Komentarze
Juuni Kokki
- komentarz : TomE : 19.10.2018 10:42:57
- Re: Pytanie za tysiąc punktów : Turbulencje : 1.07.2017 17:03:04
- Anime fajne, ale nowelki lepsze! : Turbulencje : 1.07.2017 16:17:40
- Nie dla wszystkich : Maxromem : 30.05.2016 11:26:22
- Re: Dlaczego brak kontynuacji? : Enevi : 12.03.2016 16:32:57
- Dlaczego brak kontynuacji? : ziomek1245 : 12.03.2016 15:17:57
- Re: Juuni Kokki : Też mnie to ciekawiło : 1.09.2015 17:53:50
- Re: Pytanie za tysiąc punktów : ~Mo : 28.04.2015 07:30:09
- Re: Pytanie za tysiąc punktów : Melmothia : 27.04.2015 17:34:38
- Re: Pytanie za tysiąc punktów : kako : 27.04.2015 13:45:05
Anime fajne, ale nowelki lepsze!
I w sumie nie żałuję.
Po obejrzeniu anime przerzuciłam się na czytanie nowelek i to był strzał w dziesiątkę! (Od The Demon Child zaczynając, fanom Taiki polecam gorąco!)
Co do imion postaci/nazw wszelakich, zgadzam się – są naprawdę zmylne. Dopiero przy czytaniu historii o Gyousou zrozumiałam różnice między Taiki a Taika.
Teraz mogę się pochwalić, że wiem co to Chousai a co to Daishikou czy Daishiba, ale nazwy poszczególnych miejsc w pałacach są ponad moje siły.
Każdemu zainteresowanemu nowelkami polecam wyszukać w google „Eugene Woodbury”, mi zajęło trochę czasu zanim tam trafiłam więc cieszę się, że mogę się podzielić tymi wspaniałymi tłumaczeniami wszystkim tym, którym anime nie starcza!
Ja z swojej strony polecam przeczytać The Wings of Dreams (tłumaczone przez Eugene Woodbury), historia o tym jak dwunastoletnia Shushou została królową Kyou.
kliknij: ukryte
Scena spoliczkowania Kyouki bezcenna!
A jeśli chodzi o Shoryu polecam poczytać Kizan, krótka powiastka, która naświetla jego charakter. (Jest tam też Rikou, też swoją drogą ciekawy jegomość)
Albo z grubszych Poseidon of the East (tłumaczone przez Eugene Woodbury), co prawda jest skoncentrowane na Rokucie, ale Shoryu też gra tam swoją rolę.
spojler:
kliknij: ukryte
Jak się skapłam że Kouya, którego Enki zaprzyjaźnił to Kenroushin to zaliczyłam niezły ZONK! Swoją drogą Shoryu, Kouya wciąż czeka!
Nie dla wszystkich
The Twelve Kingdoms jest zrobione na podstawie powieści i to widać. Wszystko od przedstawienia historii do zawiłości świata przedstawionego sprawia, że seans przypomina raczej ślęczenie z książką na fotelu niż wygodne rozwalenie się na łóżku z laptopem. I tu pojawia się pierwszy problem – nie wszyscy zaakceptują taki stan rzeczy.
Drugim potencjalnym problem jest właśnie świat przedstawiony. Duży, skomplikowany i zdecydowanie obcy osobom, które są przyzwyczajone do bardziej „zachodniego” fantasy. Ogarnięcie wszystkiego jest prawie niemożliwe i szczerze mówiąc oglądałem z otwartą zakładką na wiki.
Trzecim problemem jest podział na akty. Zabieg wydaje się w porządku, ale niestety nie sprawdza się w momencie gdy w zasadzie tylko 2 z 4 aktów są poprowadzone odpowiednio. Ponad to, po każdym akcie następuje odcinek retrospekcji, co jest tak pomocne jak i wkurzające.
Jeśli potrafisz przeboleć te trzy rzeczy, to czeka Cię naprawdę świetna przygoda. W zasadzie wszystko w tym anime przypadło mi do gustu i gdyby nie to, że jeden z aktów jest po prostu nie zakończony na pewno dałbym dychę. Ale po kolei.
Postaci jest masa i co gorsza niektóre o podobnie brzmiących imionach. Na szczęście ten tabun jest bardzo interesujący, a postaci główne mają w sobie mnóstwo charakteru, dojrzewają i zmieniają się z biegiem serii. Na najwyższe noty zasługuje Youko, która z bardzo pasywnej i miałkiej dziewczyny staje się dynamiczną królową z krwi i kości. Dwie inne dziewczyny, bohaterki trzeciego aktu Suzu i Shoukei to też bardzo udane postaci. Moim ulubieńcem jednak zostaje Shoryu czyli król królestwa En. Naprawdę złodupiec jakich mało. Ogólnie daję Duży Plus w tej kategorii.
Każda część ma w zasadzie swoją historię, z których każda jest interesująca i wciągająca. Pierwszy akt to wprowadzenie do historii i może być dla niektórych odpychający ilością ekspozycji i brakiem mocnego protagonisty (Youko jest jeszcze w fazie marności), ale jest istotny i niezbędny w tej historii. Najwyższe noty zbiera akt trzeci opowiadający o rebelii. Nie chcę za dużo mówić żeby nie spoilować, ale całość jest przedstawiona w bardzo ciekawy i realistyczny sposób, a zakończenie jest niezwykle satysfakcjonujące. Niestety, akt drugi jest urwany, a czwarty jest tylko takim dodatkiem, więc nie mogę dać Dużego Plusa. Daję za to Plusik Średni. Wydaje mi się że dużo lepiej by było, gdyby seria składała się tylko z aktów pierwszego i trzeciego. Pewnie każdy już na to wpadł i o tym pisał :D
Największy Plus The Twelve Kingdoms dostaje jednak za swój świat. Jestem wielkim fanem literatury fantasy, a w szczególności historii, w których mogę się zatopić w poznawaniu świata przedstawionego. Interesuje mnie wszystko, od kultury ludności przez geografię aż po bestiariusz. I tu The Twelve Kingdoms jest absolutnym i niepokonanym mistrzem. Żadne inne anime jakie widziałem nie przedstawiło tak złożonego, realistycznego i ciekawego świata. Zapewne jest to zasługą pierwowzoru, więc duże brawa dla autorki. Jedynym w zasadzie minusem jest wymóg otwartej wiki, ale mogę to przeżyć bo jest zdecydowanie warto poświęcić te kilka chwil na przeglądanie artykułów. Tu też pragnę zaznaczyć, że wiki przydaje się do przypominania sobie co czym jest, bo seria zazwyczaj przedstawia wszystko, tylko że tyle tego jest, że ciężko spamiętać.
Kreska i muzyka są w porządku, chociaż mogłyby być nawet słabe i tak nie zmieniło by to mojej opinii.
Pozostaje tylko stwierdzić komu to polecić. I tak jak pisałem na początku – mogę to polecić tylko tym osobom, które są w stanie poświęcić czas i porządnie zaangażować się w tę serię. Każde inne podejście będzie z góry skazane na porażkę.
Dlaczego brak kontynuacji?
Wiele historii jest niedokończonych, zwłaszcza kliknij: ukryte najciekawiej zapowiadający się wątek o chłopcu, który był Kirin i wrócił do Japonii. Jest to o tyle irytujące, że w ciągu 45 odcinków znalazło się miejsce dla ponad 20 niewnoszących prawie nic do fabuły. Dlatego zastanawiam się dlaczego nie ma kontynuacji?
Pytanie za tysiąc punktów
PS: W jednym odc. ktoś (nie pamiętam teraz z imienia) mówi Youko kliknij: ukryte że nie może mieć dzieci bo żadne drzewko jej nie obrodzi. Ale czy jako urodzona na ziemi jako człowiek, nie może normalnie zajść w ciążę? Chociażby z Królem En w dalekiej przyszłości?]
symboliczna baśń
Właśnie nie rozumiem oco chodzi z jej włosami. Raz sa farbowane raz nie. Na razie 9 odc i jest nieźle. Szczególnie fajna metafora z chodzeniem z nagim mieczem. Po pokonaniu tego sposobu myślenia który symbolizował „złośliwy duch małpio niebieski „pojawiła się pochwa.
Pierwszych 12 odcinków
Dobre
Zarazem polecam. 9/10
Ja, odmieniec.
Przeciętne
good... and that's all?
Coś w stylu„pokazał się, powiedział jak mu nie dobrze na tym świecie, pogadał z główną bohaterką i zginął”.
Na plus zasługuje konstrukcja świata, jest wystarczająco zrozumiała, że nawet małe dzieci rozumieją. polecam dla fanów fantasy ale nie polecam dla tych co oczekują dobrego zakończenia.
beznadziejne...
Czy większość tutaj komentujących to dzieci?!
na pewno dla fanatyków fantastyki. Chociaż nie rozumiem po co te ostatnie 5odc było… xD
Atrakcje subkreacji
Myślę, że wszyscy ci, którzy chętnie odpowiedzieliby na apel dziadka współczesnej fantastyki spod znaku magii i miecza, powinni wciągnąć „YK” na listę swoich must‑see‑series. To właśnie niepowszednie bogactwo świata przedstawionego jest bowiem znakiem rozpoznawczym historii Dwunastu Królestw. Amatorzy wtórnie stworzonych, egzotycznych uniwersów będą na bank ukontentowani. Ja w każdym razie byłam. Na tyle, by z łatwością wybaczyć potok trudnych nazw, zamotaną intrygę polityczną, całkowity brak romansu (toż to wprost niegodziwe machać człowiekowi przed nosem takim Shoryu i nie zrobić z niego właściwego, tj. matrymonialnego ;P, użytku) oraz nieobecność „wysokiego współczynnika przygodowości” (element podobno charakterystyczny dla fantasy i często – jako schlebiający „plebejskim” gustom – traktowany przez krytyków jak kamień obrazy). Paradoksalnie, nie uważam za wadę „niedokończonej” fabuły serii. W moim odczuciu owo otwarcie idealnie zgrywa się z jej charakterem, potęgując jeszcze odczucie kreacyjnego rozmachu. YK przypomina misterny narracyjny gobelin – śledzenie wielobarwnego, wyrafinowanego splotu zastępuje satysfakcję z ogarnięcia całego wzoru. To tak trochę (z naciskiem na trochę ;) jak u mistrza Tolkiena – czytając „Władcę Pierścieni”, natykając się na różne imiona, historie z przeszłości, wzmianki o osobach i miejscach, zyskujemy przeświadczenie, ze ogarniamy jedynie skraweczek wielkiego, obcego, fascynującego kosmosu (Nawet mój ukochany „Silmarillion” nie domyka jeszcze wszystkich wątków). Skutkuje to efektem specyficznej „głębi”, trójwymiarowości. Miłym poczuciem, że tam, gdzieś w dali ciągle i niezmiennie pozostaje coś jeszcze. Inną cechą, która zbliża YK do fantasy tolkienowskiej jest osadzenie w micie (chińskim dla odmiany) rozumianym jako historia naznaczona sacrum. Brak tu może wysokoheroicznych motywów z rodzaju ratowania świata przed upadkiem (i dobrze, bo koncept od czasów Profesora trochę się „wytarł”), ale pojawia się od czasu do czasu to samo odczucie nieuchwytnej powagi, przejmującego majestatu pokazanych stworzeń i wydarzeń. Dla mnie taką właśnie sakralną aurę mają miłosierne kiriny, które uznaję za niezwykle ważny składnik atrakcyjności serii. Zwłaszcza urzekł mnie Taiki. Jego historia, była jedną z dwóch, które mnie naprawdę poruszyły (a wzruszeniu w czasie oglądania YK nie ulegałam często – może właśnie dlatego, że wiele tu postaci, które irytują, wiele takich, które imponują, a niewiele tych, które z miejsca budzą żywą sympatię). Scenę kliknij: ukryte zmagania malca z Toutetsu uznaję za jeden z bardziej efektownych momentów całej serii – wbiła mnie po prostu w fotel.
Podsumowując: za imponującą epicką rozlewność, za powiew egzotyki w najlepszym guście, za czarnego kirina (i za białego też, zwłaszcza za jego rozbrajające wzdychanie w wykonaniu jak zawsze niezawodnego Takehito Koyasu :), za przesłanie afirmujące aktywne i odpowiedzialne kształtowanie swojego losu zamiast narzekania, użalania się nad sobą i obwiniania innych, oraz za podobieństwo starochińskiego sztafażu do „Saiunkoku Monogatari”, czyli tytułu, od którego wszystko się dla mnie zaczęło – naprawdę mocne 8.
Co do drugiej części, to mnie wciągnęły właśnie te rozważania i wątki polityczne – lubię pojedynki i walki w filmach czy anime, ale nic mnie tak nie odrzuca, jak ich nadmiar i przerysowanie.
Stawiam z czystym sumieniem 10/10 i polecam każdemu, kto lubi czasem pomyśleć, zreflektować się, czy wzruszyć.
słabe
Co złe:
Świat- statyczny i uporządkowany, wszelkie zmiany są wymuszone i nielogicznie uzasadnione.
ŹLI- szaleńcy bez wyjątku, sprzeciwiają się prawom, będącym w tym świecie pewniakami na równi z grawitacją.
Nie do końca wyjaśnione potencjalnie interesujące wątki- jak władca całości i kilka innych.
Niespójny świat: ludzie rosną na drzewach i mają dwie płcie, ludzie- zwierzęta, itd., pełno dziwolągów nie wiadomo po co. Z drugiej strony normalna gospodarka i technologia. Świat jest zupełnie inny niż nasz- „fizyka” obejmuje również ludzi i ich zachowania, a jednak zbyt podobny do naszego- moim zdaniem nietrafione.
Opowiastki 2 i 4.
Długi start bohaterek 3 części…
Pełen, utopijny komunizm- od państwa dostajemy w dzierżawę pole, uprawiamy, ileś % płacimy, jak jesteśmy fajni to jesteśmy nieśmiertelnymi urzędnikami, dzieci są z drzew, więc przeciętny mieszkaniec nie ma nic: ani prawdziwych dzieci, ani prawdziwej własności, ani prawdziwej wolności- i wszystko zależy od nieomylnego, wybieranego przez zwierzaka nadurzędnika- „króla”. Aha, ten zwierzak to wskaźnik gospodarczy- jak choruje jest źle.
Jakieś niby „przesłanie”, nie wiem czy przypadkiem nie takie, że nawet jak jesteś tylko trybikiem w maszynie masz być człowiekiem? Jakoś tak bym to ujął, zdaje się, że trafnie oddaje to ironię i bezsens rozważania potencjalnej „głębi” tego nudnego fantasy.
Co dobre:
Część pierwsza.
Część 3 była niezła przygodowo, jeśli nie wchodziła na wątpliwe rozważania moralne. Ogólnie, jak wcześniej napisałem, w świecie różniącym się od naszego w kluczowych kwestiach, jakakolwiek moralność to tylko zgodność z niezmiennymi, egzekwowanymi, podobnymi do fizycznych prawami, a nie faktyczna moralność jako niezależny wybór jednostki.
Muzyka, szczególnie op.
Animacje, widoczki, sceny bitew.
nierówne
Znakomite, ale...
Jest jedno małe ale – niedokończone opowieści, mam na myśli przede wszystkim intrygującą historię czarnego Kirina.
12 królestw to obraz, na którym tylko niektóre fragmenty są skończone. Większość to tylko szkic, który domaga się wypełnienia. Szkoda, że na razie nie zapowiada się na kontynuację.
Prawie ideał
I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie zła kolejność i zawartość części. Jak dla mnie trzeba było zostawić 1 i 3. A reszty albo się pozbyć, albo zrobić oddzielną skończona historię z czarnym kirinem w roli głównej.
Wygląda jednak na to, że wszystkiego mieć nie można.
9/10
Muzyka zrzuca z krzesła, świat pochłania głębią.
Niedościgniony wzór anime fantasy. Od jego obejrzenia, wszystkie są mierzone jego miarą. Tak jak we wstępie do recenzji – świat niesamowicie spójny.
Parę postaci było może denerwujących. Nie wszystkie serie (jest kilka historii) podobały mi się po równo. Ale przedstawiony świat wciąga swoją sugestywnością oraz bajkowością.
Na prawdę warto obejrzeć.
Rozbudowany świat, mimo, że sprawiał na początku kłopoty z zapamiętaniem, naprawdę tworzył fajny klimat.
Ja dałem 10 co robię naprawdę rzadko ale tylko przy tej serii tyle nocek zarwałem:P
p.s. fakt, żal jeżeli nie będzie kontunuacji…