x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Co tu ukrywać – najlepsza z obejrzanych przeze mnie do tej pory animowanych krótkometrażowych antologii, o ile można ją tak nazwać.
Poszczególne odcinki trzymają różny poziom, jak to w przypadku takich zbiorów bywa, ale zdecydowana większość wysoko wychodzi poza przeciętność, nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że większość prezentuje poziom bliski perfekcji w formie krótkich animowanych produkcji.
Kilka dosłownie wgniotło mnie w fotel, co zawsze jestem gotowa docenić.
Fabularnie jest lepiej niż w niektórych seriach TV i dłuższych krótkometrażówkach (chociażby tych z AnimeMirai). Majstersztyk pod względem graficznym. Ostatnia, na dzień dzisiejszy – The Diary of Ochibi, w której została zastosowana technika animacji poklatkowej – brak słów, coś takiego chciał bym widzieć częściej.
Dodatkowy, lecz nie dla wszystkich, plus stanowi masa nawiązań do Evangeliona. Więc tę serię również można odbierać jako reklamówkę zbliżającej się ostatniej kinówki Rebulid.
Jak dla mnie świetne posunięcie studia, bo na tym etapie jestem już do szczętu przesiąknięta hypem na tenże film.
Zdecydowany must watch dla fanów Rebulidów i eksperymentów, nie tylko graficznych.
Powinnaś zobaczyć Genius Party (widzę, że Ani*Kuri15 już widziałaś). Moim zdaniem obydwa swoją pomysłowością i wykonaniem wypadają lepiej niż Animator Expo, które naprzemiennie zalicza wzloty i upadki, choć ostatnio jest już na dobrej drodze do dorównania poprzednikom.
Właśnie miałam zamiar wspomnieć, że Genius Party oraz trochę starsze Memories są jeszcze przede mną, dlatego zaznaczyłam, że mój osąd opiera się na podstawie tych już widzianych. Zresztą siłą rzeczy nie mogę patrzeć na to obiektywnie, albo dostrzegam same zalety zauważając wady i niejako akceptując je, jeśli jest to produkcja Studia Khara.
Ani*Kuri15 jest dla mnie jakieś bezpostaciowe. Najczęściej jakieś schematyczne historie, cliché, zastosowane świadome, chyba, za którymi nic dalej nie idzie, brak jakiejś bardziej „ambitnej” puenty, nie ma zawartego żadnego ładunku emocjonalnego, grafika też, różnie z nią bywa.
Jedyne godne uwagi wg są Ohayo Satoshi Kona szczególnie pod względem graficznym; Alien Invasion from Space. Hiroshi`s Case Shōjirō Nishimiego – równiez grafika; Project Mermaid Mamoru Oshiiego – tutaj treść bo co do grafiki mam mieszane uczucia; Sancha Blues Osamu Kobayashiego – najlepsze pod każdym względem; Okkakekko Michaela Ariasa – jedyna, która wzbudziła we mnie poważniejsze emocje. Ale nadal nie są to wspaniałe jednominutówki.
Niema w tej serii nic wyróżniającego, jakiegoś znaku rozpoznawczego tak jak w przypadku Nihon Animator Mihonichi – ME!ME!ME! .
Memories nie zaliczałbym już do krótkiego metrażu, ale średniego. Nie chodzi tylko o bezmyślne zaszufladkowanie, ale widać tam sposób przedstawienia historii i rozwiązania fabularne, których nijak nie można porównać do krótkometrażówek.
Ani*Kuri15 jest samo w sobie wyzwaniem, bo przedstawienie czegokolwiek zapadającego w pamięć w czasie jednej minuty to niełatwa sprawa. Mniej więcej połowa historii wychodzi dokładnie taka, jak można by się spodziewać: jakieś mniej lub bardziej ambitne graficznie obrazy i nic poza tym. Natomiast druga połowa już coś sobą prezentuje i wywołuje podziw samym faktem posiadana tak krótkiego czasu. Dla mnie szczególnie wyróżniające się jest Ohayou, któremu jako osobnemu tytułowi wystawiłbym najwyższą notę. Zdecydowanie najgenialniejsza w swojej prostocie minuta w japońskiej animacji. Listę płac dla konkretnych dzieł specjalnie sprawdzałem po seansie, ale Kon był tu więcej niż oczywisty.
W odniesieniu tych samych zarzutów do Nihon Animator: dla mnie właśnie ta seria jest dość bezpostaciowa. Nie widać w niej żadnej celowości poza pokazaniem różnorodnych typów animacji. Większość historii ma ciekawy pomysł przewodni, któremu pod żadnym względem nie dorównuje jego wykonanie. Do tego część pozycji nie pokazuje żadnej fabuły (a czasu mają zdecydowanie więcej niż minutę). O ile takie until You come to me. jestem jeszcze w stanie przeboleć, to zupełnie nie rozumiem, co tu robi zbiór klatek z Gundama. W zasadzie do tej pory tylko 4 tytuły ze zbioru oceniłbym jednoznacznie pozytywnie: 20min…, Tomorrow from there, Kanón oraz The Diary of Ochibi. Na 18 to dość kiepski wynik, chociaż reszta w większości nie jest zła, a nijaka.
