Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

1/10
postaci: 1/10 grafika: 7/10
fabuła: 1/10 muzyka: 2/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

4/10
Głosów: 23
Średnia: 3,91
σ=2,06

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Genocyber

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 1994
Czas trwania: 5 (45 min, 23 min, 25 min, 27 min, 30 min)
Tytuły alternatywne:
  • ジェノサイバー
Tytuły powiązane:
Postaci: Androidy/cyborgi; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Azja; Czas: Przyszłość (postapokaliptyczna), Współczesność; Inne: Supermoce
zrzutka

Pseudonaukowy bełkot polany wyjątkowo ostrym sosem z krwi i wnętrzności. Smacznego…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Pewnego dnia możni tego świata postanowili zlikwidować armie poszczególnych państw i stworzyć jedno międzynarodowe wojsko. Po co? Niestety tego nie wiemy. Decyzja ta jednak nie wszystkim się spodobała, zaczęto więc tworzyć prywatne oddziały. Jedną z silniejszych frakcji na „rynku” jest niejaka grupa Kuryu, której badacze stworzyli niezwykłą broń. Coś, co nigdy nie powinno było powstać – Genocyber – przyszły koszmar ludzkości. Pojawia się jednak pewien problem: z instytutu ucieka czternastoletnia Elaine. Jaką tajemnicę kryje dziewczynka i jakie skutki będzie miało jej spotkanie z pewnym chłopcem?

Powyższy opis stanowi jedynie wstęp do czegoś dużo większego. Wydaje mi się, że twórcy planowali dzieło niezwykłe, wręcz epickie. Niestety, rozmach im się za bardzo nie udał i wyszło coś takiego. Produkcja ta posiada wady wrodzone w postaci niezbyt oryginalnego, ale jednak znośnego materiału źródłowego – jednotomowej mangi. Anime czerpie z oryginału stosunkowo niewiele, postanowiono bowiem stworzyć własną wersję, która… cóż. Twórcy mieli wielkie plany, lecz długość planowanej OAV, jak widać, nie wystarczyła, aby przedstawić interesującą i spójną wizję. Całość można podzielić na trzy epizody, połączone motywem tytułowego Genocybera. Poszczególne historie rozgrywają się w różnym miejscu i czasie, główni bohaterowie też się zmieniają. Brzmi ciekawie? Czemu nie, ale… Przede wszystkim zabrakło czasu na przybliżenie jakichkolwiek konkretów dotyczących choćby samego cyborga­‑mutanta. Mam tu na myśli prawdziwe konkrety, gdyż informacje przekazane widzowi budują jedynie obraz nieumiejętności kreatywnego myślenia twórców. Pojawia się bowiem motyw eksperymentów na niewinnych istotkach i żądza władzy nad światem, jedno i drugie jednak zawieszone w oparach absurdu. Teoretycznie z całości można wyłowić łańcuch przyczynowo­‑skutkowy, jednakże jakość przedstawionej historii jest, delikatnie mówiąc, słaba. Chciano złapać zbyt wiele srok za ogon, przez co w Genocyber upchnięto mnóstwo wysłużonych i nie trzymających się kupy pomysłów. Nie skupiono się na jednym miejscu, tylko starano się pokazać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Zaowocowało to dziurami w scenariuszu wielkości Pacyfiku, których niczym nie można było załatać. Znając schematy, bez problemu zgadnie się, o co twórcom chodziło, ale wyjaśnienia się niestety nie doczeka. Coś się na ekranie dzieje, i owszem, tylko dlaczego brak w tym logiki? Wraz z każdym kolejnym odcinkiem zastanawiałam się, po co właściwie coś takiego nakręcono. Ani to interesujące, ani odkrywcze. Wizja świata przedstawionego była już tyle razy wałkowana, że kolejne postapokaliptyczne miasto­‑moloch nie robi na mnie specjalnego wrażenia, a jego skorumpowane władze i pseudochrześcijańskie bujdy również nieszczególnie mnie zachwyciły. W całość wciśnięto historie poszczególnych bohaterów, które oryginalnością nie grzeszą, a przy tym podane w taki sposób są nie tylko nudne, ale przede wszystkim głupie. Starano się na siłę wywołać w widzu współczucie oraz inne emocje towarzyszące dramatom poszczególnych postaci. W aspekt naukowy trzeba wierzyć na słowo, gdyż brak jakiegokolwiek wyjaśnienia na temat tego, co wyczyniali „naukowcy” w tej serii. Całokształt prezentuje się jako ogólna wizja czegoś, brak jednak szczegółowego planu wydarzeń i punktu zaczepienia. Jest to kolejny przykład źle wymieszanych składników. Trudno w tym przypadku mówić o jakiejkolwiek fabule, gdyż ciąg zdarzeń, mimo obecności Genocybera, nie istnieje. To takie trzy wysepki na oceanie bez mostu, który mógłby je wszystkie połączyć.

Prawdopodobnie swego rodzaju pomost miała stanowić główna bohaterka (niespodzianka! Genocyber ma również ludzką postać), która niestety już na wstępie raczej zawiedzie oczekiwania widzów. Okrutna natura w postaci scenarzysty sprawiła, iż mimo sprawności fizycznej Elaine posiada umysł dzikiego zwierzątka, które tylko z wyglądu przypomina człowieka. Z jednej strony to dobre posunięcie, gdyż zaoszczędza długich monologów wewnętrznych i refleksji nad własnym losem. Z drugiej jednak widz traci punkt zaczepienia, który nie raz okazuje się elementem ratującym serię. W przypadku tej bohaterki nie ma co liczyć na inteligencję czy jakikolwiek charakter. Pozbawienie Elaine ludzkich cech ułatwia twórcom zadanie i odsuwa od nich zarzut, jakoby starali się podporządkować osobowość dziewczynki scenariuszowi. Nie ma po prostu czego podporządkowywać, ponieważ mamy do czynienia ze zwierzątkiem w ludzkiej skórze, przy którym Tarzan to prawdziwy dżentelmen. Opisanie pozostałych również jest wyjątkowo trudne, gdyż jest to podobny przypadek, jak Brain Powered. Tworząc „charaktery”, z braku pomysłu twórcy prawdopodobnie zagrali w coś na podobieństwo totolotka i dla każdej z postaci wylosowali przypadkowe zachowania, zupełnie przypadkowo pasujące do aktualnych wydarzeń. To nawet nie są schematyczni bohaterowie, po których wiadomo, czego się spodziewać. Zaprogramowano wszystkich perfekcyjnie, pozbawiając ich tym samym choćby szczątkowej osobowości. W tym przypadku naprawdę nie można wymagać naturalności i wiarygodności, a pozostaje jedynie modlić się o spójność charakteru. Wspomniałam już o dramatach? Oczywiście postaci obarczone są traumatycznymi przeżyciami, które jednak nie mają na co wpływać (przecież osobowości brak). Relacje między poszczególnymi postaciami są widzowi łopatologicznie tłumaczone, gdyż twórcy uznali, że nie będą w stanie ich przedstawić w sposób niewerbalny. Kiedy już bohaterowie ze sobą rozmawiają, można usłyszeć najbardziej wymuszone i kiczowate kwestie, których powstydziłyby się nawet opery mydlane.

Przejdźmy jednak do rzeczy, którą twórcy chcieli chyba uczynić najistotniejszym elementem tego anime, i która sprawia, że Genocyber przetrwają jedynie widzowie o mocnych żołądkach i nerwach. Pamiętacie Gantz i Elfen Lied? A może jeszcze Kurozukę? Punkt wspólny? Krew, wnętrzności i jeszcze raz krew, słowem – prawdziwa orgia. Czy te tytuły są naprawdę aż tak brutalne? Owszem, jednak do Genocyber sporo im jeszcze brakuje. W Gantz mogliśmy zapoznać się z flaczkami, chociażby w momencie przenoszenia delikwentów przez kulę i zabijania Obcych, w Elfen Lied podziwialiśmy latające po ekranie balerony, a podczas seansu Kurozuki tonęło się w morzu krwi. A co powiecie na swoistą hybrydę tych trzech tytułów? Anime to pokazało mi bowiem, że przemoc może nie tylko wzbogacać treść, ale stanowić główny element scenariusza. Miłośnicy filmów gore naprawdę będą zachwyceni. Tłumy ludzi pokazano w Genocyber tylko po to, aby po paru sekundach myśliwiec rozwalił im głowę albo nieokiełznana bestia oderwała głowę wraz z całym kręgosłupem. Jest w czym wybierać. Metod zabijania jest mnóstwo, są one bardzo pomysłowe i wyszukane. Niekoniecznie można tu liczyć na realizm, ale efektowność jest najważniejsza, prawda? Jelita, mózgi, rączki, nóżki no i krew oczywiście – wszystko w ilościach hurtowych i bez jakiejkolwiek cenzury. Chciano stworzyć manifest naturalistyczny? Zrobiono znacznie więcej!

