Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 grafika: 3/10
fabuła: 2/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,25

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 95
Średnia: 5,34
σ=2,19

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Terra Formars

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • テラフォーマーズ
Widownia: Seinen; Postaci: Obcy; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Inne planety; Czas: Przyszłość
zrzutka

Z kamerą wśród zwierząt… Na Marsie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Aby przygotować Marsa do kolonizacji, grupa naukowców wysłała tam na początek karaluchy, gdyż są jednymi z nielicznych stworzeń, które potrafią przetrwać w nawet bardzo trudnych warunkach. Razem z insektami wysłano tam również specjalnie na tę okazję wyhodowany gatunek alg, mający wpłynąć na atmosferę planety i sprawić, by stała się bardziej „przyjazna” ludziom. Problem polega na tym, że jak zwykle coś poszło nie tak – kiedy pięćset lat później na Marsie wylądowała pierwsza ziemska ekspedycja, jej członkowie zostali wyrżnięci przez humanoidalne karaluchy. Podobny los spotkał załogę kolejnego statku, z którego ocaleli nieliczni oficerowie. W tym czasie Ziemię zaczął trawić inny problem, a mianowicie tajemnicza zaraza, na którą do tej pory nie wynaleziono lekarstwa. Wszystko wskazuje jednak, że odpowiedzi dotyczących nieznanego wirusa należy szukać właśnie na Czerwonej Planecie. Ludzkość podejmuje więc jeszcze jedną próbę – wspólnie z doświadczonymi oficerami na Marsa mają polecieć ochotnicy, ale najpierw muszą poddać się skomplikowanej i niebezpiecznej operacji, modyfikującej ich ciała tak, by mogli walczyć z insektami.

Pomysł wyjściowy okazał się tak absurdalny, że do czasu obejrzenia pierwszego odcinka nie wiedziałam, czego się spodziewać. Chociaż to nie do końca prawda, gdyż już po zapoznaniu się z opisem byłam pewna, że to nie będzie dobra seria. Cóż, miałam rację. Zasadniczo trudno traktować serio anime o karaluchach, które wyewoluowały w przypominające amerykańskich koszykarzy bestie o wyjątkowo tępym wyrazie twarzy. Co gorsza, robale wyraźnie nie lubią ludzi i z przyjemnością pozbawiają ich różnych części ciała, ze szczególnym wskazaniem na głowę. Niestety fabuła nie należy do wyjątkowo odkrywczych i sensownych – w dużym skrócie, otrzymujemy taczkę mięcha armatniego z tragiczną przeszłością, wysłaną na samobójczą misję na Marsa, pełnego złych i okrutnych karaczanów… Żeby nasze ziemskie sierotki nie były całkowicie bezbronne, przed odlotem naukowcy wszczepiają im dodatkowe organy, dzięki którym zyskują umiejętności różnych zwierząt. Aby aktywować nowe moce, członkowie załogi muszą jednak najpierw wziąć odpowiedni specyfik. Gdzieś w tle majaczy spisek, ponieważ wkrótce po odlocie bohaterów zaczyna prześladować pech, bardzo wyraźnie zaplanowany pech. Gdyby poświęcono więcej czasu temu wątkowi, seria z pewnością by zyskała, niestety zaraz po awaryjnym lądowaniu rozpoczyna się rzeźnia, trwająca już do samego końca. Nie dostajemy odpowiedzi na praktycznie żadne pytania, a te piętrzą się, zwłaszcza w okolicy finału. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że oto przed nami kolejna reklama mangi, tyle że tym razem znacznie bardziej niedopracowana i raczej zniechęcająca do lektury.

