Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 3/10 grafika: 8/10
fabuła: 2/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 10 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 140
Średnia: 6,14
σ=1,8

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi, wa-totem)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Fractale

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 11×23 min
Tytuły alternatywne:
  • フラクタル
Tytuły powiązane:
zrzutka

Próba stworzenia futurystycznej antyutopii w baśniowych klimatach.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: wa-totem

Recenzja / Opis

W bardzo odległej przyszłości na pewnej wysepce spokojne życie wiedzie czternastoletni Clain. Ten interesujący się starociami chłopiec mieszka sam, rzadko również spotyka innych ludzi. Faktem jest, iż obecnie wszyscy bardzo sporadycznie nawiązują z innymi bezpośredni kontakt, a wszystko za sprawą dobrodziejstw systemu zwanego Fractale. Ten tytułowy cud techniki zapewnia życie bez jakichkolwiek obowiązków czy stresu. Możliwość wykorzystania wirtualnych awatarów (tzw. doppeli, które mogą poruszać się w świecie rzeczywistym i przez to są w stanie wykonywać wszystkie niezbędne czynności) oraz zastosowanie nanomaszyn w ciele człowieka, odpowiedzialnych za regulację wszystkich czynności życiowych zrewolucjonizowało świat. Świat bez wojen, nieporozumień z wiecznie szczęśliwymi ludźmi – to brzmi zbyt idealnie, prawda? Istnienie owej Arkadii jest od jakiegoś czasu poważnie zagrożone, gdyż sam system z bliżej niewyjaśnionych przyczyn zaczyna ulegać powolnemu rozpadowi. Tymczasem zdawałoby się przypadkowe spotkanie nastoletniej Phryne zmieni życie Claina na zawsze. Wszystko jest tym bardziej podejrzane, że po krótkim czasie spędzonym z bohaterem tajemnicza dziewczyna nagle znika, zostawiając mu dziwną broszkę, której zawartość jeszcze bardziej wywraca poukładane życie chłopaka do góry nogami. Czym lub kim jest pamiątkowy bonus po uciekinierce, czyli młodziutka Nessa? Zdeterminowany Clain w towarzystwie owej dziewuszki postanawia odnaleźć Phryne.

Czy brzmi to jak wstęp do ciekawej historii z ambicjami do bycia czymś więcej niż tylko typową przygodówką? Brzmi. Czy seria, mimo że krótka, faktycznie potrafi poruszyć widza i zmusić do myślenia? Bardzo się stara, jednak jak to zwykle bywa, dobre chęci nie wystarczą i potrzeba również jasnych wytycznych, jak dany plan wcielić w życie.

Do obejrzenia Fractale zachęcił mnie plakat promocyjny i opis fabuły, który sugerował, że możemy mieć do czynienia z czymś nie tylko ciekawym, ale i w miarę ambitnym. A że takich produkcji powstaje obecnie niewiele, tym bardziej byłam zainteresowana nowym serialem spod znaku Noitaminy – godzinnego programu stacji Fuji TV, w którym puszczane są anime przeznaczone raczej dla starszych widzów i różniące się dość znacząco od typowych serii rozrywkowych. Nadzieję na „coś więcej” dawał również fakt, iż Fractale jest projektem autorskim znanego krytyka Hirokiego Azumy, co na pierwszy rzut oka brzmi wystarczająco ambitnie. Tych, którzy zgodzą się z poprzednim zdaniem, muszę ostrzec, gdyż seria ta jest jednym ze sztandarowych przykładów, iż nie należy oceniać książki po okładce, bo spodziewając się głębokiej powieści psychologicznej można trafić na typowego harlequina… Nie wiem, ile z oryginalnej wizji znalazło się w scenariuszu anime, jednakże jeśli pan Azuma czuwał nad produkcją od początku do końca, to seria z góry była skazana na przegraną.