Abstrahując od nadmiaru krwi i wnętrzności, grafika jest niewątpliwie najmocniejszym punktem tej serii. Bez problemu może konkurować z tytułami o wiele młodszymi, a część z nich przegrywa już w przedbiegach. Wiek Genocyber automatycznie wyklucza użycie efektów komputerowych, co dodatkowo podwyższa moją ocenę. Projekty postaci prezentują się dobrze, nie są przesadnie udziwnione, zachowano anatomiczne proporcje. Słowem, bohaterowie wyglądają jak ludzie. Ich twarze potrafią wyrażać emocje, choć często kłapią ustami zupełnie, jakby nie mówili. Animacja jest całkiem płynna, brak tu scen batalistycznych, jednak przeróżne wybuchy wyglądają dobrze, a bohaterowie poruszają się w miarę normalnie. Narzekać natomiast można na niektóre tła, zwłaszcza tłum ludzi, którzy stanowią niewyraźne plamy. Przy tworzeniu pustyń, miast i statków zadbano o detale i postarano się, aby wyglądały w miarę wiarygodnie. Warto jednak wspomnieć o obecności różnego rodzaju potworów, mutantów oraz cyborgów, które nie tylko nie grzeszą urodą, ale również oryginalnością. Można powiedzieć, iż wyglądają wręcz groteskowo. Przykładem może być tutaj cyborg, któremu doprawiono (z pozoru) puchate macki. Jako że mamy do czynienia z cyberpunkiem, poziom komputeryzacji i powszechność wszelkiego rodzaju cybernetycznych dodatków uczyniła z niektórych maszyny transformujące się w… ciekawy sposób. Użyte kolory nie są rażące, dominują odcienie szarości, całość jest stonowana i dobrze wpasowuje się w klimat(?) serii.

Muzycznie Genocyber prezentuje poziom stosunkowo niski, zważywszy na fakt, iż za muzykę odpowiadały dwie osoby. Podczas przeróżnych scen tło wypełnia elektroniczne brzdąkanie bez jakiegokolwiek wyrazu. Niewątpliwie cyberpunk kojarzy się z szeroko pojętą techniką oraz wszystkim, co związane z elektroniką, jednakże nie ukrywam, iż ocena ścieżki dźwiękowej byłaby wyższa, gdyby dodać chociaż kilka utworów instrumentalnych. Może wzbogaciłyby choć odrobinę tło wydarzeń. Towarzyszące napisom końcowym piosenki to charakterystyczne dla początku lat dziewięćdziesiątych kawałki j­‑popowe, niewyróżniające się niczym szczególnym. Niemiłą niespodzianką okazał się również fakt, iż całość zawierała wyłącznie angielski dubbing, co zmusiło mnie do wyraźnie niedopasowanych głosów, których właściciele niekoniecznie nadają się do takiej pracy. Jako ciekawostkę można dodać, że istnieje japońskojęzyczna ścieżka, jednak najpierw Genocyber został wydany w Stanach Zjednoczonych, co automatycznie „wysunęło” amerykańskich aktorów głosowych na pierwszy plan.

Właściwie wystarczyłoby napisać, iż Genocyber nie nadaje się do oglądania w jakichkolwiek warunkach, w jakimkolwiek towarzystwie. Brak przemyślanej fabuły, drewniane dialogi i bohaterowie pozbawieni charakteru to ogólne zarzuty, które można skierować pod adresem wielu serii. Dziury logiczne są nie do przeskoczenia, bezsensowne wymiany zdań i zdecydowany nadmiar organów wewnętrznych raczej nie pomagają w tej sytuacji, którą od biedy mogłaby ratować grafika, ale ta jest jedynie dobra i w żaden sposób nie olśniewa. Nawet nie ma na co popatrzeć, gdy na scenę wkraczają potwory, bo wtedy zaczyna się całkiem nieuzasadniona rzeźnia. W swoim gatunku to anime tonie w odmętach chłamu i wraz z upływającym czasem nie ma raczej nadziei na wyrwanie się z rynsztoku. Zdecydowanie nie polecam, choć zdaję sobie sprawę, że takie recenzje stanowią lepszą zachętę do obejrzenia omawianej produkcji niż postawiony jej z rozpędu ołtarzyk.

Enevi, 6 lipca 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: ARTMIC Studios, Bandai Visual
Autor: Tony Takezaki
Projekt: Atsushi Yamagata, Tony Takezaki
Reżyser: Kouichi Oohata
Scenariusz: Kouichi Oohata, Noboru Aikawa
Muzyka: Hiroaki Kagoshima, Takehito Nakazawa