Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 9/10 grafika: 8/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 64
Średnia: 6,59
σ=1,31

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Ancietejka)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Yesterday o Utatte

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2020
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Sing "Yesterday" for Me
  • イエスタデイをうたって
Tytuły powiązane:
Widownia: Seinen; Postaci: Artyści, Nauczyciele, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm, Trójkąt romantyczny
zrzutka

Trudne życie uczuciowe czwórki bohaterów. Zdecydowanie warto zerknąć, zwłaszcza dla Haru.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Rikuo Uozumi nie należy do osób, które wymagają wiele od życia. Wystarczy mu jakaś praca i kąt do spania, paru znajomych do rozmowy – reszta niech się dzieje, jak chce, on nie będzie specjalnie się starał zmienić swojego położenia. Sprzedając produkty klientom w sklepie spożywczym, myślał zapewne, że nic nowego go nigdy nie spotka. Tymczasem los postanawia z niego zakpić i stawia przed nim Haru Nonakę, beztroską dziewczynę z krukiem Kansuke, zainteresowaną Rikuo, a także Shinako Morinome, koleżankę ze szkoły, do której chłopak wciąż coś czuje. Panie wnoszą w monotonne życie bohatera trochę kolorytu, a jednocześnie ich obecność zmusza go do przemyślenia dotychczasowej egzystencji.

Skomplikowany trójkąt romantyczny? Nawet więcej, bo oprócz wymienionych postaci mamy jeszcze zakochanego w Shinako Rou Hayakawę. Uczucie to nie należy do łatwych, kobieta bowiem wciąż żyje wspomnieniem jego brata, co wpływa też na jej relację z Rikuo. Przez dwanaście odcinków obserwujemy zatem miłosne perypetie, ale i przyjaźń czwórki bohaterów na przestrzeni czasu (niestety, nie zawsze dobrze zaznaczonego). Jak widać, nie jest to pozycja dla widzów szukających mocnych wrażeń czy szybkiej akcji, jednak z drugiej strony nie sposób odmówić Kei Toume, autorce mangi, na podstawie której powstało anime, umiejętności stworzenia obyczajowego dzieła wybijającego się ponad przeciętność. Dzięki temu twórcy, nie bojąc się śmiało obchodzić z pierwowzorem, o czym niżej, mogli zaprezentować jedną z najlepszych, a przynajmniej jedną z najsolidniejszych serii w swoim gatunku na przestrzeni ostatnich lat.

Wyjątkowość Yesterday o Utatte wynika z kilku kwestii. Przede wszystkim mamy do czynienia z produkcją, która nie tylko stara się być ambitna, ale rzeczywiście taka się okazuje. Jest to w dużej mierze zasługa materiału wyjściowego, niebędącego kolejną opowieścią z nieletnimi bohaterami przeżywającymi miałkie dramy i romanse, ale na największe pochwały zasługuje praca twórców anime, którzy włożyli wiele serca (a pewnie też wysiłku) w swoje dzieło. Czuć to praktycznie od pierwszych minut – seria urzeka bardzo sprawną reżyserią pozwalającą z dużym zaciekawieniem śledzić bądź co bądź niezbyt wciągającą fabułę. Nie, żebym nazywała ją nudną, wiadomo jednak, jak z niespiesznymi seriami z gatunku okruchów życia bywa – łatwo mogą zniechęcić niewyrobionych widzów. Tak czy siak, powiedzieć, że anime opowiada o życiu (głównie uczuciowym) czwórki bohaterów, to bardzo mało powiedzieć, ale o to właśnie tutaj chodzi, choć oczywiście można wyodrębnić różne wątki dotyczące poszczególnych postaci. Pochylę się jedynie nad już wspomnianym wątkiem brata Rou, którego dramatyzm towarzyszy protagonistom do końca serii. Niestety, także i widzowie są zmuszeni oglądać nieco przeciągnięty dramat – nawet ja, mimo że na ogół mi nie to przeszkadzało, w pewnym momencie pomyślałam, że mógłby się już skończyć. Na szczęście więcej podobnie ciężkich i co chwila przypominanych wątków w anime nie ma, jestem więc w stanie to wybaczyć autorce i twórcom.

Yesterday o Utatte z pewnością należy do produkcji poważnych, nie znaczy to jednak, że charakteryzuje się przesadnie ciężkim klimatem. Wręcz przeciwnie, dramatyzm bardzo dobrze jest rozładowywany lżejszymi scenami, odpowiednio wplecionymi w fabułę – nie ma się wrażenia, że ta czy tamta humorystyczna scena została dodana na siłę. Ba, nie raz, nie dwa podczas seansu śmiałam się niczym na najlepszej komedii, na ogół zaś towarzyszył mi lekki uśmiech. Anime ma u mnie ogromny plus za żartowanie z tematów wydawałoby się nie do ruszenia, bo np. zbyt smutnych – tutaj ta sztuka udała się bez problemu, jednocześnie udowadniając dystans autorki do wymyślonej historii.

Bardzo udani są także bohaterowie. Owszem, potrafią wzbudzać różne emocje (zwłaszcza Shinako), a ich problemy niekoniecznie zaciekawią widza (szczególnie w przypadku Rikuo), niewątpliwie jednak cała główna czwórka jest wykreowana dobrze i różnorodna, przy czym ta „różnorodność” nie oznacza pójścia w stronę przesady i zaprezentowania skrajnie odmiennych, dziwacznych charakterów – takie coś pasowałoby do komedii, a nie do poważnych okruchów życia. Haru, Rikuo, Shinako i Rou są zwyczajni (nie nudni!) i… bardzo nieidealni, co paradoksalnie robi z nich interesujących bohaterów, w swojej niedoskonałości bowiem stają się wyjątkowo ludzcy, tym samym zaś bliżsi widzom. Patrząc na nich, rzeczywiście widziałam ludzi, a nie chodzące schematy.

Żeby nie było – wiem, że nie każdego tacy protagoniści zdołają do siebie przekonać. Inna rzecz, że nie potrafię sobie wyobrazić osoby, której nie spodobałaby się Haru, a tym bardziej takiej, którą by irytowała. Uroczych dziewcząt w anime można znaleźć od groma, często jednak są to typy przesłodzone, w Nonako natomiast nie ma ani odrobiny sztuczności. Jej towarzyskość i śmiałość nigdy nie przybierają przesadzonej formy, która mogłaby do niej skutecznie zniechęcić. Haru jest po prostu sympatyczną i przez większość czasu uśmiechniętą dziewczyną, marzącą o zdobyciu serca ukochanego i, co istotne, niepoprzestającą na rozmyślaniu. Miło było widzieć kobiecą postać swobodnie rozmawiającą ze swoim obiektem westchnień i niewstydzącą się swoich uczuć, ba, niebojącą się nawet swojej rywalki. Z drugiej strony nie należy sądzić, że Haru wszystko dzielnie znosi. Poznawszy ją bliżej, dostrzegamy zagubioną bohaterkę zdającą sobie dobrze sprawę, że musi zmierzyć się z wieloma problemami i że optymistyczne nastawienie nie zawsze jest gwarantem sukcesu. Na ogół stara się ukrywać prawdziwe uczucia przed innymi, czasem jednak zdarzy jej się wybuchnąć i są to jedne z najlepszych scen w serii.

Pozostałą trójkę również polubiłam, aczkolwiek z mniejszym entuzjazmem. Rikuo przy Haru wypada nie tyle blado, co mniej charyzmatycznie – bez wątpienia protagonista­‑melancholik nie jest najbardziej przyciągającym do ekranów typem bohatera. Z drugiej strony, obserwowanie później, jak stopniowo dojrzewa do zmian w życiu, stanowiło czynnik równie zachęcający do seansu, co wątek romantyczny. W komentarzach często zarzuca się postaciom, że nic się u nich nie dzieje, że stoją w miejscu itp. O ile w przypadku Shinako czy Rou można się z tym – na siłę – zgodzić, o tyle Uozumi powinien się na tę uwagę obrazić. No chyba że ktoś oczekiwał niebywałej przemiany w zupełnie innego człowieka… Na szczęście autorka pokazuje jego rozwój znacznie sprawniej i bardziej wiarygodnie.

Na relację Rikuo z Haru patrzy się na ogół przyjemnie, głównie dzięki sympatycznej bohaterce, za którą trzyma się kciuki. Shinako z kolei pewnie wielu wolałoby raczej posłać w diabły niż pozwolić, by wygrała walkę o serce Uozumiego. Tęskniąca za dawną miłością, obawiająca się pójść do przodu i zmierzyć się z uczuciami dwóch chłopaków (nie trzeba dodawać, że bardzo ich, zwłaszcza Rou, przy tym krzywdzi) kobieta nie wzbudza takiej sympatii, jak dziewczyna z krukiem. Nie znaczy to jednak, że jest paskudną osobą, manipulującą jednym i drugim protagonistą jak się jej żywnie podoba. Wspomniane krzywdzenie innych polega bardziej na nieświadomym niż celowym działaniu. Zarówno Rikuo, jak i Rou traktuje z szacunkiem, pozostaje jednak uwięziona w przeszłości, więc nie umie i nie chce być dla żadnego z nich właściwą partnerką. Czy z czasem się to zmienia, nie zdradzę, ale tak czy siak nie dziwi fakt, że to właśnie jej postać wzbudza największe emocje. Na koniec pozostaje Rou, sympatyczny, ale też twardo stąpający po ziemi chłopak. Podobnie jak Haru nie kryje się z uczuciem do swojej wybranki. Cierpliwość w czekaniu, aż Shinako w końcu „uwolni się” od jego brata, z jednej strony może wskazywać na dojrzałość bohatera, z drugiej – na jego głupotę lub naiwność. Mnie było go dość szkoda (ma na to wpływ moje uwielbienie dla romansów, gdzie bohaterka jest starsza od bohatera) i szczerze życzyłam mu szczęśliwego zakończenia.

Na ogół czepiam się takich rzeczy, tutaj jednak niewielka liczba wątków pobocznych nie stanowiła dla mnie specjalnej wady. W sumie dopiero w drugiej połowie serii zorientowałam się, jak mało dzieje się w tle i aż się zdziwiłam, że mi to nie przeszkadza. Skupienie się prawie wyłącznie na głównych bohaterach wystarczyło, bym przez cały czas czuła się zainteresowana, chociaż rzecz jasna z chęcią zobaczyłabym więcej, zwłaszcza że te dodatkowe wątki, które się pojawiają, wypadają pozytywnie, podobnie jak występujące w nich postaci. Takao Kinoshita, znajomy z pracy Rikuo, jest przesympatyczny i aż szkoda, że po początkowych odcinkach, gdy wydawało się, że odegra ważną rolę drugoplanową, później prawie w ogóle się w serii nie pojawia. Takanori Fukuda, kolejny kolega Uozumiego, wraz ze swoją partnerką tworzy tak przyjemną parę, że spokojnie mogliby z głównymi duetami stawać do walki o tytuł najlepszego związku serii – i znów, tylko żałować, że widzimy ich raptem w paru scenach. Kyouko Sayama, właścicielka baro­‑kawiarni Milk Hall, jest dla Haru prawdziwym wsparciem i też trudno jej nie lubić. Również Rou może liczyć na swojego kumpla, Katsumiego Takashitę, Shinako zaś na swoje przyjaciółki, m.in. Moritę. Te czy inne poboczne postaci przewijają się sporadycznie – nie poświęca im się specjalnej uwagi, a nawet jeśli któraś otrzymuje własny wątek, rozgrywa się on na odległym planie. Inaczej sprawa wygląda z Kouichim Minato i Chiką Yuzuharą, którzy są głównymi bohaterami piątego i szóstego odcinka, a ponadto wprowadzają w perypetie miłosne Haru i Rikuo nieco urozmaicenia. Obydwoje przy tym są, w całkiem różny sposób, ujmujący – Kouichi to spokojny i rozsądny facet, Chika zaś potrafi urzec beztroską postawą. Wszystkie postaci poboczne łączy naturalność kreacji – na przerysowane czy schematyczne typy nie ma w tym anime miejsca. Zgadza się, nawet towarzysz Haru jest jak najbardziej zwyczajnym krukiem, ale również mającym swoje momenty.

Anime długo cieszyło się wśród widzów będących z nim na bieżąco bardzo dobrą opinią. Wszystko zmieniło się praktycznie dopiero po ostatnim odcinku, kiedy ocena serii poleciała na łeb, na szyję, wśród oglądających zaś pojawiało się coraz więcej zawiedzionych i marudzących osób. Czyżby zakończenie było tak nieudane, że skutecznie przyćmiło resztę? Wyjaśnienie jest prozaiczne. Z powodu mylnie zinterpretowanych informacji na temat serii niemal do końca emisji sądzono, że anime poza podstawowymi dwunastoma odcinkami dostanie sześć kolejnych, które będą kontynuowały historię. Ostatecznie okazały się one dwuminutowymi scenkami. Nie powiem, sama poczułam pewne rozczarowanie, bo nie chciałam się żegnać z serialem, który w raczej słabym sezonie wiosennym stanowił prawdziwą perełkę. Co gorsza jednak – i to już mój błąd – dałam się zwieść negatywnym komentarzom i przystępowałam do oglądania końcówki z przeświadczeniem, że naprawdę wyszło źle. Nie, nie wyszło. Można oczywiście narzekać na utworzone pary, jeśli liczyło się na inną kombinację (przy czym ta druga została tylko zasugerowana – każdy sam dopowie sobie, czy bohaterowie są razem, czy nie), albo na nieco zbyt szybkie tempo wydarzeń, trudno jednak zarzucić twórcom, że nie potrafili zamknąć dobrze poprowadzonej historii. Biorąc pod uwagę, że musieli zmierzyć się z ponad stoma rozdziałami pierwowzoru, należą się im brawa za umiejętność odrzucenia zbędnych treści i skupienia się na najważniejszym, tak by powstała spójna opowieść niestrasząca niezamkniętymi wątkami. Owszem, miło by było zobaczyć pełną adaptację, po tej jednak nie odnosiłam wrażenia, że czegoś było za mało lub coś było źle zrobione.

Anime może pochwalić się staranną i charakterystyczną kreską, wyróżniającą je spośród innych tytułów. Przeważają ciemne, stonowane barwy idealnie współgrające z melancholijnym klimatem serii. Także w projektach postaci twórcy na szczęście nie poszli w stronę eksperymentów i zaprezentowali bohaterów wyglądających jak ludzie, a nie cudaków. Animacyjnie dzieje się tyle, ile powinno się dziać – jako że mamy do czynienia ze spokojnymi okruchami życia, nie należy spodziewać się fajerwerków. Muzyka ładnie pobrzmiewa w tle, nie napiszę jednak, by spodobała mi się na tyle, żebym chciała jej osobno słuchać. Seria nie ma openingu, endingi zaś pojawiają się trzy: najdłużej, bo przez połowę produkcji, słyszymy utwór Kago no Naka ni Tori wykonywany przez zespół Yourness, kolejny – Aoibashi, śpiewane przez Sayuri, można usłyszeć od siódmego do dziewiątego odcinka. Na końcówkę przeznaczono piosenkę zatytułowaną tak samo jak anime i będącą wspólnym projektem grupy agehasprings i piosenkarza ukrywającego się pod pseudonimem TaNaBaTa. Seiyuu spisali się bez zarzutu, nieważne, czy mowa o doświadczonych aktorach, czy o tych z niewielką liczbą ról na swoim koncie. Do pierwszej grupy niewątpliwie należy Kana Hanazawa (m.in. Kanade Tachibana z Angel Beats!; Anri Sonohara z Durarara!!) podkładająca głos Shinako czy Natsuki Hanae (m.in. Kousei Arima z Shigatsu wa Kimi no Uso; Maki Katsuragi z Hoshiai no Sora) w roli Rou. Także na dalszym planie usłyszymy znane nazwiska, m.in. Yuukiego Ono (Kouichi Minato), Maayę Sakamoto (Kyouko Sayama) i Tatsuhisę Suzukiego (Kinoshita). Przy ich dorobku dotychczasowe role Yume Miyamoto i Chikahiro Kobayashiego, grających odpowiednio Haru i Rikuo, nie wyglądają zbyt imponująco, nie odstawali oni jednak od reszty. Powiem więcej, kreacja Haru wypada najlepiej ze wszystkich – Miyamoto, którą można kojarzyć m.in. z roli Haruki Murakami z Fragtime, stworzyła uroczą postać, tak że trudno mi wyobrazić sobie na jej miejscu inną aktorkę. Z Kobayashim natomiast miałam ten problem, że anime zaczęło wychodzić zaraz po Beastars, więc początkowo, słuchając go, nie widziałam Rikuo, tylko Legosiego. Później się przyzwyczaiłam i zaczęłam dostrzegać, że te dwie role nie są do siebie aż tak podobne.

Yesterday o Utatte bardzo mi się podobało i kropka. Nie ukrywam się ze swoim zamiłowaniem do serii ambitnych lub po prostu odświeżająco zwyczajnych, które, nie mogąc z oczywistych względów przyciągać widzów np. zaskakującą fabułą, muszą się zdecydowanie bardziej postarać. W przypadku omawianego anime starania przyniosły pozytywny rezultat – to dobrze wykonany, przemyślany, a dzięki temu dobrze się oglądający od początku do końca dramat obyczajowy z bardzo dobrymi, naturalnie wykreowanymi bohaterami, zarówno na pierwszym, jak i dalszym planie. Jak dla mnie nie było lepszego anime w sezonie wiosennym 2020 (pal licho, że ten sezon był, jaki był) i zapewne długo jeszcze nie doczekam się kolejnego równie solidnego romansu w dojrzałym wydaniu.

Patka, 15 sierpnia 2020

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Doga Kobo
Autor: Kei Toume
Projekt: Jun'ichirou Taniguchi
Reżyser: Ryouta Itou, Yoshiyuki Fujiwara
Scenariusz: Yoshiyuki Fujiwara