ME!ME!ME! jest może i znakiem rozpoznawczym – w końcu wywołało spory odzew w internecie – ale na pewno nie nazwałbym go wyróżniającym serię. Za pierwszym razem mi się spodobało, ale po zapoznaniu się ze słowami piosenki moja interpretacja się posypała. kliknij: ukryte Z opowieści o kolesiu poszukującym prawdziwego uczucia w obecnym zalewie pornografii i wyuzdania zrobiła się opowieść o kolesiu walczącym o swoje hobby, którym jest M&A, ze swoją dziewczyną. W takiej konwencji w dodatku mocno przesadzona pod względem erotyki.
Co do ME!ME!ME! kliknij: ukryte Nie wydaje mi się aby miała być to historia „chłopaka walczącego o swoje hobby, ze swoją dziewczyną” ale raczej chodzi tu o ukazanie tego jak destruktywny ma te hobby wpływ na człowieka i jak trudno wrócić do świata rzeczywistego, po tym jak okazuje się, że świat nie realny jest tym „lepszym”.
Bohater nie musi się starać o względy panienek one są na jego usługach, na każde skinienie – zawsze odstaje to czego oczekuje. W ogóle cały przemysł japońskich eroge, ecchi czy hentai służy oderwaniu człowieka od rzeczywistość (co samo w sobie nie jest złe), w której funkcjonowanie wymaga więcej wysiłku, budowanie relacji utrzymywanie kontaktów jest męczące, trzeba też nastawić się na związane z tym ból i przykrość (np. w przypadku rozstania).
Ale nawet jeśli w porę się zauważy, że jest to siła wyniszczająca pod otoczką antidotum na ból życia w społeczeństwie jest za późno by powrócić do „normalność”. Stąd ta ostatnia, z tego co pamiętam, scena zżerania chłopaka, który jeszcze żyje, budzi się i nic się w jego życiu tak na prawdę nie zmienia mimo prowadzonej wewnętrznej walki.
A sama piosenka jest przedstawieniem sytuacji z perspektywy osoby z zewnątrz, w tym przypadku prawdopodobnie jego dziewczyny i pod kreślenie, ze wirtualna rzeczywistość 2D ma również wpływ na rzeczywistość 3D.
Jest jeszcze dużo elementów do interpretacji ale to wszystko jest jak dla mnie wyjątkowo spójne i jak do tej pory nie widziałam lepszego ukazania tego problemu, jakiemu społeczność japońskich otaku czy hikikomori podlega, chociaż na świecie pewnie zdarzają się też tak skrajne (o ile to można nazwać skrajnym) przypadki.
kliknij: ukryte To jest „szerszy obraz” przedstawionego problemu i zgodzę się, że można tak to interpretować, ale nie widać dla niego przesłanek w samym tytule – większy udział ma interpretujący. Ponieważ piosenka (a jeśli dobrze pamiętam, to chyba trzy utwory albo trzy części jednego) przedstawia historię równolegle z wydarzeniami na ekranie i nie wychodzi tam żadna sprzeczność, nie widzę powodu dla odrywania śpiewanego tekstu od reszty anime. Podejście całościowe jest w tym wypadku prostsze i bardziej naturalne. Tak więc moim zdaniem cały tytuł przedstawia konflikt na linii dziewczyna‑hobby z chłopakiem pośrodku.
A zarzuty mam dwa. Pierwszy to brak świadomej ingerencji anime we wspomniany „szerszy obraz”, przez co sam przedstawiony problem wydaje się mocno spłycony i nie ma konkluzji. Drugi to nadmierna erotyka, która miałaby uzasadnienie w mojej pierwotnej interpretacji (szukanie miłości w świecie zawładniętym pornografią), gdyż rysowałaby dosadny obraz rzeczywistości, którą chce przedstawić. W takim wypadku jednak nie widzę dla niej uzasadnienia poza fanservicem. No bo w końcu co miałaby oznaczać? Że anime to tylko hentai i h‑doujiny oraz że żeruje tylko na seksualnym niewyżyciu swoich konsumentów?
Natomiast w kwestii lepszych tytułów przedstawiających podobny problem widziałem NHK! ni Youkoso, które jest pod tym względem o niebo lepsze: bardziej dogłębne, celowe, z mniejszą liczbą kontrowersji i niejasności. Biorę oczywiście pod uwagę różną długość obu anime. Może jeszcze temat wyrywania się z bycia hikikomori obrazuje Yojouhan Shinwa Taikei, chociaż tutaj tematyka jest dużo bardziej rozległa.
kliknij: ukryte W sensie zarzucasz mi czytanie ponad obrazem? Ale to wszystko o czym pisałam jest tam zawarte, trzeba tylko uważnie oglądać. Np akcja, w której jedna z lasek wychodzi przez ekran i zaczyna pożerać chłopaka to jest właśnie ten wpływ rzeczywistości 2D nad świat realny. To się powierzchownie wydaje poryte i chore ale przy zastanowieniu i przy obejrzeniu całości ma to sens. Konkluzja czy puenta też jest i to w dodatku dobitna i zawierająca sporą dawkę pesymizmu.
Odniosłam wrażenie, że piosenka wg. Ciebie tu nie pasuje, bp jak napisałeś „posypała się” Twoja interpretacja po zapoznaniu z tekstem dlatego o tym pisałam. I również uważam, że piosenka koresponduje z tym co się dzieje na ekranie i to trzeba rozpatrywać jako całość.
Z erotyką jest tak, że bez niej ta produkcja nie byłaby by tym czym jest. Tyle. To było niezbędne żeby trafiło do szerszej publiki. Czyli szokowanie w celu wywołania viralowego efektu.
I druga kwestia – „zabieg psychologiczny”, a właściwie troll wobec potencjalnych widzów, którzy włączyli z nadzieją na łatwe ecchi. No bo kto jest targetem – otaku, a wśród takiej grupy znajdują się i tacy, w których coś po tym zostanie, o ile nie są osobnikami totalnie zblazowanymi.
Po prostu szok emocjonalny taki cel. Nie mam nic przeciwko takiemu ecchi.
NHK! ni Youkoso! jak dla mnie o wiele płytsze i przy takiej ilości odcinków TEN (rzeczywistość, a świat wirtualny) temat porusza w podobnej rozciągłości. Plus irytująca do potęgi n‑tej Misaki. Mam tak odmienne odczucia co do tej serii. Początek mnie zachwycił ale im więcej czasu antenowego było poświęcane Misaki tym było gorzej. Tak obrzydliwej postaci kobiecej nie widziałam i chyba tylko Rei z NGE wzbudziła we mnie taki odrzut. Może gdybym była facetem to by się mi podobało.
Tak poza tym jeszcze jakoś poruszającym ten temat jest Genshiken ale tutaj dosłownie można usnąć.
Trudno mi przestawić się na Twoją interpretacją, bo to jest trochę powierzchowne spojrzenie, konflikt dziewczyna‑hobby. Chłopak ma wybrać któreś z nich?, czy jak bo tego nie widzę jakoś.
Tak samo nie widzę jego poszukiwań miłości, on po prostu cieszy się obecnością panienek, niczego nie szuka. Przez podświadomość przebijają się obrazy, zdjęcia chwil spędzonych z dziewczyną (co wskazuje na czas przeszły), a później jej płacz i jego odejście. I to wszystko widzi z perspektywy 3 os. i wtedy dopiero podejmuje walkę ale tą walkę prowadzi w świecie wirtualnym, wsiąka całkowicie i ponosi porażkę.
Nie nazwałabym tego poszukiwaniem miłości, po prostu uświadomił sobie w pewnym momencie, że te jego wirtualne panny zniszczyły jego związek i postanowił sam je zniszczyć.
kliknij: ukryte Opowiadam z małym opóźnieniem, ale nie próżnowałem i obejrzałem jeszcze raz (chyba już czwarty) tytuł, o którym mowa.
Chcę sprostować: nie zarzucam Ci nadinterpretacji, ale sugeruję, że tytuł sam z siebie nie porusza „szerszego obrazu” problemu i według mnie nie daje wyraźnych przesłanek zachęcających do tego. Bardziej widzę to jako jednostkowy przypadek, a przeniesienie wszystkiego na ogólną problematykę jest rolą widza, jeśli ten ma taką ochotę.
Owszem, pojawiają się elementy, o których piszesz. Sama scena z wychodzeniem przez ekran jest dość dwuznaczna, bo istota w pierwszej chwili wydaje się wzięta z fantastyki, ale ma twarz dziewczyny kolesia. Jak rozstrzygnąć czy to świat M&A wpływający na rzeczywistość, czy dziewczyna nachalnie dopominająca się o atencję?
I nie, nie uważam tekstu piosenki za niespójny z resztą. Przeciwnie, stanowi on pewnego rodzaju klucz do odczytania całości. Natomiast nie zezwala na moją pierwotną interpretację (gdy oglądałem bez dostępu do tłumaczenia piosenki), która zakładała, że postać dziewczyny przedstawia pewną ideę miłości platonicznej, odizolowanej od erotyki. W takim układzie chłopak szuka podobnego uczucia będąc otoczony pornografią, podtekstami, itd. Nie sprzeciwia się im, trochę oszukuje sam siebie wmawiając sobie, że kiedyś spotka prawdziwą miłość. Ale kiedy ostatecznie przychodzi taka okazja, okazuje się, że jest na to już zbyt wyniszczony moralnie i pomimo rozpaczliwej walki polega. Takie założenia świetnie usprawiedliwiają użycie obfitej erotyki jako wzmocnienia przekazu. Tym się też głównie sugerowałem.
Moja obecna interpretacja jest taka, że ME!ME!ME! pokazuje chłopaka skonfliktowanego między dziewczyną, a M&A – bez jednoznacznego wskazania, co jest dobre a co złe. Zasadniczo sporo sytuacji można odczytywać dwuznacznie, a nawet jeśli pierwszym i oczywistym nasuwającym się wnioskiem jest „anime niszczy człowieka”, ja bym był bardziej ostrożny. Jeśli założymy, że podmiotem lirycznym piosenki jest ta dziewczyna, nie brzmi ona jednoznacznie pozytywnie, a pod sam koniec zarzucałbym jej nawet sporą zaborczość. Dlatego powiedziałbym, że to nie hobby zniszczyło bohatera, ale sam konflikt i próba pogodzenia dwóch kontradykcyjnych kwestii. Jest to na swój sposób ciekawe, ale nie jakoś specjalnie głębokie i odkrywcze.
Taka interpretacja już nie znajduje usprawiedliwienia dla operowania erotyką. Jeśli rzeczywiście jest jak mówisz, to tym gorzej dla tytułu z mojej strony, bo wszelkie „zabawy z widzem” powinny być prowadzone bardzo rozważnie. O ile można przedstawić jakieś fałszywe fakty, żeby zmusić oglądającego do pomyślenia, o tyle otwarte zmylenie, czy też trolling, byle tylko ktoś obejrzał tytuł, już są nie do przyjęcia. Póki co ja jestem zdania, że to, co mogliśmy zobaczyć, jest efektem nietrafionego artyzmu i swawoli twórców wywołanych tym, że przy tym projekcie nie obowiązują ich standardowe normy telewizyjne i „nareszcie mogą”.
Pięknie to napisałeś, teraz wszystko jest dla mnie jasne i w gruncie rzeczy zgadzam się z taką interpretacją.
Ale jak już wcześniej napisałam ze względu na fakt wyjścia produkcji ze studia Hideaki Anno i oprócz wizualnych, oczywistych nawiązań do Evangeliona, występowanie tych ukrytych m.in odbija się to w gamie poruszanych tematów, nie tylko w tym ale w każdym z odcinków, nie mogę na to spojrzeć w tak krytyczny sposób jak Ty (wnioskuję, że nie przepadasz za NGE).
Osobiście świetnie się przy tym bawiłam. Dostałam to czego można było się po tego typu produkcji spodziewać.
Paletę najdziwniejszych emocji, trochę przemyśleń i wspaniałe audiowizualne wrażenia.
I to właśnie emocje związane z ekspozycją na jakieś wytwory kultury są dla mnie najważniejsze i one w głównej mierze stanowią o przyszłej ocenie już w formie numerku (który bądźmy szczerzy nic nie znaczy).
Bo przy obiektywnej (i niemożliwej właściwie) ocenie niema miejsca na „czynnik ludzki” – coś jest takie i tyle. Ale ile ludzi tyle opinii i wrażeń.
Staram się przez to powiedzieć, że ocena tego czy innego dzieła jest związana z osobistymi przekonaniami, doświadczeniami i uprzedzeniami i usprawiedliwić takową właśnie ocenę z mojej strony.
Tak BTW muszę przyznać się, że ME!ME!ME! widziałam 2 razy, piosenkę czasem jeszcze męczę i trochę czuje się winna, że Cię zmusiłam do ponownego oglądania czegoś co nie za bardzo przypadło Ci do gustu.
I nawiązując jeszcze do reszty. Nie chcę wyjść na jakąś niepoprawną fankę NGE (bo po równo tą serię wraz z Rebuildami kocham i nienawidzę – bynajmniej nie przez postać Shinjiego) ale do tej pory się rozpływam nad odcinkiem Obake‑Chan tyle nawiązań, że głowa mała, a na pierwszy rzut oka wydaje się to jakaś zwykła historyjka o niczym.
Oj, nie. To nie tak, że uważam ME!ME!ME! za złe. Plasuje się tak między dobrym a przeciętnym i do zachwytów mi daleko, ale oglądanie w żadnym wypadku nie jest uciążliwe. Przy takiej efektowności i krótkim czasie trwania musiałoby być wybitnie niestrawne, żebym miał się do czegokolwiek zmuszać.
Za Evangelionem rzeczywiście nie przepadam, choć doceniam niektóre jego elementy. To jednak dosyć rozległa kwestia. Do (nie-?)sławnego reżysera mam raczej neutralne podejście (liczę, że w filmach ostatecznie zreflektuje się i da serii rozsądne zakończenie), więc jego rola producenta wykonawczego jest mi dla odbioru obojętna.
Mogłabyś rozwinąć, o co chodzi z Obake‑chan? Przyznam, że niespecjalnie przykładałem się do szukania jakichś ukrytych sugestii, bo uznałem to za przyjemną komedię ze zdrowym „retro” poczuciem humoru.
kliknij: ukryte Pierwsze co się rzuca w oczy, a właściwie w uszy, bez jakiś wnikliwych analiz, to ścieżka dźwiękowa. Przede wszystkim utwór końcowy Komm, süsser Tod – bardo ważny dla The End of Evangelion, związany m.in. z Trzecim Uderzeniem. Sam tekst jest genialny (wersja anglojęzyczna) zresztą tak samo jak cały utwór (zauważalna inspiracja Hey Jude Beatlesów ;)). Wykorzystano utwór Thanatos przy scenie podlewania arbuzów – kolejne nawiązanie (jeśli oglądałeś NGE powinieneś kojarzyć scenę, w której Shinji rozmawia z Ryoji Kaji na jego polu) bardzo charakterystyczna i ważna scena. Pojawia się jeszcze kilka utworów z OST NGE i filmów.
Role aktorów głosowych od Rei i Ryoji Kajiego. Swoją drogą pojawiają się w prawie każdym odcinku. Najprawdopodobniej rozgrzewają struny głowowe przed 4 ale nie wiem co miałby robić tam Ryoji Kaji.
Scena na „taśmie montażowej” – klony Rei. Obake‑chan trochę Rei przypomina.
Scena z mlekiem, kliknij: ukryte która parodiuje pewną scenę z 3.0 plus oczywiście znowu muzyka (ale widzę, że nie widziałeś – nie będę spoilerować) To co zauważyłam po pierwszym obejrzeniu i jakoś niespecjalnie się przyglądałam i w ogóle nie gotowałam się na takie nawiązania, co w konsekwencji okazało się zresztą miłą niespodzianką.
A więcej szczegółów np. zegarek z pierwszej scenie wskazuje godzinnę 4. Ta liczba może być rożnie interpretowana bo jak wiadomo 4 jest japońskim odpowiednikiem liczby 13. Obake czyli ta zjawa, duch budzi się o tej godzinie, godzinie śmierci – powiedzmy skrótowo. Ale 4 to również cyfra wychodzącej kinówki i fakt potwierdzający takie rozumowanie zawarty jest dalej – okazuje się, w ostatniej scenie, po wspomnianym, tym razem w wersji fujarkowej, Komm, süsser Tod, że druga wskazówka wskazuje na Q, a Q to symbol 3 kinówki i budzik dzwoni powtórnie.
Ale porządkując fakty sprawdziłam jak jest z tym zegarkiem: za pierwszym razem dzwoni o „godzinie” Q (3 część Rebuildów), a w ostatniej scenie, w której wreszcie się dowiadujemy na jaką godzinę dzwonił za pierwszym razem również dzwoni na „godzinę” Q.
Można to różnie interpretować ale na pewno faktem jest zbliżająca się 4 finałowa cześć – główne przesłanie i jeszcze być może jakaś sugestia związana z pętlą czasowa.
To i tak z pewnością nie wszystko. Jest też dużo nawiązań do ogólnopojętej kultury popularnej np. do Mario czy Nichijou.
Ale oglądając to jak i inne odcinki (nawet Gundama można w tym momencie jakoś usprawiedliwić, chyba) mam jakieś niejasna przeczucie, że są to sygnały na temat tego jak może wyglądać ostatni film kinowy.
Seiyuu
Dragon Dentist
Poszczególne odcinki trzymają różny poziom, jak to w przypadku takich zbiorów bywa, ale zdecydowana większość wysoko wychodzi poza przeciętność, nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że większość prezentuje poziom bliski perfekcji w formie krótkich animowanych produkcji.
Kilka dosłownie wgniotło mnie w fotel, co zawsze jestem gotowa docenić.
Fabularnie jest lepiej niż w niektórych seriach TV i dłuższych krótkometrażówkach (chociażby tych z AnimeMirai). Majstersztyk pod względem graficznym. Ostatnia, na dzień dzisiejszy – The Diary of Ochibi, w której została zastosowana technika animacji poklatkowej – brak słów, coś takiego chciał bym widzieć częściej.
Dodatkowy, lecz nie dla wszystkich, plus stanowi masa nawiązań do Evangeliona. Więc tę serię również można odbierać jako reklamówkę zbliżającej się ostatniej kinówki Rebulid.
Jak dla mnie świetne posunięcie studia, bo na tym etapie jestem już do szczętu przesiąknięta hypem na tenże film.
Zdecydowany must watch dla fanów Rebulidów i eksperymentów, nie tylko graficznych.
Ani*Kuri15 jest dla mnie jakieś bezpostaciowe. Najczęściej jakieś schematyczne historie, cliché, zastosowane świadome, chyba, za którymi nic dalej nie idzie, brak jakiejś bardziej „ambitnej” puenty, nie ma zawartego żadnego ładunku emocjonalnego, grafika też, różnie z nią bywa.
Jedyne godne uwagi wg są Ohayo Satoshi Kona szczególnie pod względem graficznym; Alien Invasion from Space. Hiroshi`s Case Shōjirō Nishimiego – równiez grafika; Project Mermaid Mamoru Oshiiego – tutaj treść bo co do grafiki mam mieszane uczucia; Sancha Blues Osamu Kobayashiego – najlepsze pod każdym względem; Okkakekko Michaela Ariasa – jedyna, która wzbudziła we mnie poważniejsze emocje. Ale nadal nie są to wspaniałe jednominutówki.
Niema w tej serii nic wyróżniającego, jakiegoś znaku rozpoznawczego tak jak w przypadku Nihon Animator Mihonichi – ME!ME!ME! .
Ani*Kuri15 jest samo w sobie wyzwaniem, bo przedstawienie czegokolwiek zapadającego w pamięć w czasie jednej minuty to niełatwa sprawa. Mniej więcej połowa historii wychodzi dokładnie taka, jak można by się spodziewać: jakieś mniej lub bardziej ambitne graficznie obrazy i nic poza tym. Natomiast druga połowa już coś sobą prezentuje i wywołuje podziw samym faktem posiadana tak krótkiego czasu. Dla mnie szczególnie wyróżniające się jest Ohayou, któremu jako osobnemu tytułowi wystawiłbym najwyższą notę. Zdecydowanie najgenialniejsza w swojej prostocie minuta w japońskiej animacji. Listę płac dla konkretnych dzieł specjalnie sprawdzałem po seansie, ale Kon był tu więcej niż oczywisty.
W odniesieniu tych samych zarzutów do Nihon Animator: dla mnie właśnie ta seria jest dość bezpostaciowa. Nie widać w niej żadnej celowości poza pokazaniem różnorodnych typów animacji. Większość historii ma ciekawy pomysł przewodni, któremu pod żadnym względem nie dorównuje jego wykonanie. Do tego część pozycji nie pokazuje żadnej fabuły (a czasu mają zdecydowanie więcej niż minutę). O ile takie until You come to me. jestem jeszcze w stanie przeboleć, to zupełnie nie rozumiem, co tu robi zbiór klatek z Gundama. W zasadzie do tej pory tylko 4 tytuły ze zbioru oceniłbym jednoznacznie pozytywnie: 20min…, Tomorrow from there, Kanón oraz The Diary of Ochibi. Na 18 to dość kiepski wynik, chociaż reszta w większości nie jest zła, a nijaka.
