x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Nie jest to może szczyt tego co widziałem od Ghibili, ale mi się podobało. Film zgrabnie zamyka wszystkie wątki, postać Anny mi się podobała ze względu na jej charakter, a kreska w anime jest jak zwykle miła dla oka. 7/10
Nudny? Ja się nie nudziłam ani przez chwilę.
Totorowe filmy przyciągają mnie przede wszystkim swoim ciepłem oraz pewnego rodzaju umiłowaniem detalu, zarówno w obszarze animacji jak i fabuły. I w przypadku tego anime co chwilę znajdowałam smaczki, które cieszyły oko lub cieszyły serce. Mnie to w zupełności wystarczy.
Główną bolączką filmu jest rozłożenie tempa akcji. Jedna trzecia jest nudna i widzowi pozostaje jedynie podziwianie ładnych obrazków, jedna trzecia jest oniryczna i trzeba ją jakoś przetrzymać, ale przynajmniej nie jest nudno, a na ostatni fragment niektórym polecam przygotowanie paczki chusteczek.
Schizofreniczne widzenia ducha przez główną bohaterkę i relacja z Marnie mocno ocierająca się o relację damsko‑męską, zachowanie Annie – irytujące, momentami wręcz opryskliwe.
Studio Ghibli nie ujęło rzeczywistym okiem problemów depresji.
Jednym z większych plusów była grafika i kreska, bardzo przyjemna. Na plus jest także zakończenie.
Nie wątpię, że film może dotrzeć do większości widzów, do mnie jednak nie dotarł. Przez większość czasu zanudzał, niby nie był zły, bo jednak wystawiam 6/10 (myślałam nad 7/10, ale uznałam, że to nie jest ocena zgodna z moimi odczuciami, które przez większość seansu były raczej negatywne), ale nie jest to film który będę polecać i kiwać głową, że warto oglądać. Obejrzeć można, ale nie nastawiać się na cuda i psychologiczne rozterki – ja się nastawiłam na porządne „spojrzenie” na stan głównej bohaterki, a tutaj nic.
Kolejna nominacja do Oscara w historii Ghibli. Dobrze, film ładny, moim zdaniem bardziej zasługuje na nagrodę od przekombinowanego Kaze tachinu. Szkoda, że konkurują Pixarem… ;-)
GLASS
14.01.2016 23:40 Re: Oscary
Raczej nie ma szans z „Inside Out” :( Ale w porównaniu z „Big Hero 6”, które kompletnie niesłusznie otrzymało Oscara w zeszłym roku (przegrały z nim „Księżniczka Kaguya” i „Song of the Sea”, co jest dla mnie niebywałe), „Inside Out” zasługuje na statuetkę. Mimo mojej miłości do „Marnie…”, Pixar tym razem pokazał klasę :)
„Kaguya” była zbyt niszowa (zbyt japońska?). Gdyby te filmy wyszły w odwrotnej kolejności, to kto wie? „Big Hero 6” nie do końca wiedział, czym chce być (X‑Men? shonen anime? „Laboratorium Dextera”? parodią?), więc zgadzam się, że Oscar był niesłuszny. W „Kaze tachinu” jedynym, za to niesamowicie denerwującym mankamentem było dla mnie fałszowanie istotnych faktów z życia Horikoshiego. Miyazaki ułatwił sobie robotę z budowaniem dramaturgii. Zupełnie niepotrzebnie.
„Inside Out” jest niezły pod względem wykonania, ale fabuła to taki typowy familijny kisiel. W tym przypadku nadrobili klimatem i estetyką, ale na „Dinozaurze” już polegli.
Pod względem opowiadanej historii „Marnie” jest ciekawszym i głębszym filmem, choć też nie stanowi szczytu scenariuszowych możliwości wytwórni. Świetnie wypadło przedstawienie skrajnej alienacji (łącznie z krytykowanym gdzieś poniżej wybuchem złości) i odrobinę niedopowiedziany, ale jednak wyjaśniony racjonalnie motyw „ducha”. Film, o którym chce mi się myśleć po kilku dniach od obejrzenia (dopiero tydzień temu „odkryłem”, że to u nas wyszło na DVD). „Inside Out” nie potrafiłbym nawet sensownie streścić (zgubili kulki, poszli po kulki, coś w ten deseń).
Dwa filmy z dwoma różnymi podejściami do problemu schizofrenii. ;)
Pożyjemy, zobaczymy. Przynajmniej jest za co trzymać kciuki.
Nie znam książkowego oryginału, ale to chyba jedna z bardziej zaplątanych opowieści od Studia. Na końcu wprawdzie wszystko się rozwiązuje, stanowiąc w miarę logiczną całość, ale przez połowę filmu miałam wrażenie że albo scenarzysta dał się ponieść fantazji, albo ja jestem za głupia na ten film. Odrobinę dziwny sposób prowadzenia historii, który jednak z biegiem czasu nabiera sensu. Wrażenia mam jednak pozytywne i polecam.
Premiera polskiego wydania DVD została zapowiedziana na 22 października. Tytuł ma brzmieć „Marnie. Przyjaciółka ze snów” [link]
R
Nick(t)
10.08.2015 02:42 chybiony opis z głównej strony
Przyznam, że samej recenzji nie czytałem, bo jej autor zniechęca już samym opisem.
Smutna historia pewnej nastolatki ostatnią opowieścią ze studia Ghibli.
O ile początkowo główna bohaterka ma więcej powodów do depresji niż typowa nastolatka, to czy na pewno smutek jest uczuciem, które utrzymuje się po zakończeniu seansu „Omoide no Marnie”? Jak dla mnie ten film dostarcza zupełnie innego rodzaju wzruszeń niż „Grobowiec świetlików”, „Dog of Flanders” czy nawet „Zrywa się wiatr”. Powiedzmy jednak, że to kwestia osobistego odbioru, inaczej zbudowanego aparatu emocjonalnego itp. Ogólnie zdanie ma jakieś tam ręce i nogi… w przeciwieństwie do kolejnego.
Niestety, nie każdy łabędzi śpiew zyskuje status opus magnum.
Jak często w dzisiejszych czasach opus magnum na koniec jest nazywany „łabędzim śpiewem” a nie np. godnym zwieńczeniem działalności? Tymczasem zdanie sugeruje, że spora część rzeczy określanych jako łabędzi śpiew (co obecnie jest lekko pejoratywne) to jednocześnie opus magnum (a „Omoide no Marnie” akurat ta sztuka się nie udała). Trzeba brać pod uwagę, że znaczenie niektórych związków frazeologicznych ewoluuje, a nie tylko trzymać się przestarzałych definicji.
PS Może redakcja powinna doradzać mniej wprawnym autorom, jak powinni reklamować swoje teksty (nie chce mi się tworzyć osobnego komentarza dla prawie że masła maślanego z Re‑Kan)?
Sulpice9
10.08.2015 14:08 Chybiony komentarz do opisu z głównej strony...
Dobra, przede wszystkim:
„Smutna historia pewnej nastolatki ostatnią opowieścią ze studia Ghibli” – jeżeli najpierw zarzuca mi się, że opis jest chybiony, a następnie posiłkuje się tekstem „moim zdaniem”, to „kwestia odbioru” to ten argument nijak pasuje do tytułu udzielonego komentarza. To brzydka zagrywka i tyle. Po drugie, co najwyżej mogę się zgodzić, że zakończenie kliknij: ukryte daje nadzieję na lepszą przyszłość i sprawne poskładanie psychiki Anny. Koniec filmu (zakładając jego ostatni kwadrans) na pewno nie jest wesoły, chyba, że ktoś jakimś cudem uzna, że kliknij: ukryte życie Marnie było usłane różami.. Natomiast na pewno nie napisałem nic, że jest to wyciskacz łez, co nawet podkreśliłem w recenzji – autor komentarza na pewno by to zauważył, gdyby zechciało mu się przeczytać recenzję zanim weźmie się za rzucanie mięsem.
Poza tym:
„Łabędzi śpiew ma zabarwienie pejoratywne” – pierwszy raz słyszę, ale ok, możliwe, że obracamy się w innych środowiskach. Przynajmniej nigdzie nie znalazłem by był postrzegany negatywnie.
Nawiązanie do „Opus magnum” wiązało się raczej z tym, że studio Ghibli zakończyło swoją działalność, a poprzedni film („Kaguya no Hime Monogatari”) nadawał się idealnie by być „tym ostatnim”. Być może liczba ludzi oczekujących dzieła równie imponującego jak dwa poprzednie filmy od Ghibli nie była zbyt duża, ale ja oczekiwałem wielkiego zamknięcia. Stąd moje rozczarowanie w czołówce recenzji. A szkoda, bo film miał potencjał – tylko, że znowu: napisałem o tym w recenzji, którą wypadałoby przeczytać przed rozpoczęciem dyskusji.
Nie wiem, jakie definicje są uważane za „przestarzałe”, ale skoro są akceptowalne w słownikach będę się ich trzymał nie kierując się widzimisie kogoś, kto nawet nie czytał całej recenzji.
PS – i bardzo proszę nie traktować mnie protekcjonalnie (czy to wyrażenie też jest dla Pana przestarzałe?) – piszę na Tanuki od lat.
jolekp
10.08.2015 14:53 Re: Chybiony komentarz do opisu z głównej strony...
Natomiast na pewno nie napisałem nic, że jest to wyciskacz łez, co nawet podkreśliłem w recenzji – autor komentarza na pewno by to zauważył, gdyby zechciało mu się przeczytać recenzję zanim weźmie się za rzucanie mięsem.
Przepraszam bardzo, pewnie jako osoba nie związana ze sporem jestem za mało wyczulona, ale… gdzie widziałeś rzucanie mięsem? Poza niepotrzebnym przytykiem w ostatnim zdaniu, nie ma w tym komentarzu nic, co mogłoby cię osobiście urażać, ale nawet ów przytyk jeszcze nie jest „mięsem”.
Sulpice9
10.08.2015 15:22 Re: Chybiony komentarz do opisu z głównej strony...
Okej, przepraszam, faktycznie trochę mnie poniosło (powinienem był odczekać z odpowiedzią). Nie zmienia to jednak faktu, że post był niegrzeczny i protekcjonalny.
Recenzent trochę za dużo marudzi, albo oczekuje aby studio Ghibli robiło za każdym razem produkcję na miarę Oscara. Wg mnie to anime zasługuje na wyższe noty.
Ja równiez pozwolę sobie nie zgodzić się z recenzentem, jeśli nie w całej to w dużej rozciągłości.
Chociażby muzyka. Moim zdaniem końcowa piosenka pasuje idealnie do filmu, zarówno klimatem jak i tekstem.
A klimat Omoide no Marnie jakoś nie wydaje mi się ponury. Może to kwestia nastroju odbiorcy, a nie samego filmu ...
Sama muzyka jest oszczędna, ale moim zdaniem nie jest to żaden krok wstecz tylko celowy zabieg, pozwalający się bardziej skupić na tym co jest na ekranie. Na dialogach, obrazach, drobnych gestach.
Film jest „cichszy” i bardziej ... jak by to ująć… refleksyjny?
Muzyka jest tam gdzie powinna być, a nie wszędzie, nieustannie wciskając się w uszy.
Pamiętam, jak pierwszy raz oglądałem „Laputę” i przełączyłem ścieżki dźwiękowe z angielskiej na japońską.
Myślałem, że coś jest nie tak z filmem – a okazało się, że w oryginalnej japońskiej ścieżce dźwiękowej w wielu momentach muzyki prawie nie ma.