Żeby nie było wątpliwości, nie oczekiwałam po Terra Formars arcydzieła na miarę Odysei kosmicznej, liczyłam raczej na coś w stylu Obcego lub Predatora, czyli krwawej sieczki, ale podanej z pomysłem. Tutaj postawiono tylko na krew i flaki – rzecz w tym, że ostatecznie spaprano nawet tak nieskomplikowany koncept. Po pierwsze, w anime pojawiła się cenzura, która w skrajnych przypadkach zasłaniała trzy czwarte ekranu, ewentualnie była tak komiczna, że psuła cały efekt dramatyczny (czarne groszki zamiast zmasakrowanych głów). Co prawda, po jakimś czasie wypuszczono wersję nieocenzurowaną, ale jak się okazało, wcale nie pomogło to serii. Po drugie, większość odcinków powielała irytujący schemat: bohater zaczyna walczyć, ujawnia swoje zdolności i na scenę wkracza narrator rodem z filmu przyrodniczego, który rzeczowym, acz beznamiętnym głosem wyjaśnia, z jakim robaczkiem, zwierzątkiem, a nawet roślinką zmutowano postać oraz jakimi charakteryzuje się umiejętnościami. Naturalnie ów głos relacjonuje całą walkę, żeby broń Boże nic nie umknęło naszej uwadze. W sumie, jak tak się zastanowić, to była akurat najciekawsza część odcinka, może niezbyt porywająca, ale przynajmniej wzbogacająca wiedzę. Poza tym, autor oryginału, a za nim scenarzyści zadbali o to, aby widzowie kibicowali właściwej stronie konfliktu – kiedy narrator skończy już swój wywód lub zanim go zacznie, pojawia się retrospekcja ukazująca nam smutne, a czasem nawet tragiczne życie bohatera na Ziemi. Mangaka wyszedł z poniekąd słusznego założenia, że nikt normalny na Czerwoną Planetę nie poleci, szczęśliwy człowiek nie będzie ryzykował życia, co innego wyrzutek, którego nic tu nie trzyma, lub społecznik o kryształowym serduszku, co to nieba by przychylił potrzebującym. Pokazywanie paluchem jest brzydkie i w złym tonie, co nie przeszkodziło twórcom zastosować właśnie taką metodę – jeżeli wydaje Ci się, że postać cierpiała za mało, spokojnie, zaraz zostanie metaforycznie skopana po nerkach, żebyś czasem nie zapomniał, komu masz współczuć. Szczytem tego typu zabiegów okazał się jeden z oficerów, Adolf – nie dość, że rodzice sprzedali do eksperymentów, buźka cała w bliznach, to jeszcze przypadła mu w udziale nieszczęśliwa miłość do bardzo złej kobiety (zwłaszcza to ostatnie pana dobiło). Co gorsza, w którymś momencie zaczęto go kreować na Mojżesza – jeden przeciwko armii, w tle deszcz i podniosłe tony oraz narrator cytujący Biblię…

Podobnych kwiatków jest w serii całe mnóstwo, dostało się również karaluchom. Pomijam już pseudoewolucję, ponieważ nie trzeba być orłem z biologii, żeby zauważyć, że to tak nie działa. Insekty zyskały nie tylko podobne do ludzkiego ciała, ale niektóre z nich „zmutowały” z innymi robalami, stąd karaczany pływające, opancerzone, maskujące się i tym podobne. Co ciekawe, podobne przemiany nie wynikają z naturalnych procesów, a z celowych działań samych karaluchów, w stylu transplantacji przeprowadzanej za pomocą pięściaka. Ogólnie robale przypominają człowieka prehistorycznego, żyją także według podobnych zasad, co nasi przodkowie, chociaż wszystko wskazuje na to, że są od nich dużo inteligentniejsze. Mimo pewnego zróżnicowania, antagoniści pozostają szarą bezosobową masą, która albo morduje, albo jest mordowana.

Pojedynki nie należą do widowiskowych – o cenzurze już wspominałam, ale nawet bez niej trudno mówić o fajerwerkach, gdyż wszystkie walki sprowadzają się do wyrywania kończyn i wybebeszania, acz nie macie co liczyć na realistycznie odwzorowane wnętrzności. Co ciekawe, większość aktów przemocy ma w sobie dużo ze sportu: bieg z urwaną głową do złudzenia przypominający mecz futbolu amerykańskiego, zabójcza gra w baseball z piłką przechodzącą przez przeciwnika na wylot, nie zabrakło też boksu i zapasów. W sumie to trochę taka olimpiada na Marsie, tylko że bez medali i z kontuzjami skutkującymi śmiercią. Inna sprawa, że strasznie to wszystko brzydkie i paskudnie zanimowane. Sceny rzezi nie są ani szokujące, ani obrzydliwe, ponieważ w większości przypadków przypominają wprawione w ruch dzieła szurniętego kubisty – guzik widać, nie wiadomo co to za część ciała i do kogo należy bądź należała, a sytuacji nie ratuje monochromatyczna paleta brudnych barw.

Jeżeli jest w Terra Formars coś, co prezentuje się gorzej niż fabuła, z pewnością chodzi właśnie o grafikę. Realistyczne i dojrzałe projekty postaci uznałabym za zaletę, gdyby nie to, że twarze bohaterów wycięto jedną wyrzynarką według dwóch wzorów i całkowicie pozbawiono je mimiki. Chociaż przepraszam, bohaterowie próbują się uśmiechać, złościć i martwić, tylko za Chiny im to nie wychodzi, dlatego zamiast emocji obserwujemy przedziwne grymasy i bardzo nieanatomiczne krzywizny. Nie lepiej wyglądają przemienione wersje bohaterów – raczej karykaturalne niż poważne, bo wybaczcie, ale nijak nie mogę traktować serio postaci, która ma czułki. Co ciekawe, oprócz przemyślanych i sensownych krzyżówek (na przykład z węgorzem elektrycznym czy mrówką malezyjską), wśród załogi statku pojawiają się wyjątkowo nietrafione kombinacje, jak chociażby połączenie z żółwiem (i leży taka sierotka, a karaluchy ją kopią i kopią…). Wracając jednak do grafiki – całość jest niezwykle uboga, zarówno w detale, jak i kolor. Owszem, trafiają się niezgorsze tła czy ujęcia na kosmiczną maszynerię, ale da się je policzyć na palcach jednej ręki. Gwoździem do trumny okazała się koszmarna animacja, statyczna i toporna. Postacie ledwo ruszają ustami, zamiast pokazywać pojedynek animatorzy wrzucają metaforyczną planszę z owadami lub serwują same zbliżenia. Wygenerowane komputerowo tłumy karaluchów sztucznie odcinają się od tła, tworząc zielonkawo­‑burą bezkształtną masę, a odrywane kończyny przyjmują formę rozciapcianego czegoś. Przeczenie prawom anatomii, częste wykorzystywanie tych samych kadrów i długie ujęcia na ścianę, twarz bohatera lub karalucha, cokolwiek innego są na porządku dziennym. Niestety niski budżet widać gołym okiem, tak jak brak umiejętności osób odpowiedzialnych za stronę wizualną produkcji.