ME!ME!ME! jest może i znakiem rozpoznawczym – w końcu wywołało spory odzew w internecie – ale na pewno nie nazwałbym go wyróżniającym serię. Za pierwszym razem mi się spodobało, ale po zapoznaniu się ze słowami piosenki moja interpretacja się posypała. kliknij: ukryte Z opowieści o kolesiu poszukującym prawdziwego uczucia w obecnym zalewie pornografii i wyuzdania zrobiła się opowieść o kolesiu walczącym o swoje hobby, którym jest M&A, ze swoją dziewczyną. W takiej konwencji w dodatku mocno przesadzona pod względem erotyki.
kliknij: ukryte Nie wydaje mi się aby miała być to historia „chłopaka walczącego o swoje hobby, ze swoją dziewczyną” ale raczej chodzi tu o ukazanie tego jak destruktywny ma te hobby wpływ na człowieka i jak trudno wrócić do świata rzeczywistego, po tym jak okazuje się, że świat nie realny jest tym „lepszym”.
Bohater nie musi się starać o względy panienek one są na jego usługach, na każde skinienie – zawsze odstaje to czego oczekuje. W ogóle cały przemysł japońskich eroge, ecchi czy hentai służy oderwaniu człowieka od rzeczywistość (co samo w sobie nie jest złe), w której funkcjonowanie wymaga więcej wysiłku, budowanie relacji utrzymywanie kontaktów jest męczące, trzeba też nastawić się na związane z tym ból i przykrość (np. w przypadku rozstania).
Ale nawet jeśli w porę się zauważy, że jest to siła wyniszczająca pod otoczką antidotum na ból życia w społeczeństwie jest za późno by powrócić do „normalność”. Stąd ta ostatnia, z tego co pamiętam, scena zżerania chłopaka, który jeszcze żyje, budzi się i nic się w jego życiu tak na prawdę nie zmienia mimo prowadzonej wewnętrznej walki.
A sama piosenka jest przedstawieniem sytuacji z perspektywy osoby z zewnątrz, w tym przypadku prawdopodobnie jego dziewczyny i pod kreślenie, ze wirtualna rzeczywistość 2D ma również wpływ na rzeczywistość 3D.
Jest jeszcze dużo elementów do interpretacji ale to wszystko jest jak dla mnie wyjątkowo spójne i jak do tej pory nie widziałam lepszego ukazania tego problemu, jakiemu społeczność japońskich otaku czy hikikomori podlega, chociaż na świecie pewnie zdarzają się też tak skrajne (o ile to można nazwać skrajnym) przypadki.
A zarzuty mam dwa. Pierwszy to brak świadomej ingerencji anime we wspomniany „szerszy obraz”, przez co sam przedstawiony problem wydaje się mocno spłycony i nie ma konkluzji. Drugi to nadmierna erotyka, która miałaby uzasadnienie w mojej pierwotnej interpretacji (szukanie miłości w świecie zawładniętym pornografią), gdyż rysowałaby dosadny obraz rzeczywistości, którą chce przedstawić. W takim wypadku jednak nie widzę dla niej uzasadnienia poza fanservicem. No bo w końcu co miałaby oznaczać? Że anime to tylko hentai i h‑doujiny oraz że żeruje tylko na seksualnym niewyżyciu swoich konsumentów?
Natomiast w kwestii lepszych tytułów przedstawiających podobny problem widziałem NHK! ni Youkoso, które jest pod tym względem o niebo lepsze: bardziej dogłębne, celowe, z mniejszą liczbą kontrowersji i niejasności. Biorę oczywiście pod uwagę różną długość obu anime. Może jeszcze temat wyrywania się z bycia hikikomori obrazuje Yojouhan Shinwa Taikei, chociaż tutaj tematyka jest dużo bardziej rozległa.
Odniosłam wrażenie, że piosenka wg. Ciebie tu nie pasuje, bp jak napisałeś „posypała się” Twoja interpretacja po zapoznaniu z tekstem dlatego o tym pisałam. I również uważam, że piosenka koresponduje z tym co się dzieje na ekranie i to trzeba rozpatrywać jako całość.
Z erotyką jest tak, że bez niej ta produkcja nie byłaby by tym czym jest. Tyle. To było niezbędne żeby trafiło do szerszej publiki. Czyli szokowanie w celu wywołania viralowego efektu.
I druga kwestia – „zabieg psychologiczny”, a właściwie troll wobec potencjalnych widzów, którzy włączyli z nadzieją na łatwe ecchi. No bo kto jest targetem – otaku, a wśród takiej grupy znajdują się i tacy, w których coś po tym zostanie, o ile nie są osobnikami totalnie zblazowanymi.
Po prostu szok emocjonalny taki cel. Nie mam nic przeciwko takiemu ecchi.
NHK! ni Youkoso! jak dla mnie o wiele płytsze i przy takiej ilości odcinków TEN (rzeczywistość, a świat wirtualny) temat porusza w podobnej rozciągłości. Plus irytująca do potęgi n‑tej Misaki. Mam tak odmienne odczucia co do tej serii. Początek mnie zachwycił ale im więcej czasu antenowego było poświęcane Misaki tym było gorzej. Tak obrzydliwej postaci kobiecej nie widziałam i chyba tylko Rei z NGE wzbudziła we mnie taki odrzut. Może gdybym była facetem to by się mi podobało.
Tak poza tym jeszcze jakoś poruszającym ten temat jest Genshiken ale tutaj dosłownie można usnąć.
Trudno mi przestawić się na Twoją interpretacją, bo to jest trochę powierzchowne spojrzenie, konflikt dziewczyna‑hobby. Chłopak ma wybrać któreś z nich?, czy jak bo tego nie widzę jakoś.
Tak samo nie widzę jego poszukiwań miłości, on po prostu cieszy się obecnością panienek, niczego nie szuka. Przez podświadomość przebijają się obrazy, zdjęcia chwil spędzonych z dziewczyną (co wskazuje na czas przeszły), a później jej płacz i jego odejście. I to wszystko widzi z perspektywy 3 os. i wtedy dopiero podejmuje walkę ale tą walkę prowadzi w świecie wirtualnym, wsiąka całkowicie i ponosi porażkę.
Nie nazwałabym tego poszukiwaniem miłości, po prostu uświadomił sobie w pewnym momencie, że te jego wirtualne panny zniszczyły jego związek i postanowił sam je zniszczyć.
Chcę sprostować: nie zarzucam Ci nadinterpretacji, ale sugeruję, że tytuł sam z siebie nie porusza „szerszego obrazu” problemu i według mnie nie daje wyraźnych przesłanek zachęcających do tego. Bardziej widzę to jako jednostkowy przypadek, a przeniesienie wszystkiego na ogólną problematykę jest rolą widza, jeśli ten ma taką ochotę.
Owszem, pojawiają się elementy, o których piszesz. Sama scena z wychodzeniem przez ekran jest dość dwuznaczna, bo istota w pierwszej chwili wydaje się wzięta z fantastyki, ale ma twarz dziewczyny kolesia. Jak rozstrzygnąć czy to świat M&A wpływający na rzeczywistość, czy dziewczyna nachalnie dopominająca się o atencję?
I nie, nie uważam tekstu piosenki za niespójny z resztą. Przeciwnie, stanowi on pewnego rodzaju klucz do odczytania całości. Natomiast nie zezwala na moją pierwotną interpretację (gdy oglądałem bez dostępu do tłumaczenia piosenki), która zakładała, że postać dziewczyny przedstawia pewną ideę miłości platonicznej, odizolowanej od erotyki. W takim układzie chłopak szuka podobnego uczucia będąc otoczony pornografią, podtekstami, itd. Nie sprzeciwia się im, trochę oszukuje sam siebie wmawiając sobie, że kiedyś spotka prawdziwą miłość. Ale kiedy ostatecznie przychodzi taka okazja, okazuje się, że jest na to już zbyt wyniszczony moralnie i pomimo rozpaczliwej walki polega. Takie założenia świetnie usprawiedliwiają użycie obfitej erotyki jako wzmocnienia przekazu. Tym się też głównie sugerowałem.
Moja obecna interpretacja jest taka, że ME!ME!ME! pokazuje chłopaka skonfliktowanego między dziewczyną, a M&A – bez jednoznacznego wskazania, co jest dobre a co złe. Zasadniczo sporo sytuacji można odczytywać dwuznacznie, a nawet jeśli pierwszym i oczywistym nasuwającym się wnioskiem jest „anime niszczy człowieka”, ja bym był bardziej ostrożny. Jeśli założymy, że podmiotem lirycznym piosenki jest ta dziewczyna, nie brzmi ona jednoznacznie pozytywnie, a pod sam koniec zarzucałbym jej nawet sporą zaborczość. Dlatego powiedziałbym, że to nie hobby zniszczyło bohatera, ale sam konflikt i próba pogodzenia dwóch kontradykcyjnych kwestii. Jest to na swój sposób ciekawe, ale nie jakoś specjalnie głębokie i odkrywcze.
Taka interpretacja już nie znajduje usprawiedliwienia dla operowania erotyką. Jeśli rzeczywiście jest jak mówisz, to tym gorzej dla tytułu z mojej strony, bo wszelkie „zabawy z widzem” powinny być prowadzone bardzo rozważnie. O ile można przedstawić jakieś fałszywe fakty, żeby zmusić oglądającego do pomyślenia, o tyle otwarte zmylenie, czy też trolling, byle tylko ktoś obejrzał tytuł, już są nie do przyjęcia. Póki co ja jestem zdania, że to, co mogliśmy zobaczyć, jest efektem nietrafionego artyzmu i swawoli twórców wywołanych tym, że przy tym projekcie nie obowiązują ich standardowe normy telewizyjne i „nareszcie mogą”.
Ale jak już wcześniej napisałam ze względu na fakt wyjścia produkcji ze studia Hideaki Anno i oprócz wizualnych, oczywistych nawiązań do Evangeliona, występowanie tych ukrytych m.in odbija się to w gamie poruszanych tematów, nie tylko w tym ale w każdym z odcinków, nie mogę na to spojrzeć w tak krytyczny sposób jak Ty (wnioskuję, że nie przepadasz za NGE).
Osobiście świetnie się przy tym bawiłam. Dostałam to czego można było się po tego typu produkcji spodziewać.
Paletę najdziwniejszych emocji, trochę przemyśleń i wspaniałe audiowizualne wrażenia.
I to właśnie emocje związane z ekspozycją na jakieś wytwory kultury są dla mnie najważniejsze i one w głównej mierze stanowią o przyszłej ocenie już w formie numerku (który bądźmy szczerzy nic nie znaczy).
Bo przy obiektywnej (i niemożliwej właściwie) ocenie niema miejsca na „czynnik ludzki” – coś jest takie i tyle. Ale ile ludzi tyle opinii i wrażeń.
Staram się przez to powiedzieć, że ocena tego czy innego dzieła jest związana z osobistymi przekonaniami, doświadczeniami i uprzedzeniami i usprawiedliwić takową właśnie ocenę z mojej strony.
Tak BTW muszę przyznać się, że ME!ME!ME! widziałam 2 razy, piosenkę czasem jeszcze męczę i trochę czuje się winna, że Cię zmusiłam do ponownego oglądania czegoś co nie za bardzo przypadło Ci do gustu.
I nawiązując jeszcze do reszty. Nie chcę wyjść na jakąś niepoprawną fankę NGE (bo po równo tą serię wraz z Rebuildami kocham i nienawidzę – bynajmniej nie przez postać Shinjiego) ale do tej pory się rozpływam nad odcinkiem Obake‑Chan tyle nawiązań, że głowa mała, a na pierwszy rzut oka wydaje się to jakaś zwykła historyjka o niczym.
Za Evangelionem rzeczywiście nie przepadam, choć doceniam niektóre jego elementy. To jednak dosyć rozległa kwestia. Do (nie-?)sławnego reżysera mam raczej neutralne podejście (liczę, że w filmach ostatecznie zreflektuje się i da serii rozsądne zakończenie), więc jego rola producenta wykonawczego jest mi dla odbioru obojętna.
Mogłabyś rozwinąć, o co chodzi z Obake‑chan? Przyznam, że niespecjalnie przykładałem się do szukania jakichś ukrytych sugestii, bo uznałem to za przyjemną komedię ze zdrowym „retro” poczuciem humoru.
Pierwsze co się rzuca w oczy, a właściwie w uszy, bez jakiś wnikliwych analiz, to ścieżka dźwiękowa. Przede wszystkim utwór końcowy Komm, süsser Tod – bardo ważny dla The End of Evangelion, związany m.in. z Trzecim Uderzeniem. Sam tekst jest genialny (wersja anglojęzyczna) zresztą tak samo jak cały utwór (zauważalna inspiracja Hey Jude Beatlesów ;)). Wykorzystano utwór Thanatos przy scenie podlewania arbuzów – kolejne nawiązanie (jeśli oglądałeś NGE powinieneś kojarzyć scenę, w której Shinji rozmawia z Ryoji Kaji na jego polu) bardzo charakterystyczna i ważna scena. Pojawia się jeszcze kilka utworów z OST NGE i filmów.
Role aktorów głosowych od Rei i Ryoji Kajiego. Swoją drogą pojawiają się w prawie każdym odcinku. Najprawdopodobniej rozgrzewają struny głowowe przed 4 ale nie wiem co miałby robić tam Ryoji Kaji.
Scena na „taśmie montażowej” – klony Rei. Obake‑chan trochę Rei przypomina.
Scena z mlekiem, kliknij: ukryte która parodiuje pewną scenę z 3.0 plus oczywiście znowu muzyka (ale widzę, że nie widziałeś – nie będę spoilerować)
To co zauważyłam po pierwszym obejrzeniu i jakoś niespecjalnie się przyglądałam i w ogóle nie gotowałam się na takie nawiązania, co w konsekwencji okazało się zresztą miłą niespodzianką.
A więcej szczegółów np. zegarek z pierwszej scenie wskazuje godzinnę 4. Ta liczba może być rożnie interpretowana bo jak wiadomo 4 jest japońskim odpowiednikiem liczby 13. Obake czyli ta zjawa, duch budzi się o tej godzinie, godzinie śmierci – powiedzmy skrótowo. Ale 4 to również cyfra wychodzącej kinówki i fakt potwierdzający takie rozumowanie zawarty jest dalej – okazuje się, w ostatniej scenie, po wspomnianym, tym razem w wersji fujarkowej, Komm, süsser Tod, że druga wskazówka wskazuje na Q, a Q to symbol 3 kinówki i budzik dzwoni powtórnie.
Ale porządkując fakty sprawdziłam jak jest z tym zegarkiem: za pierwszym razem dzwoni o „godzinie” Q (3 część Rebuildów), a w ostatniej scenie, w której wreszcie się dowiadujemy na jaką godzinę dzwonił za pierwszym razem również dzwoni na „godzinę” Q.
Można to różnie interpretować ale na pewno faktem jest zbliżająca się 4 finałowa cześć – główne przesłanie i jeszcze być może jakaś sugestia związana z pętlą czasowa.
To i tak z pewnością nie wszystko. Jest też dużo nawiązań do ogólnopojętej kultury popularnej np. do Mario czy Nichijou.
Ale oglądając to jak i inne odcinki (nawet Gundama można w tym momencie jakoś usprawiedliwić, chyba) mam jakieś niejasna przeczucie, że są to sygnały na temat tego jak może wyglądać ostatni film kinowy.