasji tekst był niczym innym, jak stylizowanym na pracę naukową hejtem obwiniającym autorkę Zmierzchu o wiele istotnych problemów mojego ówczesnego świata: o to, że nowe filmy z wampirami nie wyglądają jak Blade, że Colin Farrell w remake'u Fright Night nie jest tak charyzmatyczny jak Chris Sarandon w oryginale, albo że zamiast cieszyć się kolejnymi anime w stylu Blood+, muszę oglądać Diabolik Lovers. Dziś rzecz jasna wspominam swój wybryk jako żenujący, ale i bardzo pouczający – wyrozumiały wykładowca uświadomił mi bowiem, że choć cykl o przygodach Edwarda i Belli niewątpliwie przyczynił się do kulturowej kastracji wampirów, to jednak nie był przełomem, a pochodną wieloletniego procesu, w którym równie dobrze można by wyróżnić Anne Rice, lub po prostu całą epokę romantyzmu. „Kultura to nie zbiór gwałtownych zwrotów przeplatanych okresami stagnacji, ale jednostajny nurt, który nie zawsze kieruje się tam, gdzie byśmy chcieli”.

Ja dziesięć lat temu chciałem, żeby wszystkie produkcje o wampirach były jak Underworld. Na pewnym etapie mojej edukacji filmowej ewidentnie coś poszło nie tak, ponieważ stworzenia te zawsze kojarzyły mi się raczej z kinem akcji niż z horrorem; bardziej niż romantyczno­‑egzystencjalne interpretacje Coppoli czy Herzoga przemawiały do mnie efektowne siekaniny autorstwa Wisemana i Goyera. Rozgoryczenie tym, jak krwiopijcy zaczęli wyglądać po roku 2008, nie wynikło zatem z komercyjnego sukcesu Zmierzchu, ale z rozminięcia się rzeczywistości z jakby nie patrzeć, specyficznymi oczekiwaniami, dodatkowo wzmacnianymi również przez anime. Pamiętam, że nałogowo pochłaniałem wszystkie serie o wrażliwych na światło potworach wypruwających ludziom flaki, w moim mniemaniu wyparte później przez produkcje skupiające się na teatralnym dramatyzmie i wątkach miłosnych, za co również obwiniałem Stephenie Meyer, ignorując np. wpływ twórczości Matsuri Hino, grupy CLAMP czy studia Rejet. Dopiero pisanie niniejszej recenzji uświadomiło mi, jak skrajnie tendencyjna była to genologia. Anime akcji czerpiące z horroru, jako odrębna grupa, nigdy nie były ani zbyt popularne, ani zbyt dobre. Dziś broni się Blood+, dzięki relatywnie niezłemu scenariuszowi, oraz Vampire Hunter D: Bloodlust jako film w pewnych kręgach kultowy. Hellsing od studia Gonzo i Shingetsutan Tsukihime utrwaliły się wśród fanów pierwowzorów jako te produkcje, o których się nie mówi. A co poza tym? Czy ktoś jeszcze pamięta fabułę Trinity Blood albo Black Blood Brothers? Co więcej, takie serie wciąż powstają, choć mam wrażenie, że doszło w nich do pewnego rozszczepienia: w większości przypadków albo zaczęły korzystać z innych potworów (Tokyo Ghoul, Kabaneri of the Iron Fortress), albo nabrały cech shounena (Strike the Blood, Seraph of the End) i utraciły ten charakterystyczny mhrok.

Gdyby Sirius the Jaeger powstało w ubiegłej dekadzie, prawdopodobnie byłoby jednym z moich ulubionych anime. Seria robi bowiem wszystko, czego mógłbym oczekiwać od produkcji o wampirach: przedstawia krwiopijców nie jako romantycznych cierpiętników, ale jako bawiące się swoją nieśmiertelnością potwory; epatuje widowiskową, często nieuzasadnioną przemocą; zamiast na wątkach miłosnych, skupia się na nieprzepracowanych traumach, osobistych zemstach i pojedynkach; serwuje pewną dozę dramatyzmu, który jednak nigdy nie spowalnia akcji. Atmosfera jest przy tym odpowiednio mroczna, bohaterowie odpowiednio prostolinijni, a scenariusz – odpowiednio bezsensowny i niedopracowany, choć początkowo nic na to nie wskazuje.

