Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 7/10 grafika: 10/10
fabuła: 8/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 14
Średnia: 7,5
σ=1,84

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Denshinbashira Elemi no Koi

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 45 min
Tytuły alternatywne:
  • 電信柱エレミの恋
Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Eksperymentalne
zrzutka

Prosta, acz nietypowa opowieść o trudnej miłości słupa telefonicznego i elektryka. Odświeżające i zaskakująco dobre. Serio, serio!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: moshi_moshi

Recenzja / Opis

Oto zaskakująca historia zakazanej miłości, rozgrywająca się w jakże zamierzchłych czasach, przed spopularyzowaniem telefonów komórkowych. Elemi to ni mniej, ni więcej, tylko słup telefoniczny, który zakochuje się w młodym elektryku Takahashim. Wdzięczna za naprawienie Elemi łamie jedno z obowiązujących słupy telefoniczne praw i udając człowieka, dzwoni do swego „wybawiciela”. Zaślepiona uczuciem traci kontakt z otoczeniem, a nawet posuwa się do przestępstwa, co wzbudza zgorszenie wśród innych słupów. Zakazany romans telefoniczny kwitnie w najlepsze, ale co się stanie, kiedy młody mężczyzna zechce spotkać się z tajemniczą nieznajomą?

Jeżeli opis tego nietuzinkowego pod każdym względem dzieła wydał się Wam co najmniej dziwny, to spokojnie, ten film tak ma. Owszem, fabularne założenia brzmią tak absurdalnie, jak tylko się da, a w połączeniu z nietypową, bo lalkową animacją, całość robi wyjątkowe wrażenie. W przypadku Denshinbashira Elemi no Koi kompletnie odjechany pomysł na scenariusz okazał się strzałem w dziesiątkę. Zupełnie nieprawdopodobna historia o miłości jest w gruncie rzeczy wyjątkowo ciepłą i łapiącą za serducho opowieścią z czasów, kiedy wszystko wydawało się prostsze. Oczami Elemi obserwujemy codzienność mieszkańców jakiegoś małego, niewyróżniającego się zakątka nieznanego japońskiego miasta. Widzimy ich radości, smutki, ale i głupotę oraz brak wyobraźni. Związek głównych bohaterów ogranicza się jedynie do telefonicznych rozmów, długich i przez obie strony wyczekiwanych z niecierpliwością. Spokojna opowieść powoli zmierza do końca, bez zwrotów akcji, cudów czy transformacji Elemi w moé dziewuszkę. Co prawda jest kilka momentów niepokojących, wręcz psychodelicznych, nasuwających myśli w rodzaju „co by się stało, gdyby słupy telefoniczne postanowiły nagle przejąć władzę w mieście?”. Ale w ostatecznym rozrachunku nie wpływają one na odbiór dzieła, które od początku do końca pozostaje najdziwniejszymi okruchami życia, jakie spotkałam.

Nie chciałabym tutaj dorabiać do twórczości Hideto Nakaty jakiejś filozofii, lecz sam film nasuwa pewne spostrzeżenia. Romans głównych bohaterów zwraca uwagę na problem samotności. Zarówno Elemi, jak i Takahashi, chociaż posiadają przyjaciół, czują się w gruncie rzeczy bardzo samotni. Desperacko wręcz potrzebują drugiej osoby, która ich wysłucha czy pocieszy. Elemi jest młodziutka, zakochuje się w elektryku, bo ten jako pierwszy człowiek okazał jej zainteresowanie, pomógł jej. Zdaje sobie sprawę, że jej uczucie od początku skazane jest na porażkę, ale mimo to brnie dalej. Natomiast Takahashi czuje się do tego stopnia wyalienowany, że wplątuje się w „związek” z osobą, której nigdy nie widział, a która posłużyła się kłamstwem, aby zdobyć jego numer telefonu. Każdy normalny człowiek raczej zadzwoniłby na policję, tymczasem on wybiera niecodzienną znajomość. Pewnie można by to uznać za niezłą patologię, ale ze względu na specyficzny klimat i umowność całego założenia, widz, chociaż zaskoczony, łyka te wszystkie niedorzeczności. Potwierdzeniem jest duża ilość festiwali filmowych, na jakich prezentowano Denshinbashira Elemi no Koi, a także liczba nagród, jakie otrzymała niszowa produkcja.

Inna sprawa to olbrzymia ilość pracy, jaką włożono w oprawę graficzną filmu. Na pierwszy rzut oka kojarzy nam się ona z dobranockami, ale mogę Was zapewnić, że wymagała dużo większego nakładu pracy niż Listonosz Pat. Każdy element widoczny na ekranie wykonano ręcznie. Powstało kilkadziesiąt modeli tych samych postaci, każdy prezentujący inną pozę czy wyraz twarzy. Większość domów ma tak naprawdę wielkość pudełka po papierosach, a i wykorzystane lalki są mniej więcej tych samych rozmiarów. Zdaję sobie sprawę, że w dobie efektów komputerowych i 3D, tradycyjne techniki animacji lalkowej trącą myszką, ale mnie taka precyzja i oddanie najdrobniejszych szczegółów wgniatają w fotel. Śmiem twierdzić, że komputer to pójście na łatwiznę, najczęściej efektem pracy na nim jest średnio smaczny cukierek w kolorowym i pstrokatym sreberku. Tymczasem Denshinbashira Elemi no Koi to film niepowtarzalny i pełen artyzmu, stworzony przez pasjonatów i prawdziwych wirtuozów, a nie grupę rzemieślników. To nie jest coś, na czym zarobi się dużo pieniędzy, więc tym bardziej chylę czoła przed Hideto Nakatą, Kenju Matsuo, Kazuhiro Hosoim i Shigeakim Masudą.

Na osobną uwagę zasługuje muzyka, stworzona przez tico moon. Zaprezentowane utwory zaskakują zróżnicowaniem. Oprócz spokojnych gitarowych kompozycji, w filmie można też usłyszeć dzieła niepokojące, świdrujące w uszach, jakby wyrwane z zupełnie innej historii, znacznie mniej „przyjemnej” i nieśpiesznej, często tak specyficzne, że trudno je w ogóle nazwać muzyką. A skoro jesteśmy przy oprawie dźwiękowej, warto też wspomnieć o seiyuu, którzy spisali się świetnie i tchnęli sporo życia w lalkowych bohaterów.

Opowieść o Elemi trudno jest polecić konkretnej grupie odbiorców. Wszystko w tym filmie jest ekscentryczne i zaskakujące, sama do te pory nie wiem, co mam myśleć o tej produkcji, ale fakt, że nadal się nad nią zastanawiam, uważam za dobry znak. Z pewnością powinni się nią zainteresować miłośnicy wszelkich form animacji, zwłaszcza tej klasycznej, tradycyjnej, a także osoby śledzące festiwale i przeglądy filmów animowanych. Cóż, reszta świata niech się dobrze zastanowi, ponieważ Denshinbashira Elemi no Koi z obiegową definicją anime nie ma absolutnie nic wspólnego. Moim zdaniem warto, chociażby po to, aby przekonać się, że można w sposób uroczy, ciepły i bezpretensjonalny opowiedzieć nawet najbardziej nieprawdopodobną historię.

moshi_moshi, 30 września 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Sovat Theater
Autor: Hideki Inoue, Monkeyworks
Projekt: Hideto Nakata
Reżyser: Hideto Nakata
Scenariusz: Hideto Nakata
Muzyka: tico moon