Wspomniałam wyżej, że każdy z bohaterów został obarczony sporym bagażem doświadczeń i traum. Niestety nie wpłynęło to w korzystny sposób na obsadę – drętwą, drewnianą i koszmarnie nijaką. Za głównych bohaterów należałoby uznać przede wszystkim oficerów, czyli między innymi dowódcę misji, Shoukichiego Komachiego, jego współpracowniczkę Michelle K. Davis, a także zwerbowanego przez nich Japończyka, Akariego Hizamaru. Naturalnie lista postaci jest znacznie dłuższa i nie sposób wymienić wszystkich, natomiast warto wiedzieć, że nie ma sensu przywiązywać się do bohaterów, ponieważ po wylądowaniu na Marsie zaczynają padać jak muchy. Inna sprawa, że prawie każdy odcinek dotyczy kogoś innego – widzimy jego walkę, poznajemy tragiczną przeszłość oraz dowiadujemy się, jakie zwierzęce cechy posiada. Problem polega na tym, że mimo tak dogłębnej analizy, bohater pozostaje nam obojętny, dramatyczne doświadczenia po którejś tam z kolei łzawej opowieści spływają po widzu jak po kaczce, a brak wyróżniających go cech dopełnia obrazu nędzy i rozpaczy. Terra Formars wypełnia stado papierowych, płaskich pseudobohaterów, całkowicie wypranych z osobowości i zwyczajnie nudnych. Tu nie działa nawet zbiór podstawowych, często używanych przymiotników – można opisać wygląd poszczególnych członków załogi, ich zdolności, ale nic ponadto.

Mimo wszystko, Terra Formars nie można uznać za całkowitą porażkę. Serię ratuje jeden, dość istotny szczegół, a mianowicie ścieżka dźwiękowa. I bynajmniej nie mam na myśli czołówki ani piosenki towarzyszącej napisom końcowym, te są okropne i co gorsza, zupełnie nie pasują do omawianej produkcji. Chodzi mi o kompozycje, które słychać w tle – zaskakująco różnorodne i świetnie dobrane do poszczególnych scen. Rozrzut jest duży, ponieważ możemy usłyszeć zarówno bardzo podniosłe, filharmoniczne utwory, jak i spokojniejsze, bardziej nastrojowe kompozycje z dominującą sekcją smyczków, chociaż zdarzają się też bardziej współczesne, „rockowe” wstawki. Co prawda, nie jest to muzyka mająca jakikolwiek sens w oderwaniu od obrazu, ale zdecydowanie zwraca uwagę umiejętnym wykorzystaniem.

Najnowsze dzieło Hiroshiego Hamasakiego trudno nazwać inaczej, jak rozczarowaniem. Absurdalny pomysł na fabułę potraktowano zupełnie serio, podczas gdy znacznie lepszym wyjściem byłaby odrobina dystansu i humoru. Twórcy mogli także zupełnie zaszaleć i skupić na mordowaniu się, prezentując widzom fontanny krwi i wnętrzności. Tymczasem powstała jakaś upiorna hybryda, okrakiem siedząca na płocie dramat/gore i niepotrafiąca się zdecydować na jedną z opcji. Terra Formars ani nie wzrusza, ani nie straszy, ani nie obrzydza, głównie dlatego, że bohaterowie są bezbarwni i zbyt przytłaczający ze swoimi nieszczęściami, karaluchy wyglądają komicznie, sceny przemocy zostały skrajnie przerysowane, a tak w ogóle grafika jest do bani i nic nie widać. Od biedy można potraktować tę serię jak film przyrodniczy, ale z której strony nie patrzeć, BBC robi takie rzeczy lepiej.

moshi_moshi, 17 stycznia 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Liden Films
Autor: Ken'ichi Tachibana, Yuu Sasuga
Projekt: Masanori Shino, Satoshi Kimura
Reżyser: Hiroshi Hamasaki, Takaharu Ozaki
Scenariusz: Shougo Yasukawa
Muzyka: Shuusei Murai

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Terra Formars - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl