Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 8/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 63
Średnia: 7,16
σ=1,09

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Slova)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Rakuen Tsuihou -Expelled from Paradise-

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 103 min
Tytuły alternatywne:
  • 楽園追放 -Expelled From Paradise-
zrzutka

Połączenie Matrixa z pierwszym filmowym Star Trekiem, czyli Kingsajz po japońsku. Brzmi jak katastrofa? Na szczęście nią nie jest.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Wish Master

Recenzja / Opis

„Wolność. Po co wam wolność? Macie przecież tyle…”. No właśnie, po co wolność, skoro można żyć w raju. Ale czy raj jest rajem? Czy może jednak czymś kompletnie przeciwnym? No cóż, myślę, że najlepiej zapytać o to kogoś, kto z tego „raju” został wygnany, czyli główną bohaterkę recenzowanego przeze mnie filmu.

Odległa przyszłość, ludzie od lat żyją w idealnym świecie pozbawionym chorób, głodu i cierpienia. Można by rzec, że naprawdę przebywają w tytułowym raju. Szkopuł jednak w tym, że nie do końca jest on prawdziwy. Kraina szczęśliwości, w której funkcjonuje większość ludzkości, to złuda – wielka symulacja generowana przez komputery okołoziemskiej stacji orbitalnej DEVA, której wszyscy mieszkańcy egzystują w zdygitalizowanej formie i są pozbawieni fizycznej reprezentacji. Przez to faktycznie nie doświadczają problemów wynikających z posiadania ciała i mogą wyzwolić się od nieustannego cierpienia, jakie towarzyszyło im w przeszłości. Niestety, w ten sposób nie pozbywają się zmartwień wynikających z utrzymywania własnej świadomości. Każdy bowiem, kto przebywa w systemie, potrzebuje pamięci, a ta jest przydzielana stosownie do zasług – kto nie pracuje, trafia do archiwum, gdzie jego umysł zostaje skompresowany do niezbędnego minimum. Kto zaś się stara i całe życie poświęca partii… Przepraszam, drobna pomyłka. Chodziło oczywiście o system. Kto całe życie poświęca Systemowi, ten ma pamięci, ile zechce – tak, że starczy nie tylko na niego samego, ale również i na własny miniświat. Przodowniczką pracy, posiadającą obszerne zasoby pamięci, jest główna bohaterka omawianego filmu, czyli oficer trzeciego stopnia Angela Balzac.

Poznajemy ją na plaży, kiedy akurat jest na „wakacjach”. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji nie czeka nas nic specjalnego. A jednak sielankę bohaterki i pozostałych plażowiczów przerywa niespodziewany atak hakerski niejakiego Frontier Settera, który zachęca wszystkich mieszkańców DEVA do udziału w misji kolonizacji pozasłonecznych układów gwiezdnych. Nasza agentka jeszcze przed zakończeniem transmisji stara się zlokalizować źródło obcego sygnału. Jednakże mimo jej natychmiastowej reakcji kontakt, tak samo jak ślad po sprawcy, urywa się. Nie oznacza to jednak końca sprawy. Włamanie nie wyrządziło żadnych szkód w Systemie, ale przez radę Administratorów zostaje potraktowane jako śmiertelne zagrożenie. Dlatego też bezzwłocznie wzywają oni Angelę i zlecają jej misję poza wirtualnym światem, na Ziemi, skąd nadano „wrogi” sygnał. Zadanie, wydawać by się mogło, proste – unieszkodliwić hakera i zapobiec w ten sposób kolejnym włamaniom. Jednakże aby nasza bohaterka mogła je wypełnić, z jej materiału genetycznego (mieszkańcy DEVA są w pełni cyfrowi, powstają jednak tak jak zwykli ludzie) zostaje sklonowane jej oryginalne ciało. Ze względu na pośpiech, poświęcenie i ambicję Angeli, zostaje ono oddane do użytku jeszcze przed pełnym ukształtowaniem (zamiast osiemnastu, szesnaście lat – swoją drogą, to sprytny zabieg, pozwalający w miarę sensownie wytłumaczyć, dlaczego przez większość czasu ekranowego główną bohaterką jest nastolatka). Dzięki temu jako pierwsza wyrusza na Błękitną Planetę (misję zlecono jeszcze kilku innym agentom, jednakże żaden z nich nie był aż tak bardzo zdeterminowany, jak nasza główna bohaterka), aby odnaleźć tajemniczego hakera. Pomóc ma jej w tym jeden z ziemskich współpracowników DEVA – Dingo, czyli swoisty Mad Max, który wraz z pozostałymi dwoma procentami populacji postanowił wieść życie zwykłego człowieka na zdewastowanej i opustoszałej Ziemi, której krajobrazy od razu przywodzą na myśl australijski hit, tudzież (skoro już w temacie anime jesteśmy) Desert Punk.

Tak oto zaczyna się historia, która stanowi wprawdzie miszmasz motywów obecnych w science fiction na miarę Niepamięci z Tomem Cruisem, ale potrafi być w wielu miejscach odkrywcza i oryginalna. Przede wszystkim trzeba pochwalić sam koncept świata przedstawionego, będący bardzo udaną wariacją na temat Matrixa, w ciekawy sposób rozwijającą pomysł na to, że ludzie kiedyś nie tylko zamieszkają na stałe w wirtualnym świecie, ale również porzucą swoje fizyczne powłoki i staną się istotami w pełni duchowymi (lub „programowymi” – jeśli ktoś woli bardziej przyziemne określenia). Scenarzysta, Gen Urobuchi, pokazuje zarówno zalety, jak i wady takiego rozwiązania, tworząc ciekawą, acz nieco przewidywalną fabułę, a także świetne dialogi, pozwalające stworzyć między wszystkimi postaciami bardzo naturalne, niewymuszone, ale co najważniejsze, autentyczne i niegłupie relacje. Potrafią nie tylko przedstawić świat, ale również różne sposoby jego postrzegania. Naprawdę, rozmowy prowadzone przez Angelę i Dingo są jednymi z najlepszych, jakim ostatnimi czasy przysłuchiwałem się w anime. Są inteligentne, mądre, a zarazem przepełnione ironią oraz licznymi celnymi uwagami na temat świata otaczającego bohaterów. Na dodatek idealnie podkreślają usposobienie każdego z protagonistów, kreując jego wyjątkowy i niepowtarzalny charakter. I choć może żadne cytaty z tego filmu nie wejdą na stałe do języka ani polskiego, ani japońskiego (momentami czuć, że to film co najwyżej młodzieżowy), to i tak nie przeszkadza mi to stwierdzić, że dialogi stoją tutaj na przyzwoitym poziomie.

Reżyser, Seiji Mizushima, doskonale wyważył sceny akcji i sceny ekspozycyjne, tak że istnieje pomiędzy nimi delikatna równowaga, która sprawia, że film ani przez chwilę nie nudzi. Reżyser potrafił bez żadnych poważniejszych zgrzytów połączyć Matrixa z Mad Maxem, ukazując przy tym „kingsajzowość” Administratorów DEVA, którzy niczym nadszyszkownik Kilkujadek trzymają obywateli w ryzach i nie pozwolą, by ktokolwiek znalazł się poza ich kontrolą i opuścił „orbitalną Szuflandię”. Co prawda w tym filmie obłuda władzy nie została ukazana tak świetnie, jak w komedii Juliusza Machulskiego, ale stanowi istotny element, od razu przywodzący na myśl ten obraz. Warto jeszcze dodać, że twórcom udało się również w miarę sensownie wprowadzić mechy, które w odróżnieniu od większości anime nie są magicznymi rycerzami, aniołami czy czymś podobnym, tylko zwykłymi maszynami… Pracującymi tylko wtedy, gdy są podłączone do sieci (i nie chodzi tu o sieć elektryczną). Na pierwszy rzut oka takie ukazanie wielkich robotów może się co prawda wydawać trochę niepoważne, ale gdy się nad tym głębiej zastanowić, można dojść do wniosku, że taki pomysł idealnie wpisuje się w koncepcję władzy totalnej Administratorów, którzy chcą wszystko kontrolować. Z tej perspektywy film można spokojnie traktować jako krytykę coraz większego usieciowienia dzisiejszego świata i coraz popularniejszego modelu subskrypcyjnego różnych usług.

Na pochwałę zasługują również bohaterowie. Angela Balzac, z początku nieprzystępna i zachowująca się jak mała fanatyczka w pełni oddana dobru „firmy”, po przemianie, jaką z czasem możemy zaobserwować, i dostrzeżeniu zakłamania otaczającego ją świata, staje się na tyle sympatyczna i urocza, że trudno jej nie polubić, choć oczywiście posiada kilka wad i wpada w kilka schematów. Jeśli miałbym ją do kogoś porównać, to na myśl przychodzi mi Asuka Langley z Neon Genesis Evangelion, której to Angela jest trochę starszą i sympatyczniejszą wersją. Dingo to natomiast jedyny w swoim rodzaju, jeden z najlepszych bohaterów w anime, jakich widziałem w ogóle, i jeden z niewielu, który przekroczył trzydziestkę. Jest typowym indywidualistą, twardo stąpającym po ziemi. Dba przede wszystkim o swoje interesy, potrafi jednak zadbać też o innych. Dla Angeli niejednokrotnie potrafi być jak starszy brat albo ojciec, chroniąc ją przed niebezpieczeństwami bądź ucząc życia w świecie rzeczywistym, a przede wszystkim korzystania z fizycznego ciała, będącego dla Angeli czymś kompletnie obcym. Najciekawszą postacią jest oczywiście Frontier Setter, przez większość czasu pozostający zagadką i stanowiący koło zamachowe przedstawionej historii. Kiedy nasi bohaterowie się z nim spotkają, to… kto zna Vigera ze Star Treka, będzie wiedział, o co chodzi. A kto nie, ten ma co najmniej dwa filmy do obejrzenia. Ogólnie rzecz biorąc, protagoniści są naturalni i realistyczni, działają zgodnie z w miarę racjonalną logiką, da się ich polubić, a w ich motywacje można uwierzyć.

Skoro napisałem już, o czym ten film jest, czas przyjrzeć się temu, jak został wykonany, czyli jak wygląda. No cóż, pod tym względem jest trochę gorzej niż w przypadku fabuły, ale na szczęście tylko trochę. Zacznę od pozytywów. Przede wszystkim trzeba pochwalić dynamikę starć, ilość wybuchów, przyzwoitą płynność animacji, całkiem ładne modele postaci i… to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o pozytywy. Albowiem wszystkie dynamiczne sceny akcji wykonano nie w tradycyjnej technice 2D, tylko w dość tandetnym CGI, pokrytym teksturami imitującymi, dzięki zastosowaniu cel­‑shadingu, zwyczajną animację. W przypadku świata wirtualnego to rozwiązanie w miarę się sprawdza i daje twórcom pole do popisu oraz pozwala na ciekawe ukazanie niektórych scen. Jednak w przypadku świata rzeczywistego sens zastosowania takiej techniki animacji staje się mocno wątpliwy. Film w ogólnym rozrachunku nie wygląda jakoś bardzo źle – ba, tła są nawet ładne – ale mimo wszystko miałem wrażenie, jakbym oglądał tworzone na YouTube RWBY, a nie pełnometrażowe anime, wyświetlane w kinach. Z drugiej strony cieszę się jednak, że twórcy nie postanowili części animacji wykonać tradycyjnie, a części komputerowo, bo wtedy wizualnie wyszłoby z tego Code Lyoko, które w odróżnieniu od wspomnianego RWBY nie miało absolutnie żadnego uroku i stanowiło wizualne szkaradztwo większe od polskich „git produkcji”. Za grafikę wystawiam więc 7/10 – nie jest zła, ale ładna… moim zdaniem także nie jest, choć zdaję sobie sprawę, że niektórym (przynajmniej na razie) może się spodobać.

Podobny poziom jak oprawa wizualna, choć trochę wyższy, reprezentuje bardzo solidnie wykonane udźwiękowienie. Ścieżka dźwiękowa zawiera dość zróżnicowane utwory, w odpowiednich momentach podkreślające dynamizm akcji bądź też nieco spokojniejszy charakter scen ekspozycyjnych. Dominuje muzyka elektroniczna, ale nie zabrakło również rocka i jakiegoś spokojniejszego kawałka na zakończenie. Przy ocenie warstwy audio nie sposób również pominąć tego, jaki muzyka ma udział w fabule – dla Dingo stanowi swego rodzaju papierek lakmusowy człowieczeństwa. To sprawia, że w tej produkcji ścieżkę dźwiękową warto oceniać nie tylko w jej pierwotnej roli, ale również w roli, jaką pełni w opowiadanej historii. Właśnie przez to trochę głębsze, a co ważniejsze, ciekawsze niż zwykle jej wykorzystanie wystawiam ósemkę, choć obiektywnie, wsłuchując się w to, co nam przygrywa, można odnieść (słuszne zresztą) wrażenie, iż udźwiękowienie na więcej niż siedem nie zasługuje.

Na jaką ocenę zasługuje ten film jako całość? Dostajemy tutaj solidną fabułę, bardzo dobre dialogi, ciekawych bohaterów, w miarę przyzwoitą muzykę oraz oprawę wizualną, która może się podobać. Wynikać by z tego mogło, że mamy do czynienia z dziełem bardzo dobrym, ale czy na pewno? No cóż, tak właśnie jest i na tym polega mój największy zarzut względem tego filmu. Jest on „tylko” bardzo dobry, a mógł być wybitny. Reżyser i scenarzysta mieli okazję, by nakręcić klasyk na miarę Ghost in the Shell albo Matrixa, a w ostatecznym rozrachunku stworzyli dzieło, które konkurować może co najwyżej z Armitage III. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że twórcy nie odcięli się w pełni (tak jak to zrobił Mamoru Oshii) od schematów anime i zamiast dojrzałego obrazu dla ludzi dorosłych powstało interesujące, ale trochę krzykliwe anime dla młodzieży, które bardziej trafi w gusta rówieśników Angeli niż Dingo. Szkoda, bo gdyby rozwinąć trochę filozoficzne rozważania i odrzucić wszystko to, co tanie i plastikowe (choć muszę przyznać, że obecne tu klisze japońskiej popkultury zostały ukazane w dość inteligentny sposób, jednak nie na tyle, aby zainteresować widza z Europy albo fana Stanleya Kubricka), to mielibyśmy do czynienia z filmem wybitnym. A tak, dostaliśmy po prostu lekki umilacz czasu, sprawnie operujący motywami z science fiction, który potrafi chwilami skłonić do myślenia i który każdy fan japońskiej animacji powinien obejrzeć. Ode mnie 8/10, albowiem film jest to średni, ale za to anime świetne.

Filmowit R, 18 maja 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Graphinica
Projekt: Jun'ya Ishigaki, Makoto Ishiwata, Masaki Asai, Masatsugu Saitou, Shin'ya Ogura, Takayuki Yanase, Yasuyoshi Uetsu
Reżyser: Seiji Mizushima
Scenariusz: Gen Urobuchi
Muzyka: Narasaki