Muzyka grająca niemal przez cały film i „budująca klimat” to efekt euro/amerykańskich przyzwyczajeń widzów, do których studio chciało się dostosować wypuszczając wersję „Laputy” na USA.
Więc, jak widać, Ghibli już wczesniej wypuszczało filmy z oszczędną muzyką.
Tutaj też reżyser wespół z kompozytorem zdecydowali, że nie będą nadmiernie przeszkadzać widzowi w odbiorze, czy tez może przesuną akcenty z warstwy dźwiękowej w wizualną.
Tak też mozna i nie jest to wada.
Poza tym, to nie jest film Miyazakiego. I to też nie jest jego wada.
Sulpice9
9.08.2015 11:51 Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Nie napisałem w recenzji, że to źle, że „muzyki jest mało” – w „Tajemniczym świecie Arrietty” też jakoś nie szaleli z soundtrackiem, ale muzyka po prostu bardziej pasowała do tego co się dzieje na ekranie. Nie mówię też, że jest zła (w końcu dałem 7/10), po prostu Ghibli (i inne studia) miewały w mojej opinii lepsze ścieżki dźwiękowe. I tyle.
Nie rozumiem też za bardzo o co chodzi z tym „wyciaganiem” Miyazakiego: jego nazwisko pojawia się w mojej recenzji tylko 3 razy (z czego jeden raz o tym, że poszedł na emeryturę) i odniosłem się do jego dzieł tylko przy postaciach drugoplanowych. W przypadku „anegdoty z blondynką” trzymam się jego strony, bo ma rację, a nie „bo to Miyazaki”.
Na moją ocenę filmu nie wpłynął fakt, że „to nie jest film Miyazakiego/Takahaty” – jest to drugi obraz Yonebayashiego i widać w nim dużo zagrywek, które możliwe, że staną się jego znakiem firmowym. Mamy chorą/chorego bohaterkę/bohatera, jej/jego konfrontację kliknij: ukryte z nietypową istotą, jednoznaczny czarny charakter, mądrą starszą panią (nieingerującą w wydarzenia), wiejski klimat, bazowanie na angielskiej literaturze i kameralną muzykę. Nie miałem powodu by nie oceniać tego filmu jako dzieła dojrzałego i znającego swój fach artysty.
Pozdrawiam!
PS – i przypominam wszystkim, że ocena 8/10 to żadna ujma. Po prostu nie każdy film musi dostać od razu 10/10.
Zima
9.08.2015 14:43 Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
To może ja też wytłumaczę :)
Nie zarzucam, że 8/10 to mało, sam dałem 9/10, a nie 10. Nie zgadzam się jednak z pewnymi stwierdzeniami z recenzji. Ale po kolei, lub nie po kolei.
Może po pierwsze wyjaśmijmy kwestię pana Miyazaki – że jemu się nie podobał plakat, to mnie tu jakby mało interesuje. To nie jego film i jego opinia nie jest tu dla mnie wiążąca.
To film pana Hiromasy Yonebayashi i miejmy nadzieję, że on nakręci jeszcze więcej dobrych filmów. Jego Arietty jest także bardzo dobrym filmem, bez dwu zdań.
Tytuł omawianego filmu brzmi „Omoide no Marnie” i w którym języku by tego nie tłumaczyć, Marnie jest bohaterką z tegoż tytułu. Jej tożsamość i relacja z bohaterką pierwszoplanową jest jedną z głównych zagadek i osi fabuły, więc jej obecność na plakacie jest wg mnie całkowicie uzasadniona.
A że jest blondynką z niebieskimi oczami… No cóż, to pewnie efekt uboczny faktu, że pierwowzorem filmu była brytyjska książka. Owszem, reżyser mógł zostawić historię w Europie, ale zdecydował się przenieść ją zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Czy zrobił to zgrabnie czy nie, można sie spierać, uważam że wyszło dobrze. Całkiem nieźle tłumaczy niechęć służby do Marnie – o ile pamiętam, Japonia wcale taka otwarta na gai‑jin'ów nie była.
Chociaż gdyby zmienić yukaty na jakieś inne stroje ludowe i zmienić parę nazw w filmie, z „Japonii” zrobiło by się „gdzieś w Europie”. Może nawet po sąsiedzku do miasta z Kiki.
Adaptacja książki ogranicza też po części to, co odbiorca dostanie a czego nie. I tu kolejny raz wyskakuje z pudełka pan Miyazaki – jak się samemu pisze scenariusz, to można w nim zrobić wszystko. Gdy się robi adaptację, to można wziąć to co jest i dać widzowi – a jak jest niewiele to można albo wymyślać nowe wątki albo oduścić temat. Przykład Ziemiomorza pokazuje, że czasem lepiej nie wymyślać za dużo…
Książki (jeszcze ;) ) nie czytałem, nie wiem ile było materiału źródłowego. Jednak tu reżyser skupił się na głównej osi fabuły i odpuścił postaci drugoplanowe. Nie uważam tego za wadę. Jego film, jego opowieść (przynajmniej po części), jego prawo :)
Co do muzyki, to nie ma się co czarować, pan Muramatsu do poziomu mistrza Hisaishiego jeszcze ma spory kawałek. Co nie przeszkadza, że moim zdaniem jego muzyka jest dobrze dobrana do akcji i dobrze wpasowana w klimat filmu. Dlatego myślę, że pan Muramatsu swoje zadanie odrobił dobrze.
Natomiast jest w soundtracku piękna perełka, która mnie osobiście oczarowała, gdy ją znalazłem przypadkiem na YT, zanim jeszcze w ogóle widziałem film. Ta perełka odkrya dla mnie zarówno film, jak i samą artystkę.
To ona wręcz skłoniła mnie do obejrzenia całego filmu i jest to właśnie wspominany już ending. Ballada Priscilli Ahn genialnie pasuje tutaj zarówno do Marnie, jak i do Anny, wystarczy posłuchać słów. Film sugeruje, że odpowiedź na pytania z ballady jest twierdząca, i to w obu przypadkach.
Pozdrawiam :)
Sulpice9
9.08.2015 19:45 Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Okej, widzę, że większość spraw nam się wyjaśniła (nawet jeśli w niektórych kwestiach się nie zgadzamy), natomiast jeszcze kilka drobnych spostrzeżeń:
a) Japonia nie była niechętna cudzoziemcom – ona JEST im nieprzychylna :) (niektóre fanaberie jakie słyszałem od znajomych Japończyków sprzedałyby się dobrze w latach 30 XX wieku). Jasne, tłumaczy to niechęć służby, ale jeśli chciałbym oglądać tak płytki czarny charakter, odpaliłbym sobie jakąś kreskówkę z lat 80‑tych- jak uciekły niani, brakowało tylko krzyku „następnym razem na pewno cię dopadnę, Marnie”, :)
b) widzę, że plakat dalej jest ciut niejasny, więc może jeszcze raz – nie mam nic do tego, że bohaterka jest blondynką, chodziło mi tylko o to, że (jak sam wspomniałeś) film miał być cichy i pełen zadumy, pozwalając się skupić widzowi na kluczowym wątku – a właśnie mnie ta „międzynarodówka” strasznie rozpraszała. Może inni są mniej wrażliwi na takie rzeczy, ale ja w recenzjach muszę szczerze opisywać co mnie boli,
c) nie pisałem nic, że to źle, że Marnie jest na plakacie.
Nie zmienia to faktu, że pomimo pewnych niedociągnięć, główny wątek – czyli problemy i przemiana Anny (poprzez spotkanie Marnie) działa koncertowo i dzięki temu film można uznać za udany :)
Pozdrawiam!
Zima
9.08.2015 20:15 Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Ad a – ja chyba jednak przeczytam sobie tę książkę w wolnej chwili. Całkiem niewykluczone, że akurat taki płytki czarny charakter wyszedł prosto stamtąd. To jest zdaje się literatura młodzieżowa, w dodatku ma już jakies pół wieku, więc nie szukałbym tam aż takiej głębi.
Ad b – co do „międzynarodówki” to akurat odniosłem wrażenie dokładnie przeciwstawne – że akcję przeniesiono do Japonii żeby mieć lepszy odbiór własnie na rodzimym, japońskim rynku :)
Tutaj może rzeczywiście reżyster „stanął w rozkroku” nie mogąc się zdecydować, w którą stronę świata to pociągnąć. W końcu zostawił obcokrajowca w Japonii z różnymi implikacjami tego faktu, co w sumie uzasadniło to i owo w fabule.
Jednak dla mnie to tylko tło, bez większego znaczenia gdzie jest umiejscowione na mapie. Przyjmuję, że akcja dzieje się gdzieś tam, a bohater skądinąd jest „wyrzutkiem”. Być może moje wieloletnie zamiłowanie do sf‑f pozwala mi przyjmować takie rzeczy bez większych zgrzytów… a imho filmowi do fantasy brakuje niedużo. kliknij: ukryte Duchy to nie jest nasza codzienność, jakby co.
Ad c – zrozumiałeś obiekcje pana M. A ja nie i uważam je za bezpodstawne, może stąd moje mylne wrażenie, że podzielasz jego opinię.
Pozdrawiam :)
Sulpice9
9.08.2015 21:46 Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
To już kończąc temat:
ad a – również nie czytałem książki, ale spodziewam się, że tam też tak było. Co nie zmienia faktu, że powielony błąd jest wciąż błędem (choć wiem, że nie wszyscy się tu ze mną zgodzą).
ad b i c – tu już sobie chyba wszystko wyjaśniliśmy :)
Pozdrawiam!
A
Lina
9.08.2015 09:51 *ciach*
Nie wiem jak to się dzieje, ale w większości przypadków jeśli chodzi o recenzje filmów studia Ghibli moje wrażenia różnią się od recenzenckich. Filmy Ghibli jakoś nigdy specjalnie mi nie imponowały. Owszem były ładne, ale zazwyczaj niewiele poza tym, a jak już zanosiło się, że będzie inaczej to zawsze znajdowało się coś co irytowało mnie na tyle skutecznie by zepsuć wrażenia z seansu.
Gdy się prosiło o dobre zakończenie wtedy Miyazaki i spółka wystawiali środkowy palec w kierunku losów postaci, gdy z kolei naturalną koleją rzeczy byłaby np. śmierć, a to wtedy Miyazaki wpadał na pomysł żeby tę postać uratować jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności – zyskując poklask w oczach recenzentów w obu przypadkach lub taktowne przemilczenie tematu.
Inny przykład – Hideaki Anno w roli głównego bohatera „Kaze Tachinu”. Głos – smętno‑irytujący, grać nie umie, mówi jakby cały czas miał coś w buzi, a z recenzji wynika, że wspaniale wcielił się w rolę.
Większość wad produkcji studia Ghibli w poście poniżej. Są to kwestie dość istotne, a gdy już trafił się film wolny od tego wszystkiego z recenzji dowiadujemy się, że Miyazaki był bardzo niezadowolony z plakatu bo była na nim niebieskooka blondynka lub że przyjęcie było w stylu europejskim co „w domyśle” musi być wadą, bo przecież Miyazaki tak powiedział.
A odnośnie postaci – jest to jeden z tych filmów Ghibli gdzie nie uświadczymy niemęskiego głównego/pierwszoplanowego bohatera płci męskiej – najwyraźniej bardzo umiłowanego przez starca. Całe szczęście.
Naprawdę szkoda, że ten film wyszedł ze studia Ghibli. Przez to będzie niesłusznie kojarzony z Miyazakim. Szkoda, bo jest na to za dobry. A emerytowi już dziękujemy… niech nie wraca.
Niestety powiedzmy sobie jasno. jestes jedna z nielicznych osób, która po prostu nie lubi produkcji Ghibli. W porządku masz do tego prawo. Jednak Twoja krytyka na niewiele się tu zda, bowiem znakomita większość widzów kocha filmy Miyazakiego.
Lina
9.08.2015 12:17 Re: *ciach*
To nie tak, że jestem jakoś specjalnie „anty”. Po prostu uważam, że w wielu przypadkach uwielbienie jest przesadzone i bezkrytyczne. Z kolei gdy nie jest sygnowane przez H.M. to wtedy recenzentom jakoś łatwiej dostrzec ewentualne niedociągnięcia.
Odnośnie ocenzurowanego (swoją drogą chyba dość pochopnie) tekstu to określenie „autor” jakim posłużyła się moderacja nie we wszystkich miejscach pasuje gdyż Miyazaki nie jest autorem „Omoide no Marnie”. Więc niech pozbiera swoje macki i wstawi „Miyazaki” skoro określenie „dziad” zbyt dobitnie wskazuje, że nie jest on już najmłodszy :-).
Moderacja zamieniła autora na Miyazakiego. I zdecydowanie nie uważa zastosowanej cenzury za pochopną.
Określenie „dziad” jest określeniem pejoratywnym i pogardliwym w stosunku do osób starszych. EOT.
Pierwszy raz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Studio Ghibli zrobiło anime naprawdę wspaniałe, może nie niesamowite, ale naprawdę wspaniałe.
Bez zbędnych udziwnień, zepsutych zakończeń, pretensjonalnych podtekstów, przynudzania, infantylnych fantazji, politycznych poprawności itd.
Piękne, interesujące praktycznie od początku do końca, odpowiednia ilość dramatu, napięcia, okruchów życia, tajemnicy, psychologii, fantazji przeplatającej się z życiem. Do tego ciekawe i sympatyczne postaci oraz życiowe problemy.
Naprawdę do ostatnich minut filmu wzrastały we mnie emocje: z jednej strony jak potoczą się losy bohaterów, a z drugiej by Ghibli niczego nie schrzaniło. I udało im się.
Chapeau bas! i oby tak dalej.
blargh
16.05.2015 00:54 Re: Marnie, oj marnie...
O to „oby tak dalej” może być ciężko, bo studio Ghibli filmów pełnometrażowych podobno ma już nie robić, a reżyser Marnie oficjalnie już z niego odszedł, niestety :(
Shiruya
17.07.2016 01:52 Re: Marnie, oj marnie...
Zgadzam sie, mi takze film sie bardzo podobal, znakomity dramat i jak dla mnie, odpowiednie zakonczenie :)
A
Rko
6.04.2015 15:12 :)
No jak na to Gibli przystało. Super klimat, kreska i bardzo wzruszająca historia, kurde 25 lat na karku, a trochę łez poleciało, nie wiem czy wstydzić się tego czy być dumnym, że obejrzałem kolejne arcydzieło, które poruszyło moje serce :)
dumny bądź. To znaczy że wczuwasz się w fabułę i ją rozumiesz.
inuyashka
15.05.2015 22:18 Re: :)
Ja także się popłakałam, przepiękny film. ;)
A
Lisa
27.03.2015 20:44 Wspaniałe !!!
Anime w stylu starego dobrego Ghibli. Prosta wzruszająca historia wspaniale opowiedziana. Polecam wszystkim którzy byli mocno zawiedzeni ostatnimi filmami z ulubionego studia. Nigdzie nie znalazłam informacji czy książka na podstawie której nakręcono anime została przetłumaczona na język polski. Jeżeli ktoś coś wie na ten temat to proszę o komentarz.
8/10
Totorowe filmy przyciągają mnie przede wszystkim swoim ciepłem oraz pewnego rodzaju umiłowaniem detalu, zarówno w obszarze animacji jak i fabuły. I w przypadku tego anime co chwilę znajdowałam smaczki, które cieszyły oko lub cieszyły serce. Mnie to w zupełności wystarczy.
6/10
Studio Ghibli nie ujęło rzeczywistym okiem problemów depresji.
Jednym z większych plusów była grafika i kreska, bardzo przyjemna. Na plus jest także zakończenie.
Nie wątpię, że film może dotrzeć do większości widzów, do mnie jednak nie dotarł. Przez większość czasu zanudzał, niby nie był zły, bo jednak wystawiam 6/10 (myślałam nad 7/10, ale uznałam, że to nie jest ocena zgodna z moimi odczuciami, które przez większość seansu były raczej negatywne), ale nie jest to film który będę polecać i kiwać głową, że warto oglądać. Obejrzeć można, ale nie nastawiać się na cuda i psychologiczne rozterki – ja się nastawiłam na porządne „spojrzenie” na stan głównej bohaterki, a tutaj nic.
Bardzo slabo
-fabularnym
-przekazu (czyli tego co z nami zostanie po filmie)
-barwności postaci
To już nawet Kaguya miała się czym pochwalić w w/w punktach… eh, słabiutko.
Animacja jak i grafika to oczywiście Ghibli <3.
tytuł mówi sam za siebie
Re: tytuł mówi sam za siebie
Oscary
Re: Oscary
Re: Oscary
„Inside Out” jest niezły pod względem wykonania, ale fabuła to taki typowy familijny kisiel. W tym przypadku nadrobili klimatem i estetyką, ale na „Dinozaurze” już polegli.
Pod względem opowiadanej historii „Marnie” jest ciekawszym i głębszym filmem, choć też nie stanowi szczytu scenariuszowych możliwości wytwórni. Świetnie wypadło przedstawienie skrajnej alienacji (łącznie z krytykowanym gdzieś poniżej wybuchem złości) i odrobinę niedopowiedziany, ale jednak wyjaśniony racjonalnie motyw „ducha”. Film, o którym chce mi się myśleć po kilku dniach od obejrzenia (dopiero tydzień temu „odkryłem”, że to u nas wyszło na DVD). „Inside Out” nie potrafiłbym nawet sensownie streścić (zgubili kulki, poszli po kulki, coś w ten deseń).
Dwa filmy z dwoma różnymi podejściami do problemu schizofrenii. ;)
Pożyjemy, zobaczymy. Przynajmniej jest za co trzymać kciuki.
A jakie to zakręcone
Polskie wydanie DVD
chybiony opis z głównej strony
O ile początkowo główna bohaterka ma więcej powodów do depresji niż typowa nastolatka, to czy na pewno smutek jest uczuciem, które utrzymuje się po zakończeniu seansu „Omoide no Marnie”? Jak dla mnie ten film dostarcza zupełnie innego rodzaju wzruszeń niż „Grobowiec świetlików”, „Dog of Flanders” czy nawet „Zrywa się wiatr”. Powiedzmy jednak, że to kwestia osobistego odbioru, inaczej zbudowanego aparatu emocjonalnego itp. Ogólnie zdanie ma jakieś tam ręce i nogi… w przeciwieństwie do kolejnego.
Jak często w dzisiejszych czasach opus magnum na koniec jest nazywany „łabędzim śpiewem” a nie np. godnym zwieńczeniem działalności? Tymczasem zdanie sugeruje, że spora część rzeczy określanych jako łabędzi śpiew (co obecnie jest lekko pejoratywne) to jednocześnie opus magnum (a „Omoide no Marnie” akurat ta sztuka się nie udała). Trzeba brać pod uwagę, że znaczenie niektórych związków frazeologicznych ewoluuje, a nie tylko trzymać się przestarzałych definicji.
PS Może redakcja powinna doradzać mniej wprawnym autorom, jak powinni reklamować swoje teksty (nie chce mi się tworzyć osobnego komentarza dla prawie że masła maślanego z Re‑Kan)?
Chybiony komentarz do opisu z głównej strony...
„Smutna historia pewnej nastolatki ostatnią opowieścią ze studia Ghibli” – jeżeli najpierw zarzuca mi się, że opis jest chybiony, a następnie posiłkuje się tekstem „moim zdaniem”, to „kwestia odbioru” to ten argument nijak pasuje do tytułu udzielonego komentarza. To brzydka zagrywka i tyle. Po drugie, co najwyżej mogę się zgodzić, że zakończenie kliknij: ukryte daje nadzieję na lepszą przyszłość i sprawne poskładanie psychiki Anny. Koniec filmu (zakładając jego ostatni kwadrans) na pewno nie jest wesoły, chyba, że ktoś jakimś cudem uzna, że kliknij: ukryte życie Marnie było usłane różami.. Natomiast na pewno nie napisałem nic, że jest to wyciskacz łez, co nawet podkreśliłem w recenzji – autor komentarza na pewno by to zauważył, gdyby zechciało mu się przeczytać recenzję zanim weźmie się za rzucanie mięsem.
Poza tym:
„Łabędzi śpiew ma zabarwienie pejoratywne” – pierwszy raz słyszę, ale ok, możliwe, że obracamy się w innych środowiskach. Przynajmniej nigdzie nie znalazłem by był postrzegany negatywnie.
Nawiązanie do „Opus magnum” wiązało się raczej z tym, że studio Ghibli zakończyło swoją działalność, a poprzedni film („Kaguya no Hime Monogatari”) nadawał się idealnie by być „tym ostatnim”. Być może liczba ludzi oczekujących dzieła równie imponującego jak dwa poprzednie filmy od Ghibli nie była zbyt duża, ale ja oczekiwałem wielkiego zamknięcia. Stąd moje rozczarowanie w czołówce recenzji. A szkoda, bo film miał potencjał – tylko, że znowu: napisałem o tym w recenzji, którą wypadałoby przeczytać przed rozpoczęciem dyskusji.
Nie wiem, jakie definicje są uważane za „przestarzałe”, ale skoro są akceptowalne w słownikach będę się ich trzymał nie kierując się widzimisie kogoś, kto nawet nie czytał całej recenzji.
PS – i bardzo proszę nie traktować mnie protekcjonalnie (czy to wyrażenie też jest dla Pana przestarzałe?) – piszę na Tanuki od lat.
Re: Chybiony komentarz do opisu z głównej strony...
Przepraszam bardzo, pewnie jako osoba nie związana ze sporem jestem za mało wyczulona, ale… gdzie widziałeś rzucanie mięsem? Poza niepotrzebnym przytykiem w ostatnim zdaniu, nie ma w tym komentarzu nic, co mogłoby cię osobiście urażać, ale nawet ów przytyk jeszcze nie jest „mięsem”.
Re: Chybiony komentarz do opisu z głównej strony...
Pozdrawiam!
Chociażby muzyka. Moim zdaniem końcowa piosenka pasuje idealnie do filmu, zarówno klimatem jak i tekstem.
A klimat Omoide no Marnie jakoś nie wydaje mi się ponury. Może to kwestia nastroju odbiorcy, a nie samego filmu ...
Sama muzyka jest oszczędna, ale moim zdaniem nie jest to żaden krok wstecz tylko celowy zabieg, pozwalający się bardziej skupić na tym co jest na ekranie. Na dialogach, obrazach, drobnych gestach.
Film jest „cichszy” i bardziej ... jak by to ująć… refleksyjny?
Muzyka jest tam gdzie powinna być, a nie wszędzie, nieustannie wciskając się w uszy.
Pamiętam, jak pierwszy raz oglądałem „Laputę” i przełączyłem ścieżki dźwiękowe z angielskiej na japońską.
Myślałem, że coś jest nie tak z filmem – a okazało się, że w oryginalnej japońskiej ścieżce dźwiękowej w wielu momentach muzyki prawie nie ma.
