Komentarze
Uchuu Senkan Yamato 2199
- Przepiękne anime : gilgamesz2 : 31.01.2024 19:43:32
- YA~MA~TO~!!! : MiszczKoszykufki : 23.01.2022 20:38:20
- Skończyłem oglądać : shugohakke : 17.12.2015 17:01:27
- komentarz : usuniety3 : 8.10.2015 15:01:45
- Na Iscandar i z powrotem... mhm...? : Farathriel : 19.12.2014 19:04:48
- komentarz : Panude : 26.10.2014 13:07:16
- komentarz : mario : 25.10.2014 19:13:44
- Re: ocena : The Beatle : 24.10.2014 18:15:55
- ocena : mpsk2 : 23.10.2014 23:31:52
- komentarz : tamakara : 8.03.2014 12:51:43
Przepiękne anime
poświęcenia wyższym celom czyli wytracenia. Zmiany są całkiem ciekawe rozszerzyli obcych najeźdźców, nie byli tylko do zbierania pocisków jak w oryginale. Niestety po wprowadzeniu tylu postaci główny bohater Dereka zbladła a to on przejmuje pałeczkę po kapitanie Avatarze i zmienili charakter Deslera teraz przypomina Chara z gundama. Ale graficznie i animacyjnie to perełka i tak trzyma do końca. Muzyka przepiękna wraz z innymi dźwiękami stoi na wysokim poziomie zwłaszcza intro bardzo się mnie spodobało. Jednak jeżeli nie jesteś fanem gwiezdnych oper czy miliralistyki tych gatunków to możesz ocenić serie trochę niżej ale kto ma okazje powinien sięgnąć po ten tytuł, osobiście bardzo polecam. Dla mnie 9/10
YA~MA~TO~!!!
Po prostu kawał dobrej historii o podróży w nieznane w dobrym opakowaniu z bohaterami, których da się lubić.
Skończyłem oglądać
Zaskoczyli mnie Gamillas (Gamillanie?). Tu z kolei oczekiwałem monolitycznej armii faszyzujących kosmitów, a dostałem… różnorodną armię faszyzujących kosmitów ^^ W każdym razie mnogość charakterów wśród niebieskoskórych jest krzepiąca. Już sama rada „ministrów” Desler'a wykazuje się zadziwiająco bogatą feerią postaw i charakterów od służalczych lizusów po chłodnych specjalistów… Do wyboru do koloru. Moim osobistym idolem wśród smerfów był generał Goer – łajza, tchórz, kłamca i pochlebca, ale… jak pokazało doświadczenie nad wyraz skuteczny w chronieniu własnych czterech liter. Znacznie gorzej wypadają postaci z mitycznego Iskandaru, dmuchane lale z ustami pełnymi martwych frazesów… młe.
Sama fabuła była zdecydowanie zbyt scentralizowana. Począwszy od wielkiego planu – fabuła w całym wielkim kosmosie zdaje się toczyć tylko w okolicy i z powodu tytułowego statku. Ludzkość hańbi się na całej linii czekając biernie na mityczne zbawienie, podczas gdy znacznie bardziej prawdopodobne i sensowne wydawałoby się wzięcie z garść i ruszenie do dobudowy Układu Słonecznego na własną rękę. W momencie kliknij: ukryte Yamato niszczy bazę na Plutonie, a następnie nieustannie skupia całą uwagę Gamillańskiego imperium droga do odbudowy ludzkich placówek w całym US stoi otworem, ale nie. Ziemia, wzorem Yuki Mori, robi za bezradną damę w opałach czekającą rycerza na białej rakiecie. Podobne skupienie na jednym elemencie szkodzi historii z bliskiej perspektywy. O ile w pierwszej połowie serii odcinek zwykle stara się przebiegać kamerą przez cały statek to im bliżej finału tym bardziej Yamato staje się opowieścią o tym jak Susumu ratuje Yuki… znowu. Biedny kapitan Okita dostaje od tego nieustannie słabości i mdłości mdlejąc w swoim kapitańskim krześle.
Ale koniec końców jestem zadowolony. Space operowo było, 75% ras obcych wniosła coś ciekawego. kliknij: ukryte Swoją drogą smutek mnie ogarnia, że nikt nie zająknął się nawet słowem na cuda i dziwy bliźniaczego układu planet. Czemu żyją tylko dwie Iskandarianki, dlaczego Gamillanie fanatycznie liżą im stopy dla zasady? Po co Starsza Siostra rozsyła inter‑galaktyczny ekwiwalent spamu Świadków Jehowy? etc. Niby darowanemu zbawieniu nie zagląda się w zęby, ale jednak ciekawość pozostaje.
Z wątpliwości, które mnie po serii nachodzą pozostaje jeszcze jedna:
Dlaczego ludzkość przegrywała wojnę z najeźdźcą? Yamato z wykorzystaniem zupełnie standardowego uzbrojenia sieje śmierć i zniszczenie niemal w każdym starciu z siłami Gamillan. Owszem wyjątkowy jest jego nadświetlny napęd i wielka pukawka, ale zazwyczaj nie korzysta z żadnego z tych gadżetów kliknij: ukryte Super Bazę na Plutonie puszczają z dymem dwa myśliwce i salwa z dział pokładowych. To wszystko jest ludzka technologia, a nie prezent od Iskandera!
Pozostawiam bez oceny.
Na Iscandar i z powrotem... mhm...?
Dobrze, dobrze… A teraz zejdźmy na ziemię. Coś jest nie tak, już na początku ocena? Tak! Yamato było tym rodzajem twórczości, że od początku czułem, iż się w tej serii mogę i powinienem zakochać. A jest w czym, oj jest w czym.
Uchuu Senkan Yamato jest po prostu… inne, a przede wszystkim nad wyraz proste. To był chyba główny powód dlaczego każdy odcinek oglądałem z wyjątkowym zaciekawieniem. Nie czułem tam jakiegoś sztucznego przekombinowania, przerostu formy nad treścią – czy wszelkiego innego, a niepotrzebnego marudzenia. Była zaprezentowana konkretna historia, konkretni i ciekawi bohaterowie… i to zdało egzamin.
BSY2199 chwytał za serducho kiedy trzeba (a skoro taki kamień jak ja to mówi to znakiem tego można się wzruszyć), nie pozwalał oderwać wzroku od spektakularnych bitew, a przede wszystkim był pozbawiony skazy współczesnej wszechogarniającej głupoty i chaosu.
Nie będę rzecz jasna wymieniał wszystkich zalet… zbyt dużo czasu bym na to poświęcił i prawdopodobnie nikt by tego i tak nie przeczytał… W każdym razie – bez pardonu daję 10/10 za wyśmienity remake równie dobrej space opery.
ps przepraszam za błedy i dziekuje że ktoś to przeczytał
ocena
Jestem bardzo na tak :)
Spodobał mi się klimat, idący raczej w stronę powagi i patosu, ale na tyle umiejętnie, że nie przyszło mi do głowy parskać śmiechem w najmniej stosownych momentach, typu kliknij: ukryte samobójcza szarża z pierwszego odcinka. Co więcej, ta seria nie próbuje nachalnie grać na emocjach widza, na siłę wyciskając łzy z oczu, co bardzo się jej chwali. Lżejsze, humorystyczne wstawki wpleciono w – moim zdaniem – dobrych proporcjach.
Z miejsca urzekła mnie atmosfera zagłady i nieuchronnego „końca świata” (radioaktywność, podziemne miasta), w której pojawia się jednak promyk nadziei w postaci tytułowego Yamato i jego załogi.
Cudowny klimat pojawił się też w dziewiątym odcinku – zawsze miałam słabość do robotów/androidów zadających sobie pytania o naturę własnego istnienia. Nawiązania do Dicka czy Asimova na plus, a kiedy uciekającemu Garmiroidowi kliknij: ukryte złamały się nóżki, poczułam się zdecydowanie gorzej niż wtedy, kiedy kliknij: ukryte ginął brat głównego bohatera. ;)
Sami bohaterowie przypadli mi do gustu. Nie są to może wyjątkowo skomplikowane postacie (obawiam się, że po Keicie Anyanie z „Terra he” już żadna postać nie wyda mi się skomplikowana…), ale każda z nich umiała mnie zainteresować, dała się polubić (lub nie, jeśli chodzi o błękitnego księcia, ale taka już jego rola). Kodai to taki typowy, narwany protagonista, który na szczęście nie sprawia wrażenia idioty, który nie zasługuje na swoje stanowisko. Lubię go, podobnie jak jego przyjaciela i resztę załogi statku. Swoją drogą, jak fajnie, że dowódcą okrętu jest stary wyga, a nie jakiś piętnastoletni „geniusz” strategii, bez którego ani rusz we współczesnych seriach. Nawet Schultz, walczący przeciwko Yamato, zaskarbił sobie moją niekłamaną sympatię i podziw – aż było mi go żal, kiedy przegrywał, choć wiedziałam, że to nieuniknione.
Nie jestem fanką militariów akurat pod postacią maszyn (broń biała to trochę co innego), dlatego nie wnikam w to, co i w jakim stopniu przypominają poszczególne statki, myśliwce, czołgi – zwyczajnie mi to zwisa. Mimo wszystko, muszę zaznaczyć, że na maszyny w tym anime wyjątkowo dobrze mi się patrzy, szczególnie na tytułowy okręt, a brak wszechobecnych mechów stanowi ulgę. Fajne są też same mundury załogi, wliczając w to obcisłe kombinezony pań. Podoba mi się przy tym nie tylko ogólny design uzbrojenia/wyposażenia w serii, ale też brak przekombinowania, oczo*ebnych kolorów etc. (To znaczy… oczywiście, że jak na statek /kosmiczny/ Yamato jest przekombinowany jak cholera, ale mimo wszystko… ;))
Nie wnikaam też w nawiązania „historyczne”, ale nawet mnie kojarzą się nazwiska „złych kosmitów”, typu: Herm Zoellik (Hermann Goering), Redolf Hiss (Rudolf Hess) etc.
Tu napomknę, że początkowo trochę drażniło mnie podejście twórców anime, dążących miejscami do przedstawienia załogi statku (czytaj: Japończyków) jako bohaterów bez skazy i zmazy, tych „krystalicznie dobrych” walczących z „czystym złem” (faszystowskimi najeźdźcami). Po pierwsze, z historii skądinąd wiadomo, że Japończycy święci podczas WWII nie byli (żadna nacja nigdy nie była), a po drugie, jako osobie obytej z ludzką psychologią, ciężko mi było patrzeć na sceny, w których ktoś z załogi statku próbował w szlachetny sposób ocalić wroga, podczas gdy ludzie powinni zbiorowo nienawidzić Gamilan, okrutnych najeźdźców bez twarzy.
Swoją drogą, seria faktycznie bywa z wszelką logiką na bakier. Łamane prawa fizyki, wszyscy obcy wyglądający dokładnie jak ludzie, do tego bzdury innego rodzaju: jak to na przykład możliwe, że księgowa (sic!) może sobie spokojnie uprowadzić jeden z myśliwców i nie odpowiada potem za niesubordynację? Naciągnięć tego rodzaju jest w serii cała masa, ale cała seria jest na tyle wciągająca, że po jakimś czasie machnęłam na nie ręką, a nowe przestałam kwitować facepalmem. ;)
Starej, oryginalnej serii nigdy nie oglądałam i raczej nie obejrzę. Dla przyzwoitości obejrzałam trzy pierwsze odcinki i nabrałam przekonania, że remake niczego oryginałowi nie odbiera, a wręcz go ubogaca. Tak jak wspominałam na początku, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i trzymam kciuki za to, żeby niczego tymczasem nie skopano. :)
Za to cała reszta na bardzo duży plus. Animacyjnie jest porządnie. Projekty postaci, mechaniczne i mundury wykonano całkiem starannie. Nawet CGI, którego w anime nie znoszę jest zrobione ze smakiem. To remake, ale sporo wydarzeń ze starych odcinków zupełnie wywalono zastępując je nowym materiałem.
Twórcy postanowili zachować poważniejszy charakter historii, przez co ukrócono wielu głupiutkim scenkom jakie prezentował pierwowzór. Rozumiem ten zabieg, lecz trochę ulotnił się przez to ten specyficzny urok oryginału.
Prawie ideał