Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 8/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,57

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 431
Średnia: 6,94
σ=1,7

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Date a Live

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • デート・ア・ライブ
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Przyszłość; Inne: Ecchi, Harem, Supermoce
zrzutka

Ratujemy świat… rwąc panienki? Było? Ale nie z takim przytupem.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wielu fanów anime dałoby sporo, żeby przenieść się do świata ulubionej serii, ale w tym przypadku nawet najwięksi zapaleńcy chyba zastanowiliby się dwa razy. Trzynaście lat temu zaczęły się dziwne kataklizmy, przypominające międzywymiarowe trzęsienia ziemi. Pierwszy z nich zostawił ogromną dziurę w okolicach Mongolii i pociągnął za sobą ponad sto milionów ofiar. Następne nie miały już takiej skali, ale powtarzały się regularnie, szczególnie w rejonie wschodniej Azji oraz Japonii.

Z punktu widzenia nastoletniego Shidou Itsukiego to już rodzaj powtarzalnej katastrofy naturalnej, wymagającej ewakuowania się do najbliższego schronu i poczekania, aż niebezpieczeństwo minie. Jednakże pewnego dnia splot wyjątkowo pechowych okoliczności sprawia, że nasz bohater trafia niemal w epicentrum niedużego kataklizmu – i ku swojemu zdumieniu spotyka tam piękną, dziwnie ubraną i zdecydowanie nie najlepiej nastawioną do świata dziewczynę. Następne wydarzenia (proszę wybaczyć, że się streszczam, ale nie widzę sensu opowiadania scena po scenie pierwszego odcinka) obejmują pojawienie się oddziału specjalnego, w którym Shidou zauważa szkolną koleżankę, a także statku­‑siedziby tajemniczej organizacji, którym kieruje… jego młodsza siostra?! Wracając do pięknej nieznajomej – takie właśnie damy, nazywane z braku lepszego określenia seirei („duch” ale w znaczeniu istoty nadprzyrodzonej, a nie upartego nieboszczyka), są przyczyną międzywymiarowych kataklizmów. Jak sobie z nimi radzić? Jeden z pomysłów jest tyleż prosty, co nie tak łatwo wykonalny ze względu na ich naturalne zdolności bojowe i sprowadza się do „zastrzelić”. Odmienne podejście ma Kotori, czyli siostra Shidou. Jeśli uda się seirei przekonać, że Ziemia jest fajnym miejscem, będą mniej skłonne robić w niej dziury w losowych miejscach. A jeśli przy okazji uda się zapieczętować ich moce, staną się generalnie nieszkodliwe. Jasne? No to do roboty, drogi braciszku, bądź tak dobry i wyrwij tę laskę…

Czyżby cały powyższy akapit zapowiadał fabułę próbującą rozpaczliwie zeskrobywać resztki po innych seriach i na oślep łączyć wszystkie „chwytliwe” pomysły w jedną (niestrawną) całość? Date a Live ratuje cudowna rzecz, której podobnym tytułom brakuje – dystans do siebie. Ta seria jest ewidentną parodią, ale taką, która nie skupia się na ośmieszaniu elementów gatunku, a na doprowadzeniu ich do skrajności i uzyskaniu efektu komicznego właśnie dzięki przerysowaniu. To rozróżnienie jest ważne, bo z komentarzy w internecie wynika, że zaskakująco wielu widzów próbowało potraktować tę produkcję serio, jako efekt rozpaczliwego braku pomysłów. Jak tej strony parodystycznej mógł nie zauważyć ktoś, kto choć raz wysłuchał natchnionej narratorki (wyrazy uznania dla Kotono Mitsuishi, czyli m.in. Usagi z Sailor Moon), której komentarze poprzedzają każdy odcinek, umyka mojemu zrozumieniu, ale jak widać, bywa rozmaicie. Trzeba jednak uczciwie podkreślić, że ta seria będzie bawić zdecydowanie nie wszystkich widzów – tylko tych, którzy z jednej strony nie obrażą się o wyśmiewanie gatunku, a z drugiej – nie będą się krzywić na wykorzystywanie znanych schematów.

Fabułę w ogólnym zarysie można nazwać przewidywalną: Shidou musi „zdobywać” kolejne dziewczyny, trochę jak Keima z Kami Nomi zo Shiru Sekai, tyle że panienki Keimy nie miały potencjału zniszczenia świata, a po „podboju” wygodnie zapominały o wszystkim. Nasz bohater musi sobie radzić z rozrastającym się haremem składającym się z ponętnych odpowiedników bomby atomowej – może za to liczyć na wsparcie macierzystej organizacji, zatrudniającej speców od wszystkiego, także od tajników damskiego serca. A że ich rady nie zawsze się sprawdzają w rzeczywistości… Cóż, teoria i praktyka zwykle nieco się różnią. O ile jednak można zazwyczaj przewidzieć zakończenie danego epizodu (acz nie w każdym przypadku jest ono oczywiste!), o tyle konia z rzędem temu, kto wpadnie na to, jak bohaterowie dotrą tym razem do celu. To właśnie sprawia, że serię się po prostu dobrze ogląda – fabuła rozwija się sprawnie, jest płynna i ma zaskakująco dobre wyczucie tempa wydarzeń. Widz nie ma czasu się nudzić, ale nie jest też zasypywany lawiną obrazów, a momenty efektownej akcji i nastrojowe sceny dobrze się równoważą.

Shidou jest oczko lepszą (ale tylko oczko!) wariacją na temat głównego bohatera haremówki: życzliwy światu i altruistycznie gotów na wszystko, byle uratować kolejną dziewczynę, nawet jeśli ona sama sobie tego nie życzy. Na pewno dobrze by mu zrobiło nieco więcej inicjatywy własnej (choć to z kolei pozbawiłoby serię cudownie komicznych scen analizowania i doradzania kolejnych kroków w podboju miłosnym), ale przynajmniej nie mdleje na widok damskich wdzięków i generalnie jest dość pozbierany. Natomiast wokół niego… Pełen wybór: naiwna i nieznająca świata „księżniczka”, wyhamowana do granic autyzmu wojowniczka, młodsza siostra – tsundere, nieśmiała i dziecinna smarkula, a dla amatorów pań dojrzalszych ciapowata nauczycielka oraz stoicko spokojna pani naukowiec. Czegoś tu jeszcze brakuje? Może ktoś zamawiał yandere? Zazwyczaj protestuję przeciwko wpychaniu postaci żeńskich do wygodnych szufladek, ale tu zostały w nich umieszczone specjalnie. Trzeba jednak przyznać, że całe to towarzystwo jest sympatyczne: przemyślano nie tylko ich relacje z bohaterem, ale także z resztą świata (ze sobą nawzajem włącznie), dzięki czemu nie sprawiają wrażenia jednowymiarowych kartoników. To na pewno nie są postaci głębokie czy złożone, ale wystarczająco zgrabnie napisane, by sprawdzić się w fabule.

Osobna pochwała należy się za postaci epizodyczne i dalszoplanowe – autor stworzył tu przeuroczą galerię dziwaków i oryginałów, doskonale ubarwiających wydarzenia, a przy tym – w sumie – zwykle dość realistycznych. Ciekawym zabiegiem jest rezygnacja (przynajmniej na tym etapie fabuły) z „czarnych charakterów” – owszem, da się tu wskazać osoby zdecydowanie mało świetlane (wspomniana yandere), a interesy poszczególnych grup różnią się drastycznie, ale nie ma tu konieczności ratowania całego świata przed jakimś indywiduum czy organizacją, zza kulis pociągającą za sznurki. Inna rzecz, że biorąc pod uwagę wszystkie pytania pozostawione bez odpowiedzi, nie da się takiego obrotu spraw w przyszłości wykluczyć.