Muzyka grająca niemal przez cały film i „budująca klimat” to efekt euro/amerykańskich przyzwyczajeń widzów, do których studio chciało się dostosować wypuszczając wersję „Laputy” na USA.
Więc, jak widać, Ghibli już wczesniej wypuszczało filmy z oszczędną muzyką.
Tutaj też reżyser wespół z kompozytorem zdecydowali, że nie będą nadmiernie przeszkadzać widzowi w odbiorze, czy tez może przesuną akcenty z warstwy dźwiękowej w wizualną.
Tak też mozna i nie jest to wada.
Poza tym, to nie jest film Miyazakiego. I to też nie jest jego wada.
Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Nie rozumiem też za bardzo o co chodzi z tym „wyciaganiem” Miyazakiego: jego nazwisko pojawia się w mojej recenzji tylko 3 razy (z czego jeden raz o tym, że poszedł na emeryturę) i odniosłem się do jego dzieł tylko przy postaciach drugoplanowych. W przypadku „anegdoty z blondynką” trzymam się jego strony, bo ma rację, a nie „bo to Miyazaki”.
Na moją ocenę filmu nie wpłynął fakt, że „to nie jest film Miyazakiego/Takahaty” – jest to drugi obraz Yonebayashiego i widać w nim dużo zagrywek, które możliwe, że staną się jego znakiem firmowym. Mamy chorą/chorego bohaterkę/bohatera, jej/jego konfrontację kliknij: ukryte z nietypową istotą, jednoznaczny czarny charakter, mądrą starszą panią (nieingerującą w wydarzenia), wiejski klimat, bazowanie na angielskiej literaturze i kameralną muzykę. Nie miałem powodu by nie oceniać tego filmu jako dzieła dojrzałego i znającego swój fach artysty.
Pozdrawiam!
PS – i przypominam wszystkim, że ocena 8/10 to żadna ujma. Po prostu nie każdy film musi dostać od razu 10/10.
Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Nie zarzucam, że 8/10 to mało, sam dałem 9/10, a nie 10. Nie zgadzam się jednak z pewnymi stwierdzeniami z recenzji. Ale po kolei, lub nie po kolei.
Może po pierwsze wyjaśmijmy kwestię pana Miyazaki – że jemu się nie podobał plakat, to mnie tu jakby mało interesuje. To nie jego film i jego opinia nie jest tu dla mnie wiążąca.
To film pana Hiromasy Yonebayashi i miejmy nadzieję, że on nakręci jeszcze więcej dobrych filmów. Jego Arietty jest także bardzo dobrym filmem, bez dwu zdań.
Tytuł omawianego filmu brzmi „Omoide no Marnie” i w którym języku by tego nie tłumaczyć, Marnie jest bohaterką z tegoż tytułu. Jej tożsamość i relacja z bohaterką pierwszoplanową jest jedną z głównych zagadek i osi fabuły, więc jej obecność na plakacie jest wg mnie całkowicie uzasadniona.
A że jest blondynką z niebieskimi oczami… No cóż, to pewnie efekt uboczny faktu, że pierwowzorem filmu była brytyjska książka. Owszem, reżyser mógł zostawić historię w Europie, ale zdecydował się przenieść ją zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Czy zrobił to zgrabnie czy nie, można sie spierać, uważam że wyszło dobrze. Całkiem nieźle tłumaczy niechęć służby do Marnie – o ile pamiętam, Japonia wcale taka otwarta na gai‑jin'ów nie była.
Chociaż gdyby zmienić yukaty na jakieś inne stroje ludowe i zmienić parę nazw w filmie, z „Japonii” zrobiło by się „gdzieś w Europie”. Może nawet po sąsiedzku do miasta z Kiki.
Adaptacja książki ogranicza też po części to, co odbiorca dostanie a czego nie. I tu kolejny raz wyskakuje z pudełka pan Miyazaki – jak się samemu pisze scenariusz, to można w nim zrobić wszystko. Gdy się robi adaptację, to można wziąć to co jest i dać widzowi – a jak jest niewiele to można albo wymyślać nowe wątki albo oduścić temat. Przykład Ziemiomorza pokazuje, że czasem lepiej nie wymyślać za dużo…
Książki (jeszcze ;) ) nie czytałem, nie wiem ile było materiału źródłowego. Jednak tu reżyser skupił się na głównej osi fabuły i odpuścił postaci drugoplanowe. Nie uważam tego za wadę. Jego film, jego opowieść (przynajmniej po części), jego prawo :)
Co do muzyki, to nie ma się co czarować, pan Muramatsu do poziomu mistrza Hisaishiego jeszcze ma spory kawałek. Co nie przeszkadza, że moim zdaniem jego muzyka jest dobrze dobrana do akcji i dobrze wpasowana w klimat filmu. Dlatego myślę, że pan Muramatsu swoje zadanie odrobił dobrze.
Natomiast jest w soundtracku piękna perełka, która mnie osobiście oczarowała, gdy ją znalazłem przypadkiem na YT, zanim jeszcze w ogóle widziałem film. Ta perełka odkrya dla mnie zarówno film, jak i samą artystkę.
To ona wręcz skłoniła mnie do obejrzenia całego filmu i jest to właśnie wspominany już ending. Ballada Priscilli Ahn genialnie pasuje tutaj zarówno do Marnie, jak i do Anny, wystarczy posłuchać słów. Film sugeruje, że odpowiedź na pytania z ballady jest twierdząca, i to w obu przypadkach.
Pozdrawiam :)
Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
a) Japonia nie była niechętna cudzoziemcom – ona JEST im nieprzychylna :) (niektóre fanaberie jakie słyszałem od znajomych Japończyków sprzedałyby się dobrze w latach 30 XX wieku). Jasne, tłumaczy to niechęć służby, ale jeśli chciałbym oglądać tak płytki czarny charakter, odpaliłbym sobie jakąś kreskówkę z lat 80‑tych- jak uciekły niani, brakowało tylko krzyku „następnym razem na pewno cię dopadnę, Marnie”, :)
b) widzę, że plakat dalej jest ciut niejasny, więc może jeszcze raz – nie mam nic do tego, że bohaterka jest blondynką, chodziło mi tylko o to, że (jak sam wspomniałeś) film miał być cichy i pełen zadumy, pozwalając się skupić widzowi na kluczowym wątku – a właśnie mnie ta „międzynarodówka” strasznie rozpraszała. Może inni są mniej wrażliwi na takie rzeczy, ale ja w recenzjach muszę szczerze opisywać co mnie boli,
c) nie pisałem nic, że to źle, że Marnie jest na plakacie.
Nie zmienia to faktu, że pomimo pewnych niedociągnięć, główny wątek – czyli problemy i przemiana Anny (poprzez spotkanie Marnie) działa koncertowo i dzięki temu film można uznać za udany :)
Pozdrawiam!
Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
Ad b – co do „międzynarodówki” to akurat odniosłem wrażenie dokładnie przeciwstawne – że akcję przeniesiono do Japonii żeby mieć lepszy odbiór własnie na rodzimym, japońskim rynku :)
Tutaj może rzeczywiście reżyster „stanął w rozkroku” nie mogąc się zdecydować, w którą stronę świata to pociągnąć. W końcu zostawił obcokrajowca w Japonii z różnymi implikacjami tego faktu, co w sumie uzasadniło to i owo w fabule.
Jednak dla mnie to tylko tło, bez większego znaczenia gdzie jest umiejscowione na mapie. Przyjmuję, że akcja dzieje się gdzieś tam, a bohater skądinąd jest „wyrzutkiem”. Być może moje wieloletnie zamiłowanie do sf‑f pozwala mi przyjmować takie rzeczy bez większych zgrzytów… a imho filmowi do fantasy brakuje niedużo. kliknij: ukryte Duchy to nie jest nasza codzienność, jakby co.
Ad c – zrozumiałeś obiekcje pana M. A ja nie i uważam je za bezpodstawne, może stąd moje mylne wrażenie, że podzielasz jego opinię.
Pozdrawiam :)
Re: Jeżeli wolno coś wytłumaczyć...
ad a – również nie czytałem książki, ale spodziewam się, że tam też tak było. Co nie zmienia faktu, że powielony błąd jest wciąż błędem (choć wiem, że nie wszyscy się tu ze mną zgodzą).
ad b i c – tu już sobie chyba wszystko wyjaśniliśmy :)
Pozdrawiam!
*ciach*
Gdy się prosiło o dobre zakończenie wtedy Miyazaki i spółka wystawiali środkowy palec w kierunku losów postaci, gdy z kolei naturalną koleją rzeczy byłaby np. śmierć, a to wtedy Miyazaki wpadał na pomysł żeby tę postać uratować jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności – zyskując poklask w oczach recenzentów w obu przypadkach lub taktowne przemilczenie tematu.
Inny przykład – Hideaki Anno w roli głównego bohatera „Kaze Tachinu”. Głos – smętno‑irytujący, grać nie umie, mówi jakby cały czas miał coś w buzi, a z recenzji wynika, że wspaniale wcielił się w rolę.
Większość wad produkcji studia Ghibli w poście poniżej. Są to kwestie dość istotne, a gdy już trafił się film wolny od tego wszystkiego z recenzji dowiadujemy się, że Miyazaki był bardzo niezadowolony z plakatu bo była na nim niebieskooka blondynka lub że przyjęcie było w stylu europejskim co „w domyśle” musi być wadą, bo przecież Miyazaki tak powiedział.
A odnośnie postaci – jest to jeden z tych filmów Ghibli gdzie nie uświadczymy niemęskiego głównego/pierwszoplanowego bohatera płci męskiej – najwyraźniej bardzo umiłowanego przez starca. Całe szczęście.
Naprawdę szkoda, że ten film wyszedł ze studia Ghibli. Przez to będzie niesłusznie kojarzony z Miyazakim. Szkoda, bo jest na to za dobry. A emerytowi już dziękujemy… niech nie wraca.
Zmoderowano dziada…
(Moderacji opadły macki, serio.)
Re: *ciach*
Re: *ciach*
Odnośnie ocenzurowanego (swoją drogą chyba dość pochopnie) tekstu to określenie „autor” jakim posłużyła się moderacja nie we wszystkich miejscach pasuje gdyż Miyazaki nie jest autorem „Omoide no Marnie”. Więc niech pozbiera swoje macki i wstawi „Miyazaki” skoro określenie „dziad” zbyt dobitnie wskazuje, że nie jest on już najmłodszy :-).
Moderacja zamieniła autora na Miyazakiego. I zdecydowanie nie uważa zastosowanej cenzury za pochopną.
Określenie „dziad” jest określeniem pejoratywnym i pogardliwym w stosunku do osób starszych. EOT.
Marnie, oj marnie...
Pierwszy raz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Studio Ghibli zrobiło anime naprawdę wspaniałe, może nie niesamowite, ale naprawdę wspaniałe.
Bez zbędnych udziwnień, zepsutych zakończeń, pretensjonalnych podtekstów, przynudzania, infantylnych fantazji, politycznych poprawności itd.
Piękne, interesujące praktycznie od początku do końca, odpowiednia ilość dramatu, napięcia, okruchów życia, tajemnicy, psychologii, fantazji przeplatającej się z życiem. Do tego ciekawe i sympatyczne postaci oraz życiowe problemy.
Naprawdę do ostatnich minut filmu wzrastały we mnie emocje: z jednej strony jak potoczą się losy bohaterów, a z drugiej by Ghibli niczego nie schrzaniło. I udało im się.
Chapeau bas! i oby tak dalej.
Re: Marnie, oj marnie...
Re: Marnie, oj marnie...
:)
Re: :)
Re: :)
Wspaniałe !!!