
Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10postaci: 7/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 6/10 | muzyka: 5/10 |
Ocena czytelników
Kadry




Top 10
Shiunji-ke no Kodomo-tachi
- Shiunji Family Children
- 紫雲寺家の子供たち

Z jednej strony – obrzydliwy pomysł na serię i średnie haremetki. Z drugiej – świetny protagonista, nie najgorsze haremetki i całkiem udane wykonanie. I jak takie coś ocenić?!
Recenzja / Opis
Arata jest najstarszym synem bogatego Kaname Shiunjiego. Ma brata Shiona, oraz pięć sióstr – Kotono, Minami (młodsze), Oukę (siostra bliźniaczka) oraz Seihę i Banri (starsze). Życie rodzeństwa toczy się zwyczajnie aż do piętnastych urodzin najmłodszej Kotono, wtedy to bowiem pan Shiunji wyjawia swoim latoroślom, że nie są jego i jego żony biologicznymi dziećmi i że w ogóle (poza jednym wyjątkiem) nie łączą ich więzy krwi. Po pierwszym szoku bohaterowie starają się wrócić do względnej normalności, wkrótce jednak uczucia dziewczyn względem Araty zaczynają nabierać nieoczekiwanej intensywności…
Harem z siostrzyczkami, można w skrócie powiedzieć… Brzmi wstrętnie? Brzmi. Jak normalny człowiek mógł na coś takiego wpaść? Nie wiadomo. Chociaż nie, trochę rozumiem, bądź co bądź kontrowersyjne pomysły najlepiej się sprzedają, a jak jeszcze chodzi o zakazany romans, można patrzeć, jak fandom płonie, a wszelką krytykę odpierać „nie bierzcie wszystkiego na serio / to tylko manga/anime”. Poza tym już w niejednej serii była prezentowana relacja między protagonistą a jego siostrą (i to biologiczną) daleka od akceptowalnej. Od początku jednak – na pomysł tej wspaniałej fabuły wpadł mangaka Reiji Miyajima, fanom haremów bardzo dobrze znany z Kanojo, Okarishimasu (również jest adaptacja anime). Już to samo podpowiadało, w jakim kierunku zapewne pójdzie nowa adaptacja autora i jeśli ktoś liczył na coś „normalnego” – ot, choćby rodzinną historię obyczajową o próbie akceptacji nowego stanu rzeczy – szybko dostrzegł swoją naiwność. Nawet ja, nie bardzo siedząca w seriach haremowych, czułam, co się święci, i początkowo nie miałam w planach oglądania serii Doga Kobo. To nawet mało powiedziane – odstraszała mnie na kilometr. Fakt, że czytacie tę recenzję, pokazuje jednak, że zmieniłam zdanie i obejrzałam całość, ba, wystawiłam całkiem przyzwoitą ocenę. Powody zmiany mojego nastawienia można wymienić przynajmniej dwa. Mniej konkretny – zwykła ciekawość i pewnie też wiara, że może nie otrzymam aż tak bardzo niesmacznej serii, jak się zapowiada. Może autor, a za nim twórcy anime, podeszli do tematu z rozmysłem, stopniowo pokazując zmieniające się relacje między protagonistą a dziewczynami i buzujące w bohaterach emocje. A miałam prawo na to liczyć – i tu przechodzimy do drugiego powodu – bo pewna niedawna seria udowodniła, że da się zrobić z kontrowersyjnego pomysłu bardzo zwyczajny, urzekający wręcz romans. Chodzi dokładnie o Gimai Seikatsu. Co prawda tam mieliśmy sytuację odwrotną, gdzie przez małżeństwo rodziców chłopak i dziewczyna stali się rodzeństwem, ale również trudno tu mówić o normalnym podłożu do romantycznego związku. Zasiadłam zatem do seansu bez oczekiwań i bez nadmiernych uprzedzeń – a przynajmniej starałam się je gdzieś schować głęboko, co nie zawsze wychodziło – i… cóż, sztuka stworzenia dobrego haremowego romansu udała się połowicznie.
Główny problem serii stanowi samo podejście do tematu potencjalnego związku brata z siostrą. Już pal licho, że tak wymyślił twórca. Podczas seansu, zwłaszcza początkowych odcinków, odnosi się wrażenie, że autor nie do końca wie, w jaki sposób rozwinąć te wątki, więc miota się między usilnymi próbami usprawiedliwienia zakazanego związku a chęcią stworzenia w miarę zwyczajnie poprowadzonego romansu. Mierziło mnie szczególnie ciągłe wałkowanie i wracanie do tematu, który praktycznie od razu po wyznaniu prawdy przez pana Kaname stał się oczywisty – kto normalny reaguje na takie rewelacje sugestiami, że teraz brat mógłby z siostrą się pobrać? Jasne, postawa jednej z sióstr nieco wyjaśnia szybkie otwarcie furtki (furtek) do romansu, mimo wszystko jednak nierzadko czułam dyskomfort czy wręcz lekkie zażenowanie.
Panie najłatwiej opisać jako zestaw schematycznych typów „dla każdego coś miłego”, który oglądaliśmy już w niejednej serii. Dostajemy zatem i tsundere, i cichutką nastolatkę, zdystansowana prymuska też się znajdzie. W zależności od nastawienia i oczekiwań można to uznać albo za dobrą, albo za słabą stronę anime. Jeśli ktoś nie oczekuje skomplikowanych charakterystyk dziewczyn i po prostu chce cieszyć oczy sprawdzonym pakietem haremetek (lub ogląda tylko dla jednej, resztę ignorując), nie będzie miał powodów do narzekań. Tym bardziej że te typy nie są aż do granic możliwości przerysowane – łatwo można dostrzec, że każda bohaterka została wykreowana według konkretnego schematu i bardzo się od siebie różnią, na szczęście jednak prezentują się w całkiem naturalny sposób. Osoby liczące na więcej – lub lubiące ponarzekać jak ja – może nie tyle się rozczarują, co będą musiały przełknąć brak większej oryginalności i czekać na rozwój postaci w nietuzinkowym kierunku, który przecież jak najbardziej jest możliwy. W końcu przełamywanie schematów to świetna sprawa.
Jeśli zaś chodzi o moją opinię… W „dwóch zdaniach” do recenzji wspomniałam o haremetkach i po stronie zalet, i po stronie wad, bo trudno mi je jednoznacznie ocenić. Powiedzmy, że plasują się gdzieś pośrodku – ani niczym nie zachwyciły, ani niczym nie odrzuciły. Żadna nie zdobyła mojej szczególnej sympatii (acz jest jedna, którą nieco bardziej polubiłam od pozostałych) ani nie powodowała chęci wyrywania włosów z głowy. Od właściwego poprowadzenia dziewczyn zależy, czy moja ocena przechyli się bardziej na plus czy na minus. Pojawia się natomiast punkt, który traktuję na minus do zdecydowanej poprawy, a mianowicie interakcje między dziewczynami. W serii zostają pokazane przede wszystkim sceny z udziałem Araty i jednej (lub kilku) z jego sióstr, trochę też z udziałem Shiona, względnie sceny zbiorcze. Rozmowy konkretnej haremetki z drugą prezentowane są bardzo rzadko, przez co relacje sióstr wydają się płytkie – ot, w rodzinie panują miłość i wsparcie, żadnych szarości. A szkoda, bo już na początkowym etapie opowieści warto by było zarysować różnorakie więzi między dziewczynami, następnie je rozwinąć, aby tym samym nadchodzące niewątpliwie konfrontacje stały się ciekawsze.
Omawianie haremetek zacznijmy od najmłodszej Kotono. Właśnie podczas kolacji z okazji jej piętnastych urodzin pan Shiunji zdecydował się wyjawić długo skrywany sekret rodzinny. Nieśmiała i małomówna, wykreowana została na dobre dziecko, które najbliżsi – od Araty po siostry, Shiona i ojca – pragną chronić. Wystarczy, że ona jest, nikt od niej za wiele nie oczekuje. Tym bardziej ciekawe więc, że właśnie ona, najbardziej niepozorna z sióstr, w anime wyrasta na kluczową haremetkę, od której zaczynają się siostrzano‑miłosne perypetie i bynajmniej nie chodzi wyłącznie o wspomniane urodziny. Jeszcze przed główną akcją dochodzi między nią a Aratą do zastanawiającej sceny, zaś wyznanie pana Kaname popycha dziewczynę do powtórki i utwierdzenia się w swoich uczuciach, z którymi zresztą się nie kryje również przed siostrami. To nie tak jednak, że twórcy skupiają uwagę na niej, wręcz przeciwnie, pojawia się stosunkowo rzadko, robiąc miejsce dla innych dziewczyn. Osobiście nie przepadam za typem bojaźliwej bohaterki przepraszającej wszystkich za wszystko, ale z drugiej strony wyjście od właśnie takiej skrajności może w przyszłości zaowocować interesującą zmianą, co zresztą pod koniec sezonu zostało trochę zasugerowane.
W serii haremowej nie może też zabraknąć dziewczyny pogodnej, optymistycznie nastawionej do świata, a na pytanie „czy wszystko w porządku?” odpowiadającej z uśmiechem „jasne!”. Minami tryska energią, rozładowując ją chociażby na korcie tenisowym – a należy do uzdolnionych zawodniczek w swoim klubie celującym w mistrzostwo. Seria poświęca zawodom Minami spory wątek, w którym ważną rolę oczywiście odgrywa Arata (a także starsza koleżanka bohaterki – wspominam o niej, bo ogólnie postaci pobocznych za dużo nie uświadczymy) i właśnie braterskie wsparcie stanowi czynnik decydujący o zmieniających się uczuciach dziewczyny. Mamy też okazję zobaczyć, że za radosną fasadą kryje się nie taka silna jak próbuje to pokazać osoba – motyw mało oryginalny, ale skłamałabym, twierdząc, że się nie wzruszyłam przy pomeczowym spotkaniu Minami z Aratą. Ogólnie zresztą ten wątek prezentuje się najlepiej w serii – szczególnie dzięki odejściu od ciągłego analizowania problemu zakazanego romansu, na czym zyskuje także sama haremetka.
Nazwałam Kotono kluczową haremetką, od której wszystko się zaczyna, jednak wydaje się, że to Ouka przechodzi najdalszą drogę od siostry protagonisty do jego potencjalnej wybranki. Z Aratą łączy ją silniejsza więź, ponieważ dziewczyna uważa się za jego bliźniaczkę i dlatego przeżywa szczególny szok po odkryciu prawdy. Dla innych otwarta i ciesząca się popularnością, a przy tym uzdolniona zarówno w nauce, jak i w sporcie, wobec chłopaka zachowuje się zadziornie; zresztą, on nie pozostaje jej dłużny, stąd ich relacja trochę przypomina „stare dobre małżeństwo”. Kolejne rozważania i niepewność popychają ją do szukania odpowiedzi na nurtujące pytania w dość ekstremalny sposób, co stawia na nogi całą rodzinę, aczkolwiek nie będzie zaskoczeniem, że to Arata odgrywa główną rolę w „ratowaniu” dziewczyny. Nawet jednak po ustabilizowaniu uczuć Ouka dalej traktuje brata z przekorą i w sumie pomyślałam, że jeśli mangaka zdecyduje się tę dwójkę połączyć, ich małżeństwo z pewnością nie będzie należało do nudnych.
Seiha pełni rolę najmądrzejszej, najbardziej trzeźwo myślącej z sióstr, często dystansuje się od otoczenia i bywa nieprzenikniona również dla Araty. Do wszystkiego stara się podejść logicznie i z rozmysłem, więc nie inaczej sprawa się ma z rodzinnymi rewelacjami. Gdy coraz częściej pojawia się temat potencjalnego związku między siostrą a bratem, to ona decyduje się „sprawdzić” Aratę i cóż, robi to w dość bezpośredni sposób. To właśnie ona zostaje wykorzystana do omówienia problemów związanych z romansem, do których próbuje podejść niemal w naukowy sposób, co okazuje się niestety bardziej śmieszne (w złym tego słowa znaczeniu) niż przekonujące. Z Seihą jest też drugi problem, znaczy dokładnie nie z samą bohaterką, a faktem, że jest jej… mało. Chociaż twórcy starają się dać po równo czasu z Aratą każdej haremetce (oczywiście są odcinki poświęcone jednej czy drugiej), Seiha wygląda na najbardziej poszkodowaną i, nie licząc bodajże trzech kluczowych scen (w tym dwóch na samym początku serii), nie ma za dużo interakcji z protagonistą. Na ogół po prostu się przewija, od czasu do czasu się odezwie i już – na lepsze poznanie bohaterki i nawiązanie bliskiej relacji z Aratą trzeba czekać do potencjalnego drugiego sezonu, ewentualnie zajrzeć do mangi.
Na koniec omawiania dziewczyn została mi Banri, ale też najstarsza latorośl pana Shiunji zaskarbiła sobie najmniej mojej sympatii. Oczywiście nie przeszkadza mi, że jest równie atrakcyjna i popularna wśród płci męskiej co pozostałe siostry, powiedziałabym wręcz, że swoją dojrzałością przykuwa najwięcej spojrzeń. Problem polega na jej zachowaniu względem Araty, sprawiającym, że wydaje się bardziej komediowym elementem ecchi niż pełnoprawną bohaterką, którą dałoby się traktować poważnie. Mówiąc wprost – przyciskanie się okazałym biustem do ramienia lub pleców brata, (nie)dwuznaczne wypowiedzi… Abstrahując od tego, że mamy do czynienia ze zwykłym molestowaniem (w drugą stronę by nie było tak zabawnie, prawda?), takie niby żarciki zwyczajnie szybko przestają śmieszyć, o ile w ogóle kogokolwiek bawią. Boli to tym bardziej, że twórcy potrafią w zgrabniejszy sposób pokazywać pikantne sceny z dziewczynami. Ktoś się oburzy – Banri się czepiasz, a co z Seihą? Również niektóre jej działania pozostawiały wiele do życzenia, tyle że po pierwsze, Seiha miała jako takie wytłumaczenie swojego zachowania (nieważne, czy akceptowalne, czy nie), a po drugie, twórcy nie zrobili z niego powtarzalnego gagu. Zerknęłam sobie w mangę i widzę, że w dalszej części autor stara się zrobić z Banri bardziej wielowymiarową postać, na tę chwilę jednak w anime wypada ona mało przekonująco.
Słówko należy się też Shionowi, młodszemu synowi pana Kaname, aczkolwiek powiedzieć, że niewiele znaczy dla fabuły, to nic nie powiedzieć. Shion po prostu jest, przewija się gdzieś w tle, a najwięcej interakcji ma oczywiście z Aratą. Osobiście liczyłam, że skoro autor zdecydował się na dodanie drugiego chłopaka do rodziny Shiunji, zostanie on lepiej wykorzystany, zwłaszcza że pod względem osobowości również wypada interesująco i miło się na niego patrzy. Z drugiej strony twórca nie szuka wymówek i nie stara się na siłę pozbyć się Shiona z ekranu (a mógłby łatwo to zrobić, zważywszy, że ma on dziewczynę), aby zrobić więcej miejsca dla Araty i sióstr (nie ma także żadnych sugestii, że Shion mógłby zostać rywalem brata…). Shion uczestniczy w życiu rodzinnym, jest wsparciem dla rodzeństwa, brat i siostry także doceniają jego obecność. Mam nadzieję, że później otrzyma więcej czasu ekranowego (przy założeniu, że dostaniemy kontynuację) – twórcy mają tu spore pole do popisu.
Trochę pomarudziłam – wielu pewnie uzna, że na wyrost – teraz pora pochwalić anime, bo jest za co. Przede wszystkim jak najbardziej nadaje się do oglądania, co zważywszy na nieszczęsny temat, nie było takie oczywiste. Twórcy wiernie podeszli do pierwowzoru, jednocześnie pamiętając, że odtwórcza ekranizacja mangi pozwoliłaby co najwyżej na średnią produkcję, dlatego dopieścili ją ponadprzeciętną reżyserią i pięknym klimatem. Powiem więcej, są sceny czy nawet całe odcinki, jak odcinek siódmy poświęcony Minami, wręcz znakomite, które autentycznie chwytają za serce. Seria jest zresztą najlepsza wtedy właśnie, gdy odchodzi od głównego wątku i po prostu pokazuje relację Araty z siostrami – dlatego też, jeśli kogoś nie przekonały pierwsze odcinki, niech zaciśnie zęby (jak recenzentka) i ogląda dalej, bo może zostać miło zaskoczony.
Prawdopodobnie zrezygnowałabym z seansu już po kilku odcinkach, gdyby nie Arata, postać, po której w sumie najmniej się spodziewałam. Mam wrażenie – być może mylne – że protagoniści serii haremowych czy ogólnie romantycznych lub z wyraźnymi elementami romansu wypadają nijako, jako dodatek do znacznie ważniejszych pań, nierzadko kreowanych na sezonowe waifu. Niech sobie będzie jakikolwiek chłopak, na ogół o mało ciekawym wyglądzie, fanów przyciągnie się uroczymi, zadziornymi itp. dziewuszkami. Widać to już po materiałach promocyjnych, gdy np. na plakatach na pierwszym planie widnieją dziewczyny, a protagonista jest gdzieś z tyłu, ledwo widoczny, albo w ogóle nieobecny – proszę spojrzeć chociażby na wspomniane już Kanojo, Okarishimasu czy nie mniej popularne Go‑Toubun no Hanayome. Pod tym względem Shiunji‑ke no Kodomo‑tachi nie stanowi wyjątku i większość głównej grafiki promocyjnej zajmują haremetki, niemal zasłaniając Aratę (dziw, że i dla Shiona znalazło się miejsce…), toteż nie nastawiałam się na bardzo udaną kreację protagonisty. Tymczasem przeżyłam miłe zaskoczenie i z każdym kolejnym odcinkiem moja sympatia oraz szacunek do Araty rosły coraz bardziej. W przeciwieństwie do części sióstr, które dość szybko zaczynają pałać do niego uczuciem, Arata pozostaje – i pragnie pozostać – dla dziewczyn wspierającym i troskliwym bratem. Naprawdę bałam się, że już po kilku odcinkach chłopak zacznie reagować na własne siostry rumieńcami i wpadnie w pułapkę roztrząsań „czy byłbym w stanie z którąś…?”, ale na szczęście w jego przypadku autor bezmyślnie się nie spieszy. Nawet jeśli od czasu do czasu protagonista zastanawia się nad trudnymi kwestiami, końcowy wniosek jest ten sam, zawsze silny – Kotono, Minami, Ouka, Seiha i Banri to jego siostry, brak więzów krwi niczego nie zmienia. Pięknie prezentują się sceny pokazujące jego braterskie wsparcie, czy to z Minami podczas zawodów tenisowych, czy to z Ouką w czasie samotnej wyprawy – w sumie można wtedy zrozumieć, dlaczego serca sióstr zaczynają bić mocniej (nieważne, że przecież i przed rozpoczęciem fabuły mangi i anime był dla nich oparciem – powiedzmy, że prawda o pochodzeniu pozwoliła się pozbyć głównej przeszkody). Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że faza kochającego brata nie będzie trwać wiecznie i prędzej czy później Arata zacznie inaczej patrzeć na siostry, niemniej cieszy obecne prowadzenie tej postaci i liczę na jej dalszy stopniowy rozwój, bez gwałtownych przyspieszeń.
Pod względem wizualnym anime jest na dobrym poziomie – nie straszy krzywiznami ani niedoróbkami, kluczowe kadry i sceny są dopieszczone jak należy, oko cieszy nasycona kolorystyka. Zdecydowanie najlepiej jednak wypadają projekty postaci. Wspomniałam o nijakości męskich protagonistów w tego typu seriach – Arata wygląda całkiem nieźle, znaczy na tyle charakterystycznie, że gdyby go wyjąć z tego anime i wstawić do innej serii, dałoby się go spokojnie rozpoznać. O twarze dziewczyn zadbano jeszcze bardziej, każda jest różna i bynajmniej nie ze względu na kolory włosów. Duża pochwała należy się twórcom za ich zmieniające się stroje (zresztą chłopcy też nie chodzą ciągle w tym samym), przy czym każda z pań ma swój indywidualny styl. I tak Minami oglądamy głównie w swobodnym i sportowym wydaniu, z kolei Banri lubi podkreślać figurę obcisłymi spódniczkami i bluzkami. Seria powinna też się spodobać amatorom ecchi – najazdów kamery na kobiece wdzięki nie brakuje, przy czym nie wydają się zbyt wulgarne ani nieapetyczne. O tym, że muzyka w tle była niezbyt zapamiętywalna, niech świadczy fakt, że o mały włos bym zapomniała omówić ją w recenzji. Jedynie opening, Honey Lemon żeńskiego duetu NACHERRY, jest w miarę chwytliwy. Ending natomiast śpiewają seiyuu haremetek i o ile w serii ich praca głosowa mi nie przeszkadzała, tak jedno odsłuchanie piosenki wystarczyło mi, żeby więcej do niej nie wracać. No cóż, nic nie poradzę, że nie znoszę takich słodziutkich głosików…
Aratę odgrywa bardzo dobrze znany w branży Yuuichirou Umehara i szczerze mówiąc, dość długo, bo niemal do połowy seansu, niezbyt pasował mi do roli. Mówiąc dokładniej, co pewnie zabrzmi absurdalnie, nie pasował mi na protagonistę haremu. Chyba bardziej widzę go z jego zmysłowym głosem jako jednego z potencjalnych wybranków protagonistki w serii shoujo… Na szczęście po pewnym czasie mnie do siebie przekonał, ba, pomyślałam, że swoim łagodnym brzmieniem idealnie oddaje braterską troskę o siostry. Wśród bohaterek usłyszymy zarówno bardzo znane nazwiska (Rie Takahashi jako Ouka, Kana Ichinose jako Kotono, Chika Anzai w roli Banri), jak i te mniej znane, choć i te panie mogą pochwalić się już całkiem sporym portfolio (Marika Kouno w roli Seihy, Hana Hishikawa jako Minami). Wszystkie aktorki bez zarzutu poradziły sobie ze swoim zadaniem i szczerze mówiąc, trudno mi którąkolwiek wyróżnić. Cieszę się natomiast, że żadnej nie kazano mówić piskliwym dziecięcym głosikiem (zresztą, także pod względem wyglądu żadna nie jest kreowana na urocze dzieciątko), inaczej uciekłabym od anime w trybie natychmiastowym. Dodajmy, że Shiona podkłada Chiaki Kobayashi i do niego oczywiście też nie mam zastrzeżeń (nigdy nie mam).
Shiunji‑ke no Kodomo‑tachi to przykład serii, którą mimo niewątpliwych zalet trudno mi w pełni polecić, opiera się bowiem na kontrowersyjnym, wręcz niesmacznym pomyśle wyjściowym. Tłumaczenie, by się tym nie przejmować, by przymknąć na to oko, bo przecież koniec końców anime wypada bardzo dobrze, na nic się zdaje – ciągle gdzieś z tyłu głowy siedzi przekonanie, że gdyby twórca zdecydował się na mniej dyskusyjne zawiązanie akcji, seans byłby znacznie przyjemniejszy. Oczywiście zagorzali fani haremów łykną bezkrytycznie wszystko, ale oni są tu najmniej ważni – pytanie, czy „zwykli” miłośnicy anime będą w stanie cieszyć się tytułem. Jak często bywa – to zależy od nastawienia i poziomu tolerancji na spaczone idee. Jeśli już z góry odrzuca was zawiązanie akcji, nie ma co się zmuszać, bo choć seria ostatecznie nie okazała się nadmiernie niesmaczna, nie potrafiła mimo wszystko podejść zgrabnie to tematu. Z drugiej strony, jeśli wam siostrzany harem nie przeszkadza lub umiecie przejść nad nim do porządku dziennego, warto dać anime szansę, bo – odwracając sytuację – choć koniec końców nie udało się stworzyć wartościowego, nienastawionego jedynie na kontrowersje dzieła, nie wyszło też aż tak bardzo odpychająco, jak można się było spodziewać. Seria ma świetnego protagonistę, dziewczyny również od biedy da się polubić (a z pewnością, biorąc pod uwagę ich różnorodność, każdy znajdzie swoją ulubioną), ogólne wykonanie także stoi na porządnym, momentami wręcz bardzo wysokim poziomie. Poza tym czuć w anime włożone serce twórców, co dla mnie stanowi kluczowy powód, dla którego mimo wymienionych bolączek wystawiłam ocenę ciut wyższą niż średnia. Innymi słowy – polecam czy nie? Powiedzmy, że umiarkowanie zachęcam. Ja nie żałuję czasu spędzonego przed ekranem i z ochotą zasiądę do kontynuacji, bo choć na tę chwilę brakuje materiału źródłowego na pełen sezon, nie wątpię, że kiedyś się jej doczekamy.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Doga Kobo |
Autor: | Reiji Miyajima |
Projekt: | Chiaki Nakajima, Megumi Matsumoto, Miki Mutou, Natsuko Fujiwara, Shino Kuzuhara |
Reżyser: | Ryouki Kamitsubo |
Scenariusz: | Noboru Kimura |
Muzyka: | Akki, Shouta Horie |