Podobne „haremówki” są zazwyczaj robione po jak najniższych kosztach, miłym zaskoczeniem okazała się więc bardzo porządnie zrobiona oprawa graficzna. Same projekty postaci nie są szczególnie oryginalne, chociaż miłe dla oka, warto jednak zwrócić uwagę na stroje dziewcząt. Ich codzienne ubrania, a także kombinezony wspomagane oddziału specjalnego czy fantazyjne kreacje seirei, są nie tylko ładne, ale – co w anime jest rzadkością – zaprojektowane z poszanowaniem dla kształtów damskiej figury. Tłumacząc prościej: zgrabna dziewczyna w cosplayu z tej serii będzie wyglądać rewelacyjnie, co nie zawsze jest oczywiste. Date a Live nie stroni przy tym od fanserwisu, choć nie koncentruje się tylko na nim – poza tym litościwie odpuszcza sobie seksualizowanie najmłodszej w zestawie i zdecydowanie dziecinnie wyglądającej panienki. Amatorzy damskich wdzięków na pewno znajdą tu coś dla siebie, ale osoby nieprzepadające za fanserwisem nie powinny się przesadnie zrazić. Animacja trzyma także odpowiedni poziom – walki są efektowne, choć niezbyt długie, a poszczególne zdolności seirei całkiem pomysłowe i zróżnicowane, dzięki czemu konieczne są zmiany podejścia i taktyki.

Przyznam, że z muzyki zapamiętałam głównie czołówkę – melodyjne i całkiem dobrze zaśpiewane Date a Live zespołu sweet ARMS. Napisom końcowym towarzyszy kilka różnych piosenek, wykonywanych przez seiyuu bohaterek, natomiast muzyka w tle odcinków praktycznie nie zwraca na siebie uwagi. Skoro o seiyuu mowa – nie pożałowano również środków na zatrudnienie popularnych aktorek głosowych. Dzięki temu możemy tu usłyszeć na przykład Marinę Inoue (m.in. Youko z Tengen Toppa Gurren Lagann, Kyouko ze Skip Beat!, Yozora z Boku wa Tomodachi ga Sukunai), Ayanę Taketatsu (m.in. Kirino z Oreimo, Azusa z K­‑ON!, Koneko z High School DxD), Iori Nomizu (Haruna z Kore wa Zombie Desuka?, Nymph z Sora no Otoshimono, Funko z Upotte!!) czy Ayę Endou (m.in. Miyuki z Lucky Star, Sheryl z Macross Frontier, Annelotte z Queen’s Blade) – a to dalece nie wyczerpuje listy płac.

Ta seria bawi się doskonale znanymi schematami, za każdym razem wyciskając z nich coś nowego – najlepszym dowodem brawurowy i niemalże surrealistyczny „odcinek onsenowy” – ale nie próbuje zrywać z kanonami gatunku. Na pewno nie spodoba się osobom, które szukają mitycznej „oryginalności”. Date a Live oferuje rozrywkę znaną, choć nie zawsze przewidywalną. To seria z poczuciem humoru nieobrażającym inteligencji widza, spójnym wewnętrznie światem, ładnymi rysunkami i żywą akcją. Dotyka jej niestety stały ostatnio problem – jako adaptacja wciąż wychodzącej light novel pozbawiona jest konkluzji i zamknięcia wszystkich wątków, chociaż „modułowa” konstrukcja fabuły sprawia, że przynajmniej nie zostaje urwana w pół słowa. Nieprzekonani do gatunku nie powinni się zmuszać, ale tak poza tym zachęcam, żeby dać tej produkcji szansę – jest zdecydowanie lepsza, niż wynikałoby to z opisu zawiązania fabuły.

Avellana, 17 listopada 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: AIC PLUS+
Autor: Koushi Tachibana
Projekt: Gouichi Iwahata, Mika Akitaka, Satoshi Ishino, Tsunako
Reżyser: Keitarou Motonaga
Scenariusz: Hideki Shirane
Muzyka: Gou Sakabe