Anime
Oceny
Ocena recenzenta
3/10postaci: 4/10 | grafika: 4/10 |
fabuła: 3/10 | muzyka: 5/10 |
Ocena redakcji
brakOcena czytelników
Kadry
Top 10
Uta no Prince-sama: Maji Love Revolutions
- Utano☆Princesama Revolutions
- うたの☆プリンスさまっ♪ マジLOVEレボリューションズ
Prawdziwy tytuł trzeciej części Uta no Prince‑sama powinien brzmieć: „Śpiewający Książęta, albo o przewadze rewolucji nad ewolucją rozprawa nudna, krótka i niedokończona”.
Recenzja / Opis
Trzecia seria Uta no Prince‑sama jest w zasadzie bezpośrednią kontynuacją poprzedniego sezonu. Haruka, członkowie STARISH i ich senpaie nadal mieszkają w pałacopodobnym budynku pośrodku lasu, znajdującym się jednak dostatecznie blisko bliżej nieokreślonej metropolii, żeby można było stamtąd bez problemu udawać się na plany zdjęciowe tudzież wracać z miasta piechotą w butach na obcasie, na dodatek targając walizkę. Poprzednią recenzję anime o „śpiewających książętach” rozpoczęłam cytatem z pewnego znanego skeczu. Tak się dziwnie złożyło, że gdy przypominałam sobie fabułę UtaPri3 i rozmyślałam o tym, jak tu zacząć ten tekst, do głowy przyszedł mi inny skecz, też całkiem znany. Dobrze, więc już wiemy, że bohaterowie siedzą w tym pałacyku i co dalej? Siedzimy. Nic się nie dzieje. Nuda. Nuda po prostu, przerwa jakaś czy coś. Ale bardzo przyjemnie jest… Siedzimy. Nic się nie dzieje, śpiewamy sobie… No szkoda, że romansu w tym nie ma.
Może to zaskakujące stwierdzenie, ale UtaPri3 fabularnie mnie rozczarowało i zawiodło moje oczekiwania. A nie miałam jakichś wielkich wymagań, w końcu towarzyszę temu tytułowi wiernie od samego początku i wiem, czego mogę się spodziewać. Pierwszy odcinek, a trochę także i drugi, obiecuje możliwość totalnego odmóżdżenia się, radosnego „fazowania”, napawania oczu ślicznie narysowanymi bishounenami oraz piszczenia nad fanserwisem. Okazji do tego mogło być niemało, gdyż w tym sezonie głównym wyzwaniem miał być gwarantujący sukces na całym świecie udział w otwarciu największego międzynarodowego widowiska sportowego Super Star Sports, zwanego krócej Triple S. Aby wywalczyć sobie to miejsce, chłopcy będą musieli się szczególnie postarać i wykazać, czyli, jak sądziłam, czarować fanki, błyskać nagimi klatami, uśmiechać się milusio i może znośnie zaśpiewać jedną piosenkę na odcinek. Któż mógł przypuszczać, że wymyślony przez Shininga Saotome projekt CROSS‑UNIT mający wydobyć talenty poszczególnych członków STARISH na wierzch, zaowocuje powstaniem anime o pełnym trudu i problemów życiu japońskich idoli, przypominającego nudne jak flaki z olejem Shounen Hollywood, tylko bardziej kolorowe? Gdzieś tak od połowy serii zaczął mnie też dziwić brak tradycyjnego przejścia od „problemu odcinka” do „wyzwania sezonu” – oba wątki przeplatają się ze sobą od samego początku, przez co w mojej opinii anime było mniej dynamiczne (w miarę swych skromnych możliwości). Wszystko wyjaśniło się w ostatnim odcinku, a raczej nie wyjaśniło, jako że w trzynastym odcinku UtaPri3 fabuła urywa się w dramatycznym (nieszczególnie) i zaskakującym (a to prawda, niżej podpisana faktycznie takiego obrotu sprawy się nie spodziewała) momencie, co w oczywisty sposób sugeruje powstanie czwartego sezonu. Na pewno wszyscy nie będą mogli się doczekać…
Komuś mogłoby się zdawać, że w tym pobieżnym opisie fabuły zapomniałam o Haruce oraz o tym, iż jest to adaptacja otome game, więc przydałoby się kilka słów o romantycznej stronie anime. Otóż ja nie zapomniałam, ale twórcy najwyraźniej tak. Mądre polskie przysłowie mówi, że gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. Po obejrzeniu trzeciego sezonu Uta no Prince‑sama wymyśliłam nowe: gdzie bishounenów jedenastu, tam nie ma romansu (i nawet prawie mi się zrymowało). Bez obaw, Haruka ciągle się pojawia, tkwi gdzieś na marginesie, ale jest nieodzowna – w UtaPri3 nadal dominuje schemat „problem odcinka” i to właśnie cudowne kompozytorskie umiejętności bohaterki oraz jej pragnienie ukazania w utworach prawdziwych osobowości idoli okazują się niezbędne do wyjścia z tarapatów. A jest ich co niemiara, bo Shining Saotome to kopalnia dzikich pomysłów, wskutek czego nasi chłopcy będą borykać się z nieumiejętnością wejścia w rolę, walczyć z pisarskim blokiem i kłócić się, bo moja jest tylko racja i nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Dodatkowo swoje pięć minut dostają senpaie – im też talent i dobroć Haruki pozwoli odnaleźć się w życiu na nowo. Ale z tego wszystkiego bardzo rzadko wychodzi coś, co można by podpiąć pod romansowanie. Bohaterowie są głównie zainteresowani robieniem kariery: QUARTET NIGHT ceni Harukę przede wszystkim jako kompozytorkę, a i członkowie STARISH w natłoku nowych obowiązków rzadko przypominają sobie, że coś tam do niej czują. Może to i lepiej, bo w którymś ze środkowych odcinków twórcy chyba nagle pacnęli się w czoło i przypomnieli sobie o gorących uczuciach naszych bohaterów – i był to zdecydowanie najgorszy, najgłupszy i najbardziej męczący epizod tej serii.
Cóż mogę rzec o bohaterach? Właściwie prawie nic. W poprzednich sezonach udawało się poprzez ich czyny i zachowanie ukazać charaktery, sztampowe i nieoryginalne, ale zawsze jakieś. Tym razem coś nie wyszło. Członkowie STARISH są. I tyle. Niby Ren nadal jest uwodzicielski, Shou rycerski i pełen energii, Masato i Tokiya odpowiedzialni – a przynajmniej to próbują nam wmówić twórcy, bo ja tego zwyczajnie ani nie zobaczyłam, ani nie poczułam. Wszystko było strasznie sztywne i zachowawcze, jak napisana przez ucznia trzeciej klasy podstawówki charakterystyka bohatera lektury, suche i bezosobowe jak uwagi wszystko wiedzącego narratora, niewidoczne dla widza jak didaskalia. Zdecydowanie lepiej prezentują się członkowie grupy QUARTET NIGHT, o których do tej pory nie wiedzieliśmy wiele. Podczas rozwiązywania gnębiących ich problemów odsłaniają oni kilka swoich tajemnic i pokazują charakter – nawet wyprany z emocji Ai. W końcu, po dwóch sezonach posuchy, udało mi się w tym anime znaleźć bohatera, którego polubiłam ze względu na to, że jest interesujący, a nie dlatego, że ma ładną buźkę i seksowny głos. Reiji, lider QUARTET NIGHT, jest zdecydowanie najbardziej niejednoznaczną i wielowymiarową postacią, jaką do tej pory mieliśmy okazję w Uta no Prince‑sama poznać – widz musi się naprawdę zastanowić, co w jego przypadku jest żartem i pozą, wymyślonym imidżem, a co nie. Nieoczekiwanie dla mnie samej także Haruka wzbudziła we mnie cieplejsze uczucia – może dlatego, że było jej tak mało. Ale po trzech sezonach trudno nie docenić tego, jak bardzo dziewczyna się stara i troszczy o każdego bohatera z osobna oraz o ich kariery w ogóle. Chociaż nadal każdy grany przez nią na fortepianie utwór brzmi dla mnie dokładnie tak samo.
Niewiele lepiej zresztą prezentują się te same piosenki w pełnej wersji. W większości przypadków są zwyczajnie nijakie, chociaż muszę w tym momencie zaznaczyć, że utwory wykonywane przez QUARTET NIGHT stały na nieco wyższym poziomie – możliwe, że był to zabieg celowy, jako że przez całe anime słyszymy, jacy to senpaie są wspaniali i profesjonalni oraz o ile lepsi od STARISH. Czemu nie zaprzeczę, bo piosenki wykonywanej przez Otoyę i Natsukiego zwyczajnie nie dało się słuchać – tak koszmarnego dysonansu dawno nie słyszałam, ich głosy kompletnie ze sobą nie współgrały. Za to całkiem nieźle prezentowały się utwory śpiewane przez Ranmaru i Camusa, obdarzonych niskimi i głębokimi głosami. Najbardziej udana była jednak piosenka Tokiyi i Masato, których partie przeplatały się ze sobą i współbrzmiały w idealnej harmonii, co nawet robiło wrażenie. Jeśli chodzi o opening i ending, UtaPri3 trzyma się tradycji: Shine, śpiewane przez Mamoru Miyano, jest energiczne i melodyjne, wypada też zdecydowanie najlepiej w porównaniu z openingami poprzednich serii; z kolei mam nieodparte wrażenie, że jakość utworów zamykających odcinki, wykonywanych przez całą grupę STARISH, spada – z sezonu na sezon są coraz bardziej mdłe i nie ma szans, żeby piosenka Maji LOVE Revolutions powtórzyła sukces Maji LOVE 1000%. Zwłaszcza biorąc pod uwagę układ taneczny.
A skoro już przy choreografii jesteśmy… Grafika zawsze była najmocniejszą stroną Uta no Prince‑sama. Tym razem tak nie jest. Widać to zwłaszcza w endingu, gdzie część układu tanecznego została zanimowana komputerowo. Naprawdę cudacznie to wygląda: na początku tańczą bishouneny narysowane ręcznie (co jak zwykle wypada świetnie), po chwili widza straszy dość topornie wykonane CGI, po czym mamy powrót do animacji ręcznej, znowu CGI i tak w kółko. Doprawdy, cudaczne to. I brzydkie. Robi o wiele mniejsze wrażenie, zwłaszcza gdy porówna się tę animację z wywijaniem bioderkami w drugim sezonie bądź stylizowanym na prawdziwy klip utworem w wykonaniu QUARTET NIGHT rozpoczynającym pierwszy odcinek, pozbawionym animacji komputerowej. Czegoś takiego ładnego i dopracowanego właśnie chcieliśmy, ale, niestety, nie dostaliśmy, bo na wygenerowanym komputerowo endingu się nie kończy. Cała animacja zaliczyła spadek formy. W UtaPri3 nie uświadczymy widoku palców Otoyi czy Natsukiego tańczących na strunach gitary bądź skrzypiec. W zamian za to mamy okazję podziwiać jakiś krajobraz albo stopklatkę przedstawiającą konkretne „śpiewające książątko” trzymające instrument, a w tle słyszymy muzykę i okrzyki fanek, co ma nam sugerować, że bohaterowie grają. Niestety, to właśnie te w miarę możliwości niewymagające dużej ilości animacji (zwłaszcza zbliżenia na twarze) bądź zwyczajnie nieruchome fragmenty anime prezentują się najlepiej – zwłaszcza bishouneny pozujące do zdjęć, a więc tak bardzo statyczne, że bardziej się już nie da. Problem polega na tym, że gdybym miała ochotę popatrzeć na ładne obrazki, to kupiłabym artbook – a ja chciałam obejrzeć anime. Jakoś wyjątkowo straszyły mnie też w tym sezonie przeraźliwie puste wnętrza – zapewne wystrój pałacyku przedstawiał się tak już wcześniej, jednak brak sensownych wydarzeń, na których mogłabym się skupić, spowodował, że zaczęłam dostrzegać ich nienaturalność. Na koniec zostawiłam plusik, malutki, ale zawsze, a mianowicie kwestię garderoby – postaci nadal zmieniają ubrania (a cięcia budżetowe mogły sięgnąć aż tutaj, w końcu w większości anime bohaterowie ciągle biegają w tych samych ciuchach i mało komu to już przeszkadza), na dodatek stroje Haruki są tak śliczne i dziewczęce, że naprawdę miło się na nie patrzy.
Jako że sama właściwie zmuszałam się do cotygodniowego seansu, nie wiem, czy warto komukolwiek ten tytuł polecać. Zwłaszcza że urywa się w połowie – nie mam pojęcia, czemu to niby miało służyć, bo szanse, że ktokolwiek będzie czekał na dalszą część na bezdechu, z drżeniem serduszka i rączek, są niewielkie. Totalnie przypadkowym widzom Uta no Prince‑sama: Maji Love Revolutions na pewno nie polecam. Fankom nurtu shoujo też nie, bo romansu z prawdziwego zdarzenia tam nie znajdą. Wielbicielkom otome game, które wiedzą, w co się pakują, też raczej nie – pomijając cudowny, idiotycznie zabawny i absolutnie „fazowy” odcinek pierwszy, chłopcy zbyt mało zajmują się główną bohaterką, żeby zadowolić hipotetycznych widzów płci żeńskiej. Jak niby mają one sobie wyobrażać, że są na miejscu Haruki i, dajmy na to, wysłuchują namiętnego szeptu Junichiego Suwabe, kiedy heroina przez całe anime głównie ślęczy samotnie w pokoju bądź w altance nad jeziorem i ślepi w komputer, ewentualnie znęca się nad fortepianem, po ciemku i nadal bez towarzystwa? Fankom UtaPri też nie mam serca tego polecać, bo anime ma im niewiele do zaoferowania, jak gdyby twórcy włożyli w pracę nad tą serią bardzo mało serca i wysiłku. Nawet seiyuu wypowiadają swoje kwestie raczej mechanicznie. Już lepiej puścić sobie po raz n‑ty pierwszy sezon, jeśli ktoś faktycznie czuje niedobór śpiewających i tańczących bishounenów.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | A-1 Pictures |
Autor: | Broccoli, Kanon Kunozuki |
Projekt: | Chinatsu Kurahana, Mitsue Mori |
Reżyser: | Makoto Hoshino |
Scenariusz: | Tomoko Konparu |
Muzyka: | Elements Garden |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Uta no Prince-sama - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |