Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Spriggan

Spriggan
Nośnik: DVD
Wydawca: IDG (www)
Data wydania: 03.04.2009
Czas trwania: 91 min
Ścieżka dźwiękowa: japoński
Napisy: polski
Lektor: polski
Licencja na wypożyczenie: brak
Okładka
Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Opis

Nie sposób zliczyć, ileż to razy fani anime załamywali i pewnie jeszcze będą załamywać ręce na wieść o amerykańskich wersjach ich ulubionych serii. Przyjęło się w naszym światku uważać, że to Japończycy kręcą Dzieła przez duże D, a „ci komercyjni Amerykanie” są źli, nic nie potrafią i jedynie bezczeszczą to, co najlepsze. Problem polega na tym, że są gatunki filmowe, w których Japończycy długo jeszcze nie dogonią swoich kolegów po fachu zza wielkiej wody. Dowodem choćby filmy przygodowe – widział ktoś z was dobry, animowany odpowiednik Indiany Jonesa? Nie? Nic dziwnego. Choć opisywany tu Spriggan reklamowany jest właśnie tak, to nie czarujmy się, porównanie jest baaaardzo naciągane.

Jak zwykle w takich filmach bywa, wszystko zaczyna się od tego, że ktoś gdzieś odkrywa coś, czego nie powinien był odkrywać. Jakaś figurka, księga, mapa, skrzynia itd. Tutaj twórcy zaczynają podobnie – ludzkość odkrywa tablicę informującą o tym, że niegdyś na Ziemi żyła cywilizacja, która sprowadziła na siebie zagładę. Owa cywilizacja była tak miła, że pozostawiła nie tylko informacje na ten temat, ale i sporo porozrzucanych po świecie artefaktów, posiadających potężne, nierzadko destrukcyjne moce. Aby strzec owych artefaktów przed wpadnięciem w niepowołane ręce, zostaje powołana organizacja Arcam. Poza znacznymi środkami finansowymi, bazą technologiczną, prywatną armią, Arcam dysponuje grupą wyszkolonych agentów o zdolnościach znacznie wykraczających ponad ludzkie. Nazywa się ich „sprigganami”. Najmłodszym, ale też uchodzącym za najlepszego w tym fachu, jest szesnastoletni Yu, w gorącej wodzie kąpany chłopak o zagadkowej przeszłości.

Pewnego dnia pracownicy Arcam odkrywają sanctus sanctorum wszystkich poszukiwaczy skarbów – Arkę Noego. Szybko jednak okazuje się, że skarb ów jest dla organizacji przekleństwem, gdyż jej instalacje wokół Arki stają się celem nieustannych ataków. Sam Yu z kolei musi ratować się przed kolejnymi zamachami na swoje życie. Ktoś, kto wydaje się go znać, najwyraźniej upatrzył sobie naszego spriggana na ofiarę. Niewiadomo dokładnie czemu, Yu wyrusza do Turcji, gdzie na górze Ararat trwają prace badawcze związane z Arką. Jego prześladowcy jednak nie mają zamiaru ułatwiać mu tej podróży, a u celu czeka nań zdecydowanie więcej kłopotów niż się spodziewał. Arka, jak to zwykle bywa, nie jest tym, czym wszyscy się spodziewali, na jej sekrety czyhają natomiast wybitnie antypatyczne typy. Trójka zmodyfikowanych technologicznie ludzi, będących efektami zbrodniczych eksperymentów, wysłana przez rząd USA, ma za zadanie przejąć tajemnice Arki i przekazać je swoim mocodawcom, aby ci mogli (uwaga, niespodzianka!) rządzić światem.

„Stuprocentowe kino akcji – połączenie IndianyJonesa, Jamesa Bonda i Akiry” – krzyczy napis z okładki polskiego wydania Spriggana. Tak, tu mi czołg jedzie. Reklama ta może i nieźle obrazuje ambicje twórców filmu, ale od chęci do realizacji droga daleka. Spriggan czerpie z każdego z ww. filmów, czerpie jednak mocno nieudolnie. Można powiedzieć, ze wzięto tu elementy z tych trzech klasycznych produkcji i wymieszano je ze sobą, nie zastanawiając się zbytnio, czy będą do siebie pasować. Niestety okazało się, że pasować nie będą, ale to twórcom nie wydawało się przeszkadzać. W rezultacie wyszło, co wyszło – nadęty oraz „guemboki” film z niezłą grafiką i muzyką.

Nie odważę się stwierdzić, że żaden z twórców Spriggana nie widział nigdy żadnego Jamesa Bonda ani Indiany Jonesa – trudno by mi było w to uwierzyć. Mogę natomiast z całą pewnością stwierdzić, że panowie ci nie zauważyli (albo zapomnieli), że każdy z tych filmów, poza efektowną fabułą, świetnymi widokami i dynamiczną akcją, miał jeszcze jeden element – humor. Bondowskie bon moty („Czysty magnetyzm, kochanie” – mówił Bond, rozpinając suwak w sukience kobiety przy pomocy zegarka z magnesem) weszły już na stałe do kultury masowej, podobnie jak klasyczne motywy z Indiany… (pamiętacie kapitalną scenę, kiedy na widok mistrzowsko wymachującego mieczem przeciwnika Jones po prostu wyciąga rewolwer i kładzie wroga jedną kulą?). Próżno szukać w tym filmie takich scen lub powiedzonek i to nawet nie dlatego, że bohaterem jest nastoletni mięśniak dopakowany niczym Son Goku – po prostu panowie Japończycy uznali, że nie wystarczy, aby film był efektowny – potrzebna jest jeszcze głębia.

I tu na scenę wchodzi ów nieszczęsny (z całymi szacunkiem dla świetnej mangi Katsuhiro Otomo) Akira. Głównym przeciwnikiem bohaterów jest mający ciało dziecka (ale już nie do końca dziecięcą twarz) wysłannik rządu USA. Jest ofiarą eksperymentów nad możliwościami ludzkiego umysłu, potrafi siła woli tworzyć wokół siebie i innych pole ochronne, ciskać wrogami na odległość, ma tylko jeden problem – co jakiś czas musi przyjmować lekarstwo. Z czym wam się to kojarzy? Pan Otomo pełnił w tym filmie trudną do zdefiniowania rolę „konsultanta”, ale postać pułkownika MacDougala zakrawa na coś w rodzaju autoplagiatu. Na dodatek głównemu bohaterowi dorzucono krwawą i mroczną przeszłość z dramatem jak stąd na Syberię. Wszystko podlano prymitywnym antyamerykanizmem, przy czym Amerykanom zarzucono rzeczy niepokojąco podobne do tych, które wyprawiali Japończycy w czasie drugiej wojny światowej (sprawdźcie sobie na Wikipedii hasło „Oddział 731”).

Technicznie Spriggan to robota fachowców. Ujęcia, krajobrazy, animacje – wszystko to ogląda się niezwykle przyjemnie. Widoki Stambułu i sceny pościgu w tym mieście to faktycznie godna Jamesa Bonda wycieczka krajoznawcza, zaś finałowe animacje zachwycają przepychem i wyczuciem stylu. Zwracają uwagę charakterystyczne projekty postaci – nieprzypadkowo, wszak robił je człowiek od Perfect Blue, Papriki i Paranoia Agent. Pod tym kątem nie mam filmowi absolutnie nic do zarzucenia. Podobnie rzecz ma się z muzyką, Kuniaki Haishima, odpowiedzialny m.in. za ścieżki dźwiękowe do Monster czy Macross Zero, stworzył bardzo sugestywną oprawę muzyczną, z powodzeniem łączącą elementy etniczne z dramatycznymi partiami orkiestrowymi. Gdybym oceniał film wyłącznie przez pryzmat techniki wykonania, Spriggan dostałby bardzo wysokie noty. Podobnie polskie wydanie – jeśli napiszę, że odpowiada za nie IDG, to wielu powinno wystarczyć. Jest oszczędnie, ale porządnie. Pudełko zawiera tylko płytę, zaś po jej włączeniu i dwóch krótkich reklamach wchodzimy do czytelnego menu. Do wyboru mamy napisy (w DD 5.1 i DTS), polskiego lektora oraz oryginalną wersję dźwiękową. Oprócz nich dodano jeszcze dostęp do poszczególnych scen. Dodatków sensu stricte brak. Tłumaczenie, za które odpowiada Seweryn Pazdej, nie zaskoczy widza żadną nieprzyjemną niespodzianką.

Jednak, jako że piszę recenzję, to film wspomnianych wcześniej wysokich not na pewno nie dostanie. Brak tu umiaru, wyczucia granicy, za którą jest już groteska. Bond otrzymywał od swoich przełożonych gadżety typu wiązka lasera w zapalniczce, magnes w zegarku itd, dzięki którym mógł czasem okpić wroga. Co dostaje Yu? Pancerz podnoszący trzydziestokrotnie siłę fizyczną i odporność na kule. Żegnaj finezjo, witaj mordobicie. Nasz bohater, który już bez tego pancerza potrafi łamać gołymi rękami miecze, biegać i robić salta pod ogniem karabinów maszynowych, po założeniu nowego wdzianka zmienia się w coś w rodzaju supersaiyana, przy czym podczas każdej walki musi obowiązkowo napiąć mięśnie. A jego przeciwnicy? Poza wspomnianym wyżej uciekinierem z planu Akiry, mamy jeszcze zakutego w stal olbrzyma z maszynówką, żywcem wyjętego z gier typu Wolfenstein, oraz szczurowatego kurdupla uzbrojonego w linki à la Walter z Hellsinga. Takich starć nie wygrywa ten, kto ma lepszy pomysł, ale ten, kto ma większe działo.

Zmęczył mnie ten film. Ma on kilka niezłych scen, wśród nielicznych postaci zdarzają się nawet takie, które da się lubić (vide drugi ze sprigganów, Jean Jacques Mondo), ale całościowo rozczarowuje. Jeden z moich znajomych, weteran mangowy, spytany o ten film, zapytał mnie o zakończenie, bo jak przyznał z rozbrajającą szczerością, podczas oglądania Spriggana zwyczajnie usnął. Mnie udało się obejrzeć w całości, bez wkładania zapałek pod powieki, ale do zachwytu i tak mi daleko. Jeśli lubicie efektowne kino akcji i nie wymagacie od filmów zbyt wiele, możecie po to filmidło sięgnąć. To, mimo wszystko, solidna rzemieślnicza robota, a polskie wydanie, za które odpowiada IDG, trzyma wysoki poziom i zachęca do kupna nader atrakcyjną ceną. Ale jeśli chodzi o dobry film przygodowy, lepiej wybrać którą z przygód archeologa­‑awanturnika lub agenta 007.

Grisznak, 16 marca 2010
Recenzja anime

Wydane w Polsce

Nr Tytuł Wydawca Rok
1 Spriggan IDG 2009