Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 19
Średnia: 7,05
σ=1,73

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Tablis)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Nihon Anima(tor) Mihon'ichi

Rodzaj produkcji: seria ONA (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 35×7 min
Tytuły alternatywne:
  • Japan Anima(tor)'s Exhibition
  • 日本アニメ(ーター)見本市
Rating: Nagość, Przemoc; Inne: Eksperymentalne
zrzutka

Przegląd cudeniek, jakie otrzymujemy, dając utalentowanym japońskim twórcom wolną rękę przy tworzeniu krótkometrażowych filmów.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: RealVincent

Recenzja / Opis

Kiedy Hideaki Anno organizował ten przegląd animacji, jego zamysłem było umożliwienie uzyskania większego rozgłosu animatorom, którzy chcą pokazać coś niesztampowego i ciekawego. Jego krytyczny stosunek do współczesnego przemysłu anime jest powszechnie znany; nie dziwota więc, że postanowił coś z tym zrobić, i udało mu się!

Tworzenie zbiorczego opisu trzydziestu pięciu niepowiązanych ze sobą krótkometrażówek nie ma dużego sensu, więc nie będę tego robił, ale warto zaznaczyć, że wszystkie trzymają co najmniej dobry poziom i potrafią zaciekawić. Kilka zaś ociera się o wybitność. Z uwagi na formę całego przedsięwzięcia nie trzeba od razu zabierać się za całość; chętni spokojnie mogą powybierać sobie ciasteczka, które wyglądają najsmakowiciej. Do tego też zachęcam. Szczególnie polecam numerki 3, 8, 13, 19, 25, 28 oraz 32.

1. Ryuu no Haisha / The Dragon Dentist. Zgrabne otwarcie przeglądu, które zgodnie z tytułem przedstawia egzamin wstępny kandydatki na dentystkę smoków. Film świetnie podkreśla monstrualną skalę bestii, pokazywanej do ostatniej chwili bardzo fragmentarycznie. Historii o ludziach wchodzących do wielkich jak katedra pysków smoków i świdrujących im zęby lepiej nie traktować przesadnie poważnie, i faktycznie, film stawia ogólnie na lekką atmosferę, lecz, co zaskakujące, poświęca też dwie minuty na oniryczną refleksję nad japońską historią wojenną. Kontrast między tym fragmentem a resztą jest znaczący – przez większość seansu wydaje się, że to film łatwy i przyjemny, a tu autorzy niespodziewanie przemycają głębsze treści. Efekt nie jest zły, ale skutkiem ubocznym tak szerokiego zakresu zainteresowań jest wrażenie niekompletności; zdaje się, że obcujemy raczej ze szkicem większej historii niż z kompletną produkcją.

2. Hill Climb Girl. Przyjemne anime sportowe, korzystające ze sprawdzonych wzorców gatunku. Mamy szkolną rywalizację między dziewczyną a jej kolegą i związane z tym starcie charakterów, ambicji i motywacji, wszystko utrzymane w przyjacielskiej atmosferze. Fabuła jest przyzwoita, ale przewidywalna i większego wrażenia nie robi; podobnie grafika jest miła dla oka, ale mało efektowna. W dodatku wyraźnie widać, kiedy klasyczne metody animacji ustępują CGI, a taka niespójność nie powinna mieć miejsca. Seans nie był dla mnie czasem straconym, jednak twórcy nie udowodnili, że mieli coś ciekawego do pokazania, a jedynie, że technicznie fach mają opanowany.

3. Me! Me! Me! Gwiazda tego przeglądu, której popularność jest chyba większa niż pozostałych filmów razem wziętych. Niesłusznie, ale to nie krytyka – to wspaniała animacja, ale jest tu kilka równie dobrych! Hibiki Yoshizaki zaskoczył, prezentując transowy teledysk do elektronicznego utworu kompozytora Teddyloid, który metaforycznie komentuje kulturę otaku. Protagonista ucieka w świat wirtualnych fantazji, który jest pociągający, ale szybko okazuje się skorumpowany. Seksualizacja, otępiający eskapizm, uzależnienia – komentarz Yoshizakiego do kultury anime nie jest pozytywny, oj nie. Przesłanie jest mocne, bo film z wielką siłą wciąga nas w świat, przed którym ostrzega. To produkcja immersyjna, wręcz hipnotyzująca, co zawdzięcza perfekcyjnemu zgraniu rytmu i obrazu. O ile zazwyczaj w teledysku to obraz dostosowuje się do melodii, to tutaj uzupełniają się one partnersko, tak że tworzą spójną wciągającą całość. Animacji też należy się pochwała za dynamikę i umiejętne łączenie elementów realistycznych z fantastycznymi i abstrakcyjnymi.

