Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 5/10
fabuła: 2/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 2,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 323
Średnia: 6,56
σ=2,15

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

MM!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2010
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • えむえむっ!
Tytuły powiązane:
Gatunki: Komedia, Romans
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Ecchi
zrzutka

Większość haremówkowych oferm uwielbia być pomiatanych, zwłaszcza przez tsundere. Główny bohater MM! osiągnął jednak w tej dziedzinie mistrzostwo. Słaba seria ecchi z kilkoma mocniejszymi punktami.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Piotrek

Recenzja / Opis

Tarou Sado jest z pozoru Zwykłym Japońskim Nastolatkiem. Z reguły w anime to oznacza, że brakuje mu kręgosłupa i mniej lub bardziej skrycie ślini się do wszystkiego, co ma dwie nogi, jest płci pięknej oraz nie zwiewa na drzewo. Daje sobą także pomiatać poznanym koleżankom do tego stopnia, że zakrawa to na masochizm. Powiedziałem „masochizm”? Główny bohater MM! w tej sztuce osiągnął mistrzostwo. Podnieca go bowiem, kiedy obrywa po buzi od kawaii panienek. Im mocniejszy spuszczą mu wpiernicz, w tym większym jest stanie uniesienia. Tarou nie godzi się jednak ze swoją przypadłością i postanawia ją wyleczyć, zwłaszcza że zamierza wyznać miłość pięknej nieznajomej. Po pomoc udaje się do szkolnego klubu wolontariuszy (lekarzy wytruło, a oddziały zamknięte terroryści w powietrze wysadzili?), prowadzonego przez cierpiącą na syndrom boga sadystyczną blond dziewuszkę, zwącą się Mio Isurugi. Zgadza się ona wyleczyć masochizm Tarou, aczkolwiek dość… szarlatańskimi metodami. I nieskutecznymi. Dziewczę się jednak nie poddaje, co zwiastuje kolejne kłopoty.

W komediach ecchi, podobnie jak w hentajach, fabuła z reguły jest kwestią drugo-, a nawet trzeciorzędną. Istnieją co prawda chlubne wyjątki, potwierdzają one jednak tylko regułę. MM! do wspomnianych wyjątków nie należy. Oprawa fabularna jest szczątkowa, opiera się praktycznie na jednym wątku, czyli próbach wyleczenia głównego bohatera z jego wstydliwej przypadłości. Owszem, gdzieś tam w tle przewijają się kłopoty postaci drugoplanowych, ale są one zaznaczone, delikatnie rzecz ujmując, szkicowo. Co ciekawe, praktycznie cała obsada kwalifikuje się do wpakowania w kaftan bezpieczeństwa i wywiezienia do domu bez klamek, ale o tym później. Wielu będzie drażnić ilość zrzynek z innych anime. Owszem, część z nich to mniej lub bardziej udane (z reguły mniej) puszczanie oka do widza bądź nieudolne próby parodiowania, ale nie wszystkie da się w ten sposób wytłumaczyć, zwłaszcza motywy „inspirowane” Haruhi Suzumiyą.

Na osobny akapit, a nawet kilka, zasługuje fanserwis i gagi w MM!. Nie dlatego, że są rewelacyjne, wręcz przeciwnie. Wszyscy fani ecchi dobrze (chyba) wiedzą, czemu fanserwis w takich seriach służy. Zabrzmię pewnie teraz jak zblazowany dziadek, ale trzeba powiedzieć to wprost – twórcy poszli po najmniejszej linii oporu, w wyniku czego zaprezentowana w serii plejada staników, pończoch i inszych fetyszy mimo gigantycznego natężenia momentami mnie nudziła. Widoki majtek – było, stroje meido – było, mundurki z kusymi spódniczkami – było, zboczona szkolna pielęgniarka – było… Żeby chociaż kawaii panienki się wyróżniały wyglądem, ale i one toną w morzu nijakości. Co gorsza, twórcom szybko kończą się pomysły, jak przyciągnąć oko widza, więc choć fanserwisu jest tyle, że aż strach otworzyć konserwę, to zaczyna on powtarzać się niczym zacięta płyta.

Jedno, co wyróżnia MM!, to duże natężenie fetyszu nóg i stóp. Przypuszczam, że szukając inspiracji, twórcy stanowczo za dużo naoglądali się zachodnich ero­‑filmików, w których skąpo odziane hetery w średnim wieku mówią do swojego niewolnika, jaki to on jest mały, nędzny, ma wszy w pępku i najlepiej, żeby oddał jej swoją prosperującą firmę albo przynajmniej platynową kartę kredytową. Wówczas może dadzą mu powąchać swoje stopy, albo dostąpi zaszczytu bycia przez nie rozdeptanym. Osobiście nie mam bladego pojęcia, co w stopach może być pociągającego, zwłaszcza że nie są estetyczne i w wielu przypadkach śmierdzą. No, ale jak ktoś lubi takie klimaty, poczuje się jak u siebie – niektóre scenki z Mio w roli głównej nawet mają takie same ujęcia, jak we wspomnianych filmikach. A że do tego jest znacznie młodsza niż wspomniane hetery – tym lepiej dla fanów.

Nadmienię jeszcze, że pod jednym względem twórcy strzelili sobie w stopę. Mianowicie do tej całej ero­‑zbieraniny dorzucili kazirodztwo, lolikon i crossdresserów. Nie wiem tylko, po jaki grzyb, chyba w celu przyciągnięcia tych japońskich nastolatków, którzy mają już na tyle zlasowane przez anime mózgi, że uwłaczają męskiemu rodowi i kwalifikują się do leczenia psychiatrycznego. Ja potrafię zrozumieć wiele, jestem chyba najbardziej odporną na „odmienny kulturowo fanserwis” i humor niskich lotów osobą z redakcji, ale kazirodztwem brzydzę się do szpiku kości. Mam tylko nadzieję, że wśród Japończyków nie wybuchła epidemia kompleksu Edypa i pokrewnych tej przypadłości, bo będzie czekać nas kazirodcza zaraza na skalę plagi lolikonu. Którego notabene w MM! niestety trochę jest. Tęsknię trochę za czasami, kiedy tani i nachalny fanserwis oznaczał wypinanie tyłka, majtki z ciasteczek i rwące się od oddychania ciuchy, a „płaska deska” była elementem komediowym, a nie fetyszem. Crossdressing jeszcze ujdzie, o ile jest potraktowany z przymrużeniem oka. W przypadku MM! poza paroma niezłymi scenkami (parodia shounen­‑ai) mogłoby go na dobrą sprawę nie być.

Skoro rozprawiliśmy się już z fanserwisem (jak dużo czasem można powiedzieć o majtkach i stanikach), przejdźmy do humoru. Niestety gagi w większości przypadków są nudne i powtarzalne. Przygniatający ich procent to sado­‑maso na wesoło połączone z mokrym snem kata, czyli torturowanie głównego bohatera na wszelkie możliwe sposoby, od robienia z niego rosołu po topienie kołem młyńskim. Owszem, motyw ciekawy, zwłaszcza że główny bohater nie ma nic przeciwko, a wręcz czuje się jak nastolatek po przeczytaniu pierwszego świerszczyka. Problem polega na tym, że po n­‑tym obdarciu Tarou ze skóry, wychłostaniu i wysadzeniu go dynamitem, widz zaczyna się nudzić. Koniec końców, ile razy można opowiadać ten sam kawał? Reszta to w większości wspomniane już nieudane parodie (ile razy można pić do Dragon Balla?). Żeby nie było, że tylko jadem pluję, część gagów była niezła – np. wskaźnik zboczenia, kilka metod tortur czy wspomniana parodia shounen­‑ai. To jednak tylko iskry w ciemności.

No i dochodzimy do postaci. Nie bez kozery wspomniałem wcześniej, że praktycznie cała główna obsada kwalifikuje się do otrzymania żółtych papierów. Zacznijmy od głównego bohatera, czyli Tarou Sado. Jak już wspomniałem, jest on masochistą, który torturowany przez kawaii panienki odczuwa erotyczną rozkosz. Owszem, jest on pewnym powiewem świeżości wśród legionów nieboraków bez kręgosłupa, którzy ze spuszczoną głową dają sobą pomiatać przyszłym miłościom życia. On przynajmniej, w przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu, odczuwa z tego tytułu przyjemność. Co więcej, ma mimo wszystko więcej wspomnianego kręgosłupa. Mio Isaragi to natomiast blond tsundere z przekraczającymi normę zapędami sadystycznymi. Cierpi na syndrom boga i prowadzi klub wolontariuszy, specjalizujących się w rozwiązywaniu ludzkich problemów. Szkoda tylko, że stosuje metody delikatnie mówiąc dresiarskie, czyli wpisane już w kanon polskiego humoru „Masz jakiś problem? No to będzie…”. Spuszczanie łomotu biednemu(?) Tarou sprawia jej niezwykłą przyjemność. No i oczywiście, bo jakże by inaczej, czuje do niego miętę. Aż ciśnie się na usta, by po zamknięciu fabuły powiedzieć „I bili się długo i szczęśliwie”. Postacie drugoplanowe mają jedną wspólną cechę – nie są normalne. Arashiko to biuściasta, nieśmiała androfobka, skrycie (bo trójkąt musi być) podkochująca się w głównym bohaterze, mimo że każdy zbliżający się do niej facet dostaje fangę w nos. Michiru natomiast ma bzika na punkcie cosplayu i uwielbia robić zdjęcia uczennicom. Tatsukichi to z kolei przyjaciel głównego bohatera, z traumą z dzieciństwa, która odcisnęła piętno na jego psychice. Yumi i Noa zaś to mające nierówno pod sufitem lolitki: jedna – masażystka, druga – szalony naukowiec. Są jeszcze postacie trzecioplanowe i epizodyczne, ale i wśród nich trudno – o ile to w ogóle możliwe – znaleźć przypadek niekwalifikujący się do leczenia psychiatrycznego tudzież wsadzenia za kratki. Chyba żeby zacząć liczyć statystów. Dużym minusem postaci jest ich nijakość. W tydzień można zapomnieć, jak się nazywają – sprawdziłem doświadczalnie.

Nijaka jest również oprawa graficzna, dźwiękowa i projekty postaci. Należę do osób, które lubią zawiesić oko na uroczych panienkach. Niestety, projekty bohaterek są co najwyżej przeciętne, a ładniejsze można znaleźć w pierwszej lepszej grze randkowej. Recyklingu animacyjnego też co nieco uświadczymy, zwłaszcza podczas scen okładania głównego bohatera. Muzyka, opening i ending na szczęście nie przeszkadzają, ale i w pamięć nie zapadną. Spośród znanych seiyuu obsadzonych w głównych rolach wymienić należy przede wszystkim Juna Fukuyamę, dla którego 2010 rok ogólnie był pracowity, że wymienię chociażby takie tytuły jak Durarara!!, Starry Sky czy Star Driver. Głos oprawczyni podłożyła Ayana Taketatsu, znana chociażby z takich produkcji jak High School of the Dead.

Staram się być adwokatem serii, które z definicji cechują się humorem niskich lotów, najeżone są fanserwisem i epatują rubasznością. Ostatecznie świat się nie kończy na produkcjach ambitnych, błyskotliwych czy godnych uwagi animacjach popularnych. Czasem człowiek chce się odprężyć po ciężkim dniu przy czymś odmóżdżającym albo po prostu popatrzeć sobie na ładnie narysowane panienki. Niestety MM! w swojej kategorii broni się słabo, żeby nie powiedzieć – w ogóle. To podobna liga jak DearS – niby wszystko, co powinna mieć seria ecchi jest, ale jakieś takie nijakie, bez pomysłu i widziane setki razy w lepszym wykonaniu. Wspomniane anime jest jednak o tyle lepsze, że nie pogrąża się „odmiennym kulturowo fanserwisem” w postaci lolikonu i kazirodztwa. Komu zatem MM! można polecić? Młodym i niedoświadczonym fanom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z anime, lubią sprośne gagi i fanserwis, a także osobom lubiącym nóżki, stópki i buciki. Odradzam zaś doświadczonym, którzy mają już za sobą x serii ecchi, zwłaszcza tych dobrych. Ci kilka razy się uśmiechną, większość czasu wynudzą, a niejednokrotnie z obrzydzeniem wyłączą monitor.

Szaman Fetyszy, 17 maja 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: XEBEC
Autor: Akinari Matsuno
Projekt: QP:flapper, Taeko Hori
Reżyser: Tsuyoshi Nagasawa
Scenariusz: Rie Oshika
Muzyka: Yukari Hashimoto