x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Nie mam pojęcia....
Wciągnięty zostałem natychmiast i obejrzałem w jednym posiedzeniu.
Kreska i postacie i muzyka naprawdę urocze, fabuła , hmm, jak przepieprzona zupa, zjesz i tak ale ten niesmak pozostaje że coś z tą zupą było nie tak, i tak jest tutaj pyszne danie dla oka.
Czasu nie żałuję, do zakończenia niemam żadnego uczucia, brak reakcji, poczułem się zaskoczony że po tak chciwym oglądaniu i chęci dowiedzenia się więcej moja reakcja była brakiem reakcji.
Jak poniżej zostało napisane „przerost formy nad treścią”.
Wydaje mi się że to anime zasługuje na solidne 8, ode mnie 4, nie bardzo czułbym się sprawiedliwie by dać wysoką ocenę za brak „impaktu”, tak mi przyszło do głowy by porównać to anime do „tępej katany”, piękny i śmiertelny miecz którego ciężko wziąść na poważnie jako broń, ale nadal można podziwiać.
Samurajskie, tradycyjne, ale bardzo słabe
Walki- przewidywalne do bólu i jeszcze mówienie o tym jakie się ma techniki, co się zrobi. Takie coś w Fineaszu i Ferbie jako stały element komediowy się sprawdza, ale absolutnie nie w anime!!!
Postacie- główny bohater uczący się żyć w społeczeństwie, dojrzewający. Niby ciekawe ,ale i tak
Togame- sorry, nie. Jakiś pomysł niby był, ma swoje zalety jak inteligencja i planowanie, jakieś dobre momenty (ta zazdrość o kolegę!). Ale wsadzenie zbyt wielu cech do jednej postaci się nie sprawdza.
Kreska- absolutnie odpycha.
Muzyka- Tak! Wiem, że anime będące w starożytności. I można by było spodziewać się tradycyjnej muzyki japońskiej, której stanowczo NIE lubię. Openingi i endingi całkiem spoko, ale absolutnie reszta? NIE! NIE! i jeszcze raz NIE!
Generalnie oglądałam o samurajach filmy, seriale, anime czy ogólnie mające miejsce w starożytnej Japonii dzieła i tak, mi się podobały.
Rok symboliki
O serii dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, natrafiając na nią w MAL – w rankingu „najlepszych”. Dość wysoko, więc tym bardziej zdumiało mnie, że nigdy jeszcze o Katanagatari nie słyszałem. Zacząłem seans, który – jak się później okazało – przerósł wszelkie moje oczekiwania:
FABUŁA
Przewija się tu nacisk na prostotę historii. Według mnie, ma ona swoje drugie dno. Tak jak ta prowadzona w FLCL, ta opowieść jest naszpikowana symboliką. Dwanaście odcinków – każdy co miesiąc. Cały rok dojrzewania Shichiki, który wybija się ponad rolę maszyny do zabijania, ucząc się jak dziecko życia w społeczeństwie. Każde kolejne spotkanie, nowa wskazówka – następna lekcja życia. Monotonność i przewidywalność. Zgadzam się. Ale uczymy się, powtarzając raz po raz swój trening. Czy to fizyczny, czy to psychiczny. Tak jest i tutaj.
Zakończenie: Cóż mogę rzec. kliknij: ukryte Czułem, że nie będzie to happy end. A przynajmniej, nie dla każdej postaci. Śmierć i ostatnie wyznanie Togame – mogłem się tego domyśleć. Ale to tylko pokazało, jak bardzo zacząłem wierzyć w więzi głównych bohaterów. Które przetrwały, mimo odejścia Stratega. Dziwiło mnie nieco, że Shichika pozwolił sobie na wspólną podróż z księżniczką nastającą na życie – lecz to pokazało, jak działa realny świat. Śmierć jest jego częścią. A żyć trzeba dalej.
Przesłanie całości jest subtelną formą dla moralizatorstwa. Nie było nachalne, a wnioski można było wyciągnąć samemu. Także, prostota przekazu nie wchodzi w grę. Jedynie jest on obtoczony w skorupce, którą każdy – gdy choć trochę będzie tego chciał – bez problemu rozbije.
POSTACIE
Z jednej strony mamy chłopaka, którego przeznaczeniem jest walka. Z drugiej, dziewczynę rzucającą podstępem na prawo i lewo. Z banalnych wzorców postaci twórcom udało się przedstawić nam ich rozwój, który dokonuje się przez jedno na drugim. Wątek miłosny jest delikatny, intymny i czarujący. Lekki posmak tsundere w zachowaniu wyrachowanej poniekąd Togame jest kontrowany pozbawionym moralności w „naszym” wydaniu następcą rodu walczącego bez użycia miecza. Ich przekomarzanie, stopniowe poznawanie się – a wreszcie czułość – były przekonujące i wywoływały uśmiech przy każdej scenie tego typu.
Postaci poboczne bronią się ze wszystkich sił, a ta sztuka udaje im się równie dobrze, jak powyższemu duetowi. Czy to przywódcy Maniwa, czy może właściciele mieczy – każdy przeciwnik ukazuje inną filozofię życia i zachowań. Na szczególną uwagę zasługuje autentycznie przerażająca siostra głównego bohatera – Nanami. Jej historia bez przeciwwskazań mogłaby być przedstawiona w kolejnych paru odcinkach. Na deser Emonzaemon i jego wzruszające oddanie. Wiedząc o złych uczynkach wyżej wspomnianego, i tak podziwiałem jego niezłomną konsekwencję. kliknij: ukryte Udowadnia, że faktycznie był kiedyś pełnym godności ninja.
GRAFIKA
Od razu w oczy rzuciła się specyficzna kreska. Miejscami tak odmienna od tej typowo używanej w anime, że nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś uznał to za swego rodzaju parodię.Nic z tych rzeczy, sposób rysowania tylko zachęcił mnie do odkrycia jego atutów. Będąc zaznajomionym z Tatami Galaxy czy Panty and Stocking, mogłem jedynie zaklaskać z radości. Budżetowe ograniczenia obchodzono tutaj w mistrzowski sposób – gdy było ku temu okazja, postacie poruszały się przy niezmiennym tle, jak wspomniano już w komentarzach – sekwencja jak w grze komputerowej. Nie mogę się nadziwić kreatywności twórców w tej kwestii.
MUZYKA
Tutaj uczucia mam raczej ambiwalentne. Pierwszy opening uważam za prześwietny, drugi już niekoniecznie. Ktoś dobrze zauważył, że kojarzy się z openingiem Another – ta sama wykonawczyni. Nie był zły, ale wyraźnie czułem niezdecydowanie w jego charakterze. Za to endingi od razu przypomniały mi Mushishi, które z każdym odcinkiem miał kolejny – warto wspomnieć – tradycyjny, ending. Muzyka w samej animacji jest przeróżna, można też wyczuć motywy przypisane odpowiednim postaciom. Uwielbiam wstawki cokolwiek kojarzące się z rapem, albo dość niepokojący motyw towarzyszący odwiedzinom u księżniczki, która z Togame zbytnio się nie uwielbiała. kliknij: ukryte Ale też jej nie nienawidziła, jak dowiadujemy się z zakończenia.
Dźwięk momentami aż rozpierał mnie od środka, utwory wprawiały bezlitośnie w taki nastrój, w jaki chcieli mnie wprawić magicy z White Fox.
PODSUMUJMY
Powtarzam to już po wielu, ale jest to perełka jedyna w swoim rodzaju. Poprzez długość odcinków pozwala wgryźć się w przedstawiony świat, a wypełniające go istoty nieustannie zaskakują złożonością. Po ostatnim odcinku czuję, że bardzo ciężko będzie mi się z tą serią pożegnać. Jak natomiast wiemy, każda historia ma swój początek i koniec. Warto sięgnąć po tę właśnie, by potem odłożyć ją z poczuciem spełnienia.
Cheerio!
Re: Rok symboliki
Komentarz
XD
ŚREDNIO
Przerost formy nad treścią
Kreska prosta i, moim zdaniem, była pójściem na łatwiznę, ale miała swój urok i była pewną emanacją kultury wschodu, więc jakoś nie specjalnie bym się do niej przyczepiał, gdyby reszta rekompensowała tę wadę. Tak się jednak nie stało.
Postacie? Ani oryginalne, ani przykuwające uwagę, ani skomplikowane. Schemat ich osobowości można ujrzeć w co drugim anime.