Historia zaczyna się w Japonii wczesnego okresu Shōwa, gdzie przedstawiciele tajnej, międzynarodowej organizacji ds. zwalczania wampirów przybywają śladem niepokojąco metodycznej i trudnej do pochwycenia grupy owych potworów. W przypadku serii akcji takie zawiązanie fabuły mogłoby wystarczyć za pretekst do wypełnienia dwunastu odcinków ciągiem efektownych pojedynków, jednak twórcy postanowili nie iść na łatwiznę i odpowiednio skomplikować całą intrygę. Szybko pojawia się więc wątek poszukiwania starożytnego artefaktu o niejasnych zastosowaniach, a także kradzieży naukowego projektu sztucznych organów, mającego posłużyć krwiopijcom do stworzenia humanoidalnej broni rodem z powieści Mary Shelley. W konflikt włącza się też współpracująca z wampirami organizacja terrorystyczna, przez co z kolei sprawa przestaje być poufna i zwraca uwagę japońskiego wywiadu wojskowego. Do tego wszystkiego dochodzą osobiste motywacje poszczególnych bohaterów, niezakończone sprawy z przeszłości i rzekomo zmarli krewni niespodziewanie powracający zza grobu. Pod względem zagęszczenia wątków i postaci początek serii przypomina uproszczone Baccano! – brak tu wprawdzie tej narracyjnej przewrotności i konsekwencji, ale tempo i przejrzystość prezentowanych wydarzeń w połączeniu z lekko niedorzeczną konwencją, pozwalającą przymknąć oko na pomniejsze absurdy, od pierwszych odcinków dają wrażenie solidnej produkcji rozrywkowej.

Wrażenie to wzmaga też warstwa realizacyjna. Masahiro Andou to zdecydowanie jeden z bardziej niedocenianych reżyserów, który przy wsparciu odpowiednich animatorów potrafi odnaleźć się w każdej konwencji – od melancholijnych okruchów życia (Hanasaku Iroha), po spektakularne kino przygodowe (Sword of the Stranger) – i właśnie ta wszechstronność okazała się kluczowa w przypadku Sirius the Jeager. Jak na serię akcji jest tu zaskakująco dużo dialogów, które jednak nigdy nie sprowadzają się do banalnego wzoru „liczba ujęć odpowiadająca liczbie rozmówców, plus jedno ujęcie grupowe”. Niemal wszystkie konwersacje są w jakiś sposób dynamizowane – kadrowaniem, ruchem na drugim planie, oświetleniem czy wykorzystaniem rekwizytów. Często prowadzone są równolegle lub niechronologicznie; przeplatane wizualizacjami omawianych wątków bądź retrospekcjami. Skutecznie, acz nienachalnie nadaje to tempo pokazywanej historii, nie odwracając przy tym uwagi od wypowiadanych kwestii.

Sceny akcji z kolei niebywale sprawnie balansują między fizycznym realizmem a widowiskowym absurdem – ewidentna niepraktyczność danej akrobacji czy broni nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadza temu, aby niemal czuć ciężar postaci i impet ciosów. Życzyć mógłbym sobie tylko bardziej kreatywnej choreografii i większej różnorodności w stylach walki i sposobach poruszania się, jednak po pierwsze, braki te rekompensowane są bezbłędnym kadrowaniem i montażem, a po drugie, zwykle gdy zaczynam myśleć o takich szczegółach, jest to dla mnie sygnał, że w oprawie trudno doszukać się istotniejszych uchybień. Każdemu polecam rzucić okiem na przeplatany pojedynkami samochodowy pościg z drugiej połowy pierwszego odcinka, ponieważ stanowi on podręcznikowy wzór tego, jak powinno się realizować takie sekwencje. Na ekranie ciągle ktoś biega, krzyczy lub strzela, „kamera” nieustannie skacze między poszczególnymi punktami widzenia, żadne ujęcie nie trwa dłużej niż pięć sekund, a mimo to widz ani na chwilę nie traci w tym orientacji. Nie jest to może reżyserska pierwsza liga, ale z pewnością znacząco wybija się ponad przeciętność.

Zawiły scenariusz i sprawna realizacja absorbują widza do siódmego odcinka, kiedy to wątki zgrabnie się zazębiają i część z nich znajduje mniej lub bardziej satysfakcjonującą konkluzję. Wówczas łowcy wampirów omawiają dotychczasowe wydarzenia, po czym stwierdzają, że należy wrócić do kwatery głównej, spokojnie opracować dalszy plan działania, i że właściwie anime można by zamknąć otwartym zakończeniem lub zapowiedzią drugiego sezonu. Następnie Yuliy – należący do grupy wilkołak i centralna postać opowieści – kierowany mętnymi poszlakami oraz „wewnętrznym instynktem” wymyśla własny plan, polegający na samotnym poszukiwaniu wspomnianego starożytnego artefaktu. Od tej chwili anime zmienia się w pełen naciąganych zwrotów akcji i zwieńczony pośpiesznym moralizatorskim finałem jednowątkowy wyścig po fabularny rekwizyt. Radykale uproszczenie fabuły nie byłoby jeszcze najgorsze, gdyby poszła za nim redukcja postaci drugoplanowych – te bowiem zaczynają bezcelowo plątać się w tle, co nie tylko sztucznie wydłuża drugą część historii, ale i pokazuje, jak wiele wątków części pierwszej było w gruncie rzeczy zbędnych. Najlepszym zobrazowaniem tej sytuacji jest pracujący nad humanoidalną bronią naukowiec, któremu przełożony w pewnym momencie niemal dosłownie mówi, żeby dał sobie spokój, bo ta kwestia nikogo już nie obchodzi. Sprawna reżyseria nawet wówczas nieco ratuje seans, jednak kiedy widz nie jest zaaferowany ogromem intryg, to z nudów zaczyna zwracać uwagę na bardziej techniczne aspekty realizacji i marudzić, że cyfrowo generowane lasy nie są tak ładne jak wcześniejsze przestrzenie miejskie, albo że w scenie akcji w odcinku ósmym wykorzystana jest animacja z odcinka pierwszego.

Czytając powyższe wywody, można odnieść wrażenie, iż recenzent uważa pierwszą część opisywanej serii za udany wstęp, natomiast drugą za marnowanie potencjału. Sprostuję więc, że jest odwrotnie, i że to początkowe epizody obwiniam za niedosyt, jaki pozostawia całość. Zalewanie widza masą angażujących, ale nieistotnych dla głównego wątku intryg to bowiem strategia działająca na krótką metę – choć sprawdza się w pojedynczych odcinkach, irytuje, kiedy poznamy finał historii. Do tego dochodzi kwestia może nie wyznaczników, ale pewnych oczekiwań gatunkowych. Sirius the Jaeger poza tym, że jest serią o wampirach, jest również serią przygodową – bardzo klasyczną i traktującą się poważnie; pozbawioną ironicznych dekonstrukcji czy odniesień do kultury otaku, w pełni zrozumiałą dla osób nieoglądających anime na co dzień. Wydaje mi się, że takim produkcjom nie przeszkadza szablonowa fabuła. Nie jest ona pożądana, ale to pierwsza rzecz, jaką widz skłonny jest zaakceptować, o ile dostanie wyrazistych bohaterów i ciekawy świat przedstawiony. Tymczasem, przez nadmiar wątków w pierwszych odcinkach, to właśnie te elementy cierpią najbardziej.

Z piątki łowców wampirów, poza Yuliyem, który jako jedyny przechodzi jakąś przemianę, nie najgorzej wypada jeszcze dowodzący grupą były archeolog, prof. Willard, służący za organizacyjny i moralny fundament drużyny oraz za wiarygodny łącznik z popychającymi fabułę epizodycznymi informatorami. Pozostała trójka – charyzmatyczna i rezolutna latynoska Dorothea, wygadany irlandzki żartowniś Fallon oraz młody, nieco zrzędliwy Brytyjczyk Phillip – jedynie pobieżnie nakreślona w scenkach rodzajowych, na pewnym etapie praktycznie zlewa się w jednego bohatera, którego rola sprowadza się do rzucania zabawnych tekstów i strzelania do statystów. Poza nimi przewijają się: rzekomo zmarły przed laty brat protagonisty, którego wątek miałby szansę być najciekawszy w całej serii, gdyby poświęcono mu więcej niż pół odcinka; członek innej grupy łowców, pojawiający się później tylko po to, aby główny bohater miał z kim prowadzić wydłużające historię dialogi; a także reprezentujący japoński wywiad wojskowy agent, dla którego nie potrafię wskazać fabularnego uzasadnienia. No i jest jeszcze uganiająca się za Yuliyem asertywna panna z dobrego domu, robiąca chyba za coś w rodzaju parodii wątku miłosnego, ale akurat ona całkowicie kupiła mnie komicznie absurdalnym niedopasowaniem do mrocznej konwencji. Każdy z wymienionych bohaterów i tak jest ciekawszy niż główny antagonista, który przez większość czasu kryje się w cieniu, objaśniając swoje zawiłe motywacje w monologach, a pod koniec okazuje się sztampowym psychopatycznym megalomanem, dowodzącym bandą pozbawionych charakterów, sukcesywnie eliminowanych minibossów.

Zdecydowanie najbardziej szkoda mi jednak zmarnowanego uniwersum, zachowującego estetyczną spójność mimo typowego dla japońskich kreskówek swobodnego podejścia do europejskich motywów. Pomijając rzadko spotykane w produkcjach o wampirach realia, jest tutaj masa udziwnień w rodzaju mistycznych rytuałów, steampunkowych technologii czy strojów mogących wyglądać dobrze tylko w anime – powyciągane z rozmaitych konwencji elementy ani się nie gryzą, ani nie przeszkadzają traktować serii zupełnie poważnie. W tak obiecującej stylistyce dostajemy też sporo intrygujących, lecz nigdy nie rozwijanych wskazówek dotyczących działania poszczególnych fikcyjnych aspektów. Otwarcie mówi się, że łowcy wampirów nie są bandą ekscentryków, ale międzynarodową organizacją zrzeszającą setki członków. Okazjonalnie padają sugestie, jakoby przedstawiona grupa krwiopijców była tak naprawdę zbieraniną zdegradowanych wyrzutków, egzystujących gdzieś w połowie podzielonego na kasty łańcucha pokarmowego. W końcu, bardzo oryginalnie prezentują się wilkołaki, niebędące prymitywną krzyżówką człowieka i zwierzęcia, ale starożytnym ludem północy, żyjącym z dala od reszty cywilizacji i czerpiącym moc z więzi z naturą. Każda z tych kwestii jest jedynie wzmiankowana, a następnie ignorowana na rzecz pędzącej fabuły. Na ogół jestem przeciwnikiem rozwadniania utworów fikcyjną terminologią i objaśnieniami elementów nieistotnych dla treści, ale w tym przypadku główny wątek jest tak niesatysfakcjonujący, a świat przedstawiony wykazuje taki potencjał, że rozbudowanie drugiego kosztem pierwszego, np. poprzez zastosowanie półepizodycznej kompozycji, mogłoby wyjść serii na dobre.

Muszę przyznać, że seans Sirius the Jaeger dał mi dużo więcej frajdy, niż mógłby na to wskazywać powyższy tekst. Zdecydowanie jest to jeden z tych tytułów, które lepiej sprawdzają się podczas oglądania, niż podczas rozkładania na czynniki pierwsze, choć recenzencka rzetelność każde mi wyraźnie zaznaczyć, że pozytywne emocje związane były z pewną dozą bardzo osobistej nostalgii, którą zapewne mało kto będzie podzielał. Mimo wszystko nie były to też emocje na tyle intensywne, aby przysłonić ewidentne, głównie scenariuszowe mankamenty. W serii zwyczajnie zabrakło „tego czegoś” – jakiejś niepowtarzalnej iskry, która nadałaby jej wyraźną tożsamość i pozwoliła spojrzeć na nią szerzej, niż jak na zbiór poszczególnych technicznych składowych. Nie pamiętam fabuły Vampire Hunter D, ale nawet po latach mam przed oczami ten dziwaczny, gotycko­‑futurystyczny świat; nie cierpię Hellsinga od studia Gonzo, ale regularnie wracam do jego znakomitej ścieżki dźwiękowej. Tu natomiast mamy produkcję w najlepszych momentach poprawną, pozbawioną indywidualnych cech odwracających uwagę od warsztatowych niedoskonałości. Ta ogólna nijakość sprawia, że jakakolwiek rekomendacja wydaje mi się trochę bezcelowa. Z pewnością jest to tytuł skierowany do miłośników wampirów, ale ci zapewne zdążyli już obejrzeć go ze dwa razy. Dla całej reszty będzie to po prostu kolejny z wielu nieobrażających inteligencji zapychaczy czasu. Jeśli macie dwa wolne wieczory, które planujecie spędzić na bezcelowym przeglądaniu stron internetowych, zamiast ulubionej muzyki w tle możecie sobie puścić Sirius the Jaeger. Nie gwarantuję jednak, że wasze zajęcie stanie się przez to bardziej konstruktywne.

Karo, 22 grudnia 2018

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: P.A. Works
Projekt: Kinu Nishimura, Mai Matsuura, Shiho Takeuchi, Souichirou Sako
Reżyser: Masahiro Andou
Scenariusz: Keigo Koyanagi
Muzyka: Masaru Yokoyama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Sirius the Jaeger - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl