Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 5/10
fabuła: 4/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,00

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 119
Średnia: 6,4
σ=1,96

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Kysz)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tayutama -Kiss on my Deity-

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • タユタマ -Kiss on my Deity-
Gatunki: Komedia, Romans
zrzutka

Przeciętny romans w jeszcze bardziej przeciętnej oprawie, który jednak całkiem nieźle się ogląda.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Ai-chan

Recenzja / Opis

Co przychodzi wam na myśl, kiedy słyszycie o anime na podstawie gry eroge? Bogata i wciągająca fabuła? Zapadające w pamięć kreacje bohaterów? Klimat? Efektowność? Oryginalność? Zapewne nic z tych rzeczy. A mimo wszystko i tak sięgacie po kolejne tytuły. Po co? Obstawiam, że chodzi wam o czystą rozrywkę – nie oczekujecie cudów, ale chcecie mieć przyjemny seans, napatrzeć się na ładne bohaterki, wzruszyć, pośmiać, a w niektórych przypadkach popodziwiać jakieś walki. Mniej więcej to może wam zagwarantować ta seria, choć… nie do końca.

Tayutama -Kiss on my Deity- rozpoczyna się z przytupem… może nawet aż nazbyt wielkim. Na terenie szkoły, do której uczęszcza główny bohater, odkryte zostają tajemnicze pieczęcie, wokół których kręcą się duchowe byty, nazywane tayutai (będące mniej więcej tym samym, co popularne youkai). Yuuri Mito, jako przyszły spadkobierca pobliskiej świątyni szintoistycznej, postanawia przeprowadzić egzorcyzmy i zapieczętować złe moce. W trakcie rytuału pojawia się potężna tayutai o imieniu Kikuramikami no Hime i informuje bohatera, iż w tym oto miejscu jego przodek wraz z nią zapieczętowali trzy groźne istoty. Pod żadnym pozorem nie można doprowadzić do ich uwolnienia, więc (jakżeby inaczej) kończy się na tym, że przez przypadek pieczęć zostaje złamana, a demony wydostają się na zewnątrz. Na szczęście pojawia się też reinkarnacja bogini Kikurami w postaci małej dziewczynki o zwierzęcych uszkach i ogonie, dzierżącej w ręce wielki młot. Raz dwa rozprawia się ona z pomniejszymi tayutai, nie daje sobie jednak rady z silniejszymi wrogami, obrywa od nich solidnie, a w efekcie traci przytomność. Po przebudzeniu deklaruje wielką miłość do Yuuriego i tytułuje się jego żoną. A jako że mała dziewczynka nie może poślubić starszego od niej chłopaka, po nocy przybiera formę nastoletniej piękności, wciąż uparcie szczebioczącej o małżeństwie. Mało tego – stwierdza, że skoro przez tyle lat świat bardzo się zmienił, musi uzupełnić wyraźne braki w wiedzy, a to umożliwi jej tylko uczęszczanie do szkoły. Naszych bohaterów czeka więc kilka problemów związanych z aklimatyzacją ich nowej przyjaciółki, a dobrze by było jednocześnie doprowadzić do pokoju pomiędzy tayutai i ludźmi. No i nie zapominajmy, że trzeba też unieszkodliwić pewne trzy złe duchy.

Mógł wyjść z tego niezły romans z kapką akcji, luźno oparty na japońskim folklorze, zawiodła jednak realizacja. Tak wielkiego chaosu fabularnego dawno nie widziałam. Historia jest przecież prosta, a mimo to strasznie trudno ją śledzić. Przez pierwsze trzy odcinki zostajemy przytłoczeni mnóstwem informacji niezbędnych do ogarnięcia tego, co dzieje się na ekranie, podanych na szybko, w sposób w ogóle nie uporządkowany, aby tylko przejść dalej. Później tempo na jakiś czas siada, by pod koniec znowu przyspieszyć, co prowadzi do mało satysfakcjonującego zakończenia z mnóstwem niedopowiedzeń. Bardziej interesujące wątki, na czele z opowieścią z wcześniejszego wcielenia bohatera, zostają po prostu pominięte (a byłaby to zapewne najbardziej emocjonująca część tej historii).

Nawet jeśli zmarnowano potencjał na coś lepszego, szczęśliwie nie skończyło się na totalnej tragedii. W ostateczności dostaliśmy szkolne życie, magiczne walki i trójkąt romantyczny. Tym razem postanowiono zrezygnować z haremu i pozostałe dziewczyny w obsadzie nie były zainteresowane osobą głównego bohatera, a przynajmniej nie w sensie romantycznym. Wydatnie ograniczono też fanserwis. Co prawda kilka odważniejszych scen się znajdzie, a jeden odcinek poświęcono bieliźnie, ale serii zdecydowanie nie można zaklasyfikować jako ecchi, wdzięki bohaterek zresztą nie były tu (teoretycznie) najważniejsze. Przy okazji postarano się co prawda o ich odpowiednie wyeksponowanie, bo w końcu szkoda by było zmarnować taki potencjał, jakim są słodziutkie dziewczęta, ale był to nieszkodliwy, a przede wszystkim niewinny, rodzaj ekspozycji.