4. Carnage. Westernowa opowieść o zemście, stawiająca na gęsty i ciężki klimat. Jednoręka kobieta likwiduje mężczyzn, którzy skrzywdzili ją w przeszłości – tę historię już widzieliśmy, nawet wiele razy, ale realizacja zaskakuje. Grafika tonie w brązach i cieniach, postacie i tła są surowe, ale dopracowane, animacja statyczna, choć każdy ruch podkreślony i znaczący – wszystkie te elementy składają się na mocno wystylizowaną grafikę, starającą się przekazać nastrój rozpaczy i chłodnej morderczej determinacji. Seiyuu też umiejętnie dokładają się do depresyjnej atmosfery, cedząc słowa. Szorstkość techniczna jest dostrzegalna, ale można spojrzeć na nią z pobłażaniem, bo jest sprytnie wpisana w stylistykę. Przedstawiona historia i związane z nią emocje są mało złożone, ale film nadrabia intensywnością, pozostając w pamięci po seansie.

5. Yasuhiko Yoshikazu Itano Ichirou Gensatsu­‑shuu / Key Animation of Yoshikazu Yasuhiko and Ichirou Itano. Porównanie fragmentów serii i filmu Mobile Suit Gundam z rysunkami klatek kluczowych. To ciekawy materiał do analizy dla osób interesujących się powstawaniem animacji, ale byłby dużo bardziej wartościowy, gdyby porównaniu towarzyszył komentarz.

6. Nishi­‑Ogikubo eki Toho 20­‑bu, 2 LDK, Shikirei 2 Kagetsu, Petto fuka / 20min Walk from Nishi­‑Ogikubo Station. Komediowa krótkometrażówka inspirowana Metamorfozą Kafki – czego ci Japończycy nie wymyślą… Protagonistka niespodziewanie budzi się jako karaluch, a jej chłopak, który jej nie poznaje, nie znosi robactwa i próbuje ją zabić. Radosna komedia czy egzystencjalny dramat? Jak widać, zależy to od ujęcia. Barwy są ciepłe i pastelowe, kreska lekka, wręcz szkicowa, a zarazem dzika, dostosowująca swoją (zwykle dużą) ekspresywność do akcji. To kilka minut stylowo animowanej i bardzo dynamicznej akcji, ujętej w dodatku z oryginalnej perspektywy. Fabuła jest pretekstowa, ale mimo to zakończenie przyjemnie zaskakuje i rozbawia.

7. Until You Come to Me. Teledysk z uniwersum Evangeliona, zrobiony przez oryginalną ekipę odpowiedzialną za filmy Rebuild. Ujęcia są ładne, ale fabuły w nich nie ma, więc zapewnienia, że ta krótkometrażówka należy do kanonu, nie mają znaczenia. Hideaki Anno i Tadashi Hiramatsu rysować umieją, ale nie jestem na tyle wygłodniały tego tytułu, aby nie zauważyć, że to zapychacz.

8. Sokokara no Ashita / Tomorrow from There. Pochwała codzienności w wykonaniu Akemi Hayashi, w formie ciepłego i nastrojowego filmu muzycznego. Piosenka grupy Avaivartika, doskonała sama w sobie, świetnie się nadaje do wydobywania magii z codziennych drobnych chwil, współgrając z delikatną, ale niezwykle dopracowaną grafiką. Film ogląda się lekko, a kolejne sceny z życia bohaterki zdają się płynąć przed oczami, ale to swoboda okupiona surowym reżyserskim pedantyzmem. Nie ma tu jednego zbędnego kadru lub nawet obiektu, tkanka tej animacji jest pedantycznie wręcz celowa i skupiona na przekazywanej opowieści. Nie mam przez to na myśli natłoku przedstawionych faktów – przeciwnie, film porzuca pretensje fabularne, przedstawiając prostą i łatwą do przyswojenia historię, za to komplikując ją w warstwie emocjonalnej. Animacja aspiruje do miana wizualnego poematu, co podkreśla przepiękna kompozycja scen, otwierających okno na niewielki, lecz pełen uczuć świat bohaterki.

