Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 8/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 14 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,79

Ocena czytelników

9/10
Głosów: 943
Średnia: 8,78
σ=1,31

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Steins;Gate

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • シュタインズ ゲート, シュタインズ・ゲート
Pierwowzór: Gra (bishoujo); Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Podróże w czasie za pomocą mikrofalówki, retrokomputer przyczyną zagłady świata… Czyli seria równie dziwna, co dobra.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Na początek uspokoję tych, których niepokoi powiązanie tego tytułu z Chaos;HEad (ew. rozczaruję zwolenników poprzedniczki, choć nie spodziewam się ich tłumu) – poza podobnym sposobem zapisania tytułu i szeroko pojmowaną tematyką (pseudo-) naukową obu pozycji nic nie łączy.

W pewnym małym mieszkanku, wynajętym w zakamarkach dzielnicy Tokio, Akihabary, w całkowitym sekrecie przed światem, a przede wszystkim w ukryciu przed „Organizacją” tajne laboratorium prowadzi szalony naukowiec – Kyouma Houin. A przynajmniej sam zainteresowany – nazywający się tak naprawdę Rintarou Okabe – chciałby, aby ludzie naokoło tak to widzieli, bo w rzeczywistości nasz naukowiec jest po prostu studentem pierwszego roku, a całe jego laboratorium, tytuł szalonego naukowca i wspomniana „Organizacja” to elementy jego megalomanii. Czy jak kto woli, popularnego „zajoba”.

Bohatera poznajemy, kiedy zakłóca konferencję prasową pewnego naukowca, który chciał przedstawić swoje teorie na temat podróży w czasie, oskarżając go o plagiatowanie teorii już wcześniej wygłaszanych. Nie wnikając specjalnie w szczegóły każdego wydarzenia, jakie tu następuje, jego interwencja zostaje udaremniona przez dziewczynę, którą protagonista zna jako autorkę ciekawego artykułu w popularnym magazynie naukowym, Kurisu Makise. Chce ona dowiedzieć się, co Okarin chciał jej przekazać podczas ich ostatniego spotkania. Problem polega na tym, że on sam nie pamięta, aby takowe w ogóle miało miejsce. Wydarzenia dla zdezorientowanego „szalonego naukowca” zaczynają się w tym miejscu toczyć błyskawicznie, z miejsca otwierając główny wątek – z tego też powodu w dalsze detale wdawać się nie zamierzam. Nie sposób jednak napisać czegokolwiek bez odsłonięcia jednej informacji – wszystkie wydarzenia obracać się będą właśnie wokół wspomnianych podróży w czasie i wynalazku naszego protagonisty, który zdaje się być w pewnym ograniczonym zakresie do tego zdolny.

Fakt, że nasz bohater jest dziwakiem do kwadratu, nie sprawia wcale, że odstrasza on od siebie innych ludzi. Dlatego też „laboratorium”, choć dość opustoszałe w chwili, gdy zaczyna się akcja, zaczyna bardzo szybko gościć kolejnych bohaterów. Z tych czy innych powodów, możliwych do przypisania pod termin „marketing”, przybywające postaci reprezentują zwykle płeć piękną. Na początku bohaterowi towarzyszy Mayuri Shiina, ciut wolna i oderwana od rzeczywistości długoletnia koleżanka Okabe, a także Itaru „Daru” Hashida, informatyk i prawdziwy do bólu otaku. Tytuł „pracownika laboratorium” jest tak na dobrą sprawę również elementem specyficznego sposobu bycia protagonisty – nadaje go po prostu kolejnym osobom, które w ten czy inny sposób zbliżają się do niego.

Nie chcę się rozwodzić po kolei nad każdą postacią, bo w tym celu musiałbym opisać całą pierwszą połowę serii. Wydarzenia można – dość niezobowiązująco – podzielić na dwie części. Pierwsza, krótsza i zdecydowanie spokojniejsza, to wprowadzanie na scenę kolejnych aktorów, a także eksperymentowanie ze stworzonym zupełnie przypadkowo przez bohaterów urządzeniem. Natomiast druga, zdecydowanie szybsza i obfitsza w wydarzenia, przedstawia konsekwencje owych eksperymentów i to, jak poradzą sobie odpowiedzialni za nie bohaterowie.

W Chaos;HEad studio Madhouse starało się zaskoczyć widza opowieścią pseudonaukową inną niż wszystkie. Oś wydarzeń miała nie przypominać innych podobnych historii, być oryginalna i dla każdego widza nowa. Takowy cel starano się osiągnąć na siłę, przez co zwrot „pseudo” stopniowo coraz mocniej górował nad „naukowy”, aż do totalnego absurdu. Tu podejście jest inne. Zamiast na siłę kombinować, twórcy rzucili na tapetę temat przerabiany wcześniej setki razy, przyjmując bez żalu sprawdzoną przez innych konwencję i starając się przy jej pomocy napisać własną historię. Bogu dzięki. Na tym jednak to wszystko nie stanęło. Choć ogółem historia jest opowiedziana na serio, za sprawą bardzo ekscentrycznych charakterów postaci, a także celowych zabiegów twórców, co chwilę zdarza się jej lekkie ośmieszanie (ba, wręcz parodiowanie) pseudonaukowych motywów.

To balansowanie pomiędzy historią poważną a lekko humorystyczną jest diablo nierówne. Często bardzo poważny motyw przerywany jest przez ośmieszający całą sytuację żart, albo też lekka i frywolna historia owocuje wręcz śmiertelnie groźnym niebezpieczeństwem. Uciekając się do prostych słów: kurcze, to jest dziwne. Powinienem przewracać oczami i rzucać gromy pod adresem niekonsekwencji twórców, ale takie działanie jest wyraźnie zamierzone i niewątpliwe czyni fabułę bardzo nietypową. Choć początkowo uważałem, że wszystko utonie w autoparodii, po paru odcinkach ta konwencja zaczęła do mnie pomału przemawiać. W ustach recenzenta może to zabrzmi jak przyznanie się do porażki, ale nie umiem precyzyjnie wskazać, który element tu sprawia, że ostatecznie całość postrzegałem jako „poważną historię z parodystycznymi elementami”, a nie „parodię silącą się na powagę”.

Zaletą, która nadaje wiele uroku całości, jest główny bohater. Tak przynajmniej jest w moich oczach, bo jest to postać, którą można albo mocno polubić, albo zdecydowanie znienawidzić. Bardzo łatwo znalazłem się w tej pierwszej grupie. Świr pełną gębą, odgradzający się od świata stworzoną przez siebie samego historią, której idiotyzmu jest w pełni świadomy. Ot, jego charakter jest analogiczny do charakteru samej serii – ciut sprzeczny i diablo specyficzny, a dzięki temu unikatowy i często zaskakujący. Z opisanych bohaterów, niestety, minusa muszę postawić przy Kurisu Makise – zwykłej tsundere, czego nie przykryje nawet talent do celnego ripostowania uwag protagonisty. Daru i Mayuri nie dają się schować w cieniu głównego bohatera, pozostając od początku do końca przekonującymi postaciami, choć w przypadku Mayuri wymaga to może odrobinę dobrej woli. Niestety, dalsi bohaterowie, których nie wymieniałem, a obecność jedynie sygnalizowałem, są ważni bardziej ze względu na rolę, jaką mają do odegrania, niż indywidualne charaktery i wiele ciekawego w nich nie dostrzegłem. Chętnie też powtykałbym dużo grubych szpilek w finałowe fragmenty serii. Im bliżej końca, tym bardziej zaczyna ona skręcać, wręcz wić momentami, i choć ostatecznie prowadzi do jasnego i jednoznacznego finału, na ostatnich metrach czułem już lekkie zmęczenie gmatwającą się nieustannie fabułą.

Choć strona graficzna stara się dzielnie dotrzymywać kroku ekscentrycznemu charakterowi całej serii, to jednak jest dużo prostsza do jednoznacznej oceny. Na pewno zapisuję jej dużego plusa, ponieważ zamiast na fajerwerki graficzne, postawiono na nastrojowość. Obraz a to tonie w mroku, to znowu zalany jest oślepiającym światłem. Najjaskrawszym kolorem, jaki nam przyjdzie zobaczyć na ekranie, są chyba rude włosy Makise, które są czasami jedynym wyróżniającym się elementem w czarno­‑białym obrazie. Otoczenie bohaterów często jest zamazane, niemal niewidoczne, jakby podkreślając dystans, jaki dzieli ich od ludzi naokoło. Bardzo rzadko widzimy postaci w prostym ujęciu, perspektywa, z jakiej oglądamy akcję, co chwilę się zmienia. Oczywiście wszystko to, co właśnie wymieniłem, można spokojnie podciągnąć pod cięcie kosztów, daleki jestem jednak od mniemania, że ciekawa szata graficzna musi obfitować w kosztowne w wykonaniu elementy.

Za muzykę również daję serii plusa. Opening z industrialnymi motywami i momentami wręcz psychodeliczną grafiką jest miłą odmianą na tle większości produkcji japońskich. Jeszcze lepiej wypada ending, zawierający elementy ostrzejszej muzyki niż zwykłem słyszeć w anime. Podobało mi się zwłaszcza wykorzystanie utworu z endingu w jednym z odcinków, gdzie w końcówce towarzyszył on akcji. Piękny efekt, aż ciarki przeszły mi po plecach. Mógłbym doczepić się, że długimi momentami muzyka nie towarzyszy akcji, nie bierze się to jednak znikąd: duży nacisk położono na dźwięki otoczenia. Kolejny specyficzny element całości.

I tak oto stawiam pytanie – komu można tę serie polecić? O odpowiedź nie jest łatwo. Przede wszystkim to jest cholernie dziwna seria. Akceptacja przyjętej przez twórców formy wymaga odrobiny cierpliwości i wyrozumiałości, bo często przyjdzie nam długo czekać, aż wreszcie pokuszą się o wyjaśnienia danych motywów, czy też pokażą, do czego prowadzi szereg pozornie niezwiązanych z sobą wydarzeń. Należy też przygotować się na spotkanie z ekscentrycznymi bohaterami, na czele z nieprzewidywalnym protagonistą. Kogo te ostrzeżenia nie zrażają, niech śmiało próbuje – dotyczy to w szczególności fanów serii science­‑fiction.

Costly, 30 listopada 2011

Recenzje alternatywne

  • Tassadar - 17 grudnia 2011
    Ocena: 8/10

    Samozwańczy szalony naukowiec i jego równie ekscentryczna grupka asystentów przypadkiem konstruują wehikuł czasu. Czy jednak nie spowoduje to nieprzewidzianych konsekwencji i nie przyciągnie pożądliwych spojrzeń smutnych panów w czarnych garniturach? więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: White Fox
Autor: 5pb., Nitroplus
Projekt: Kyuuta Sakai
Reżyser: Hiroshi Hamasaki, Takuya Satou
Scenariusz: Jukki Hanada
Muzyka: Takeshi Abo