Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 19 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,05

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 717
Średnia: 7,6
σ=1,41

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Hataraku Maou-sama!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Devil is a Part-Timer!
  • はたらく魔王さま!
Gatunki: Komedia
Postaci: Anioły/demony, Pracownicy biurowi; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia
zrzutka

Wygnany Władca Ciemności próbuje odnaleźć się na Ziemi. Jednak gdzie znajdzie pracę ktoś, kogo główną umiejętnością jest przyzywanie demonicznych hord? Chyba tylko w fast foodzie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

My, miłośnicy japońskiej animacji, mieliśmy już nieraz do czynienia ze zjawiskiem mody. Była moda na cyberpunk, magical girls i romanse szkolne. W okolicy roku 2000 pojawiła się moda na ponure serie o końcu świata, w tym samym czasie boom internetowy przyniósł opowieści o niebezpieczeństwach wirtualnej rzeczywistości, a rozwój grafiki komputerowej zaowocował modą na kiepskie CG. Gdy ta moda minęła, przyszły (i poszły sobie) ekranizacje gier randkowych i jRPG. Później było tysiąckroć przeklęte moé, które wykurzyło z hobby mniej odpornych, ale dziś i ono jest w odwrocie na z góry upatrzone (i niestety ciężko ufortyfikowane) pozycje. Teraz przyszła moda na serie­‑reklamówki mang i light novel, których głównym zadaniem jest promowanie nowości wydawniczych. Jak łatwo zgadnąć, mamy tutaj do czynienia z tego typu produkcją.

Zły i okrutny władca demonów, nazywany Lord Satan (to tyle, jeśli chodzi o anime i niepropagowanie satanizmu), podbija świat fantasy. Miasta ludzi płoną, armie są w rozsypce, zamki w oblężeniu. Na szczęście jednak siłom dobra jak zwykle udaje się zatriumfować i Władca Ciemności zostaje wygnany do innego świata. Na tym historia się kończy…

Dla mieszkańców świata fantasy.

Bowiem Władca Ciemności nie ginie. Gdy międzywymiarowa brama zamyka się za nim, odkrywa, że znalazł się w magicznej krainie zwanej Tokio, którą w teorii może swobodnie podbijać. Niestety jednak życie na Ziemi to nie bajka. Magii nie ma, policja nie lubi, jak ktoś urządza sobie podbój świata na ulicy, jeść trzeba, a pieniędzy nie zdobywa się, ciemiężąc podbite ludy, ale ciężką pracą. Tylko gdzie znajdzie pracę ktoś, kogo specjalnością jest zwoływanie demonicznych hord? Chyba tylko w sieci fast food. A i tak powinien się cieszyć, że nie trafił do Polski…

Jak łatwo zgadnąć, mamy tym razem do czynienia z komedią obyczajową, stawiającą – co jak na japońskie standardy jest swego rodzaju nowością – głównie na zmaganie postaci z szarą i pospolitą rzeczywistością (skąd wziąć na żarcie? skąd wziąć na czynsz? skąd wziąć na życie?), a nie na wątki miłosne. Głównymi bohaterami będą natomiast Sadao Maou (takie ziemskie imię przybiera bowiem książę ciemności) oraz Shirou Ashiya (czyli jego wierny sługa Alciel). Obok nich na scenie pojawi się Chiho Sasaki, podkochująca się w demonie nastolatka zatrudniona w tym samym fast foodzie, oraz kilka innych postaci, których jednak nie wymienię, żeby nie zdradzać nadmiernie fabuły. Omówienie bohaterów jest niestety dość trudne, gdyż panują między nimi skomplikowane i nieco napięte układy. Dokładniejsze opowiadanie o nich psułoby niestety frajdę z oglądania, tym bardziej że właśnie to relacje między postaciami i wydarzenia związane z ich wprowadzeniem są najlepszą częścią tego anime. By więc nikomu zabawy nie zepsuć, powiem tylko, że właśnie relacje między postaciami i wynikający z tego humor sytuacyjny stanowią siłę tej produkcji.

Jeśli chodzi o fabułę, to mam raczej mieszane uczucia. Generalnie Hataraku Maou­‑sama! można podzielić na dwie części. Pierwszą są zmagania z codziennością oraz trudności, jakie pokonać musi bohater, by związać koniec z końcem. Zawarte w tym wątku poczucie humoru jest odświeżające i obraca się wokół istotnych kwestii, które w ten czy inny sposób dotykają każdego z nas. Łatwo utożsamiać się z bohaterami oraz problemami studencko­‑dorosłego życia, przed jakimi stają. Mieszkanie w kilku w jednym pokoju, walka z finansami niestarczającymi do pierwszego, kłopoty w pracy, kłopoty z konkurencją… Kto tego nie zna z doświadczenia własnego lub rodziców? Zaprawdę powiadam wam: jeszcze tylko kredytu mieszkaniowego brakuje. Do tego anime doskonale pasuje powiedzenie: „Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!”. Nie da się też ukryć, że straszni i źli przybysze ze świata fantasy, próbujący zrozumieć prawidła rządzące ludzkim społeczeństwem z równym uporem (i wdziękiem) jak sierżant Sagara z Full Metal Panic! próbujący rozszyfrować życie cywilne, są zwyczajnie przeuroczy.

Drugi wątek natomiast jest utrzymany w konwencji urban fantasy i opowiada o tym, jak różne rzeczy wychodzą ze świata fantasy, by naszym bohaterom urządzić Święto Pasa. Powiem uczciwie, że ta część anime nieszczególnie mi się podobała, mimo że niektóre postacie były sympatyczne. Być może zwyczajnie przejadły mi się opowieści o kolejnych herosach walczących z wyzwaniami, z którymi zapewne ja też bym sobie dał radę, gdybym miał takie możliwości i takich przyjaciół, jak bohaterowie. Szybko się okazuje, że naszemu Czarnemu Panu bliżej do Diabła Piszczałki niż do Saurona i prócz zestawu rogów ma też dobre serce. Gdy w końcu pojawiają się Siły Światła, okazuje się za to, że nie są takie znów fajne. W tym przypadku Światło i Ciemność nie są synonimami dla Dobra i Zła, a najwyżej zwrotem wektora magicznej mocy. Tak więc tytularni „dobrzy” jak najbardziej mogą być sukinsynami, a tytularni „źli” jak najbardziej mogą mieć dobre (choć w takich chwilach zawsze mnie zastanawia, co oni u siebie w świecie robili? „Tylko wykonywali rozkazy” czy „Tylko postępowali zgodnie ze swoją naturą”?), a przynajmniej nie bardziej złe serca.

Fabułę okraszają walki w stylu Dragon Ball, po których Tokio tradycyjnie leży w ruinie, ale na szczęście niezbyt długo, bowiem nasz dyżurny Diabeł Piszczałka odbudowuje je dzięki swej demonicznej mocy. I byłoby to całkiem fajne, gdyby identyczne motywy, często zresztą w lepszym wydaniu, nie pojawiały się pewnie w połowie serii każdego sezonu. Fabule nie pomaga też fakt, że w pewnym momencie urywa się ona nagle, bez żadnej pointy czy choćby przyzwoitej niespodzianki na koniec. Zwyczajnie zekranizowano tyle (dłuższej) fabuły książkowej, na ile czasu ekranowego starczyło. Przyczyny należy szukać w tym, że seria light novel cały czas wychodzi i pisane są nowe części. W dodatku na sfilmowanie kilku tomów potrzeba by więcej czasu niż jeden sezon. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości doczekamy się kolejnych części cyklu, tak jak miało to miejsce chociażby w przypadku Shakugan no Shana czy Toaru Majutsu no Index.

Skoro ustaliliśmy już, że fabuła Hataraku Maou­‑sama!, choć niewątpliwie dostarcza rozrywki, nie sprawia, że dzieło to stanie się lekturą obowiązkową w szkołach średnich, przejdźmy może do strony technicznej. Pod tym względem także mam mieszane uczucia. Grafika jest generalnie średnia, ale postacie zaprojektowano poprawnie, a tła i wnętrza są dobre. Animacja wygląda nieźle, choć szczególnie dobrze sprawdza się w ujęciach na krótkim dystansie, bowiem przy oddaleniu widać, że rysownicy nieco oszczędzają sobie pracy. Naprawdę fajna okazała się mimika postaci i gestykulacja – w anime są całe sceny budowane na mowie ciała poszczególnych bohaterów, w czym w szczególności celują dziewczęta, których poszczególne gesty starczają nieraz za całe wypowiedzi. Słabe i to bardzo są natomiast wspomniane powyżej walki, które mogą służyć jako przykład choroby zwanej dragonballozą. Pełno w nich znikania i pojawiania się co kilka chwil, serii wybuchów rozświetlających niebo, i innych podobnych zjawisk pojawiających się, gdy animatorzy nie potrafią poprawnie i płynnie narysować dynamicznego ruchu. Niestety jak już pisałem: strona fantasy w Hataraku Maou­‑sama! wypada blado.

Udźwiękowienie, jak w przypadku większości anime nie wywarło niestety na mnie szczególnego wrażenia. Muzyka jest średnia, zwyczajny podkład filmowy, jaki napisałby każdy absolwent Szkoły Filmowej, który skończył kompozycję i parę lat popracował w zawodzie. Nie porywa ona, trudno też powiedzieć, by miała jakieś specjalne cechy charakterystyczne (choć osobnik z tak drewnianym uchem jak ja pewnie i tak by ich nie usłyszał) i za parę lat nikt nie będzie jej pamiętał. Z drugiej strony nie przeszkadza też, jak kilka razy się w historii już zdarzyło. Aktorzy głosowi natomiast mają co grać, oj mają, zwłaszcza w partiach obyczajowych. Postacie, zwłaszcza kobiece, bardzo ekspresywnie wyrażają bowiem szereg uczuć (Maou to niestety dość typowa gapa i często nie zauważa, co dziewczęta próbują mu okazać), zarówno twarzą, jak i głosem, jego tonacją i zmianami w modulacji. Mimo że wśród odtwórców głównych ról nie zauważyłem osób szczególnie zasłużonych, to podkład głosowy jest zdecydowanie mocną stroną serii.

Mam mieszane uczucia co do tego anime. Z jednej strony to dobra seria komediowa z oryginalnym, śmiesznym (co nie zawsze się zdarza) i świeżym poczuciem humoru oraz mięsistymi, ludzkimi bohaterami (co wbrew pozorom jest w komedii bardzo ważne). Z drugiej strony: trochę zbyt dużo miejsca poświęcono oklepanym i nie najlepiej zrealizowanym wątkom urban fantasy. Co gorsza anime zostaje urwane w chwili, gdy dopiero co zdołaliśmy naprawdę polubić bohaterów i przyzwyczaić się do nich… Chociaż trudno coś konkretnego zarzucić, niestety każdy będzie musiał samodzielnie podjąć decyzję, czy warto poświęcać czas tej serii oraz jaką ostateczną ocenę jej wystawi. Ja będę ją wspominać ciepło i czekać na jej kontynuację.

Zegarmistrz, 4 sierpnia 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: White Fox
Autor: Satoshi Wagahara
Projekt: 029, Atsushi Ikariya
Reżyser: Naoto Hosoda
Scenariusz: Masahiro Yokotani