9. Denkou Choujin Gridman: Boys Invent Great Hero. Hołd dla serii Gridman, będący bardziej ciekawostką niż produkcją mającą autentyczną wartość. Tych kilka minut wypełnionych mało efektownym biciem kiczowatych potworów przez równie kiczowate roboty skutecznie udowadnia, że styl seriali o mechach sprzed ćwierćwiecza zużył się nieodwołalnie. Nie pomaga też sposób poprowadzenia fabuły, która jest jednocześnie mało czytelna i mało satysfakcjonująca.

10. Yamadeloid. To się nazywa dobrze zaplanowany film. Poruszająca opowieść o losach ronina konsekwentnie i systematycznie, z minuty na minutę, staje się coraz bardziej poruszająca, aż widz zaczyna się zastanawiać, czy to aby na pewno jest na serio. Ze wstydem przyznaję, że upewniłem się co do odpowiedzi dopiero, gdy pojawiły się tańczące niedźwiedzie. Ogląda się to doskonale, choćby jako teledysk do ekstremalnie kiczowatej, ale dziwnie wpadającej w ucho piosenki. Radość z seansu umniejsza ból oczu, kiedy się na to patrzy, choć nieznośną tandetność grafiki i animacji można odebrać jako kolejny poziom pastiszu.

11. Power Plant No. 33. Pierwszy z filmów Yasuhiro Yoshiury w tym przeglądzie; twórca znany z Pale Cocoon oraz Eve no Jikan popisuje się kreatywnością i dobrze na tym wychodzi. Power Plant No. 33 to przede wszystkim pedantycznie dopracowany świat w klimacie retro science­‑fiction, w którym ludzka cywilizacja opiera się na energii elektrycznej generowanej przez bestie kaijuu traktowane jako elektrownie. Fabuła jest prosta i zabawna – wielki robot przybywa pokonać potwora, najwyraźniej nieświadomy faktu, że w ten sposób doprowadza do ruiny lokalną społeczność. Szerokie i długie ujęcia oraz zamaszyste ruchy podkreślają tytaniczną skalę starcia, będącego centralnym punktem filmu, ale wbrew pozorom ciekawsze jest tło i szczegóły – kadry kipią od projektów retrofuturystycznego sprzętu i gadżetów, w zaledwie kilka minut kreśląc żywy i wiarygodny obraz miasta i jego mieszkańców.

12. Evangelion: Another Impact (Confidential). Dla odmiany film wykonany w pełnym CGI, za który odpowiada nikt inny, jak sam Shinji Aramaki (reżyser Appleseed!). Zdecydowanie nie zawodzi, komputerowa grafika w tej produkcji nie ustępuje temu, co osiągają tytani branży w Hollywood. Użycie komputera pozwala na dużo bardziej dynamiczną pracę kamery niż w klasycznej animacji, co jest tutaj często i z sukcesem wykorzystywane, znacząco zwiększając emocjonalność akcji. Fabuła jest mocno pretekstowa – nieznany wcześniej model Evangeliona wpada w szał, ucieka i zaczyna dewastować miasto. Nie załapać, co się dzieje, niemal nie sposób, dlatego też narracja z offu (pozująca na audio z niesprecyzowanego centrum zarządzania), która przez połowę filmu komentuje wydarzenia, niepotrzebnie rozprasza uwagę, i gdy znika, od razu robi się lepiej. Można też wytknąć tej produkcji używanie zbyt powtarzalnego motywu muzycznego, ale film nadrabia te felery efektownością.

13. Kanón. Nie potrafię zgadnąć, w jaki sposób Mahiro Maeda dowiedział się o czeskiej sztuce teatralnej Adam stvořitel z 1927 roku, ale temu bardzo nietypowemu odkryciu zawdzięczamy tę oryginalną adaptację. Zmieszczenie akcji całej sztuki w niecałych dziesięciu minutach udało mu się głównie dzięki szaleńczemu tempu akcji. Animacja jest niezwykle szybka, a aktorzy wyciskają z siebie ostatnie poty, aby mówić dostatecznie prędko i zrozumiale, przedstawiając ni mniej, ni więcej, tylko całą historię Stworzenia, które jest ujęte w bardzo krzywym zwierciadle. Ponowna kreacja przeprowadzona przez protagonistę Adama szybko zaczyna zbaczać w stronę kompletnej katastrofy, czego źródło tkwi w niedoskonałości ludzkiej natury. Wizja człowieka w Kanónie nie jest optymistyczna, a znalazło się też miejsce dla krytyki politycznej, nabierającej dodatkowego smaczku, kiedy weźmiemy pod uwagę rok powstania sztuki. Maeda nie byłby sobą, gdyby nie popisał się animacją – jest barwnie, dynamicznie i niezwykle ekspresyjnie. Prawie każdy kadr zawiera nowe i ciekawe ujęcie albo motyw. Treści jest tak dużo, że co najmniej dwukrotny seans jest koniecznością, ale warto, bo o Kanónie łatwo się nie zapomina.

14. Sex & Violence with Machspeed. Trigger! Jeśli się zna reputację tego studia, nie zdziwi, że po raz kolejny postawili na styl. Samo użycie wyłącznie czerni, bieli i żółci wystarczyłoby, aby uznać grafikę za oryginalną, a przejaskrawione i kreskówkowe projekty antropomorficznych bohaterów dopełniają wrażenia dziwności. Tytuł to imiona głównych postaci, które prowadzą małą agencję detektywistyczną. Niemal natychmiast przestaje mieć to znacznie, a szalona akcja zmienia obraz sytuacji praktycznie z sekundy na sekundę. Jej dokładny przebieg nie ma większego znaczenia, bardziej liczą się przedstawione symbole, w oczywisty sposób zaznaczone choćby tytułem. W ich wyrażaniu twórcy nie bawią się w subtelność – chcą pokazać orgię seksu i przemocy, więc ją pokazują. To ekstaza przelana na kadry, próba ujęcia szału filmowym medium, jak to w przypadku studia Trigger niepozbawiona dystansu do samego siebie.

15. Obake­‑chan. Shigeto Koyama przedstawia swoją maskotkę – tytułową Obake­‑chan, która jest młodziutkim widmem. Bardzo chciałaby stać się straszna jak należy, i codziennie ćwiczy, ale efektów na razie nie widać. Filmik opowiada nie tyle o jej ćwiczeniach, co o… trudno właściwie powiedzieć, o czym, to ciąg krótkich scenek z jej życia, między którymi nie widać znaczącego związku. Jest trochę nawiązań do popkultury, wymieszanych z lekko zabawnymi motywami i dużą dawką słodyczy, wszystko narysowane na tle przypominającym karton. Ogląda się przyjemnie, ale to ciepłe kluchy, o których zapomina się w pięć minut po seansie.

16. Tsukikage no Tokio / Tokio of the Moon’s Shadow. Rozszalałe graficznie science­‑fiction przedstawiające prostą fabułę o przyjaźni i walce w obronie Ziemi. Przymiotnik „rozszalałe” to nie przesada – początkowo kadry wyglądają, jakby różne ich elementy narysowano i animowano, używając co najmniej czterech różnych stylów, z czasem ich liczba jeszcze rośnie. Autorzy tej produkcji znani są z dziwactw (współpraca przy Gatchaman CROWDS i JoJo no Kimyou na Bouken) i najwyraźniej postanowili pokazać, że potrafią. Pokazali, ale nie udowodnili, że warto – efekt jest kompletnie pozbawiony koherencji, nie tylko wizualnej, ale i emocjonalnej.

17. Sanbon no Shougensha / Three Fallen Witnesses. Zagadka kryminalna i symulakrum. Wizja odtwarzania przebiegu zbrodni za pomocą rozwiniętej symulacji jest intrygująca i daje fabularne pole do popisu, tylko nie czuję, aby było ono wykorzystane. Na początku nie wiadomo, o co chodzi, i, mimo że pod koniec obraz sytuacji jest jaśniejszy, uczucie zagubienia nie wygasa. Trudno wyczuć, czemu mają służyć zaprezentowane wydarzenia, w czym wina chyba głównie nieumiejętnie postawionych akcentów emocjonalnych. Film stara się być jednocześnie śmieszny, wzruszający, a że sprawa tyczy się morderstwa, pojawia się jeszcze poczucie strachu i niepokoju. Ten misz­‑masz ogółem staje się nijaki, a żal, bo film to przykład bardzo rozbudowanej i zgrabnej animacji postaci, choć charakterystyczne projekty Satoru Utsunomiyi nie każdemu muszą przypaść do gustu.