Główny bohater przypomina każdego głównego bohatera typowego shounena- Naruto, Natsu, czy Ichigo. Oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że Shichika jest całkowicie pozbawiony osobowości i nie ma swoich indywidualnych cech, których raczej nie przypisze się każdemu. Nie; ma je i prezentują się nawet dobrze, ale nie unika on schematu i nie wyróżnia się na tle swoich „kolegów po fachu”, jeśli spojrzeć na ciut lepsze serie, jak „FMAB” czy „Pandora Hearts”. Główna bohaterka natomiast nie wyróżnia się na tle irytujących towarzyszek głównego bohatera. Więcej o niej pisać nie trzeba, bo i więcej sobą nie reprezentuje. Ta jej „nieoczywistość”, o której wspominała recenzentka mnie nie przekonuje. No chyba, że w późniejszych odcinkach nagle zaczął się wyjątkowy zwrot i rozwój osobowościowy, o którym nie wiem.
Jeśli mogę wymienić tutaj postać, która w jakiś sposób mnie ujęła, to będzie to Nanami- siostra głównego bohatera. Dlaczego? Ponieważ, chyba jako jedyna, jest w tej serii naprawdę złożona i niejednoznaczna. Późniejsze odcinki z jej udziałem rzeczywiście budziły emocje i przyciągały uwagę widza.
Historia mogłaby być ciekawa, gdyby zastosowano tutaj coś chwytliwego. Niestety, fabuła okazała się być przewidywalna, co wcale jej nie pomogło. Według recenzentki pierwszy odcinek może wydać się najsłabszy, ja jednak uważam, że każdy kolejny (a obejrzałem ich ok. dziewięciu) był na tym samym poziomie. Dialogi i przemyślenia bohaterów wcale nie były głębokie i inteligentne- były przeintelektualizowane i niepotrzebnie przedłużane. O ile w niektórych momentach (kiedy faktycznie rozmawiali o czymś istotnym) były do przyjęcia, o tyle w innych (zazwyczaj tych, mających odgrywać rolę filozoficzno‑egzystencjalne) były wręcz irytująco nudne. To była po prostu próba zrobienia fascynującej rozmowy, z gadania o dupie Maryni. I to właśnie nazwałem przerostem formy nad treścią. Nie chodziło bowiem o to, aby dialogi budziły refleksję czy poruszenie, a o to, aby brzmiały fajowo i głęboko. Nie ze mną te numery.
Soundtrack to jedyne, do czego nie mogę się przyczepić. Był naprawdę dobry- robił klimat i wciągał w historie, które się widziało w monitorze. Mieszanka dalekowschodniego folku ze współczesnymi opcjami muzycznymi wyszła bardzo dobrze. Tu daję plus i nie czepiam się niczego.
To pytanie może być pretekstem do mojego podsumowania.
Czego oczekuję od dobrej serii? Przede wszystkim głębi. Głębi i czegoś, co poruszy. Poruszy w bardzo szerokim kontekście- emocjonalnym, duchowym, intelektualnym. Tak- uważam, ze złożoność i nieprzewidywalność są bardzo ważnymi cechami charakteryzującymi dobre serie. Nie są one jednak głównym kryterium w ostatecznym rozrachunku, jeśli od początku, w założeniu serii nie miały tokowych cech być, bo zwyczajnie nie pasowałyby do całego konceptu.
Za przykład bardzo dobrej, ale nieskomplikowanej i nie nieprzewidywalnej serii, mogę podać „Kino no Tabi: The Beautiful World”. Seria ta ma kreskę poniżej przeciętnej, prostą fabułę, niezwykle proste uniwersum i mało złożonych bohaterów (nie licząc głównej), a uważam ją za dzieło niezwykłe i wyjątkowe. Ambitne i poruszające. „Katanagatari” za takie anime nie uważam. Nie uważam również, abym w jakiś sposób nie dorastał do tej serii. Obejrzałem dość trudnych i ambitnych anime, żeby mieć samoświadomość w tym zakresie i wiedzieć, że nie brakuje mi dojrzałości czy autorefleksji, aby móc zrozumieć tę serię.
„Katanagatari” uważam za anime słabe. Wydaje mi się, że twórcy włożyli bardzo wiele wysiłku w to, aby ów seria wyglądała na oryginalną, niebanalną i ambitną intelektualnie, ale po drodze energia poświęcona na pozory sprawiła, że zagubili gdzieś istotę sprawy. Najlepszym określeniem tego dzieła, jakim mogę je ocenić, są właśnie słowa „przerost formy nad treścią”. Z mojej strony niewymuszone 4/10. Serii nie dokończyłem.
Re: Przerost formy nad treścią
Re: Przerost formy nad treścią
Re: Przerost formy nad treścią
Troche bawi mnie porównanie do Kino Journey, kiedy dwie serie tak drastycznie się roznia. Kino to anime gdzie fabula i historia sluzy przemyśleniom i zadumie, a Katanagatari to seria gdzie zaduma i przemyślenia sluza fabule i postaciom.
Nie będę bronil serii, bo napisałbym sciane tekstu i raczej glownie bym duplikowal co jest już w recenzji, wiec no trudno. Ciekawi mnie co prawda co bys powiedział o Bakemonogatari które jest napisane przez tego samego autora, lecz znacząco rozniace się struktura. Bakemonogatari jest znacznie bardziej bezposrednie w tym, ze dialogi sa prowadzone na wielu poziomach i duza czesc informacji nigdy nie jest zwerbalizowana, kiedy Katanagatari ukrywa ten fakt w swojej baśniowej otoczce. No i bake jest oczywiście znacznie bardziej zanurzone we wspolczesnej kulturze otaku, gdzie kata jest raczej od niej odseparowana i skupia się na bardziej klasycznych ponadczasowych typach bohaterow.
Re: Przerost formy nad treścią
Co do porównywania z „Kino Journey”, chodziło mi jedynie o prostotę formy, która jednak sama w sobie zachowuje pewną wybitność i sztukę. Jak wnioskuję po recenzji, recenzentka za taką serię uważa „Katanagatari”. Nie chcę tutaj obrażać czyichś odczuć- to po prostu moja opinia i moje wrażenia po seansie.
Re: Przerost formy nad treścią
I napisz mi w czym Shichika ci przypomina Ichigo czy Naruto, bo nie wiem. Wyglądem? Charakterem? A może metodą walki?
Re: Przerost formy nad treścią
Nic innego nie napisałem. Napisałem, że Shichika jest typowym przedstawicielem shounena i wpisuje się we większość schematów tego typu bohaterów, nie jest jednak pustą kalką i zachowuje przy tym swoją indywidualność, która jednak nie wybija się specjalnie, patrząc na bardziej ambitne serie. Nie widzę w tym sprzeczności.
Naiwnym podejściem do życia, budzącą się wielka mocą, kiedy nakama (w tym przypadku ukochana) są w niebezpieczeństwie i nawet pogruchotany i bliski przegrania, nagle wstaje i cudownie pokonuje przeciwnika, często głupkowatym zachowaniem, prostotą myślenia… Jeszcze kilka cech by się znalazło. Nie twierdzę oczywiście (o czym napisałem wcześniej), że nie zachowuje indywidualnych cech, bo takie posiada, jednak nie wybijają się one poza powszechny schemat.
Re: Przerost formy nad treścią
W tym sęk, że ja widzę a ty nie. Najpierw go gnoisz za schematyczność, później wychwalasz za oryginalność. Dlatego napisałem, abyś się zdecydował. Bo nie ma nic pośrodku, niestety. Schematyczna postać wprowadza do danego anime wartości i charakter, które już były wcześniej(przypadek Natsu np.). Oryginalna wprowadza świeżość i nie przewidywalną linię fabularną. Nie uświadczyłem jeszcze hybrydy.
Naiwnym? Czyli? Ichigo i Naruto byli naiwni w stosunku do życia? Naprawdę? Jeden dążył do zdobycia tytułu Hokage, drugi za wszelką cenę próbował ochronić swoich bliskich i przyjaciół. Czy to czyni ich naiwnymi? Skocz po słownik, bo widzę że ogarniasz tego słowa…
Wskaż mi moment w którym „cudownie się podnosi i leje swoich przeciwników”, nie przypominam sobie, aby coś takiego miało miejsce.
Re: Przerost formy nad treścią
Po drugie- nikogo nie gnoję, a oceniam. Gnoiłbym, gdybym używał takich określeń, jak idiota, debil, frajer, dno, czy coś tego rodzaju. Wyraziłem swoją opinię na temat bohatera, a skoro nie potrafisz przyjąć krytyki wobec postaci budzących twoją sympatię- nie czytaj. Nie będziesz tak się spinał.
Po trzecie, nie jest moim problemem, że dla ciebie nie istnieje coś takiego, jak przeciętność czy średniość (coś, co nie jest najgorsze, ale też nie wybitnie dobre). I błagam, czytaj ze zrozumieniem; nie chwaliłem głównego bohatera „Katanagatari” za oryginalność, a jedynie zaznaczyłem fakt, że posiada pewne indywidualne cechy, które poza schemat wychodzą. Posiadanie kilku indywidualnych cech, to jeszcze nie oryginalność. Ani to była pochwała, ani stwierdzenie oryginalności, ot, zwykła ocena.
Oglądałem to już jakiś czas temu, więc mogę się mylić, ale kliknij: ukryte w walce ze swoją siostrą był ewidentnie na przegranej pozycji. Togame straciła włosy, a Shichika cudownie zmotywowany pokonał swa siostrę.
Już chciałem wytłumaczyć ci, co oznacza naiwne podejście do życia i świata, i dlaczego tak określiłem tych właśnie bohaterów tym sformułowaniem ale sobie oszczędzę. Chyba nie mam po co ci tego tłumaczyć. Albo zwyczajnie nie rozumiesz znaczenia tego określenia, albo nie rozumiesz mechaniki i psychologizacji takich postaci, jak Ichigo czy Naruto, a komentarze pod „Katanagatari” raczej nie służą do tłumaczenia prostych zjawisk, które z tym tytułem niewiele mają wspólnego.
Re: Przerost formy nad treścią
Nie pamiętam walki Shichiki z Nanami, muszę to sobie odświeżyć xd
[link]
Masz tu definicję naiwności, resztę potraktuję jako zapychacz. Po prostu nie masz argumentów, aby podeprzeć swoje wcześniejsze stwierdzenie ^^
Re: Przerost formy nad treścią
To była bezczelność.
Idąc za twoim linkiem: „Naiwność- zbytnia prostota, szczerość i łatwowierność.”
Każdy odrobinę myślący widz „Naruto” doskonale wie, że takie cechy opisują głównego bohatera tej serii. Do Ichigo bez najmniejszego naciągania również można owe cechy przypisać. W tym momencie sam strzeliłeś sobie w stopę.
Argumenty podałem, proszę przeczytać ze zrozumieniem.
Re: Przerost formy nad treścią
Kłopot w tym że bohaterowie odsłaniają się po trochu i nie w całości. Coś cię zirytowało w trakcie tego procesu i wyciągasz takie wnioski jakie wyciągasz.
A ich dialogi mają za zadanie zaprezentowanie więzi jaka się między nimi pojawia i przemycenie różnych informacji poniekąd. Takie migawki z wielomiesięcznej wyprawy za tymi głupimi mieczami. Gadają o dupie Maryni? No gadają…
Re: Przerost formy nad treścią
Przecież jest szczery i prostolinijny. Mówi co myśli i co czuje, nie bardzo patrząc na to, czy jest to stosowne czy nie. A łatwowierność? Może przesadziłbym, gdybym stwierdził, że przyjmuje wszystko zupełnie bezkrytycznie, ale jednak jest w nim dość znacząca doza łatwowierności. Nie miał żadnych podejrzeń co do Togame, kiedy ta zaproponowała mu podróż. Kiedy walczył z tą kobietą (nie pamiętam jej imienia) zajmującą się dziećmi i walczącą wieloma mieczami, również stosunkowo bezkrytycznie i prostolinijnie przyjmował wszystko do wiadomości. Jego zaufanie do Togame nie rozwijało się stopniowo – ich więź tak – ale zaufanie już nie. Ono było toakie same od początku podróży.
Nie mówię, że nie, uważam tylko, że nie jest to zabieg do końca udany. W ocenie czegoś nie kieruję się w pierwszej kolejności motywacją autora, a efektem, jaki dany zabieg wywołuje. Motywacje i przyczyny tego to, a tego zjawiska są na kolejnym miejscu. Co z tego, że ma to jakiś sens, jeśli jest to zrobione nie do końca trafnie? Przynajmniej w moich oczach.
Re: Przerost formy nad treścią
Na przykład wkładane mu od małego że ma być narzędziem. Miał do wyboru dalej kisić się na wyspie albo podjąć grę z Togame.
Re: Przerost formy nad treścią
Re: Przerost formy nad treścią
Nie, pierwszą potyczkę z siostrą definitywnie przegrał. Ja oglądałem to parę lat temu ale scenę tej walki, szczególnie scenę śmierci Nanami ciężko zapomnieć. kliknij: ukryte Nie wyglądało to przypadkiem w ten sposób – Togame pozbawiła Nanami możliwości skorzystania z jej specjalnej techniki (wzroku, zgasły lampiony czy świece w świątyni w której walczyli) co pozwoliło odebrać jej tę przeklętą broń która potrafiła leczyć. Następnie pozbawiona miecza który ją leczył Nanami sprowokowała Shichike to zadania ostatecznego ciosu ścinając Togame włosy. Z tego co pamiętam sama chciała zginąć koniecznie z rąk własnego brata, ta walka nie miała nic wspólnego ze sztampowym rozwiązaniem typu „shounen power”. Były w ogóle w tym anime walki typu „cudownie się podnosi i leje swoich przeciwników”? Chyba jednak nie.
Re: Przerost formy nad treścią
Re: Przerost formy nad treścią
Katanagatari jest na tyle „charakterystycznym” anime większość widzów już po obejrzeniu dwóch epków jest w stanie powiedzieć czy im się ono podoba czy nie (i w związku z tym zaprzestają oglądania).
Skoro dobrnąłeś do 9 epka to może warto było się już przemęczyć i skończyć. Może jakiś element zakończenia wpłynął by na Twoja ocenę.
Na ocenę niejednej produkcji wpływało jej zakończenie.
Re: Przerost formy nad treścią
Na mnie zakończenie może wpłynąć co najwyżej na ocenę przeciętnej serii. Jeśli seria mnie zirytowała i pozostawiła w głównej mierze negatywne odczucia, to nawet świetne zakończenie niewiele zmieni. Poza tym nie mam jakiejś potrzeby, aby na siłę się przekonywać do czegoś, co do czego wyrobiłem już sobie taką, a nie inną opinię.
Jeśli kiedyś znowu trafi się taki czas, kiedy będę miał go sporo i żadnych pomysłów na jego marnotrawstwo, to być może wrócę do serii. Póki co doba trwa dla mnie za krótko, a lista serii, seriali do obejrzenia i książek do przeczytania jest dość długa.
Re: Przerost formy nad treścią
przerost formy nad treścią jest charakterystycznym skutkiem poszukiwania oryginalności. Katanagatari jest oryginalne, ale przerost formy nad treścią do pewnego stopnia trafnie je opisuje.
zasadniczo się z Tobą zgadzam.
Re: Przerost formy nad treścią
Schemat jest ważny i istotny. Dobrze korzystać ze schematów. Powinny być one jednak pewnego rodzaju formą, którą wypełnia się czymś indywidualnym, tak aby dana postać była- po pierwsze autentyczna – po drugie głęboka. Niejako jedno z drugim się przeplata. Nie ma na świecie osoby, która miałaby cechy osobowości, której nikt inny nigdy w historii nie miał. Nie oznacza to, ze nie jesteśmy oryginalni. Każdy z nas ma takie, a nie inne przeżycia, taką, a nie inną osobowość i to ich kompilacja daje efekt oryginalności. Każda z osobna już taka nie jest. Myślę, że o taką głębię właśnie chodzi przy tworzeniu postaci.
Wyjątek stanowi sytuacja, kiedy postać jest nieważna. Nieważna w takim sensie, że nie o nią w opowieści chodzi, a o pewne wartości/prawdy/zwał jak zwał, które chce nam przekazać autor. W tej sytuacjo bohater jest tylko narzędziem do realizacji tego zadania i postać może być prosta, oparta na danych schematach lub, co często się zdarza, pewnych archetypach. Tak było między innymi w przypadku wcześniej wspomnianej serii „Kino no Tabi: The Beautiful World”.
Ciekawa rzecz...
Co jedno trzeba tej historii przyznać to pewnego rodzaju… „baśniowy” charakter.
Nie widzę sensu jakiegoś dłuższego rozpisywania się – moi poprzednicy resztę uczynili za mnie. Co zaś się tyczy moich prywatnych uwag, to Katanagatari otrzymałoby 7/10 gdyby nie zakończenie godne największych dramatów świata literatury i kinematografii.
Dla mnie osobiście – seria unikatowa pod każdym względem. Zabawna w sytuacjach kiedy się tego oczekuje, urocza i urzekająca w relacjach bohaterów, a dobitna i zaskakująca w tych miejscach, w których najmniej się tego można spodziewać.
To jest krótko ujmując – jedna z tych serii, które pod żadnym względem na nic się nie silą. Tam po prostu są konkretne elementy, które celnością swego istnienia są równie precyzyjne co i Kyotouryuu głównego bohatera.
10/10 – inaczej nie mogę.
W końcu
Seria jest w sam raz na dawkowanie w tempie 1/2 odcinki na miesiąc, więc nic dziwnego, że właśnie taką formę przyjęli twórcy.
Serię charakteryzuję wyjątkowa kreska/animacja, która przypadła mi do gustu oraz świetna oprawa dźwiękowa.
Fabule i postaciom trudno coś zarzucić, po prostu trudno ich nie polubić (postaci) i nie wkręcić się w nią (fabułę).
Co się będę rozpisywał… jedynie o końcówce nie wiem, co mam myśleć – z jednej strony ciekawa, a z drugiej zabrakło mi tam ulubionej postaci.
Chyba nie można mieć wszystkiego.
Jedyne co mnie irytuję to fakt, że prawdopodobnie seria niesie jakieś przesłanie, ale jestem zbyt tępy, by je dostrzec.
Widocznie nie można mieć wszystkiego.
No nic – serię polecam, oby więcej takich.
9/10
Re: W końcu
Re: W końcu
Kpina z tradycji?
Odnoszę wrażenie, że Katanagatari jest rezultatem przesytu tematem, a pod pozorem oryginalności kryje się bardzo gorzki przekaz.
Re: Kpina z tradycji?
Re: Kpina z tradycji?
Pozdrawiam
Re: Kpina z tradycji?
Re: Kpina z tradycji?
Re: Kpina z tradycji?
Re: Kpina z tradycji?
Re: Kpina z tradycji?
Kawał dobrej mieczopowieści.
W innej formie bym tego nie widział.
Bezbłędne
Z początku miałem wrażenie, że oglądam kolejną serię Slayers, jednak to szybko minęło. Bohaterowie byli wspaniale wykreowani, złożeni i rozwijali się z każdym odcinkiem. Na wielki plus zasługuje też wątek miłosny między nimi, który tak jak pisała autorka recenzji, został przedstawiony dojrzale i w świetnym stylu, bez zbędnego fanserwisu (no może poza małym drobiazgiem dotyczącym pewnej części garderoby Togame – taki fajny żarcik w prezencie dla widzów).
Moją sympatię zyskało też wiele postaci drugoplanowych, z oddziałem Maniwa na czele. Wprawdzie nie od razu ich polubiłem – kiedy poznałem pierwszego z nich zaleciało mi trochę kiczem, ale zmieniłem całkowicie zdanie kiedy pojawili się Hōō, Pengin i oczywiście owadzi skład. Ci ostatni byli naprawdę kapitalni. kliknij: ukryte Na początku odcinka, w którym się pojawiają zdają się być typowymi, złymi ninja. Jednak dość szybko okazuje się, że to równi goście i przyjaciele/ towarzysze broni. Motyw jak z Amerykańskich filmów wojennych. Powtórzę się: kapitalne.
Moim zdaniem tym co wyróżnia Katanagatari jest niezwykle wysoki poziom jego dopracowania. Ta seria nie ma właściwie żadnych błędów. Posiada za to wspaniałe postacie, wciągającą fabułę, sporo dobrego humoru (w tym świetny trolling ze strony twórców – kliknij: ukryte „walka” głównego bohatera z Hakuhei Sabim) i co najważniejsze – nie gra widzowi na emocjach, co w anime jest dość często spotykanym i skutecznym sposobem na zyskanie wiernych fanów. Pisząc to myślę o tytułach takich jak; Byousoku 5 cm, Kumo no Mukou, Yakusoku no Basho i Toradora!. Te 3 wspaniałe tytuły łączy to, że dosłownie chwyciły mnie one za serce, Katanagatari natomiast czegoś takiego nie zrobiło. Nie musiało.
komantarz
Grafika. Zachwyciłam się. Co prawda Maniwani szaleli (ninja teoretycznie powinni doskonale się maskować), ale bardzo szybko podłapałam konwencję. Oczy Meisai Tsurugi wyglądały po prostu genialnie. Dziewczynka z klanu Itezora na drugim miejscu. Jednak nie zmienia to faktu, że wygląd postaci dość specyficzny był i pewnie większość po zobaczeniu ich popuka się w głowę i postanowi oglądać coś innego.
Czwarty odcinek był po prostu cudowny. Dawno z niczego się tak w anime nie uśmiałam, jak z tego, co tam twórcy zrobili.
Momentami było za dużo dialogów. Czasami cierpliwość mi się kończyła. Może jak się ogląda w rozsądnych dawkach, nie wiem. Mi momentami przeszkadzało. kliknij: ukryte Szczególnie przy śmierci Togame. Ja wiem, że to był niesamowicie ważny i wzruszający moment, łzy w oczach, jednak przyznaję, że nie okazałam chyba odpowiedniej empatii i czekałam, aż ona się w końcu wykrwawi. Szkoda, bo ważne i ciekawe rzeczy mówiła.
Postaci były niezłe. Wspomniana wcześniej Meisai podbiła moje serce. Ona i jej butelka sake. Togame miała irytujący głos i dziecinne zagrywki. Przed byciem denerwującą co prawda się uratowała, ale niewiele brakowało. kliknij: ukryte Najgorzej z początkiem i „zakochaj się we mnie”. Później miała dobre pomysły, ale ten nieszczęsny początek wciąż mi bruździł. Shichika ewoluował przez całą serię. Relacje też mi się podobały. Gorzej się zrobiło kiedy pojawiła się zazdrość. O ile u nieprzystosowanego Shichiki wypadło to nawet nieźle i zabawnie, to przy Togame byłam raczej znudzona. Starsza jest, powinna pewne rzeczy rozumieć, a jak nie rozumie, to potrafić sobie jakoś inaczej z nimi poradzić. Nieporozumienia się wyjaśnia. Fochanie sie nie jest zbyt inteligentne.
Openingi przewijałam. O ile ten pierwszy jeszcze dało się obejrzeć, to drugi był po prostu straszny. Ciągle miałam skojarzenia z piosenką początkową z Another. Nie wiem, czy słusznie.
Zakończenie kliknij: ukryte Szkoda mi, że nie wyjaśniono tego całego wątku z Maniwa Hououi. Jaka to była masakra. Czemu wysłannik księżniczki żył tak długo i jak przeżył masakrę, coś było na rzeczy z tą maskom? Może nieuważnie oglądałam, a może to był taki ozdobnik, mający urozmaicić postaci.
Genialna była przemiana Shichiki po śmierci Togame. I ten motyw z mieczami. Z jednej strony myślałam o ludziach, którzy dla nich zginęli, ale po zastanowieniu doszłam do wniosku, że tak długo jak te ostrza istnieją, to ludzie będą dla nich ginąć. Wątpię jednak by Shichika o tym myślał.
Do księżniczki mam mieszane uczucia. Z jednej strony zabiła Togame i początkowo miałam ochotę własnoręcznie ukatrupić, ale potem doszło do mnie, że w sumie była Togame całkiem bliska. Zresztą, gdyby Togame mogła cokolwiek na tym zyskać, to pewnie zabiłaby ją. Mówiła przecież, że od dłuższego czasu próbuje się jej pozbyć. Podoba mi się też ten motyw z wędrówką na koniec. Wielka polityka, wielką politykom, ale rany się goją, słońce nadal wstaje, a ludzie w końcu się podnoszą i idą dalej. Wątpię, że zapomniał Togame, ale już tak w życiu jest.
Re: komantarz
Z tego co pamiętam to drugi opening został stworzony przez ten sam zespół co opening Anothera, tak więc podobieństwo nie jest przypadkowe
kliknij: ukryte Ta sytuacja w 1 odcinku p.t. „zakochaj się we mnie” była po prostu próbą wykorzystania separacji Shichiki od reszty świata. Nie było to dziecinne zachowanie, co wynika z tego co mówiła Togame umierając.
Druga sprawa dotyczy tego przydługiego monologu Togame w ostatnim odcinku. Nie pełnił on tylko takiej roli jak napisałaś, mówił on też wiele o charakterze Togame, i wyjaśniał sporo z jej zachowań w trakcie serii.
:<
Historia była bardzo dobra, choć nie można było zaprzeczyć, że kierowała się pewnymi schematami i pewne akcje można było przewidzieć. Kolejny minus: czasem Togame była nadmiernie wkurzająca, choć jestem zadowolona, że w rzeczy samej nie samym narcyzmem była przepełniona. Lubiłam gdy jej umysł pracował i strategie się sprawdzały. Z początku wkurzały mnie projekty postaci, zwłaszcza Maniwani. Potem trochę mniej. Przyzwyczajenie jak przy Casshern Sins. I te oczy…
Natomiast jak kompletny osioł dopiero gdzieś przy 10 ep. zorientowałam się, że każdy odcinek ma ok. 50 min. a nie jak zwykle 25. Tak mi zlatywały jeden po drugim… Cóż 9ep skończyłam gdzieś o szóstej nad ranem. Historia była wciągająca. Może jeszcze denerwowała mnie miejscami nadmierna gadanina, zwłaszcza w pierwszej walce… Nie raz miałam ochotę mało empatycznie wrzasnąć w ekran „umieraj wreszcie!”. A często denerwowało mnie, że ginął ktoś, kto wg mnie wcale nie powinien. :<
Za dużo wad i smuteczku San. Dlatego nie ma 10.
Najbardziej lubiłam Nanami, Meisai Tsurugę i sennina.
Mam zastrzeżenia tylko do siostry Shichiki. Jak dla mnie ten wątek miał o wiele większy potencjał, a został potraktowany trochę po macoszemu.
No i oczywiście słów kilka o zakończeniu: kliknij: ukryte Już sama recenzja wystarczyła żebym przewidział klasyczny japoński „Happy end”. Ale mimo wszystko do końca (do sceny z jej grobem) miałem nadzieje że Togame przeżyje (chyba wolałbym śmierć Shichiki). Sam motyw z niszczeniem tych 12 mieczy wcisnął mnie w fotel – w końcu niszczy coś za co zginęło tyle ludzi (w tym jego siostra i Togame). Za to samą scenę po ostatnim ED oceniam na plus (jakoś tako wpłynęło na mnie pozytywnie)
Wady niestety sa, szczegolnie odcinek czwraty is siodmy oraz okazjonalne spadki w jakosci kreski z powodu malego budzetu.
kliknij: ukryte oj watek z siostra zostal bardzo zle potraktowany, pojawil sie zbyt wczesnie w calej opowiesci i poswiecono mu zamalo uwagi
Takze spoiler pod koniec odcinka szostego to czysta kpina z widza.
A czwraty to kazdy wie co z nim bylo nie tak, niepotrezbne budowaniu hypu do tej walki przez trzy odcinki tylko zeby jej nie pokazac.
Zakonczenie moze zbyt emocjonalne jak na moj gust, ale bardzo dobre.
Tylko polecic kazdemu kto umie docenic dobrze opowiedziana historie.
Oj najwyżej wypowiem się ponownie ^^
Zakochałam się w kresce, opening też mnie oczarował.
Dużo gadają ale ja uwielbiam dialogi (wiem, że nie każdemu mogą się spodobać). Bardzo dużym plusem jest to, że odcinki trwają 50 minut ale jest ich mniej. Dzięki temu mogli jakoś gadaninę połączyć z akcją i pominąć zapychacze. Główny bohater jest naprawdę bardzo sympatyczny. Coś mi się zdaje, że niedługo wystawię ocenę 10/10 :)
Bahasa Palus
Niebanalni bohaterowie – ich relacje, ich piękne, rodzące się powoli, ale szczere uczucie. Bohater, który został wytrenowany na „broń przeciw broniom” (dosłownie), spokojny, cierpliwy, budzący sympatię i bohaterka, także sympatyczna, wybuchowa, ambitna a zarazem krucha, dla której stał się „narzędziem” (z własnej woli), a jednocześnie kompanem i oparciem.
Niebanalna grafika – może i prosta, ale jakże urokliwa i niepowtarzalna. Wspaniała…
Niebanalna muzyka – niech tutaj wsytarczy za mój komentarz, że podkładem do najlepszego amv jakiego widziałem na podstawie tej serii użyto utworu właśnie z tej serii, co pokazuje, jak dobrze autor soundtracku skomponował muzykę do Katanagatari.
Niebanalna fabuła – owszem, prosta, ale jakże wciągająca. No i to zakończenie, kto by się spodziewał…
Niebanalny format – 12 odcinków, ale każdy po około godzinie długości. Rzadko spotykany format, ale myślę, że idealnie do serii dobrany, każdy odcinek można było traktować jako odrębny epizod, a zarazem fragment całości…
No i ten teaser z zapowiedzią odcinka 4. Mistrzostwo trollingu ze strony twórców serii wdg mnie :P
Zgodzę, się z kilkoma moimi przedmówcami. Rzadko jakieś anime zasłaguje na 10/10. Katanagatari należy do takowych anime…
Świetne
kliknij: ukryte 1. Za śmierć Togame. Wiem, że to było koniecznością do dalszego rozwoju akcji, jednak coś mnie wtedy chwyciło i od razu nasunęło mi się pytanie " Kur*a, dlaczego ona!?”
2. Za księżniczkę Hiteki. Ta zołza tak mnie wkurzała, że miałam ochotę przewijać sceny, w których była. To jednak dowodzi, jak dobrze zostały skonstruowane postacie, że aż chciałoby się takiej przypierdzielić.
3. Za koniec. Ta scena po napisach końcowych była dla mnie zbędna. Wolałabym, gdyby wszyscy w tym pałacu szoguna umarli i żeby Shichika mógł znowu spotkać się z Togame po drugiej stronie. Przecież wiadome było, że po tym jak zmarła, już nigdy nie będzie taki szczęśliwy! Nie trzeba było tego przeciągać z księżniczką Hiteki.
Grafika to dla mnie perła wśród innych produkcji. Oryginalna, dopracowana i płynna. Niekonwencjonalna, za co duży plus. Również muzyka mile mnie zaskoczyła, lubię tradycyjne brzmienia, a sposób przedstawienia ich w tej produkcji przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Kłaniam się autorom anime, muzyki i grafiki.
Daję ocenę 9/10 przez aspekty wymienione powyżej. Naprawdę godne polecenia anime dla ambitniejszych widzów.
Zakończenie
Spoiler zasłonięty… Moderacja
Re: Zakończenie
Re: Zakończenie
Od razu w oczy rzuca się niebanalna oprawa graficzna, tak skromna, a jednak pełna wyrazu, jak z japońskich rycin. Animacja jest niezwykle staranna i płynna, nie ma mowy o żadnych niedociągłościach czy zabiegach, by jakoś wypełnić sceny.
Opowieść o mieczach, fabuła jest epizodyczna, każdy odcinek to kolejny fragment podróży i zarazem kolejny miecz. Lubię takie uporządkowanie, które w żadnym wypadku nie wyszło jednak w sposób przewidywalny. Historia jest naprawdę ciekawa i spójna, choć nieskomplikowana. Jest jednak bogata na tyle, że niesie ze sobą pewne nauki, jednocześnie nie będąc jednoznaczną.
Bohaterowie wypadli wiarygodnie, mają złożone osobowości, a watek romantyczny mistrzowsko poprowadzony. Po prostu nie da się ich nie lubić, nawet tych czarnych charakterów, zawsze tak przystrojonych..
Pomimo wysilania mózgownicy nie potrafię znaleźć żadnych wad tego anime, może poza openingiem i endingiem, które były takie sobie, ale co kto lubi.
Cheerio! 10/10.
@@@
Co do fabuły to nie mam jej nic do zarzucania. Jest dość prostoliniowa – może wciągną mniej lub bardziej.
Mnie akurat wciągnęła w stopniu umiarkowanym.
Postaci – w całej serii nie polubiłem żadnej. Tak naprawdę większość budziło u mnie irytację. Główny bohater robi wrażenie przygłupa który zrobi wszystko co nakażę mu jego kompanka.
O postaciach drugoplanowych nawet nie będę rozpisywał bo jak dla mnie jest tragedia.
Grafika – odnośnie teł to zarzutów nie posiadam. Inaczej sprawa ma się do postaci które zostały strasznie oszpecone. Tak koszmarnej kreski jeszcze nigdzie nie widziałem.
Jak dla mnie przeciętniak widziałem masę lepszych tytułów.
Los nieuchronny
kliknij: ukryte
To jak podobni są Togame, Nanami i, koniec końców oddział Maniwa. Podobni w dążeniu do samozniszczenia, choć stosują zupełnie różne metody ich koniec jest nieuchronny. I nie ma co się obruszać, że Togame ginie albo Maniwa zostają łatwo pokonani. Taka jest nieuchronna kolej rzeczy. Pani strateg naprawdę umarła dwadzieścia lat wcześniej razem z Hida Takahito i nie dało się tego zmienić. Maniwa przegrywają, gdyż dopuścili się niedopuszczalnego. Ninja są określeni przez jedno słowo – lojalność. Zdrada jest nie do pomyślenia, więc Maniwa nie mogą trwać jako ninja. Z kolei Nanami ma w sobie dwa zupełnie niezgodne elementy. Ciało bezbronnej dziewczynki i ducha najpotężniejszego wojownika w Japonii, taka sprzeczność nie może utrzymać się w równowadze – prędzej czy później jedno zniszczy drugie.
Ta nieuchronność losu jest tym, co najbardziej urzekło mnie w Mieczopowieści. Postaci mają zupełnie inny od współczesnego nam system wartości i nie podejmują decyzji zrozumiałych dla nas – domowych animeoglądaczy.
zakonczenie mna zawladnelo kliknij: ukryte ostatnie slowa Togane, ta wscieklosc w oczach Shichiki *___*. zabijanie i niszczenie przez niego mieczy w zamku oraz jego komentarze. i maly szczegolik ktory mi sie rzucil w oczy podczas jego ubrania wtedy, to wlosy Togane doczepione do jego spodni T.T
w pelni zasluzone miejsce w fav, 10/10
Ładnie pięknie ale...
Przyznaję, że zostało dobrze wyreżyserowane i ładnie podomykało wątki ale czemu musiało być takie smutne… Ponadto nie rozumiem w nim jednej rzeczy, a mianowicie dlaczego kliknij: ukryte Shichika pozostawił tą blond księżniczkę przy życiu? Przecież to było oczywiste, że to ona kazała zabić Togame. Mało tego, pozwolił jej później sobie towarzyszyć… To jedno mi się nie podobało. Nie lubiłem charakteru blondyny. Tak szafować ludzkim życiem i koniec końców nic jej się nie stało…
Zamaskowano spoiler – Moderacja
najlepsze anime roku?
Ocena 10? Ja bym dał 3 – rozumiem że ktoś może lubić takie klimaty to może wtedy dać 5. A jak ktoś uwielbia walki w stylu :
- teraz użyje ciosu krzywego żurawia !
- atak mangusty o poranku !
- potrójny blok brudnego ręcznika !
- zabiję cię bo mój miecz jest bardziej mieczowy od twojego!
- nie mieczowatość mojej ręki jest większa ho ho ho ho !
- to nieprawdopodobne oooooooooeeeeeeeeeuuuuuuu!
...
(jak ktoś lubi takie klimaty to bym dał 6)
tak wyglądają pojedynki trwające po 20 minut…
dużo bardziej dynamiczne i poważniejsze to było we wspomnianym wyżej dragon ballu czy chociażby w GIGI – z normalną serią jak Shigurui nie będę w ogóle porównywał.
Nie chodzi o wyżalenie się ale może akurat jakaś osoba dzięki temu opisowi z mojej strony nie zmarnuje sobie czasu na oglądanie tej serii.
Re: najlepsze anime roku?
Re: najlepsze anime roku?
[link]
Mówiłeś coś, czy cut słyszałem?
THeMooN – ciut kultury proszę.
IKa
Re: najlepsze anime roku?
Re: najlepsze anime roku?
Re: najlepsze anime roku?
Poza tym:
Było śledzić wątek od początku. Zresztą, Tobie się podoba „Arjuna córka ziemi” (btw, przypuszczam, że jestem jedyną osobą na tym portalu, która osobiście zna dziewczynę o imieniu Arjuna :), a cała redakcja Tanuki jest wręcz przeciwnego zdania. Hmmm…
Re: najlepsze anime roku?
PS. Moje mushi ma jedzenia pod dostatkiem ;]
Re: najlepsze anime roku?
Kolega „Luk” na pewno przesadził w swojej krytyce i widać, że nie potrafi jeszcze posługiwać się pełną, dziesięciostopniową skalą ocen (nie jest to wcale takie, proste jak się było w szkole ocenianym de facto w systemie dwunastostopniowym), ale dzięki takim ludziom jak on wiele razy udało mi się uniknąć różnych gniotów.
Zdecydowanie wolę jego komentarz, nawet jeżeli argumentacja jest przerysowana, niż ciągłe powtarzanie: „Genialne anime! Daję 10/10!”
Re: najlepsze anime roku?
Re: najlepsze anime roku?
W Katanagatari zaś spokojnie 1/3 tej irytującej paplaniny można by wywalić. Fabuła prosta jak konstrukcja cepa – w porządku, ale jeśli fabuła jest prosta, to muszą być elementy, które by zainteresowały, a ja ich tu nie uświadczyłam.
Co do pojedynków, wrażenie odniosłam to samo, co do bohaterów, on jeszcze ujdzie, ona zaczyna być kompletnie niestrawna. To mają być niepowtarzalne postacie?… ohgodwhat.
Co się dzieje z poziomem anime, nie wiem, ale nic dobrego, skoro takie serie są uznawane za wybitne.
Zastanawiam się, czy oglądać dalej, poważnie.
Re: najlepsze anime roku?
PS: Katanagatari raczej nie zaliczam do serii „dla dzieciaków”...
Re: najlepsze anime roku?
Zamierzone elementy? Pewnie tak, pytanie, co one wnoszą? Głębię? Nie. Coś, nad czym człowiek się zastanawia? Nie. Czy są czymś, czego nie ma nigdzie indziej? Też nie.
Wolę czytać książki niż napisy w anime, serio.
Przykład, w Moryou no Hako były dwa totalnie przegadane epizody, jednak one coś wnosiły, objaśniały skomplikowaną naturę pewnych bytów, pozwalały się zastanowić nad paroma kwestiami (i to nie w wymuszony sposób, a gładko i naturalnie), a przede wszystkim rozmowa ta była stonowana i przyjemnie się jej słuchało – a tego wydzierania się i dziecinnego sposobu gadki nie jestem w stanie zdzierżyć. Tyle.
Teraz wiele jest serii, które aspirują do bycia innymi czy sięgają po ironię, ale kiepsko im to wychodzi. Tęsknię za porządnie zrobionymi anime, mogą być proste, ale niech są dobre. Tak, żebym podczas oglądania naprawdę patrzyła, a nie myślała o tym, jak bardzo mnie coś irytuje.
:)
?
O co chodziło z tym okiem Togame? Co to miało być? Po co ono? Bo ja tego nie łapie.
Re: ?
UWAGA! dużo spoilerów ;)
1)Pokonywanie kliknij: ukryte oddziału Maniwa z taką łatwością
2)Zabicie kliknij: ukryte Meisai i Nanami
3)„Prawdziwa” osobowość kliknij: ukryte Togame pod koniec
4)Przyłączenie się kliknij: ukryte na końcu do Shichiki, w wykonaniu księżniczki
Poza tym z kreską nie miałam problemu, a muzyka mi się podobała więc mogę postawić 10 :P
i choć twórcy popełnili niewybaczalny błąd w postaci kliknij: ukryte uśmiercenia tak charyzmatycznej bohaterki jak Togame, to z czystym sercem wystawiam 10, bo dawno nie widziałam tak dobrze zrobionej serii.
9/10
O „Mieczopowieści” słów... kilka?
Bo absolutnie nie ma mowy o jakichkolwiek szufladkach czy półkach, na których można by Katanagatri upchnąć. To się nazywa Oryginalność przez duże „O” – opowieść o samurajach wcale nieprzepełniona akcją czy jej nagłymi zwrotami, a przeciwnie: stonowana, wręcz spokojna i idąca własnym tempem. I posiadająca wspaniały klimat japońskich legend. W dodatku taki styl wychodzi całości na dobre, nie jest to rozwiązanie z rodzaju tych, których nigdy nie powinno się próbować. Nie twierdzę i nigdy nie twierdziłam, że owa oryginalność jest cechą potrzebną do stworzenia wyjątkowego anime, ale nie da się ukryć, że stanowi duży atut serii. Bynajmniej nie przez sam fakt swojej niepowtarzalności, ale przez wszystko, co się pod tym jednym słówkiem w tym przypadku kryje. Wracając do fabuły samej w sobie – trudno cokolwiek więcej o niej napisać, bo w rzeczy samej jest prosta. Jeden odcinek, jeden miecz, to staje się oczywiste, jeśli nie na początku, to najdalej po drugim odcinku. Pod koniec i to dokładnie pod koniec akcja przyspiesza, ale w tak naturalny i całkowicie uzasadniony sposób, że widz ma poczucie, iż dokładnie tak musi być. Nawet jeśli wcale mu się to nie podoba, a łzy rozmywają obraz i spływają raz za razem po policzkach, tak jak to było w moim przypadku. A jednak po pierwszym szoku i poukładaniu sobie w głowie wszystkiego, co zobaczyłam, myślę, że gdyby skończyło się na klasycznym happy endzie, opowieść byłaby w pewien sposób niepełna. Nawet jeśli ja sama w jakiś przewrotny sposób byłabym bardziej usatysfakcjonowana – tak to jest, jak się człowiek mocno przywiąże do postaci.