Twórcy się starali (tak bardzo, że aż za bardzo), aby widz miał wrażenie, że ogląda coś, co ma do zaoferowania znacznie więcej niż przeciętne anime i zmusi go do przemyśleń. Przecież system Fractale to metafora, bohaterowie są majstersztykiem z punktu widzenia psychologii, a pod zwiewnym płaszczykiem subtelności kryje się znacznie więcej… Tak zapewne miało to wyglądać, jak się jednak dość szybko okazało, wizja a samo „dzieło” to zupełnie różne bajki. Za fasadą pytań o sens życia czy kondycję współczesnego człowieka kryje się bowiem dziurawa niczym sito historia, której nawet założenia początkowe nie trzymają się kupy. Owszem, z pozoru całość prezentuje się interesująco, jednakże gdy dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi i do czego dążą bohaterowie, zapala się światełko ostrzegawcze, które wyraźnie informuje nas, że coś jest nie tak. Co gorsza, ma to miejsce na wczesnym etapie rozwoju fabuły i jest preludium do dalszej równi pochyłej. Widz dowiaduje się, jakiż to nieludzki, zły i przebiegły jest system, który manipuluje człowiekiem, a jak dzielni są rebelianci otwarcie się mu sprzeciwiający. Problem polega na tym, że jednocześnie starano się pokazać, iż obie strony nie przebierają w środkach, by osiągnąć upragniony cel (świat jest szary, a sam ruch oporu do świętych nie należy), przy okazji usilnie próbując przekonać jednak widza, iż to właśnie przeciwnicy Fractale mają rację – zabiegi te wypadają jednak wręcz koszmarnie sztucznie i drażnią oczywistością przekazu, czyli tzw. łopatologia stosowana wiecznie żywa – pamiętna scena z jednego z początkowych odcinków, w której nasi dzielni buntownicy mordują niewinnych cywilów, a Tymi Złymi mimo wszystko oczywiście pozostają ludzie związani z systemem. Dlaczego? Bo tak. Autor nie był w stanie uzasadnić, dlaczego Fractale wymaga zniszczenia w trybie natychmiastowym, za to równie nieumiejętnie gloryfikował rebeliantów, którzy zachowywali się momentami jak rasowi terroryści. Przy okazji zapomniano wyposażyć obie grupy – zwolenników i przeciwników systemu – w sprecyzowany plan działania… Ale spokojnie, to przecież nieistotny szczegół, który można pominąć, bo scenarzystka i tak sprawi, że wszystko potoczy się wedle początkowych założeń…

Fractale niestety nie potrafi odegrać roli tytułu ambitnego, jaką narzucili mu twórcy i im dalej w las, tym bardziej widać, jak całość się rozjeżdża. Poczynając na świecie przedstawionym, a na samych przygodach bohaterów kończąc, w praktycznie wszystko trzeba uwierzyć twórcom na słowo. Przepis na fabułę składa się bowiem z samych ogólników, które nawet podane razem nie będą smakować bez dodania odpowiednich przypraw. Tło wydarzeń i Wielką Tajemnicę stanowi tytułowy system (dla jednych zbawienie, dla drugich przekleństwo), który miał szansę być ciekawym motywem, lecz wyjaśnienia skrzętnie ukrywane przez całą serię i zaprezentowane w ostatnim odcinku plasują się zapewne na czołowym miejscu w rankingu absurdalności pomysłów. Przy tej okazji zapomniano oczywiście odpowiedzieć na podstawowe pytania: jak i właściwie dlaczego wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej? A żeby było ciekawiej, napiszę, że nieścisłości technologiczne to najmniejszy problem.

Na słowo trzeba również wierzyć w sam scenariusz, ponieważ kolejne przygody bohaterów dzieją się, gdyż tak miało być, a sens wyrzucono, gdyż zapewne okazał się zbyt kłopotliwym wspólnikiem – w każdym razie słuch po nim zaginął dość szybko. Coś ma miejsce, niby podróżujemy i poznajemy różne oblicza świata, ale w trakcie seansu dość szybko zaczęły mi się nasuwać pytania z cyklu: „ale dlaczego oni właściwie tam poszli skoro X” albo „jakim cudem udała im się rzecz Y” – najbardziej niepokojące jest w tym wszystkim to, że moje wątpliwości dotyczyły spraw podstawowych i oczywistych (bo przecież nikt nie zwróci uwagi na poszukiwanych ludzi samotnie wałęsających się po mieście w świetle dnia, prawda?). Ciąg przyczynowo­‑skutkowy jest, ale rozkładanie go na czynniki pierwsze sprawi tylko, że jeszcze bardziej zaczniemy się zastanawiać, o co właściwie twórcom chodziło. Podobnie prędko zauważyłam, że przy tak ograniczonej liczbie odcinków skupiano się na rzeczach mało istotnych, a co gorsza, nudnych, zupełnie niepotrzebnych i przedstawionych bez żadnego pomysłu. Wtedy zastanawiałam się, czy to dobry pomysł, by marnować cenne minuty na takie bzdury, skoro można je poświęcić na zaprezentowanie konkretnych wątków. Jak się jednak okazało na końcu, nie za bardzo było co pokazać…

Chcąc stworzyć niemal baśniowe i zmuszające do myślenia anime, nie zapomniano również o subtelności, a właściwie o tym, jak skutecznie ją zamordować. Wiąże się z tym przykra i jak się okazuje, trudna do wyleczenia i dość powszechna przypadłość w postaci sinusoidy atmosferycznej. Cóż to za czort? Częste i gwałtowne przeskoki w nastroju miały chyba pokazać, że dobra seria zarówno uczy, jak i bawi, lecz praktyka pokazuje, że najważniejsze są umiar i wyczucie. Wątki poważne są bowiem niesamowicie poważne, momentami patetyczne, jednak przede wszystkim naiwne, infantylne i głębokie niczym przydrożna kałuża. Humor pozbawiony sprośności i konkretnych elementów garderoby w konwencji ecchi teoretycznie można uznać za sukces, ale gdy zastąpić go głupimi i powtarzanymi do znudzenia gagami z cyklu jakiż to Clain jest zboczony, zaczynamy patrzeć na całość z politowaniem i zastanawiać się, kiedy te wygłupy wreszcie się skończą. Do zestawu trzeba dołączyć również brak jakiegokolwiek zrównoważenia przedstawionych wątków, co sprawia, że twórcy poruszają się po planszy opatrzonej napisem „scenariusz” z gracją słonia w składzie porcelany.

W spiralę absurdu i braku logiki wpadli również bohaterowie, których postępowanie współgra z niedorzecznościami scenariusza i zależne jest w całości od Wszechmocnej Woli Twórców. Clain to pozbawiony kręgosłupa, wiecznie niezdecydowany i całkowicie bezbarwny chłopak, Phryne to nieprzystosowana do życia, nieco naiwna i przy tym uparta dziewoja, Enri (o zgrozo, jedna z czołowych członkiń grupy rebeliantów) to głupiutka i niesamowicie głośna osoba, jej brat Sunda z kolei bywa nieco złośliwy, ale w gruncie rzeczy to oddany sprawie przywódca. Nie wiem, czy twórcy chcieli, żeby tak odbierano ich „podopiecznych”. Jeśli mam być szczera, powyższa wyliczanka została stworzona nieco na siłę, gdyż tak naprawdę nie jestem w stanie dokładnie określić charakterów postaci z jednej prostej przyczyny. Ich po prostu nie ma, a jeśli są, to niewykształcone w ogóle. Doszło nawet do tego, że nie tylko sceny kluczowe dla rozwoju fabuły(?) są zlepkiem drewnianych i tandetnych zwrotów, ale również dialogi w wątkach w zamierzeniu obyczajowych sprawiają wrażenie, jakby scenarzystka dorastała w izolatce. W tym momencie zapewne ktoś podniesie argument, że przecież świat przedstawiony różni się nieco od naszego, komputeryzacja sprawiła, że zapatrzeni w system mieszkańcy coraz rzadziej spotykają się poza siecią, co skutkuje brakiem podstawowych ludzkich odruchów. Niestety nie wszystko da się wyjaśnić w ten sposób i o ile nieumiejętność zbudowania wiarygodnych relacji między upośledzonymi społecznie nastolatkami da się jakoś pod to podciągnąć, to już rozumowanie i postępowanie innych, przede wszystkim dorosłych, to jeden wielki znak zapytania. Wspomniani wyżej bohaterowie to najbardziej widoczny problem, reszta służy jako oczywisty przykład czegoś, do czego w danej chwili próbuje się widza przekonać, a niektórzy stworzeni zostali li i wyłącznie po to, by im współczuć lub nienawidzić (przynajmniej w teoretycznych założeniach, jak mi się wydaje).

Coś nie tak? Owszem, w powyższym zestawieniu zabrakło Nessy. Jest bowiem powód, dla którego owa dziewuszka zasłużyła sobie na osobny akapit. Stanowi ona jedyny jasny punkt w całym tym oceanie niedorzeczności i niekonsekwencji. Nie jest może szczególnie rozbudowaną i głęboką postacią, jednak na tle innych wypada niezwykle wiarygodnie i jest jedyną bohaterką, w którą faktycznie tchnięto odrobinę życia. Jej ciekawość świata, nadaktywność, wybuchowość i brak rozsądku są w pełni uzasadnione. Wszystkie jej „wady” wynikają z oczywistej niewiedzy, a żywiołowość i niewinność wcale nie robią z niej chodzącej słodyczy, którą chciałoby się na miejscu zadusić, a wręcz przeciwnie – sprawiają, że Nessa jako jedyna wydaje się osobą z krwi i kości (choć jest jedynie awatarem), w dodatku niesamowicie sympatyczną.

Wreszcie przyszła kolej na elementy, co do których jakości nie powinno się mieć wątpliwości, zwłaszcza jeśli prześledzić listę dotychczasowych tytułów studia A­‑1 Pictures (wyłączając nieszczęsne Togainu no Chi). Już w pierwszym odcinku widz zostaje przywitany przez bardzo żywe i soczyste kolory oraz dokładnie wykonane pejzaże. Bardzo wyraźnie celowano w klimaty baśniowe (echa Studia Ghibli) i nawet jeśli od strony fabularnej się to nie udało, to chociaż jest na co popatrzeć. Projekty postaci są zróżnicowane i odpowiednio szczegółowe, nie tylko przez sam wygląd, ale też głównie dzięki strojom (tu przodują Nessa i Phryne – szkoda tylko, że nie przebierają się prawie w ogóle w czasie trwania serii). Część widzów może dziwić fakt, iż niektóre projekty różnią się od pierwowzorów wykorzystanych na plakatach promocyjnych i w mandze (jak się potem okazało, zmiany były spowodowane czymś więcej niźli kaprysem twórców), nie znaczy to jednak, że wyglądają źle. Tu ucierpiał jedynie zestaw kolorów, a poza tym bohaterowie, jak na realia animowane, prezentują się w miarę realistycznie. Ciekawie zaprojektowano również awatary, którymi posługują się ludzie w systemie Fractale – nie wszystkie przypominają ludzi, niektóre z nich mają postać humanoidalnych brył – w każdym razie jest na co popatrzeć. W pejzażach (które wyszły naprawdę dobrze) inspirowano się głównie krajobrazami irlandzkimi, co widać po zielonych klifach, ale również miasta przewijające się w pojedynczych odcinkach przypominają te naprawdę istniejące. Są to w gruncie rzeczy szczególiki, ale jak widać, starano się wytworzyć jako taki klimat. Grafice zdarzają się również gorsze chwile w postaci nieco rażących elementów trójwymiarowych (acz nie we wszystkich momentach) i wykrzywionych postaci z dalszej odległości w niektórych odcinkach. Animacja zalicza wzloty i upadki, pozostając jednak na dobrym poziomie przez większość czasu.

Muzycznie jest dobrze, choć bez większej rewelacji. Na ścieżkę dźwiękową składa się wiele utworów, od klasycznych po elektroniczne w różnorakich konfiguracjach. Wszystkie sprawdzają się dobrze jako ozdoba w tle, ale rzadko kiedy zwracają na siebie uwagę. Nie sposób nie zauważyć jednak piosenek towarzyszących serii, których słucha się bardzo dobrze. Harinezumi, śpiewane przez Hitomi Azumę, bardzo szybko podbiło moje serce, choć podkład dla głosu piosenkarki stanowią głównie elektroniczne wariacje, których jestem umiarkowaną fanką. Irlandzkie ślady nawet słychać, gdyż piosenka towarzysząca napisom końcowym to kolejna muzyczna przeróbka wiersza o tym samym tytule – Down by the Salley Gardens, pióra Williama Butlera Yeatsa, który z kolei opierał się na tradycyjnej piosence. Ten utwór również śpiewa Hitomi Azuma, jednakże jak to niestety bywa, Japończycy słabo radzą sobie z językami obcymi, trudno więc oczekiwać w pełni zrozumiałego tekstu – zdecydowanie lepiej wypada japońska wersja, pojawiająca się w późniejszych odcinkach, w której piosenkarka nie ma już okazji do kaleczenia języka obcego. Przez serię przewija się również bardzo sympatyczny utwór zatytułowany Hiru no Hoshi, którego pełną wersję można usłyszeć wreszcie w odcinku dziewiątym, gdyż wcześniej nucą go poszczególne postaci. Głosu postaciom użyczyło kilkoro znanych seiyuu w tym Yuu Kobayashi, Kana Hanazawa czy gościnnie występujący Hiroshi Kamiya. Nadspodziewanie dobrze spisała się debiutująca Minami Tsuda (tu Phryne), którą z pewnością chciałabym usłyszeć również w innych produkcjach.

Głównym problemem tej serii jest to, że sama tak właściwie nie wie, o czym jest, ani co chce przekazać. Popełniono ten kardynalny błąd, że oparto się na mało wyrazistej wizji, która na pierwszy rzut oka może wydawać się ciekawa, jednakże już jeden krok w jej kierunku odkrywa rażące braki, których nic nie jest w stanie zrekompensować. Zabrakło przede wszystkim sprecyzowanego pomysłu i umiarkowania. Poszczególne elementy w ogóle ze sobą nie współgrają, a całość z odcinka na odcinek coraz bardziej się rozjeżdża, pod koniec obnażając, jak się okazało, marne podstawy. Do kompletu bohaterowie, którzy (z jednym wyjątkiem) są grupą bezbarwnych kukiełek.

Nie pomogły również zapożyczenia z innych serii obecne na najróżniejszych płaszczyznach, od całych wątków po drobne szczegóły. Ofiarami padły głównie produkcje Studia Ghibli (tu przoduje Laputa), ale też Bounen no Xamdou – sam inspirowany tytułami Hayao Miyazakiego, ale czerpiący z nich w znacznie bardziej udany i subtelny sposób, czy wreszcie Fushigi no Umi no Nadia, a nawet Neon Genesis Evangelion… Wyliczać można by dalej, wydaje mi się jednak, iż nie ma to najmniejszego sensu, ponieważ owych inspiracji nie udało się twórcom wykorzystać w żaden kreatywny sposób.

Prawda jest taka, że jeśli ktoś będzie chciał, to zobaczy we Fractale wszystko to, co usilne starano się w nim przekazać, a co w moim odczuciu okazało się absurdalne i zupełnie niegodne uwagi. Po zapowiedziach i dobrej opinii na temat repertuaru Noitaminy moje oczekiwania względem tej produkcji były wysokie. Tym większy był mój zawód i tym bardziej bolesny okazał się upadek serii z wysokości. Bowiem najgorszą rzeczą, jaką mogą zrobić twórcy, to wmuszanie w widza przekonania, że ich „dzieło” to faktycznie coś wartego zauważenia i że stara się coś ważnego przekazać, podczas gdy w rzeczywistości to „cudowne dziecko” nie jest w stanie zapewnić nawet najprostszej rozrywki na chociażby średnim poziomie i jedyne, co robi, to straszy głupotą, kiczem i stara się udawać coś, czym zdecydowanie nie jest.

Enevi, 16 kwietnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: A-1 Pictures
Autor: Hiroki Azuma
Projekt: Masako Tashiro
Reżyser: Yutaka Yamamoto
Scenariusz: Mari Okada
Muzyka: Souhei Kano