
Komentarze
Marnie. Przyjaciółka ze snów
- komentarz : Nigihayami : 1.09.2017 08:40:17
- 8/10 : pestis : 16.08.2017 09:08:13
- komentarz : Slova : 4.06.2017 11:01:24
- Re: Marnie, oj marnie... : Shiruya : 17.07.2016 01:52:00
- 6/10 : MiyuMisaki : 8.07.2016 20:33:40
- Bardzo slabo : Mirollz : 9.03.2016 01:24:25
- Re: tytuł mówi sam za siebie : Mirollz : 9.03.2016 01:22:09
- Re: Oscary : Alveryn : 15.01.2016 06:03:12
- tytuł mówi sam za siebie : ja1 : 14.01.2016 23:50:13
- Re: Oscary : GLASS : 14.01.2016 23:40:50
8/10
Totorowe filmy przyciągają mnie przede wszystkim swoim ciepłem oraz pewnego rodzaju umiłowaniem detalu, zarówno w obszarze animacji jak i fabuły. I w przypadku tego anime co chwilę znajdowałam smaczki, które cieszyły oko lub cieszyły serce. Mnie to w zupełności wystarczy.
6/10
Studio Ghibli nie ujęło rzeczywistym okiem problemów depresji.
Jednym z większych plusów była grafika i kreska, bardzo przyjemna. Na plus jest także zakończenie.
Nie wątpię, że film może dotrzeć do większości widzów, do mnie jednak nie dotarł. Przez większość czasu zanudzał, niby nie był zły, bo jednak wystawiam 6/10 (myślałam nad 7/10, ale uznałam, że to nie jest ocena zgodna z moimi odczuciami, które przez większość seansu były raczej negatywne), ale nie jest to film który będę polecać i kiwać głową, że warto oglądać. Obejrzeć można, ale nie nastawiać się na cuda i psychologiczne rozterki – ja się nastawiłam na porządne „spojrzenie” na stan głównej bohaterki, a tutaj nic.
Bardzo slabo
-fabularnym
-przekazu (czyli tego co z nami zostanie po filmie)
-barwności postaci
To już nawet Kaguya miała się czym pochwalić w w/w punktach… eh, słabiutko.
Animacja jak i grafika to oczywiście Ghibli <3.
tytuł mówi sam za siebie
Oscary
A jakie to zakręcone
Polskie wydanie DVD
chybiony opis z głównej strony
O ile początkowo główna bohaterka ma więcej powodów do depresji niż typowa nastolatka, to czy na pewno smutek jest uczuciem, które utrzymuje się po zakończeniu seansu „Omoide no Marnie”? Jak dla mnie ten film dostarcza zupełnie innego rodzaju wzruszeń niż „Grobowiec świetlików”, „Dog of Flanders” czy nawet „Zrywa się wiatr”. Powiedzmy jednak, że to kwestia osobistego odbioru, inaczej zbudowanego aparatu emocjonalnego itp. Ogólnie zdanie ma jakieś tam ręce i nogi… w przeciwieństwie do kolejnego.
Jak często w dzisiejszych czasach opus magnum na koniec jest nazywany „łabędzim śpiewem” a nie np. godnym zwieńczeniem działalności? Tymczasem zdanie sugeruje, że spora część rzeczy określanych jako łabędzi śpiew (co obecnie jest lekko pejoratywne) to jednocześnie opus magnum (a „Omoide no Marnie” akurat ta sztuka się nie udała). Trzeba brać pod uwagę, że znaczenie niektórych związków frazeologicznych ewoluuje, a nie tylko trzymać się przestarzałych definicji.
PS Może redakcja powinna doradzać mniej wprawnym autorom, jak powinni reklamować swoje teksty (nie chce mi się tworzyć osobnego komentarza dla prawie że masła maślanego z Re‑Kan)?
Chociażby muzyka. Moim zdaniem końcowa piosenka pasuje idealnie do filmu, zarówno klimatem jak i tekstem.
A klimat Omoide no Marnie jakoś nie wydaje mi się ponury. Może to kwestia nastroju odbiorcy, a nie samego filmu ...
Sama muzyka jest oszczędna, ale moim zdaniem nie jest to żaden krok wstecz tylko celowy zabieg, pozwalający się bardziej skupić na tym co jest na ekranie. Na dialogach, obrazach, drobnych gestach.
Film jest „cichszy” i bardziej ... jak by to ująć… refleksyjny?
Muzyka jest tam gdzie powinna być, a nie wszędzie, nieustannie wciskając się w uszy.
Pamiętam, jak pierwszy raz oglądałem „Laputę” i przełączyłem ścieżki dźwiękowe z angielskiej na japońską.
Myślałem, że coś jest nie tak z filmem – a okazało się, że w oryginalnej japońskiej ścieżce dźwiękowej w wielu momentach muzyki prawie nie ma.
Muzyka grająca niemal przez cały film i „budująca klimat” to efekt euro/amerykańskich przyzwyczajeń widzów, do których studio chciało się dostosować wypuszczając wersję „Laputy” na USA.
Więc, jak widać, Ghibli już wczesniej wypuszczało filmy z oszczędną muzyką.
Tutaj też reżyser wespół z kompozytorem zdecydowali, że nie będą nadmiernie przeszkadzać widzowi w odbiorze, czy tez może przesuną akcenty z warstwy dźwiękowej w wizualną.
Tak też mozna i nie jest to wada.
Poza tym, to nie jest film Miyazakiego. I to też nie jest jego wada.
*ciach*
Gdy się prosiło o dobre zakończenie wtedy Miyazaki i spółka wystawiali środkowy palec w kierunku losów postaci, gdy z kolei naturalną koleją rzeczy byłaby np. śmierć, a to wtedy Miyazaki wpadał na pomysł żeby tę postać uratować jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności – zyskując poklask w oczach recenzentów w obu przypadkach lub taktowne przemilczenie tematu.
Inny przykład – Hideaki Anno w roli głównego bohatera „Kaze Tachinu”. Głos – smętno‑irytujący, grać nie umie, mówi jakby cały czas miał coś w buzi, a z recenzji wynika, że wspaniale wcielił się w rolę.
Większość wad produkcji studia Ghibli w poście poniżej. Są to kwestie dość istotne, a gdy już trafił się film wolny od tego wszystkiego z recenzji dowiadujemy się, że Miyazaki był bardzo niezadowolony z plakatu bo była na nim niebieskooka blondynka lub że przyjęcie było w stylu europejskim co „w domyśle” musi być wadą, bo przecież Miyazaki tak powiedział.
A odnośnie postaci – jest to jeden z tych filmów Ghibli gdzie nie uświadczymy niemęskiego głównego/pierwszoplanowego bohatera płci męskiej – najwyraźniej bardzo umiłowanego przez starca. Całe szczęście.
Naprawdę szkoda, że ten film wyszedł ze studia Ghibli. Przez to będzie niesłusznie kojarzony z Miyazakim. Szkoda, bo jest na to za dobry. A emerytowi już dziękujemy… niech nie wraca.
Zmoderowano dziada…
(Moderacji opadły macki, serio.)
Marnie, oj marnie...
Pierwszy raz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Studio Ghibli zrobiło anime naprawdę wspaniałe, może nie niesamowite, ale naprawdę wspaniałe.
Bez zbędnych udziwnień, zepsutych zakończeń, pretensjonalnych podtekstów, przynudzania, infantylnych fantazji, politycznych poprawności itd.
Piękne, interesujące praktycznie od początku do końca, odpowiednia ilość dramatu, napięcia, okruchów życia, tajemnicy, psychologii, fantazji przeplatającej się z życiem. Do tego ciekawe i sympatyczne postaci oraz życiowe problemy.
Naprawdę do ostatnich minut filmu wzrastały we mnie emocje: z jednej strony jak potoczą się losy bohaterów, a z drugiej by Ghibli niczego nie schrzaniło. I udało im się.
Chapeau bas! i oby tak dalej.
:)
Wspaniałe !!!