Ano właśnie, postaci. Przy różnych okazjach wielokrotnie podkreślałam, jak ważni są dla mnie bohaterowie – fabuła może być nie wiem jak wymyślna i dobrze poprowadzona, dla mnie to mało ważne, jeśli nie mam dla kogo jej śledzić. Od początku wiedziałam, że Togame to mój typ postaci – silna kobieta, która wie, czego chce i zamierza wszelkimi dozwolonymi metodami osiągnąć cel. Jednocześnie posiadająca swoją delikatniejszą, kobiecą właśnie część natury, która właściwie wplata się w resztę osobowości, a nie stanowi element niepasujący do reszty i wrzucony na siłę tylko po to, żeby wzbudzić w widzu Bóg jeden wie co. Shichika początkowo wypadał na jej tle blado, ale tylko po to, żeby później nabrać charakteru. Seria w dużej mierze jest opowieścią o ewolucji jego osobowości, o zmianie z chodzącej broni w człowieka. Sama Togame zresztą także bardzo się zmieniła, ale te zmiany zachodzą głównie w jej wnętrzu, skryte przed okiem widza. Wychodzą na jaw dopiero w ostatnim odcinku, którego pierwsze piętnaście minut jest bardzo dobrym podsumowaniem osobowości Pani Strateg. Dla mnie samej trochę zaskakujące, ale w ostatecznym rozrachunku, jakże prawdziwe i, gdy dokładniej spojrzeć wstecz, oczywiste (chociaż jednocześnie naturalne jest, że widz przed zobaczeniem końcówki nie jest w stanie samodzielnie na to wpaść). A przy okazji ukazujące złożoność ludzkiej natury. Ale miałam pisać o Shichice, a znowu skończyło się na wywodach o głównej bohaterce – nic nie poradzę, ona podbiła moje serce. Może na temat Mistrza Kyoutoryuu napiszę tyle, że zdecydowanie zaskarbił sobie moją sympatię, a bardzo pozytywnym zaskoczeniem było jego całkowicie aseksualne podejście do wszystkiego – chociaż z drugiej strony, skąd miał je niby mieć, skoro jedyną kobietą, którą widział przez większość życia, była jego siostra i ewentualnie matka? No i ta piękna szczerość, czasem tak przydatna, innym razem będąca źródłem nieporozumień (wiadomo, do kobiety w zupełnie prosty sposób mówić nie należy, ona prędzej zrozumie skomplikowany wywód, a do lakonicznych stwierdzeń dorobi drugie dno). Relacje łączące Shichikę i Togame uznaję za jedne z najlepiej oddanych, jakie widziałam kiedykolwiek, para z nich była całkowicie urocza. Ah, i kolejne zaskoczenie – oni rozmawiają! Nie tylko kiedy zajdzie taka potrzeba. Rozmawiają przez cały czas, poznając się w ten sposób i budując swój związek (nie jestem pewna, czy to można tak nazwać, ale niech już będzie) na oczach widza, który w dodatku nie jest tym ani trochę znudzony! Niebywałe, choć powinno być oczywiste i na porządku dziennym. Z innych postaci za godną uwagi uważam w zasadzie tylko Hitei Hime, aż się sama sobie dziwię, że ją polubiłam, a tu proszę! Kolejna niebanalna bohaterka, chociaż na początku wydawać by się mogło, że idealnie pasuje do schematu Tej Złej i Knującej. Oddział Maniwa trochę mnie irytował tym, że tak łatwo dał się wybić – z tego schematu wyróżniają się w zasadzie tylko Houou i Pengin i wyłącznie do tej dwójki żywię jakiekolwiek emocje. Do pierwszego głęboki szacunek (trochę mi szkoda, że skończył właśnie w taki sposób), a do drugiego zwyczajną sympatię i współczucie. Taki sam szacunek odczuwam w stosunku do Emonzaemona, którego konsekwentne postępowanie bardzo mi się podobało. Aha, no i Nanami! Jak mogłam o niej zapomnieć? Znowu jestem zmuszona użyć słowa „niebanalna”, bo inaczej się jej nie da określić. W życiu bym nie pomyślała, że za tą cichą osóbką kryje się ktoś taki. I także ona zasłużyła na mój szacunek. Tego słowa też ostatnio nadużywam, ale co zrobić? Dwa odcinki jej poświęcone uważam za jedne z najlepszych w serii. Reszta bohaterów była zdecydowanie zbyt epizodyczna, żeby pisać o nich coś więcej, ale na pewno stanowili dosyć różnorodną gromadkę.
O grafice nie jestem w stanie napisać nic ponadto, że bardzo, bardzo mi się podobały projekty postaci. Były, jakby to określić… takie plastyczne. Może dziwnie to brzmi, ale takie określenie najlepiej mi pasuje. Poza tym, nie zawsze i nie wszędzie, ale zdarzało mi się zwrócić uwagę na tła – one, tak jak postaci, bardzo dobrze wpasowywały się w klimat serii. A to ostatecznie jest najważniejsze, prawda?
Podobnie o muzyce nie jestem napisać nic więcej poza tym, że była i dobrze się wpasowywała w klimat. Z endingów moją uwagę przykuł na dłużej któryś z początkowych (nie za bardzo pamiętam który ^.^') i ten z dziesiątego odcinka. Oba openingi były bardzo dobre, ale za ten lepszy zdecydowanie uważam drugi. Od razu rozpoznałam Ali Project, zespół odpowiedzialny za utwory rozpoczynające oba sezony Rozen Maiden – to zdecydowanie mój typ muzyki, taki energiczny i kojarzący mi się odrobinę z psychodelią.
Muszę przyznać, że komentarz wyszedł mi znacznej długości, ale dopiero teraz naprawdę mi ulżyło, bo od seansu ostatniego odcinka czułam jakby pewien ucisk na sercu, który teraz, gdy wylałam z siebie to wszystko, jakby trochę zelżał. Nieczęsto spotykam anime budzące we mnie aż takie emocje, ale za każdym razem witam je z otwartymi ramionami, a żegnam ze smutkiem. Jestem przekonana, że kiedyś wrócę do Katanagatari, bo to te dwanaście odcinków, to był piękny i wyjątkowy seans.
Jest jednak jeden haczyk.
Postacie, czasem pojawiają się na zbyt krótko by je zrozumieć ale czas nie ma tu znaczenia.
Ich możliwości, wiedza, motywacje to niewiadoma, nie potrafiłem ich rozgryźć i przewidzieć ani po kilku chwilach ani po kilku odcinkach i dopiero na końcu wykładane są wszystkie karty.
To co zobaczycie może nie pasować do waszej wizji idealnego anime, takiego 10/10 ale naruszenie tej historii i pokazanie czegoś co nie było pokazane odarłoby ją z magii.
Yousha-hime i Hitei-hime
Fabuła jest strasznie prosta – na jeden odcinek – jeden miecz. Na pięćdziesiąt minut, walka o niego trwała zwykle jakieś siedem, dziesięć minut ( raz nawet jej nie było, zaś bohaterowie w przezabawny sposób streścili jej przebieg ). Reszta to dialogi. I ani sekundy nudy.
Postaci są na prawdę bardzo wielowymiarowe, przy większości z nich nie można jednoznacznie określić, czy jeszcze nienawidzi się tego bohatera, czy już lubi, tak miałam z większością z nich, poza Togame i Hitei. Shichika mnie strasznie zaskoczył, gdy już miałam go uznać za bezbronnego półgłówka, on mnie zaskakiwał. Gdy w pewnych momentach stawał się wręcz przerażający w swojej brutalności, za chwilę biegał z bananem na twarzy. Gdy wyglądał, jakby liczył dziury w ścianie, nagle wręcz wyskakiwał z zaskakującym stwierdzeniem, które jednoznacznie przekreślało jego głupotę, by po chwili znów wrócić do poprzedniego stanu i grać nieco zagubione w ludzkich emocjach dziecko, które nie rozumiało, czemu inni zachowują się tak, a nie inaczej. Pod koniec serii z resztą zrobiło się z niego niezłe ziółko, trochę bezczelne i sarkastyczne, a w finałowym odcinku nie tylko kliknij: ukryte używał znanej z poprzednich epizodów wiedzy, ale przede wszystkim – stał się prawdziwą maszyną do zabijania, motywowaną chęcią nie tylko kliknij: ukryte zemsty, ale też innych uczuć, stanów, których jeszcze niedawno nie znał. Takich zmian, takich wyłamań ze schematu chcę więcej w innych seriach, w których nie ma mowy nawet o drobnej zmianie w psychice.
Togame to wisienka tej serii. Choć jej przeszłość jest powoli odkrywana w ciągu trwania anime, do niemal samego końca jest enigmatyczna i zamknięta w sobie. Radosna i pełna energii, a jednocześnie chłodnie niedostępna, opanowana. Shichika‑Togame to nie czysty romans, to raczej bardzo realistyczna i surowa, choć nadal ciepła i pełna bliskości relacja dwójki bohaterów, którzy równie dobrze mogli kliknij: ukryte siebie tak samo nienawidzić przez wzgląd na przeszłość ich rodzin.
Cwany wróg stratega również zasługuje na chwilę uwagi, chociażby dlatego, że pomimo roli tej złej, kliknij: ukryte ostatecznie wcale taką nie jest. Hitei, równie tajemnicza jak Togame, tak samo przebiegła i dążąca po trupach ( dosłownie ) do celu, mogłaby być równie dobrze jej siostrą jak i przyjaciółką ze względu na ilość podobieństw między nimi. Wspomnienie siostry siódmego mistrza kyotouryuu faktycznie wywołuje pewien dyskomfort. To chyba ona była kliknij: ukryte najbardziej przerażającą postacią tej serii. Maniwa byli do pewnego momentu pocieszni, potem aż zrobiło mi się ich szkoda. Emonzaemon szczerze denerwował, ale dobrze, że był bohater, którego faktycznie nie lubiłam od początku do końca. Postaci epizodyczne, posiadacze mieczy, byli na tyle wyraziści i dobrze zakreśleni, że choć bardzo chciałabym ich opisać, nie da rady. Wszyscy, w większym czy w mniejszym stopniu wyróżniali się niesamowicie pozytywnie.
Patrząc na piękną grafikę, która z pozoru uproszczona, jest strasznie szczegółowa i po prostu piękna, można pomyśleć, że seria jest lekka. Nie jest. To jedno z bardziej brutalnych anime, jakie oglądałam. Brutalne nie w sensie latających jelit czy mrożących krew w żyłach dziewczynkach ze studni. Dziecięcy nieco wygląd postaci strasznie kłócił się z brutalnością świata, w jakim żyli. Każda śmierć w Katanagatari była na tyle poruszająca i zwykle tak niesprawiedliwa, jak w naszym normalnym, codziennym życiu. Owy zimny realizm, który chował się za pięknymi pejzażami wiosny, lata, zimy, jesieni, gór, lasów, wysp, morza, wysypiska śmieci, pogorzeliska, świątyń, wschodów, zachodów, północy i południa, deszczu, śniegu i słońca potrafił na prawdę popsuć humor oglądającego, jednocześnie zmuszając do pewnych refleksji. Czy ta seria była filozoficzna, odpowiedzieć nie potrafię, jednak po każdym odcinku kłębił się natłok różnych myśli, co było słuszne, a co nie. To sprawiało, że choć ze sparklami w oczach wypatrywałam kolejnych odcinków, bałam się nieco, co teraz smutnego spotka bohaterów, kto będzie musiał odejść, aby ktoś inny mógł iść dalej.
Oba openingi pełne energii i „fullwypas” animacji grzeją się od dawna w moim odtwarzaczu, podobnie z resztą, jak parę endingów. O ile pierwszy opening był pogodniejszy radośniejszy, drugi, AliProjectu zapamiętałam bardziej, być może ze względu na tekst, który za pierwszym razem nieco nie pasował do klimatu serii, pod koniec stał się kliknij: ukryte niemalże małym streszczeniem przygód Togame. Świetny soundtrack i różnorodność endingów to kolejne przykłady piękna tej serii.
Katanagatari to moim zdaniem najlepsza wizytówka roku 2o1o. Nie tylko przez to, że wychodziło przez cały czas jego trwania, ale głównie dlatego, że było na prawdę oryginalne, świeże i w wykonaniu wykraczającym poza skalę ocen. To seria, którą wspominam ciepło i być może jeszcze nie raz obejrzę. Przepiękne i godne polecenia, najlepsze anime ubiegłego roku.
Piękne.
Nie nudziłem się. W ogóle. Mimo , że odcinki trwały po 50 minut(co jest wielką zaletą) nie wiało nudą. Postacie ciekawe. Każda była jakąś ciekawą indywidualnością.
Walki bardzo ciekawie zrobione. Tak inaczej.
Fabuła fajna i zaskakująca… chociaż może to ja po prostu chciałem , żeby skończyło się trochę inaczej? Kto wie…Jakkolwiek polecam gorąco. To anime powinien zobaczyć każdy.
Awsome ^.^
Początek świetny...
Arcydzieło
Jak dla mnie arcydzieło :p
Według mnie anime roku 2010, choć nie wiele osób jescze je widziało…
10/10
Ale ma to coś dawno czegoś takiego nie widziałem myślałem że na koniec kliknij: ukryte wróci do dojo :/
Zamaskowano spoiler.
IKa
Togame, Togame i jeszcze raz Togame, jako trzon tej serii mistrzostwo. Zimna? Wyrachowana? Bezwzględna? Szczęśliwa? Zakochana? Zazdrosna? Co kto woli co kto widzi.
Shichika za przeproszeniem wiejski głupek, czy może genialny uczeń???
Nanami psychopatka? Czy może samotna skrzywdzona przez los, tragiczna postać?
Można tak bez końca, o każdej jednej postać pojawiającej się w serii. Moim zdaniem każdy zobaczy co będzie chciał.
Dla mnie Katanagatari to mistrzostwo w każdym calu, kreska, muzyka, postaci, fabuła. Dlatego daję 10, w pełni zasłużoną 10.
Katanagatari
kliknij: ukryte Nie wybaczę tylko nigdy twórcom, że zabili Togame. Świetna była, a jeszcze jak się wściekała na Shichike… poezja :)
Świetne i oryginalne
ciekawszych w ogóle. Zaczynając od kreski, która od początku mnie zainteresowała a pod koniec odcinka byłem już do niej całkowicie przekonany, na sposobie emisji kończąc. W sumie ciężko mi powiedzieć jak będzie się tę serię oglądało na zasadzie odcinek za odcinkiem, czy co kilka dni, ale oglądając na bieżąco naprawdę czekałem na ten 40 minut raz na miesiąc. Fabularnie może niezbyt głęboko ale ogląda się bardzo dobrze, a konstrukcja kliknij: ukryte „jeden odcinek, jeden boss, jeden miecz” sprawdzała się nieźle i też potrafiła zaskoczyć, w Muzycznie do gustu przypadł mi w sumie tylko pierwszy opening i motyw przewodni tej blond księżniczki. Ostatni odcinek, czyli szybkie rozwiązanie tego co się gromadziło przez 11 odcinków też mi odpowiadało, a evil Shichika na koniec też miażdżył spojrzeniem. Ogólnie polecam, chociażby dla innowacyjności tej serii, 8/10.
Nie lubię opowieści o samurajach...
Fabuła niezbyt złożona ale opowiedziana w taki sposób, że absolutnie nie można odmówić jej uroku. Ja jestem wręcz oczarowany!
Postaci są po prostu nie z tej Ziemi, absolutnie każdą postać można polubić. Naprawdę! Nawet ta „zła strona” jest tu fenomenalna. Główni bohaterowie tego anime są tak niesamowicie sympatyczni, że nie sposób ich znielubić.
Muzyka w tym anime stwarzała niesamowity klimat. Była tak idealnie dopasowana do tego co się działo na ekranie, że po prostu bez niej to anime nie byłoby już tym czym jest. Zarówno openingi jak i endingi były klimatyczne i przyjemne dla ucha.
Jeśli zaś chodzi o oprawę graficzną... cóż kwestia gustu ale dla mnie to absolutne mistrzostwo. Na pierwszy rzut oka wydawać się może prosta i banalna a nawet dziecinna ale to tylko pozory. To wszystko co widzi oko widza to niesamowity mix kolorów jak za pociągnięciem pędzla, jak malowidła japońskich artystów odległej już epoki. Efekt jest po prostu niesamowity. Zarówno wygląd postaci jak i tła są dopełnieniem całości.
Wszystko to zmieszane razem stworzyło niesamowite anime, któremu żadne inne nie dorówna w tej klasie. Nie było, nie ma i nie będzie lepszego anime traktującego o samurajach.
Takie jest moje zdanie i koniec kropka!
Fajne ale przegadane