Przyjrzyjmy się zatem, jakim zestawem bohaterek nas uraczono. Wspomniana już reinkarnacja Kikuramikami, obdarowana imieniem Mashiro, to miła i uczynna dziewczyna, której nie odmówiono bardziej zadziornego charakteru. Do klasycznych ciepłych kluch na szczęście jej daleko – nie jest uległą ciapą, która wiernie podąża za swoim pan… znaczy wybrankiem, a kiedy sytuacja tego od niej wymaga, potrafi być podstępna. Następna w kolejce jest Ameri, czyli przyjaciółka z dzieciństwa protagonisty i ta trzecia do trójkąta (czy tylko ja mam wrażenie, że te dwie rzeczy coś zbyt często się łączą?). Ona dla odmiany stanowi typ energicznej, wiecznie zazdrosnej tsundere i na późniejszym etapie historii wprowadza najwięcej niepotrzebnego dramatu. Jak już zostało wspomniane wyżej, reszta damskiej obsady nie wzdycha do bohatera, dzięki czemu coś sobą prezentuje. Mamy więc Mifuyu – dobrze wychowaną, ale lekko oziębłą pannę z dobrego domu, zachowującą się najbardziej dojrzale w tej grupie. Towarzyszy jej często Nue, czyli inteligentna, acz nieco dziecinna osóbka o skłonnościach narcystycznych, obdarzona ironicznym poczuciem humoru i wyglądem lolitki. Ekipę uzupełnia Yumina – cichutka i płaczliwa przybrana siostra Yuuriego, wyjątkowo pozbawiona „kompleksu braciszka”, ale dla równowagi pełniąca rolę kuli u nogi.

Jak widać i tym razem postawiono na sprawdzone schematy w myśl zasady „do wyboru, do koloru” (tak, chodzi też o kolor włosów). Jeśli ktoś nastawiał się na coś innego, powinien przemyśleć, czy faktycznie sięga po dobre anime, gdyż to nie jest rodzaj serii, w której znalazłoby się miejsce na skomplikowane typy osobowości. Wbrew pozorom nie stanowi to jeszcze wady, bo o ile schemat zostaje zgrabnie wkomponowany w całość, nie jest przerysowany i nie irytuje, to seans wciąż może nam sprawiać przyjemność. Gdyby tutaj dopracowano scenariusz i postaciom dostało się więcej czasu antenowego na wykazanie się, z takimi szablonami, jakie nam zaproponowano, dałoby się osiągnąć przyzwoity poziom.

Pozostaje jeszcze protagonista, którego specjalnie zostawiłam na koniec, głównie dlatego, że i tak mało kogo on interesuje. Męskie postaci we wszelkich tworach związanych z eroge były i zawsze będą tylko dodatkiem, godnym pochwały już wtedy, kiedy nie wzbudzają w widzu morderczych instynktów. Pocieszające jest więc to, że Yuuriego jak najbardziej można wpisać na taką listę neutralnych bohaterów. Od samego początku walczy ramię w ramię z bohaterkami, nie rozczula się nad sobą, nie pozwala też żeńskiej części obsady wejść sobie na głowę. Od biedy można mu nawet przypisać zalążki indywidualnego charakteru, jego wielką pasją są bowiem motocykle. W sprawach uczuciowych nie jest oczywiście bystrzakiem, lecz całkiem nieźle orientuje się w tym, do kogo żywi głębsze uczucia, a do kogo absolutnie nic nie czuje. Słowem – Yuuri to totalnie przeciętny bohater, niewzbudzający w widzu ani specjalnie negatywnych, ani pozytywnych odczuć.

Wypada jeszcze rzec słówko o kwestiach technicznych. W każdym aspekcie wyraźnie rzuca się w oczy niski budżet przeznaczony na realizację tego anime, a wśród ekipy odpowiedzialnej za jego produkcję próżno szukać wielkich nazwisk. Jak na tak skromne możliwości, poradzono sobie nie najgorzej, przy czym jakościowo jest to tytuł z niższej półki i na liście serii wydanych w tym samym roku plasuje się raczej w dolnych partiach. Tła są mało wyraziste, animacja uboga, zaś kolorystyka mdła. Bardzo charakterystyczne jest tutaj częste wykorzystanie perspektywy ukośnej, umożliwiającej pełne zaprezentowanie wdzięków bohaterek. Przyznam szczerze, że bywały momenty, w których mnie to raziło, bo żeby dobrze przyjrzeć się danej scenie, musiałabym obrócić ekran przynajmniej o kilka stopni. Mieszane odczucia mam też względem projektów postaci, prezentujących się fantastycznie na grafikach promocyjnych, za to mocno zniekształconych na ekranie. Zbyt kanciaste i rozciągnięte twarze sprawiały wrażenie, jakby bohaterowie cierpieli na chroniczny ból zębów. Oprawie muzycznej nie mam za to nic do zarzucenia. Żaden utwór, łącznie z openingiem oraz endingiem, nie zasługuje na wyróżnienie, ale też żaden nie pokaleczył moich uszu w trakcie seansu.

Jeśli ktoś jest wielkim fanem romansów i ma mnóstwo wolnego czasu, spokojnie może zerknąć na tę propozycję studia Silver Link. Brak fanserwisu oraz wątków haremowych w połączeniu z sympatycznymi postaciami sprawia, że jest to rzecz do obejrzenia nawet dla widzów, którzy z reguły szerokim łukiem omijają adaptacje gier dla dorosłych, pod warunkiem wszakże, że nie nastawią się oni na nic nadzwyczajnego. Nie zdziwię się jednak, jeśli kogoś odrzucą pierwsze odcinki, gdyż upchano w nich dosłownie za dużo wszystkiego i łatwo się pogubić. Mogę jedynie dodać, że dalsza część jest już bardziej poukładana i choć połatany scenariusz widać do samego końca, to dzięki prostej fabule całość trzyma się kupy.

Kysz, 18 października 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Silver Link
Autor: Lump of Sugar
Projekt: Fumitake Moekibara, Haruo Oogawara
Reżyser: Keitarou Motonaga
Scenariusz: Makoto Uezu
Muzyka: Shigenobu Ookawa, Yutaka Minobe