18. Ochibi­‑san / The Diary of Ochibi. Oparta na epizodycznej mandze Ochibi­‑san animacja poklatkowa, podzielona na cztery części nawiązujące do czterech pór roku. I to jaka animacja poklatkowa, chyba najlepiej wykonana, jaką w życiu widziałem! Zrobienie animacji z fragmentów bentou (wiosna), malunków na wachlarzach (lato), liści (jesień) i z obracającej się czarki (zima) to nie jest łatwe zadanie, to jest pomysł, który wymaga ogromnej ilości czasu i pracy. Nikt nie szedł na kompromisy – ruch jest płynny i nic się nie powtarza. Co do treści… takie tam ciepłe kluchy. Ochibi dobrze się bawi, korzystając z atrakcji typowych dla różnych pór roku, ot i cała fabuła. Ma być miło oraz przyjemnie, więc jest.

19. I Can Friday by Day! Pierwsza scena tej krótkometrażówki jest cudowna. Dziewczyna otwiera szufladę i jej spojrzenie pada na zdjęcie szkolnych przyjaciół, a na jej twarzy zaczyna malować się cała gama emocji. Ujęcie przeciąga się, a kiedy statyczny kadr trwa tak długo, to jasny znak dla widza, że prezentowane są ważne fakty. Które tak, są istotne, ale kompletnie nie w ten sposób, jaki by się podejrzewało. Ta krótkometrażówka reprezentuje popularne połączenie konwencji, tylko łączy je na opak w stosunku do tego, co zwykle się ogląda. Nie sposób wyjaśnić dokładniej bez psucia niespodzianki. Nie tylko fabularnie, ale i graficznie to jeden z hitów tej serii. Akcji jest mnóstwo, jest bosko animowana i precyzyjnie wyreżyserowana. Twórcy podejmują się śledzić dwa równoległe aspekty sytuacji naraz, co łatwe nie jest, i wychodzą z tego obronną ręką. Warte docenienia są też projekty postaci – stylowe, barwne i dopracowane, wiele bym dał za tak wyglądający serial.

20a. Me! Me! Me! Chronic, 20b. Making of Evangelion: Another Impact. Odcinki specjalne. Pierwszy to remiks numeru trzy, Me! Me! Me!, drugi – materiały z tworzenia numeru dwunastego. Teledysk wyszedł całkiem ładny, materiały również, ale obydwa nie prezentują niczego nowego.

21. Guuzou Seniki / Iconic Field. Gdy się spojrzy na listę autorów, to staje się jasne, że mechy będą obecne, i to w sporej ilości; można też się spodziewać, że dostaniemy projekty na najwyższym poziomie (nazwiska Furuhashi, Teraoka, Yamashita mówią wiele). Niestety, realizacja jest skrajnie nierówna – poziom dopracowania poszczególnych scen bardzo się waha – ujęcia pełne czystego animacyjnego geniuszu sąsiadują ze… statycznymi grafikami. Postaci nie mają seiyuu, czytamy tylko napisy – no bez żartów proszę… Co gorsza, fabuła to bajzel; jestem niemal pewien, że ta animacja to resztki po niespełnionym projekcie na film albo nawet serial. Dałoby się może zrozumieć, o co chodzi, gdyby dodać z dziewięćdziesiąt minut na wyjaśnienie kontekstu; w obecnej wersji to ciąg scen powiązanych akurat na tyle, aby skonfundować widza, nic nie wyjaśniając. Są kosmici, mechy, jatka… i cycki. Nie da się patrzeć na te obrzydliwe worki z galaretą. Okropieństwo.

22. Ibuseki Yoru ni / On a Gloomy Night. I kolejny przykład na animację, która wyraźnie miała być filmem pełnometrażowym. Tym razem jest jednak zasadnicza różnica – da się zrozumieć, o co chodzi. To byłby dobry film, oj dobry. Kilka scen w tej krótkometrażówce jest mocnych i dowodzi reżyserskiego talentu oraz zaangażowania, choć czuć, że te momenty nie mają jak właściwie wybrzmieć podczas tych kilku minut. Prześledzenie kilkunastu lat hipotetycznej przyszłości Japonii i losów nie jednej, a kilku postaci, nie miało szans się w pełni udać, niemniej widać, że Tadashi Hiramatsu miał coś do powiedzenia. Należy też docenić poruszenie aktualnej tematyki społeczno­‑politycznej, co nieczęsto się w anime spotyka. Częściowo zmarnowana szansa, ale reżyser i tak się wykazał.

23. Bikachou Shinshi Kaikoroku / Memoirs of Amorous Gentlemen. Reklama mangi. Można i tak. Ekranizacja pierwszego rozdziału tytułowego komiksu pozwala się zorientować, jakie tematy są w nim poruszane: perwersja i związki damsko­‑męskie rozpatrywane w sposób pozbawiony romantycznych złudzeń, sarkastycznie i gorzko. Tyle da się wywnioskować z tych kilku minut, reszta to stylistyka filmów przedwojennych, inteligentnie, choć nie dość inteligentnie, maskująca techniczną biedę. Ta krótka wycieczka w świat paryskich burdeli z początku dwudziestego wieku dostarcza frajdy, ale nie zostawia śladu w pamięci.

24. Shinsoku no Rouge / Rapid Rouge. Stylistycznie to intrygujące retro science­‑fiction, korzystające garściami ze stylistyki samurajskiej i podkreślające klimat specyficznym użyciem czerni, bieli i czerwieni (to jedyne kolory, jakie się tu pojawiają). Graficznie to udane połączenie dużych ilości CGI z klasycznym rysunkiem, choć momentami chaotycznie wyreżyserowane. Fabularnie to wepchnięcie ilu tylko się da klisz w te kilka krótkich minut. To anime jest tak oszałamiająco sztampowe, że wywołuje poczucie déjà vu – dosłownie widzisz oczyma duszy, co się zdarzy za kilka sekund. Niestety, to chyba miało być na serio, a próba potraktowania tej historii poważnie wywołuje co najwyżej uśmiech politowania.

25. Hammerhead. Dekonstrukcji mitu superherosa sporo już się w życiu naoglądałem, więc Hammerhead nie ma bonusa za pomysł, ale za wykonanie już jak najbardziej. Przede wszystkim zaskakuje totalność krytyki – przedstawione tu losy bohatera przypominają bardziej koszmar niż budującą historię. Duża w tym zasługa nietypowej perspektywy – o ile sam Hammerhead wydaje się pogodzony z beznadziejnością swojej sytuacji, to jego rodzina, szczególnie córka herosa, z której perspektywy śledzimy wydarzenia, już nie. Przemoc jest efektowna – rysunek i animacja tego filmu to bez przesady światowa ekstraklasa – ale też obrzydliwa, krew i flaki to jej naturalna i wszechobecna konsekwencja. Rola obrońcy społeczeństwa to złożenie się w ofierze, dyskusyjne, na ile dobrowolne, jak również zatracenie. Doskonale udaje się to przekazać, bo sam widz zostaje wciągnięty w hipnotyczną orgię walki i zabijania, skonfrontowaną z żalem i rozpaczą córki, walczącej o człowieczeństwo ojca.

26. Konto Koroshiya 1989 / Comedy Skit 1989. Za bardzo bezpośrednim tytułem kryje się skecz opowiadający o spotkaniu w barze dwóch braci bliźniaków, którzy są mordercami na zlecenie. Rozmawiają o pracy, o kobietach, na światło dzienne wychodzą istotne napięcia, z czasem ich umiejętności zawodowe zaczynają grać rolę przy moderowaniu dyskusji… Historia jest udana, zabawna i nieprzewidywalna. Bohaterowie starają się utrzymać powagę, ale rosnący absurd sytuacji sprawia, że ich zachowanie staje się coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Nie do końca grały mi elementy slapsticku – efekty dźwiękowe i pojedyncze sceny z silną deformacją. Wydają się wsadzone na siłę i psują nieco klimat, zahaczający bardziej o groteskę.

27. Bubu to Buburiina / Bubu & Bubulina. Siostry Bubu i Bubulina przemierzają surrealistyczny krajobraz, wyciągnięty jakby wprost z obrazów Joana Miró i Pabla Picasso. Kiedy natrafiają na czarodziejskie tańczące buty, Bubulina nie może się powstrzymać przed ich założeniem. Podobnie jak w klasycznej baśni, skutki są fatalne. Fabuła jest prosta i wystarcza w sam raz na kilka minut; nie ona jednak ma kluczowe znaczenie, a obraz i dźwięk. Geometryczną przestrzeń wypełniają senne, zmienne formy oraz jazzowa muzyka. W tym pastelowym świecie da się wyczuć nuty raz rozbawienia, raz trudnej do uchwycenia melancholii. Spójności w tym nie ma, ale jest tkliwość, która nadaje wiarygodność tej historii. Podobnie jak jazz, Bubu and Bubulina zdaje się niedokończone, płynie swobodnie niczym strumień, iskrząc przy tym i hipnotyzując.

28. Endless Night. Nieczęsto się zdarza, aby w powstawaniu animacji brał udział zawodowy choreograf, w tym przypadku Kenji Miyamoto, który wiele zdziałał w łyżwiarstwie figurowym. Efekt jest tego wart – porzucając pretensje do przekazania narracji klasycznymi metodami, Endless Night stara się oddać dynamikę i elegancję. Udaje mu się to; noc jest wieczna i ruch jest wieczny, unieśmiertelnia go pasja, która za nim stoi, i którą udało się oddać w każdym ujęciu. Lekkość i płynność nie wynikają same z siebie, a są skutkiem technicznej doskonałości – cięcia są perfekcyjne, idealnie zachowując płynność i przelewając ruch z kadru na kadr. Całe sześć minut seansu to jedna ciągła trajektoria i jedna spójna, choć nieoczywista historia, zgrana co do najmniejszych poruszeń z muzyką i z gustowną monochromatyczną grafiką, która jeszcze uwypukla taneczną dynamikę.

29. History Kikan / Bureau of Proto Society. Znowu Yasuhiro Yoshiura, tym razem w satyrze science­‑fiction. Żyjąca pod ziemią orwellowska społeczność bada starożytne materiały, które okazują się zapisami z naszych czasów. Efekty nie mogą nie być komiczne. Ostrze ironii nakierowane jest na samą ideę posiedzeń różnych komisji, podczas których uczestnicy dobrze się dogadują we własnym gronie, natomiast niekoniecznie równie dobrze zgadzają się z rzeczywistością. Jak mawiali wielcy Polacy: „Racja jest jak…, każdy ma swoją”, i ta prosta prawda jest tu zgrabnie i zabawnie wyłożona, choć można trochę narzekać, że jak na ośmiominutowy film trochę za mało się w nim dzieje i żart robi się lekko nużący.

30. The Ultraman. Styl jest wszystkim, substancja niczym. Ten hołd dla franczyzy Ultramana wychodzi z siebie, aby możliwie wiernie oddać styl japońskich seriali i komiksów z lat sześćdziesiątych. Twórcy posunęli się do użycia trącących myszką efektów dźwiękowych i nałożenia filtrów na głosy postaci, aby wydawały się nagrane starym sprzętem. Dobrze, że nie próbują oddać jakości animacji seriali z tamtych czasów – pod tym względem jest o rzędy wielkości lepiej. Fabuła z kolei to przegląd wątków z oryginalnej mangi Ultraman; bez jej znajomości można zrozumieć tyle, że się tłuką. Więcej chyba zresztą nie trzeba – to efektowny eksperyment techniczny, ale niewiele więcej.

31. Girl. Mocno surrealistyczna animacja, której rytm wyznaczają dwie kompozycje piosenkarki Daoko. Fabułę da się dostrzec, ale logika zdarzeń zdecydowanie bardziej przypomina sen niż jawę. Grafika jest równie oniryczna, przestrzeń, kształty, a nawet barwy naprzemiennie wchodzą i wychodzą ze stożka uwagi, celowo ją rozpraszając. Wykonanie jest śliczne; szczególnie liczne barwne wybuchy i przemiany robią wrażenie złożonością i pomysłowością. Nie sposób też nie zauważyć, że twórcy doceniają kobiece ciało w gustownej białej bieliźnie, a w ostatniej scenie nawet bez bielizny. Niestety realizują to umiłowanie piękna, wstawiając erotyzujące scenki, gdzie popadnie, rozbijając i tak niełatwą do śledzenia akcję. Efektem jest podwójny teledysk spójny estetycznie, ale nie narracyjnie.

32. Shin Seiki Inpakutsu / Neon Genesis Impacts. A to perfidna bestia! Opowieść o tym, jak na życie trzech przyjaciółek wpływają wydarzenia z Neon Genesis Evangelion, to istna emocjonalna karuzela. Twórcy bawią się emocjami widza, nostalgią, radością, smutkiem. Kontrastowanie emocji w celu ich podkreślenia to stara sztuczka, tutaj bardzo sprawnie i z sensem zrealizowana. Stosowanie takich metod bywa drogą na skróty, niewymagającą rozbudowy konstrukcji postaci i fabuły, ale w krótkim metrażu, gdy jest tylko kilka minut na przekazanie emocji, jest jak najbardziej uprawnione. Nawet bez zaskakującej narracji film byłby wart obejrzenia ze względu na oszałamiające dopracowanie grafiki. Tła zaprezentowane podczas tych siedmiu minut są niedorzecznie dobre, zresztą kamera o tym wie i pokazuje postaci w stosownym oddaleniu. Kolory, światło, ruch – wszystko jest tu na poziomie, o jakim nawet większość filmów kinowych może marzyć. Warto też zwrócić uwagę, jak reżyseria natychmiast podąża za zmianą nastroju – mnóstwo tu sprytnych małych sztuczek, które przekazują klimat danej sceny.

33. Sekai no Kuni kara Konnichi wa / Ragnarok. Po raz kolejny wielkie roboty, tym razem w animacji dużo mniej poważnej, niż sugerowałby tytuł. Podtytuł Sekai no Kuni Kara Konnichiwa (Dzień dobry od krajów świata) opisuje treść zdecydowanie lepiej: podczas japońskiej wystawy mechów miejscowy egzemplarz z nieznanych przyczyn wpada w szał i zaczyna niszczyć miasto. Na odsiecz ruszają roboty z innych krajów, każdy z wymalowaną flagą i odpowiednio wystylizowany, abyśmy nie mieli wątpliwości, kto z kim się tłucze. Aż by się prosiło o aluzje polityczne, ale o dziwo ich nie widzę. Po prostu się tłuką. Jest to całkiem rozrywkowe i momentami zabawne tłuczenie się, ale pozostawia poczucie niedosytu. Nie pomaga fakt, że efektów dźwiękowych brak, a motyw muzyczny powtarza się co dwadzieścia sekund, irytując niemiłosiernie.

34. Kabi no Robo kara / Robot on the Road. Następna perełka techniczna, tym razem postanowił się popisać Hiroyuki Okiura (mocne nazwisko, zaczynał przy Akirze, później Memories, Metropolis, oba Ghost in the Shell, Paprika, dużo tego). Bohaterów jest dwóch: podstarzały robot i młoda kobieta podróżująca z mieszkalną przyczepą. Przyczepa jest srebrna, i twórcy w każdej scenie pilnują, aby na jej powierzchni dokładnie odbijało się otoczenie. Efekt jest obłędny, poza tym, na co by nie spojrzeć, jest narysowane i zanimowane doskonale. Technicznie i stylistycznie złego słowa się nie da powiedzieć, ale o fabule lepiej byłoby zamilknąć. Główny pomysł jest taki, że robot jest zboczony i prowadzi bloga ze zrobionymi ukradkiem zdjęciami kobiet. To nie tylko główny pomysł – to jedyny pomysł, co prawda zrealizowany drobiazgowo – pojawiają się nawet włosy łonowe (na ćwierć sekundy!), nie ma to jak przywiązanie do detali… Zaskakujące, że tak miałką koncepcję ogląda się nieźle. Bo jest ślicznie, bo seiyuu dużo z siebie dają, bo reżyseria jest przemyślana. Niemniej warto zobaczyć bardziej dla srebrnej karoserii niż fabuły.

35. Cassette Girl. Na zakończenie kolejna dawka nostalgii. Mroźne klimaty postapokaliptyczne, mechy, kasety VHS – dużo tu wszystkiego. Fabuły na szczęście nie jest za dużo, dokładnie tyle, aby uzasadnić akcję i nic ponadto. Co do tej drugiej, to jest zgrabnie, choć nie na tyle serio, aby się nią przejmować, i zarazem nie na tyle dla żartu, aby się uśmiechnąć. Nie wiadomo, w którą stronę to wszystko podąża, dopóki w całej okazałości nie ukazuje się… Daicon IV, konkretnie jego osławiona animacja otwierająca. Już bardziej nostalgicznie się chyba nie dało. Twórcy bardzo wyraźnie chcieli zademonstrować, że potrafią robić anime jak za starych czasów, tylko lepiej. Technicznie to prawda – bardzo intensywne i zgrabne użycie CGI się tu sprawdza (choć jest kilka ładniejszych filmów w tej antologii), ale wyczuwam chaos koncepcyjny.

Tablis, 15 października 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Khara
Autor: Hibiki Yoshizaki, Outarou Maijou
Projekt: Mai Yoneyama, Manabu Kobayashi, Shuuichi Iseki, Yoshimichi Kameda
Reżyser: Akemi Hayashi, Akira Amemiya, Azuma Tani, Hibiki Yoshizaki, Hiroyuki Imaishi, Hiroyuki Okiura, Kazuto Nakazawa, Kazuya Tsurumaki, Outarou Maijou, Sayo Yamamoto