Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 8/10
fabuła: 4/10 muzyka: 10/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 60
Średnia: 7,1
σ=1,5

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Carole & Tuesday

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • キャロル&チューズデイ
Tytuły powiązane:
Postaci: Artyści; Miejsce: Inne planety; Czas: Przyszłość
zrzutka

Tak to jest, jak ktoś ma mnóstwo zadatków, a każdy gdzie indziej…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Siedemnastoletnia Tuesday czuje, że w swoim domu jest traktowana jak powietrze i stale przyćmiewana przez charyzmatyczną matkę oraz uzdolnionego starszego brata. Jej życiowych pragnień i pasji nikt nie traktuje serio – aż pewnego dnia dziewczyna ma dość. Z jedną walizką oraz gitarą jedzie do Alba City, największej metropolii na Marsie i ośrodka życia kulturalnego. Tam spotyka Carole – swoją rówieśnicę, utrzymującą się z prac dorywczych, by w wolnych chwilach grać na ulicy. Jako że pasją Tuesday jest właśnie muzyka, nowa znajomość staje się początkiem przyjaźni i artystycznej współpracy. Dziewczyny nie mają jasnej wizji swojej kariery scenicznej, ale zwracają uwagę pewnego menedżera, który od dłuższego czasu znajduje się w życiowym i zawodowym dołku. Pod jego kierunkiem zaczynają robić pierwsze kroki na drodze do sławy – która zaprowadzi je dalej, niż mogłyby się spodziewać.

Powyższy opis nie oddaje pełnej złożoności fabuły Carole & Tuesday. Równolegle toczy się bowiem wątek Angeli, której kariera dziecięcej gwiazdy w naturalny sposób zmierza do końca. Ambitna dziewczyna nie zamierza jednak rezygnować ze stania w blasku reflektorów i zgadza się podjąć współpracę z Tao, enigmatycznym wynalazcą specjalizującym się w zaawansowanej AI. Jako jego „marionetka” ma śpiewać piosenki tworzone przez opracowane przez niego algorytmy w taki sposób, by poruszać ludzi i stać się supergwiazdą. Gdzieś tam w tle trwa kampania wyborcza matki Tuesday, Valerie, kandydującej na urząd prezydenta. W tejże kampanii wypływają wątki imigrantów – uchodźców z pogrążonej w wojnach i kryzysie Ziemi. Przede wszystkim jednak poznajemy najrozmaitsze oblicza muzyki w postaci zespołów i artystów, z którymi stykają się tytułowe bohaterki. Brzmi to wszystko bardzo obiecująco, ale tu odsyłam czytelników do nakreślonej wyżej myśli. Ta seria z całą pewnością ma mnóstwo zadatków – tylko nie potrafi rozwinąć żadnego z nich.

Część tych wątków zostaje porzucona, tak jakby ktoś po prostu zmienił zdanie w trakcie pisania scenariusza. Dotyczy to na przykład czegoś, co początkowo wydawało się motywem przewodnim serii. W pierwszych odcinkach podkreślano, że tytułowe bohaterki piszą swoje piosenki same, co jest ewenementem we współczesnym świecie marsjańskiej rozrywki, gdzie wszyscy wielcy korzystają z AI do tworzenia muzyki i tekstu. Oczekiwałam więc, że pokazana scena muzyczna będzie zdominowana przez jakieś odpowiedniki idolek lub zespołów k­‑popowych – całkowicie sztuczne twory, złożone z „artystów”, którym menedżerowie i producenci wymyślają wszystko, łącznie z fryzurą i zainteresowaniami. Tymczasem widzimy całkowicie normalny przekrój przez różne gatunki muzyki popularnej i poznajemy kolejnych wykonawców pełnych charyzmy i indywidualności, wykonujących piosenki, które im odpowiadają, w sposób, jaki im odpowiada. Choćbym chciała, nie potrafiłabym wskazać, czym na ich tle wyróżniają się Carole i Tuesday, może poza zajęciem chwilowo nieobsadzonej niszy nastrojowych ballad.

Inny zestaw problemów dotyczy wątków, które może i miałyby sens, ale wymagałyby dopowiedzenia mnóstwa rzeczy. Tu uwagę zwracają przede wszystkim wydarzenia związane z kampanią wyborczą i ogólnie pojętą geopolityką. Dlaczego, żeby nie sięgać po bardziej subtelne przykłady, policja zachowuje się, jakby postulaty wyborcze jednego z kandydatów były już obowiązującą ustawą i to do tego stopnia, że na tej podstawie wsadza do mamra więźniów politycznych? Dlaczego w ogóle te postulaty zyskują nagle aż takie poparcie? Dlaczego dziennikarze i ogólnie pojęte media pojawiają się tylko w miejscach i momentach, w których są potrzebni z punktu widzenia scenariusza? Najzabawniejsze, że analizując uważnie tę serię w gronie redakcyjnym, byliśmy w stanie znaleźć jakieś trzymające się kupy uzasadnienia, więc gdyby chodziło o pojedyncze takie potknięcie, nie czepiałabym się go zanadto. Tu jednak dopowiedzieć by trzeba trzy razy tyle, ile pokazano, do tego robiąc cały stos najróżniejszych założeń i przypuszczeń.

Samo prowadzenie fabuły jest zresztą jakieś takie szarpane i chaotyczne. Pierwsze odcinki, zdecydowanie najlepsze, koncentrują się na samych początkach kariery bohaterek – zabieganiu o możliwość zagrania choćby jednego utworu w klubie, nagrywaniu bardzo amatorskiego teledysku, staraniu o występ na festiwalu muzycznym. Na tym etapie wydaje się, że seria dokądś nas prowadzi, ma do opowiedzenia historię o tytułowych bohaterkach. Potem jednak następuje kilka odcinków poświęconych programowi Mars Brightest, będącemu odpowiednikiem jakiegoś Idola czy innego Mam talent. Same w sobie nie są złe, nieźle pokazują mechanizm takiego widowiska, w którym bardziej od umiejętności wokalnych liczy się osobowość (czytaj: ekscentryczność) oraz umiejętność zrobienia odpowiedniego show. Tyle tylko, że po pierwsze, kompletnie nie pasują do reszty fabuły, po drugie zaś (może właśnie dlatego) nic z nich nie wynika. Teoretycznie tytułowe bohaterki powinny uzyskać przepustkę do sławy, praktycznie jednak scenariusz szybciutko wpycha je z powrotem w poprzednie położenie, tak jakby obawiał się zrobić z nich gwiazdy. Potem fabuła sypie się coraz bardziej. Następuje szereg odcinków, które da się streścić „Carole i Tuesday spotykają gwiazdę tygodnia”, przy czym należy podkreślić, że z tych spotkań bohaterki absolutnie nic nie wynoszą; zagęszczają się też wątki polityczne i zaczyna panować coraz większy chaos. Jego kulminacją jest scena (zarżnięta przypominaniem ad nauseum na początku każdego odcinka, jaka będzie ważna) tyleż efektowna, co pozbawiona elementarnego sensu oraz – jeśli tylko przez moment się zastanowić – jakiegokolwiek znaczenia, zarówno dla bohaterek, jak i dla całego Marsa.

Carole i Tuesday to dziewczyny miłe i zaskakująco wręcz wyprane z charakterów. Pierwsze odcinki dawały nadzieję – Carole wydawała się niepokorną outsiderką, zaś nagły wybuch złości Tuesday wskazywał na jakąś tłumioną domową tresurą frustrację. Szybko się jednak okazuje, że nic z tego właściwie nie wynika. Im dalej w las, tym bardziej miałam wrażenie, że obserwuję dwie grzeczne japońskie nastolatki, miłe dla siebie, miłe dla świata, ale pozbawione jakiejkolwiek życiowej pasji. Tak, wiem, o czym piszę. Teoretycznie ich wielką pasją miała być muzyka, ale kompletnie nie czułam, że mam do czynienia z artystkami, z osobami, dla których twórczość jest na pierwszym miejscu. Dorzućmy do tego, że oczywiście tak miłe dziewczyny nie mogłyby mieć jakichś drapieżnych ambicji – i w ten sposób ładnie przekreślmy cały dramatyzm wątku ich kariery. Ostatecznie, gdyby im naprawdę nie wyszło, wróciłyby do sprzedawania hotdogów i grania na ulicy – i prawdopodobnie były tak samo zadowolone z życia. To, co teraz napiszę, jest zapewne nadmiernie złośliwe, ale może problem polega na tym, że projekty postaci pozwalały spodziewać się autentycznych dziewczyn, a dostałam w zasadzie typowe moebloby.

Nijakość tytułowego duetu dodatkowo jest podkreślana kontrastem z Angelą, którą wielu widzów uznało za najciekawszą postać serii. Początkowo sprawia wrażenie typowej nieznośnej gwiazdki, szybko jednak okazuje się osobą nie tylko wyrachowaną, ale i z autentycznymi ambicjami, z apetytem na sławę i talentem, a przede wszystkim charyzmą sceniczną. To jej wzloty i upadki mogą przykuwać uwagę i to jej karierę śledzi się z o wiele większym zainteresowaniem. Tym bardziej szkoda, że także ten wątek jest zmarnowany, trochę tak, jakby w pewnym momencie zabrakło zarówno pomysłu, jak i czasu na jego poprowadzenie.

Podobnie zaniedbane są postacie drugoplanowe. Menedżer bohaterek, Gus, w cudowny sposób leczy się nagle z alkoholizmu, by zostać elementem komediowym, zaś jego przyjaciel Roddy sprawia wrażenie ludzkiej wersji Asystenta Google. Trochę ciekawych osobowości przewija się na drugim planie – w moim odczuciu doskonale wypadł Ertegun, prywatnie koszmarny facet, obdarzony jednak magnetyczną i charyzmatyczną osobowością, dzięki której łatwo uwierzyć, dlaczego jest najpopularniejszym DJ­‑em na Marsie. Być może powinnam jeszcze wspomnieć o Tao, jednakże jego charakter został ulepiony z elementów przypadkowych i aktualnie potrzebnych, co sprawia, że zmienia się kilkakrotnie w ciągu serii w sposób chyba jednak niezaplanowany. Szczerze mówiąc, zastanawiam się trochę, czy Shin’ichirou Watanabe w ogóle umie pisać złożone postacie – w jego najlepszych dziełach bohaterowie byli wyraziści, ale zaledwie naszkicowani, tyle że w tamtej konwencji to nie przeszkadzało. Tu, w serii przede wszystkim obyczajowej, rzuca się w oczy aż nazbyt wyraźnie.

Niewątpliwą zaletą serii jest efektowna scenografia – podobnie jak w Cowboyu Bebopie Watanabe łączy futurystyczne projekty z elementami celowo retro, osiągając efekt pozbawiony może w pewnym stopniu logiki, ale przynajmniej mający charakter i zapadający w pamięć. Szkoda jednak, że tak bardzo widoczne są oszczędności, przede wszystkim w liczebności statystów – ulice są zatrważająco puste o każdej porze dnia i nocy, podobnie jak korytarze pełnego ludzi studia. Inna rzecz, że cały ten styl był trochę taki… sterylny? Najlepiej podsumowują go moje wrażenia z mieszkania Carole – teoretycznie miał to być przerobiony na przestrzeń mieszkalną strych nad sklepem, ale całkiem przypadkiem wyglądał jak umeblowany za grube tysiące najmodniejszy loft w rewitalizowanej i gentryfikowanej dzielnicy. Ciekawie wypadają za to projekty postaci, po których wyraźnie widać, że seria od początku była przeznaczona dla widowni międzynarodowej. O większości z nich nie powiem złego słowa – udało się pokazać zaskakująco duże jak na anime zróżnicowanie typów fizycznych i etnicznych. O ile jednak Carole jest prześliczna, o tyle Tuesday wydaje się trochę rozmemłana, jakby projektant nie do końca umiał oddać kaukaską blondynkę – ale to nie tyle błąd, ile kwestia gustu. Animacja scen muzycznych wykorzystuje technikę rotoskopową i pokazuje, ile można osiągnąć, jeśli używa się jej z głową. Sceny występów wypadają świetnie – cały ruch, mimika, dłonie na instrumentach zostały wtopione w resztę animacji tak, że naprawdę trzeba wiedzieć, by dostrzec jakąś różnicę.

Jeśli natomiast idzie o muzykę, to pełna dziesiątka należy się za samą pracę i staranność włożoną w jej przygotowanie. Dla każdego z licznych artystów zatrudniono dwójkę aktorów głosowych – japońskiego seiyuu do kwestii dialogowych oraz zachodniego piosenkarza lub piosenkarkę do wykonywanych utworów. Wprawdzie trzeba się przyzwyczaić do nagłych przejść między japońskim w dialogach i angielskim w piosenkach, ale przynajmniej pozwala to uniknąć „engrisza”, a do tego po prostu słychać, że śpiewają tu osoby, które umieją śpiewać w sposób profesjonalny. Zadbano także o zróżnicowanie gatunków muzycznych, chociaż trzeba nadmienić, że obracamy się raczej w kręgu łatwo przyswajalnej muzyki popularnej i to odzwierciedlającej znane nam doskonale style (lub wręcz naśladującej konkretnych wykonawców). Nie jestem tylko pewna, czy to kwestia mojego ogólnego rozczarowania serią, czy jednak jest coś na rzeczy, bo w sumie miałam wrażenie, że zabrakło w tym wszystkim jakiejś autentycznej iskry. Wszystko to jest poprawne, ale właściwie żadna z piosenek, poza chyba Loneliest Girl, debiutem Carole i Tuesday, nie zapada na dłużej w pamięć i nie ma wystarczająco dużo charakteru, by przekonać widza o wyjątkowości wykonujących ją artystów.

Carole & Tuesday to seria zrealizowana znacznie staranniej niż większość obecnie emitowanych anime i właśnie dlatego nie ma dla niej taryfy ulgowej. Było tu wszystko – rozsądne pieniądze (i zagraniczny inwestor), uznany artysta za sterami produkcji… A jednak zamiast dzieła powstał kolejny produkt, ładny, ale kompletnie pusty w środku. Próbuje coś widzowi przekazać, ale raczej z obowiązku niż z potrzeby serca. Próbuje opowiedzieć jakąś historię, ale sam chyba do końca nie jest pewien, o co ma w niej chodzić i co będzie stanowić jej punkty zwrotne i puentę. Utrzymuje przy tym irytujące wrażenie, że doskonałość jest tuż za rogiem, że wystarczy tylko trochę, by zebrać fabułę do kupy i poruszyć serce widza. Niestety jednak – nic takiego nie ma miejsca, a seria zamiast mocnym akcentem, kończy się mokrym niewypałem.

Avellana, 29 października 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: BONES
Autor: Shin'ichirou Watanabe
Projekt: Eisaku Kubonouchi, Stanislas Brunet, Thomas Romain, Tsunenori Saitou
Reżyser: Motonobu Hori, Shin'ichirou Watanabe
Muzyka: Mocky

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Carole & Tuesday - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl