Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10postaci: 5/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 7/10 | muzyka: 5/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Gate: Jieitai Kanochi nite, Kaku Tatakaeri
- GATE 自衛隊 彼の地にて, 斯く戦えり
Wszystko w rękach Sił Samoobrony, gdy przez magiczne wrota do centrum Tokio wdziera się armia ze smokami w swych szeregach. Czas obronić ojczyznę i poznać zamiary najeźdźcy.
Recenzja / Opis
Za każdym razem, gdy grając w komputerową Cywilizację bez skrupułów bombarduję pozycje wrogich muszkieterów świeżo wyprodukowanymi dwupłatowcami, by potem rozjechać niedobitków dywizją pancerną, zadaje sobie jedno i to samo pytanie, które twórcy science‑fiction i fantastyki wielokrotnie brali na warsztat. Co by było, gdyby cofnąć w czasie oddział wojska albo ludzi dysponujących współczesną wiedzą? Ów temat nie od dziś fascynuje pisarzy, filmowców i twórców komiksów, ale w świecie mangi i anime, do tej pory rzadko obejmował temat szerzej, najczęściej stanowiąc tylko egzotyczne tło o wiele prostszych historii. Wystarczy wspomnieć dawne Elf o Karu Mono‑tachi, w którym przeniesienie czołgu wraz z załogą do świata elfów miało na celu jedynie stworzenie pretekstu do zdzierania przyodziewku z długouchych kobiet. Najbardziej kompleksowe i poważne podejście do tematu prezentował Zipang, w którym załoga nowoczesnego japońskiego niszczyciela przenosiła się do czasów II wojny światowej i rozważała moralne i historyczne konsekwencje, jakie mogłoby spowodować mieszanie się w konflikt. Był to serial świeży i z pomysłem, ale niedokończony i bardziej obyczajowy, niż typowo wojskowy.
Wieści o nadchodzącej ekranizacji Gate: Jieitai Kanochi nite, Kaku Tatakaeri potraktowałem entuzjastycznie właśnie dlatego, że pomysł wciąż nie był wyeksploatowany i miał szansę wnieść nową jakość do świata anime. Co prawda przy przechodzeniu od książki, poprzez mangę, aż na ekrany telewizorów wiele może się zepsuć i ulec przeinaczeniu, ale komiksowa wersja była na tyle składna i wiarygodna, że spodziewałem się podobnego stanu rzeczy na małym ekranie. Pewne różnice były nieuniknione, jak choćby złagodzenie pełnych przemocy scen (pierwowzór jest chwilami wyjątkowo krwawy i bezlitosny), ale ponieważ zdążyłem się już do tego przyzwyczaić, nie wywierało to na mnie negatywnego wrażenia. Nawet zakładając, że ugrzecznianie prawdy o wojnie rzadko wychodzi kinematografii na zdrowie.
Na początek warto w kilku słowach streścić założenia, gdyż już na tym etapie anime wysyła pewne niepokojące sygnały i zamiast w pełni korzystać z potencjału, gubi się w typowych grzeszkach japońskiej popkultury. Akcja rozpoczyna się, gdy w samym sercu Tokio otwiera się brama prowadząca do innego świata. Przez wrota wylewa się wielotysięczna armia stylizowana na rzymskie legiony, ale dysponująca do tego magami, orkami, smokami i innymi dobrodziejstwami świata fantasy. Najeźdźcy, choć zapewne zaskoczeni nietypową architekturą i ubiorem tubylców, błyskawicznie przystępują do tego, po co tu przybyli i na czym się znają najlepiej, czyli rabowania, palenia i gwałcenia, niekoniecznie w tej kolejności. Początkowo wszystko toczy się po ich myśli – nieuzbrojeni cywile nie stawiają oporu, a nieliczni policjanci nie są w stanie zapanować nad chaosem i przeprowadzić ewakuacji. Okrzyki radości „Rzymian” okazują się jednak przedwczesne. Gdy tylko Japończycy otrząsają się na tyle, by do akcji wkroczyło JSDF, czyli Siły Samoobrony, uzbrojeni w miecze i łuki wojownicy zostają rozbici w puch, a niedobitki wzięte do niewoli. Pomimo zwycięstwa brama wciąż pozostaje otwarta, więc natychmiast pojawia się pytanie – kto i kiedy po raz kolejny postanowi przez nią przejść? Rząd szykuje zbrojną ekspedycję na drugą stronę, mającą odpowiedzieć na to, jak i na wiele innych pytań, a przy okazji, co wyjątkowo pragmatyczne, ale zrozumiałe, zbadać, ile z nowego świata można pozyskać zasobów, tak potrzebnych uzależnionej od importu surowców japońskiej gospodarce.
Do nowej formacji wybrani zostają najlepsi z najlepszych, a także, z powodów medialnych, osoby, które przy odpieraniu inwazji na Tokio zasłynęły wśród opinii publicznej. Wśród nich jest świeżo awansowany porucznik Youji Itami, który udzielił wsparcia jednostkom policyjnym przy ewakuacji cywilów do pałacu cesarskiego (co w pośpiechu towarzyszącym wydarzeniom pierwszego odcinka przedstawione zostało dość zdawkowo). To minimalista i otaku, pracujący jedynie dla pokrycia kosztów swojego hobby, ale też człowiek zdecydowany i trzeźwo myślący, jeśli wymaga tego sytuacja. Mam do twórców anime spore pretensje za to, co zrobiono z jego postacią. Na każdym kroku podkreśla się jego hobby i czyni z niego przedmiot niewyszukanych, powtarzalnych żartów. Może i jest obibokiem zafiksowanym na punkcie swoich zainteresowań, ale przez to niemal zupełnie nie widać innych stron jego charakteru. Skupiono się na modnym podkreślaniu przynależności do tej samej grupy, co większość docelowych odbiorców serialu, i wmawianiu im, że nawet tkwiąc z nosem w komiksach można być świetnym żołnierzem i bohaterem w swojej własnej bajce. Scenariusz wciąż zawiera momenty, w których Itami pokazuje klasę i udowadnia, że jest postacią rozgarniętą, ale giną one w marazmie codzienności, i problem nie polega nawet na tym, że do porucznika błyskawicznie przyczepia się po drugiej stronie bramy mały harem.
Podobnie jak okrutnie potraktowano Itamiego, tak i jego towarzyszom porządnie się dostało. Stali się ofiarami zaszufladkowania do ściśle określonych ról, sprawdzonych już wcześniej, jak gdyby twórcy uznali, że pozostawienie oryginalnych charakterów byłoby dla widzów zbyt szokujące. Najbardziej oberwało się Kuribayashi, którą nie dość, że zobrazowano jako dziewoję o słodkiej twarzyczce, zamiast twardej baby, to jeszcze uczyniono z niej klasyczną do bólu tsundere. Z kolei inteligentna magiczka Lelei przypomina pozbawioną emocji kukiełkę, na kształt Tabithy z Zero no Tsukaima. Paradoksalnie jedynie etatowa lolita zespołu, półbogini wojny, pozostaje charakterologicznie niezmieniona, chyba tylko dlatego, że już na starcie pasowała do stereotypu. Większość bohaterów przez te modyfikacje nie odnajduje się dobrze w scenariuszu, który u podstaw nie jest nastawiony na lekką młodzieżową przygodę, ale autorzy usilnie go w tę stronę naginają.
Wymuskane facjaty to zresztą nie jedyny dysonans, jaki przeszkadzał mi w cieszeniu się anime. Niejednokrotnie świat jest zbyt barwny, nawet jak na standardy obowiązujące w fantastyce. Odpowiadają za to trendy i chwilowa moda na tego typu stylizację rozpoczęta poważnie przez adaptację Sword Art Online (gdzie po prawdzie odpowiadała stylistyce ilustracji oryginału). Nigdy nie byłem zwolennikiem szarości w światach sprzed lat, wszak dawne czasy obfitowały w jeszcze większą plejadę barw i różnorodności tak strojów, jak i architektury. Problemem nie są jednak kolorowe koszule, ale fakt, iż wojna w Gate, poza scenami batalistycznymi, jawi się jako radosna rozróbka. Brakuje chęci utrzymania poważnej atmosfery, dominującej podczas jednostronnych, krwawych bitew, w których śmigłowce, czołgi i uzbrojona w karabiny maszynowe piechota masakrują wojska, bandytów, a nawet smoki (najczęściej wyglądające niczym tłuste jaszczurki, to Japończykom zdecydowanie zbyt rzadko wychodzi jak trzeba). Pal licho niektóre założenia, nawet zabójcze królicze wojowniczki mogą być potraktowane serio, o ile się to zrobi dobrze, ale twórcom udaje się to zdecydowanie zbyt rzadko. A ponieważ intryga dopiero się rozkręca, stosunkowo mało miejsca poświęcono na spajające wątki politykowanie, które jest jednym z najmocniejszych elementów serii.
Sytuacja, w której znalazło się imperium tak pechowo dla siebie atakujące Japonię, jest bowiem nie do pozazdroszczenia, i bez dyplomatycznych talentów kraj może stanąć w obliczu wewnętrznych rozłamów. Po latach prosperity i rozleniwienia pojawił się wróg, którego potęga przerasta najśmielsze wyobrażenia dotychczas niepokonanych wodzów, i choć Japończycy nie planują zniewalać, palić miast, ani rabować dóbr (to ostatnie nosi wszak nazwę handlu), to tubylcy nie mogą tego wiedzieć, a różnice kulturowe także robią swoje. W tak rozległym kraju przekazywane z ust do ust fakty szybko przeistaczają się w pogłoski i im dalej od siedziby JSDF, tym bardziej Siły Samoobrony obrastają w legendę, a władykom trudno jest uwierzyć, że mając taką przewagę, wróg nie wysuwa krwiopijczych żądań. Niewielu przywódców zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, ale ta nieliczna garstka dąży do znalezienia rozwiązania pozwalającego imperium przetrwać bez większych tąpnięć. Itami, jak na głównego bohatera przystało, wplątuje się w sam środek intrygi, ale na szczęście fabuła jest o tyle mądrze poprowadzona, że jego decyzje są zaledwie jednym z wielu kawałków układanki, istotnym, ale wciąż niemającym decydującego znaczenia dla rozwoju wypadków. Miło widzieć, że własne widzimisię nie triumfuje tutaj nad racją stanu.
Kolejnym miłym zaskoczeniem jest wierność odwzorowania sprzętu wojskowego oraz realiów jego użycia. Fani militariów nie powinni odejść od ekranu zawiedzeni, bo zarówno wizualnie, jak i logicznie, wszystko jest na swoim miejscu. Choć cukierkowe twarzyczki elfów mogą razić, czołgi, myśliwce i samochody narysowano ze sporą dbałością o detale. Co ważniejsze, także sposób wykorzystania sił zbrojnych w walce odpowiada wymogom konfliktu i doktrynie wojennej. Nawet dysponując miażdżącą przewagą technologiczną, Siły Samoobrony nie zapominają ani ma moment przede wszystkim bronić własnych żołnierzy. Wykorzystują każdą przewagę i nie wahają się unicestwić całych armii, jeśli tylko przeciwnik będzie na tyle uparty, by mimo wielotysięcznych strat wciąż próbować ataku. Jednocześnie dowództwo JSDF cały czas stara się ograniczać skalę starć i zniechęcać przeciwnika do jakichkolwiek prób stawiania oporu. Wojna psychologiczna ma równie, o ile nawet nie większe znaczenie, co klasyczne metody uzyskiwania przewagi. Cieszy również racjonalne podejście do mieszanki fantastyki i rzeczywistości – latające gady, pomijając naprawdę kolosalne okazy, nie są odporne na ogień broni palnej, a wojacy imperium popełniają błędy wynikające z nieznajomości przeciwnika i jego prawdziwego potencjału, a nie własnej głupoty.
Anime momentami porusza również inne wątki wynikające z zetknięcia dwóch światów. Wspomniane już aspekty polityczne są co prawda nieco nacechowane emocjonalnie ze względu na silnie prawicowe poglądy autora książkowego oryginału, ale wątki ekonomiczne nie powinny budzić żadnych kontrowersji. Pokazywana jest między innymi różnica w ocenie wartości surowców, pierwsze próby zorganizowanego handlu, czy też nowych usług. Przed magami otworem stają nowe możliwości wynikające z poznawania praw fizyki, biologii i chemii, umożliwiające tworzenie zaklęć o efektach popartych potęgą nauki (choćby wiedza o tym, że eksplozja zachodzi w wyniku gwałtownej reakcji chemicznej). Warto było nieco rozbudować tę warstwę serialu kosztem wesołych przygód Itamiego i jego haremu, ale cieszę się także, że nie próbowano z Gate uczynić uproszczonego wykładu o podstawach ekonomii, jak zrobiono z choćby z Maoyuu Maou Yuusha, w którym takie podejście na dłuższą metę było nużące.
Tutaj męcząca jest nie tyle fabuła, co sposób jej przedstawienia. Wyraźnie widać, że reżyserowi albo producentom bardzo się spieszyło i chcieli upchnąć jak najwięcej materiału w jak najkrótszym czasie ekranowym. Ponieważ anime jest bogate w dialogi, postanowiono zaoszczędzić kilka sekund poprzez tandetne łączenie dwóch lub więcej kadrów na jednym ekranie. Żeby jeszcze rozdzielono je stylowo za pomocą efektów specjalnych… Najwyraźniej przerastało to możliwości rysowników‑wyrobników, skutkiem czego poszczególne fragmenty oddzielają od siebie linie równe niczym kreślone od linijki postkolonialne granice w północnej Afryce. Efekt jest paskudny i nadaje całości tandetnego, jarmarcznego wyglądu. Nie jest to chwyt w anime zupełnie niespotykany, ale twórcy Gate nadużywają go z lubością. Brakuje także płynności i naturalności animacji – w późniejszych odcinkach pojazdy i ludzie niejednokrotnie przesuwają się po tle jak kukiełki w przenośnym teatrzyku.
Jak na wojskowe klimaty przystało, w udźwiękowieniu anime dominuje marszowa nuta i chóry, ale w niczym nie wyróżniają się na tle podobnych utworów muzycznych z innych przedstawicieli gatunku – kilka podniosłych pieśni i nieco weselszego brzdąkania, gdy dzielni wojacy odpoczywają po służbie. Kuriozum stanowią natomiast opening i ending, z których pierwszy, w wykonaniu Kishida Kyuodan & The Akeboshi Rockets jest daleką tęsknotą za ich hitową czołówką do Highschool of The Dead, zaś drugi jest popową łupanką w najgorszym tego słowa znaczeniu, której nawet niskobudżetowa komedyjka powinna by się wstydzić. Jedynym radującym uszy momentem jest nawiązujący do Czasu apokalipsy rajd śmigłowców na okupujące zamek oddziały bandytów z Cwałem Walkirii w tle.
Bez wątpienia zdaję sobie sprawę, że na kształt mojej oceny ma wpływ nad wyraz ciepły stosunek do komiksowej wersji tej historii. Być może opinia osoby nieznającej lepszej z wersji byłaby bardziej stonowana, ale taki już urok ludzkiej natury, że skosztowawszy lepszego, kręci się nosem na uboższe. Wciąż daję serialowi niewielki kredyt zaufania, ponieważ mimo wad ogląda się go łatwo i przyjemnie, ale patrząc, jak po macoszemu potraktowano kilka kluczowych scen, nie mam wątpliwości, że ciąg dalszy również nie wzbudzi mojego zachwytu. Mając przepis na zapadający w pamięć tytuł, A‑1 Pictures stworzyło zaledwie ciekawostkę, która będzie wspominana miło, ale krótko. To typowy skok na kasę wynikający z chwilowego wzrostu popularności fantastyki. W takich warunkach nie miało prawa powstać anime wysokiej klasy.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | A-1 Pictures |
Autor: | Takumi Yanai |
Projekt: | Daisuke Izuka, Jun Nakai |
Reżyser: | Takahiko Kyougoku |
Scenariusz: | Tatsuhiko Urahata |
Muzyka: | Yoshiaki Fujisawa |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Gate - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |