Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 4/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 14
Średnia: 7
σ=1,6

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Zegarmistrz)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Helck

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2023
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ヘルク
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Anioły/demony; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Opowieść o bohaterze, który stanął do walki o tron Władcy Demonów, zmarnowana przez nadmiar retrospekcji i fabularnych dłużyzn. Czyli średniak, który postanowił zostać słabiakiem…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Królestwo Demonów prześladowane jest przez okropny pech. Jego władca został zabity przez bohatera wywodzącego się z rasy ludzi, co samo w sobie nie byłoby wielkim kłopotem. Owszem, bezkrólewie to nic przyjemnego, ale ludzie nie uchodzą za silną rasę, a demony, jako lud oświecony i wysoko rozwinięty, mają wypracowane metody radzenia sobie z tego typu kryzysami. Tradycyjnie organizowany jest więc wielki turniej sprawdzający rozmaite umiejętności uczestników, a jego zwycięzca ogłaszany jest władcą. Zgłosić może się każdy. Czas jednak nagli, bowiem demony odkrywają, że ich granicom zaczyna zagrażać nowy wróg. Kolejne ich twierdze padają bowiem ofiarą napaści ze strony tajemniczych skrzydlatych istot. Prawdziwa afera wybucha jednak, gdy do turnieju staje kolejny ludzki bohater, tytułowy Helck, brat pogromcy, któremu Demony zawdzięczają całą tę sytuację… I chce on objąć władzę!

Jak nietrudno zgadnąć pod władzą kogoś takiego królestwo musi się zawalić. Nie można więc pozwolić, by zasiadł na tronie! Tym bardziej że w uczciwych zawodach wyraźnie wygrywa!

Każdy czytelnik po zapoznaniu się z takim streszczeniem wie już, z jaką serią będzie miał do czynienia: przygodowo­‑komediowym fantasy. Czyli czymś, co pewnie nie zapadnie w pamięć na długie lata, ale pozwoli odegnać nudę na kilka dni. Najpierw więc dostaniemy serię gagów, później na światło dzienne wychodzą jakieś mroczniejsze tajemnice, a sama fabuła zmierza w stronę poważniejszych i bardziej wielkoskalowych tematów.

I tym sposobem przechodzimy do problemów tej serii…

Mówiąc brutalnie: Helck nie należy do tych serii, które warto obejrzeć. Zaczyna się faktycznie fajnie, dokładnie tak jak powiedziałem. Problem polega na tym, że mniej więcej w połowie, gdy zaczynają się wyłaniać trzymane w szafach szkielety, tempo, atmosfera i napięcie zostają zburzone. Otrzymujemy ciąg ośmiu odcinków traktujących o przeszłości i młodości Helcka. Odcinki te są tak niemożliwie nudne i rozwleczone, że nie sądzę, by wiele osób zdołało je przetrwać. Tym bardziej że nie wnoszą one absolutnie nic istotnego do serii i dałoby się je (z lepszym efektem) streścić w maksymalnie pięciu zdaniach.

Taka ilość dłużyzn wystarczyłaby, żeby zabić nawet najlepszą serię. Świadczyć o tym może przykład Melancholii Haruhi Suzumiyi i jej legendarnej „nieskończonej ósemki”. Porównanie to jest nieprzypadkowe, bowiem także i tu fabularna dłużyzna zajmuje tyle czasu. Problem polega na tym, że Helck ani wcześniej dobrą serią nie był, ani później się nią nie staje. Był brzydkim kaczątkiem, które obiecywało, że wyrośnie na całkiem zwykłą kaczkę (a nie pięknego łabędzia). Fabularnie stanowił po prostu średnią mieszankę komedii z serią akcji, jakich w tym roku mieliśmy pewnie ze dwadzieścia. Dość negatywnie natomiast wypadał pod względem postaci.

Wspomnijmy o nich, bowiem bohaterów omawiam zwykle przy okazji fabuły. Główną postacią nie jest tu tak naprawdę Helck, ale ognista demonica Vermilio. Helck bowiem jest bohaterem bardzo płaskim, w najlepszym razie jednowymiarowym, a zaczyna wręcz jako postać wymiarów pozbawiona: w pierwszych odcinkach jego rola ogranicza się do zabijania potworów, wygrywania kolejnych konkurencji, śmiania się i machania ręką do tłumu. Owszem, jest doskonały, wszystko mu wychodzi, porażki mu się nie zdarzają. Ponadto jest odważny, uczciwy i współczujący. I na tym koniec. Próba dodania mu głębi za pomocą tragicznej przeszłości wcale jego osoby nie poprawia. Po prostu czasy, gdy śmierci w kreskówkach nie pokazywano, minęły lata temu. Vermilio jest natomiast postacią z prawdziwego zdarzenia, choć dość typową. Po prostu kolejna Czarodziejka Ognia, o wielkiej mocy, ciętym języku i łatwo wyczerpującej się cierpliwości. Postacie takie nie są może zbyt oryginalne, ale powiedzmy sobie szczerze: budzą one sympatię widzów. Trzecim bohaterem jest antropomorficzny ptaszek Piwi, który w pewnym momencie dołącza do drużyny. Wprawdzie nie mamy pojęcia, co on myśli ani czuje, za to ze względu na swoje roztargnienie, nieuwagę oraz mocno dziecinny charakter wprowadza do serii ogromną ilość humoru. Jest też chyba najlepszą, a przynajmniej budzącą największą sympatię postacią.

Skoro więc fabuła szwankuje, a bohaterowie są papierowi (mimo że sympatyczni), to może jakość wykonania jest na najwyższym poziomie? – mógłby zapytać ktoś. Oczywiście byłoby to pytanie retoryczne, bowiem wystarczy jeden rzut oka na zamieszczone kadry, by zauważyć, że kreska jest (mówiąc językiem dyplomacji) dość prosta. Mówiąc językiem precyzji: jest uboga. Projekty postaci wprawdzie wyraźnie nawiązują do produkcji z lat 80. oraz 90. i to raczej dopracowanych, jednak gołym okiem widać, że granica inspiracji została przekroczona. Świadczą o tym puste pomieszczenia, puste tła, mało efektowne walki oraz bardzo oszczędna, drewniana animacja. Nie jest to anime, w którym będziemy cofać film o kilka klatek, by podziwiać jakiś kadr, przyglądać się tłom albo zakochamy się w jakiejś postaci. Wprost przeciwnie: efektowne sceny się nie zdarzają, a bardziej wymagające ujęcia są natychmiast przewijane lub przekształcane w żart, byle szybciej od nich uciec. Ogólnie rzecz biorąc, nie ma na czym tutaj zawiesić oka. Oprawa graficzna nie jest więc ascetyczna, ani „w stylu epoki”. Jest po prostu uboga.

Trochę lepiej jest z udźwiękowieniem, muzyka bowiem bardziej wpada w ucho. Powiedzmy sobie szczerze: nie są to utwory, które za dwadzieścia lat muzycy grać będą na koncertach w filharmonii. Przeciwnie, ich jakość wykonania jest dość surowa, a momentami są chyba nawet specjalnie tak dobrane, by kontrastująca z podniosłym tonem sceny, prosta melodyjka zagrana na poziomie przedszkolaka wywołała efekt komiczny. Tym, co sprawia, że ścieżka dźwiękowa może zostać zapamiętana, jest jej obcość i niedzisiejszość. Helck lubuje się bowiem w utworach epickich, wzniosłych, przywodzących na myśl raczej jakąś grę komputerową z lat 90. utrzymaną w klimatach Conana lub Dungeons & Dragons niż współczesne serie rozrywkowe. Tak więc łatwo się wyróżnia. Oprócz tego udźwiękowienie jest raczej nieefektowne. Nie tyle nawet proste czy skromne, co bardzo surowe. Owszem, postacie pierwszoplanowe grane są przez niezłych aktorów głosowych, jednak seria sztukuje to, ciężar dialogów przerzucając na bohaterów drugoplanowych, epizodycznych lub wręcz postacie tła. Widać to zwłaszcza po Helcku, który odzywa się z rzadka i poza gromkim „Haha!” nieczęsto ma coś do powiedzenia. To oszczędne gospodarowanie dźwiękiem oraz dialogiem są chyba jedynymi rzeczami, które w tej serii dzielą prostotę od prostactwa, a skromność środków od dziadostwa.

Niestety wszystkie te (dość raczej symboliczne) wysiłki idą na marne, dobite przez scenariusz. Chyba nikt, kto obejrzał zapowiedzi lub pierwsze minuty pierwszego odcinka, nie spodziewał się po tej serii cudów. Raczej myślał, że będzie to trochę niezobowiązującej rozrywki na poprawę humoru. Trochę dowcipów, do tego budowanie przyjaźni i dwie czy trzy walki połączone z jakimś nie do końca poważnym dramatem. Ot, takie anime na 6, może 7 na 10. Faktycznie jednak w środku serii otrzymujemy taką dawkę dłużyzn i nudy, że całkowicie przekreśla ona sens oglądania tego dzieła. Tym bardziej że oprócz humoru (który, umówmy się: nie jest aż tak śmieszny) to anime tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania. Fabuła „nawiązuje do klasyki”, by nie powiedzieć, że jest wtórna. Grafika „jest oszczędna”, by nie powiedzieć, że jest brzydka. Muzyka jest „surowa”, co znów jest bardziej próbą uniknięcia okrucieństwa, niż komplementem. Niestety takie uniki nie mogą być stosowane w nieskończoność i kiedyś trzeba powiedzieć prawdę.

To nie jest najgorsza seria, jaka istnieje, ale „widziałem pagórki, przy których ten byłby doliną”.

Zegarmistrz, 13 lutego 2024

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Satelight
Autor: Nanaki Nanao
Projekt: Yoshinori Deno
Reżyser: Tatsuo Satou
Scenariusz: Mitsutaka Hirota, Toshizou Nemoto
Muzyka: Yoshihisa Hirano