Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 5/10 grafika: 7/10
fabuła: 2/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 2,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 125
Średnia: 5,61
σ=2,12

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek, Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Dansai Bunri no Crime Edge

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Severing Crime Edge
  • 断裁分離のクライムエッジ
Tytuły powiązane:
Widownia: Seinen; Postaci: Przestępcy, Uczniowie/studenci; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Supermoce
zrzutka

Strzeżcie się straszliwego mordercy… z degażówkami? Czy to ma być jakaś nowa moda?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

To w sumie bardzo pięknie, znaleźć od najmłodszych lat życiową pasję, ale w przypadku gimnazjalisty Kiriego Haimury można mówić raczej o graniczącej z fetyszyzmem obsesji na punkcie obcinania damskich włosów. Mimo to prowadzi on spokojne, choć nie do końca satysfakcjonujące go życie, aż pewnego dnia los styka go z rówieśniczką, Iwai Mushanokouji, obdarzoną niebywale pięknymi włosami i – w pakiecie z nimi – klątwą uniemożliwiającą ich obcięcie. Okazuje się jednak, że nawet tajemnicze moce nie stanowią przeszkody dla ukochanych nożyczek fryzjerskich Kiriego, którymi bawi się od dziecka. Czy to przypadek? Ależ skąd! Chłopak odkrywa niebawem ponure tajemnice, skrzętnie skrywane przed światem.

Jeśli morderca pozbawi życia dostatecznie wiele osób, jego narzędzie zbrodni nabiera mocy magicznych, staje się niezniszczalne i zaczyna opętywać potomków rzeczonego zbrodniarza, budząc w nich przymus zabijania. Oczywiście należące do Kiriego nożyczki są przechowywaną w rodzinie pamiątką po przodku­‑psychopacie, który zaszlachtował nimi podobno setki ofiar… Czy zatem dla naszego bohatera nie ma już nadziei? Na szczęście nad morderczymi instynktami można zapanować, jeśli znajdzie się jakąś „ofiarę zastępczą”, a w tym przypadku Kiriego całkowicie satysfakcjonuje codzienne obcinanie odrastających błyskawicznie włosów Iwai. Tyle tylko, że jego nowa przyjaciółka jest narażona na śmiertelne niebezpieczeństwo – włosy to problem uboczny, prawdziwy sens jej klątwy polega na tym, że jeśli jakiś właściciel umagicznionego narzędzia zbrodni (nazywanego wdzięcznie i egzotycznie „Killing Goods”) zdoła ją zabić, będzie mógł spełnić każde swoje życzenie. Czy Kiri zdecyduje się zbrukać nożyczki krwią i stanie się godnym rycerzem swojej damy?

Doskonale rozumiem, jaki efekt chciał osiągnąć Tatsuhiko Hikagi, autor mangi, na której została oparta ta seria. Całe to skomplikowane zawiązanie akcji ma posłużyć pokazaniu, jak zwykli ludzie – z uwzględnieniem głównego bohatera, ale nie tylko jego – wkraczają na ścieżkę zbrodni. Poznajemy różne postawy właścicieli Killing Goods. Niektórzy ze wszystkich sił walczą z morderczymi skłonnościami, wyżywając się na swoich ofiarach zastępczych, inni po prostu poddają bez wyrzutów sumienia najniższym instynktom, a jeszcze inni dorabiają do swoich działań szlachetną ideologię. Miłą odmianą jest to, że „niewinność” bohatera nie trwa długo: choć stara się nie zabijać, musi naprawdę walczyć i okaleczać przeciwników, a pytanie, czy przypadkiem nie sprawia mu to za dużo satysfakcji, powraca jak bumerang. Wszystko to razem przekładałoby się na całkiem niezły pomysł na serię…

…Gdyby tylko nie było tak idiotyczne. Mordercze nożyczki, serio? Nie mówię już nawet, że to nie są w ogóle nożyczki do strzyżenia, tylko tak zwane degażówki, używane wyłącznie do modelowania i przerzedzania fryzury – widać autor uznał, że fajniej wyglądają. W ślad za nimi na scenę wkraczają inne narzędzia zbrodni, od konwencjonalnych, w rodzaju młotków czy noży, poprzez strzykawkę, aż do szpicruty oraz kodeksu karnego (używanego także w celu swoistej asfiksjofilii). Opary absurdu robią się gęste i nawet prawdziwa krew i trupy nie pozwalają ani na moment zapomnieć, że to wszystko jest, no cóż… głupie. Dość wspomnieć, że ponieważ wartość bojowa Killing Goods (magicznie przechodząca na właściciela) zależy od liczby ofiar, postacie licytują się często, ilu niewinnych ludzi ich przodek posłał do piachu, a bohater spędza cały odcinek rozpaczając, że być może relacje o wyczynach jego antenata były przesadzone i nie ma on na koncie rekordowej liczby trupów. Tym samym wszelkie próby wykreowania mrocznej atmosfery obrywają na starcie w łeb młotkiem, następnie zostają uśpione strzykawą, obite szpicrutą i poprawione po całości kodeksem, a w końcu litościwie dobite degażówkami.

Fabuła nie broni się nawet gdyby nie brać pod uwagę wątłości jej głównych założeń. Wykorzystuje zbyt wiele wygodnych mechanizmów służących tylko i wyłącznie maskowaniu jej braków, na czele z tajemniczą organizacją, która gwoli rozrywki sprząta po mordercach, żeby nie zostali za szybko aresztowani, a także dostarcza wszystkim stronom niezbędnych informacji i naprawdę brakuje tylko, żeby się nazywała Deus Ex Machina. Do tej samej kategorii należy zaliczyć magicznie nabywane umiejętności bojowe (tłumaczone wpływem przodka… tyle że przodek krajał ładnie związane ofiary, a nie wyczyniał akrobacje jak skrzyżowanie ninja i małpy z ADHD), a także generalną obfitość zbiegów okoliczności. Ponieważ manga jest niezakończona, scenariusz rzuca na prawo i lewo tajemniczymi aluzjami, podsuwa tropy, a potem… kończy się na niczym, urywając fabułę i nie próbując nawet znaleźć w tym celu odpowiedniego miejsca. W dodatku, i to już jest grzech śmiertelny, całość jest miejscami zwyczajnie nudna, jakby za bardzo rozciągnięto poszczególne epizody, żeby wypełnić nimi serię telewizyjną. Autor postawił także (bez wątpienia celowo) na „niekonwencjonalny” fanserwis – panienka od strzykawki ekstatycznie dziabie i liże swoją ofiarę, szpicruta jest wykorzystywana do zabaw sado­‑maso, o kodeksie wspominałam, zaś sama Iwai co i rusz jest pokazywana bez ubrania. O ile pozostałe pomysły są tylko lekko obrzydliwe (przynajmniej dla osoby nimi niezainteresowanej), o tyle epatowanie nagością dziecka chodzącego do gimnazjum, a wyglądającego na podstawówkę, budziło już mój bardzo zdecydowany sprzeciw.

Zaskakująco wysoka ocena główna wskazuje, że coś w tej serii (poza niezamierzonymi walorami rozrywkowymi) musiało mi się jednak spodobać. O dziwo, tym elementem jest związek Kiriego i Iwai, przynajmniej w tych momentach, kiedy nie polega on na szlachtowaniu za pomocą nożyczek kolejnych zagrożeń. Zdecydowanie najbardziej udane są sceny, kiedy „nic się nie dzieje”, bohaterowie po prostu spotykają się i rozmawiają. Wbrew pozorom rzadką rzeczą, szczególnie w tego typu zorientowanych na akcję seriach, jest pokazanie tworzenia się faktycznej więzi uczuciowej. Osamotniona Iwai lgnie do Kiriego, ale i on ze swojej strony stara się jak może opiekować nią pod każdym względem – nie tylko broniąc przed mordercami, ale i wciągając z powrotem w zwykłe, także szkolne życie. Ich niewinna bliskość została pokazana ładnie i (o dziwo, biorąc pod uwagę resztę fanserwisu) bez podtekstów – chociaż wykorzystano to, że obcinanie (i dotykanie) czyichś włosów ma w sobie pewien walor intymny, nie ma w tych scenach niczego niepotrzebnie sugestywnego. Rodzi to interesujące pytanie, czy seria nie byłaby przypadkiem lepsza, gdyby wyrzucić cały główny pomysł, na którym opiera się scenariusz, i zostawić tylko wątki obyczajowe…

Tym bardziej że postaci są umiarkowanie udane. Kiri został wykreowany mocno niekonsekwentnie, chociaż rozumiem dokładnie, o co w jego przypadku chodziło – o pokazanie miłego chłopca, typowego bohatera haremówki, który chwilami zaczyna ku swemu przerażeniu ulegać morderczym instynktom. Problem polega na tym, że brakuje jakiejś zdecydowanej osoby, która potrafiłaby go powstrzymywać przed popadnięciem w szaleństwo (Iwai jest na to zdecydowanie za miękka i za słaba psychicznie), a w związku z tym Kiri sam dość nieprzekonująco miota się między atakami żądzy krwi a nijaką normalnością. Iwai dobrze sprawdza się jako delikatny obiekt do chronienia, chociaż pod koniec serii scenariusz stara się ją uwolnić z tej roli – niestety przez większość czasu jest zdecydowanie zbyt bierna. Owszem, można to tłumaczyć jej przeszłością i charakterem, ale to niestety nie czyni z niej interesującej postaci (postać interesująca to nie to samo, co postać, na którą miło popatrzeć). Cała reszta jest boleśnie przewidywalna: poza obowiązkową gromadką szkolnych przyjaciół Kiriego i Iwai, każdą kolejną wkraczającą na scenę postać można skwitować zdaniem „skrywa mroczną tajemnicę”. Kiedy już się o tym pamięta, bohaterowie drugoplanowi okazują się rozpaczliwie płascy, napisani tylko pod swoje role w konkretnym epizodzie i niczym nie zaskakujący.

Podejrzewam, że wiele osób do obejrzenia tej serii może zachęcić wygląd głównej bohaterki – Iwai jest naprawdę urocza i szkoda, że większość projektów pozostałych postaci jest już znacznie bardziej przeciętna. Nie w sensie, że wyglądają źle, ale są mało charakterystyczne, jeśli nie liczyć metalicznego połysku na włosach. Seria stara się też eksperymentować z grafiką, co zdecydowanie wychodzi jej na korzyść; często wykorzystuje prześwietloną i przyćmioną paletę barw zmierzchu lub zachodu słońca, a także liczne efekty świetlne. W szczególnie istotnych scenach (nie tylko retrospekcjach, ale i sekwencjach walki) obraz staje się monochromatyczny, ale tu akurat muszę powiedzieć, że to efekt, który sprawdza się raz – na dłuższą metę staje się mocno pretensjonalny. Co gorsza, wyraźnie widać, że chodziło o pokazanie akcji tak, żeby niczego nie pokazać (i oszczędzić na animacji) – jedyne efektowne sceny walki znajdują się w czołówce. Skoro już o niej mowa – piosenka Unmei no Ori w wykonaniu Aimi kojarzy się trochę z dokonaniami zespołu Ali Project, natomiast moje najgłębsze oburzenie wzbudziło bezczelne wykorzystanie charakterystycznego motywu z czołówki Shoujo Kakumei Utena, z obracającymi się powoli, skulonymi sylwetkami bohaterów. Towarzysząca napisom końcowym ballada Kimi to Futari jest ładna i melodyjna, ale nie zapada w pamięć – może dlatego, że znudzona kolejnym odcinkiem, czekałam tylko, kiedy go się da wyłączyć? Reszta ścieżki dźwiękowej jest porządna (Yasuharu Takanashi ma bogate portfolio i wie, co robi), ale nie zapada szczególnie w pamięć.

Natsuki Hanae i Kotori Koiwai, obsadzeni w rolach Kiriego i Iwai, nie mają na koncie poważniejszych ról, ale radzą sobie nieźle, chociaż bez rewelacji – szczególnie w głosie Kiriego widać, że jego seiyuu nie potrafi jeszcze ogarnąć pełnej skali emocji, które powinny targać tym bohaterem. W rolach drugoplanowych zatrudniono w większości aktorów głosowych z umiarkowanym dorobkiem – mających już na koncie poważniejsze role, ale wciąż należących do drugiej ligi (z okazjonalnymi wyjątkami w rodzaju Akiry Ishidy i Takehito Koyasu).

Na gniewne pytanie „po co to w ogóle oglądasz, skoro się nie podoba” odpowiedź jest prosta: sięgałam po kolejne odcinki z autentyczną ciekawością, co tym razem zostanie mi ze śmiertelną powagą zaprezentowane. Pod tym względem nie zawiodłam się aż do finału, zawierającego wyhodowane na płatnego mordercę, psychopatyczne dziecko – jakież to tragiczne i wzruszające, proszę wybaczyć, otrę tylko łezkę… Pisząc całkiem poważnie: nie polecam Dansai Bunri no Crime Edge osobom, które chciałyby obejrzeć coś mrocznego i zawikłanego. Na pewno istnieje o wiele więcej tytułów, w których mrok i przemoc da się potraktować serio. Natomiast jeśli kogoś interesują opisane przeze mnie walory rozrywkowe, no i doceni niebrzydką grafikę – trochę zbyt niskobudżetową, ale przynajmniej starającą się o odrobinę pomysłowości – to może nawet bawić się całkiem nieźle.

Avellana, 24 listopada 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Gokumi
Autor: Tatsuhiko Hikagi
Projekt: Katsuzou Hirata, Takahiro Sakai
Reżyser: Yuuji Yamaguchi
Scenariusz: Tatsuhiko Urahata
Muzyka: Yasuharu Takanashi