Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 4/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 103
Średnia: 5,83
σ=2,06

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Easnadh)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Dance with Devils

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2015
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły powiązane:
Gatunki: Dramat, Romans
zrzutka

Tytuł kłamie – te diabły wcale nie tańczą, tylko śpiewają! A poza tym anime jest niezwykle udane i ma sensowną główną bohaterkę.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Nie ufam tworzącemu gry i słuchowiska (czyli drama CD) studiu Rejet, gdy pcha ono łapki do współtworzenia animowanych haremówek dla dziewcząt, w tytułach (oraz fabule) których zwykle widnieją diabły, demony i inne dewianty. Zamarłam więc z wyrazem nieopisanej grozy na twarzy, gdy któregoś dnia przeczytałam o najnowszym planowanym dziele, zatytułowanym doprawdy przekomicznie – Dance with Devils, i spojrzałam na niepozostawiający wiele wyobraźni plakat: składająca dłonie w proszalnym geście dziewoja ubrana w ciemną suknię i takiż welon, a wokół niej łypiące groźnie bądź lubieżnie bishouneny. Przeczucia miałam jak najgorsze. Okazało się, że czasem naprawdę opłaca się być pesymistą, podczas seansu anime przeżyłam bowiem chyba największe zaskoczenie sezonu – w pozytywnym sensie.

Zaczyna się banalnie. Ritsuka Tachibana jest zwyczajną nastolatką (aha…) uczęszczającą do liceum, gdzie śmietankę towarzyską i jednocześnie samorząd szkolny tworzy czwórka tajemniczych, przesiadujących non stop w niedostępnej dla ogółu bibliotece przystojniaków (kto by się spodziewał…). Nasza heroina wiedzie spokojne i pogodne życie u boku opiekuńczej matki… do dnia, kiedy jej dom zostaje splądrowany, rodzicielka pobita i porwana, zaś na samą Ritsukę napadają niezwykle podejrzane i mordercze typy, wypytując bardzo nachalnie o „zakazany grimoire”. W ostatniej chwili na ratunek przybywa przewodniczący samorządu (zaskoczyło mnie to niemożebnie, cóż za zwrot akcji…), chłodny w obejściu i obdarzony lodowatobłękitnymi oczętami Rem Kaginuki. Jaki miał w tym interes – Ritsuka nie wiedziała, a ja tylko przypuszczałam. I przyznam, że się trochę pomyliłam, zarówno w kwestii motywacji Rema, jak i w tym, że jest on jednym z tytułowych „tańczących diabłów”. Otóż – to nie są diabły tańczące, tylko śpiewające!

Po pierwszym odcinku w głowie kłębiło mi się mnóstwo pytań: „Mój Boże, czyżby to był musical?”, „Nie wierzę, naprawdę spodobały mi się te piosenki?”, „Czyżbym była na dobrej drodze do polubienia głównej bohaterki?”. Tak po prawdzie, fabuła Dance with Devils nigdy nie przestaje być banalna – walka o władzę pomiędzy wampirami a diabłami, zaś między nimi niewinne, urocze dziewczątko, dodatkowo trochę śpiewania, oklepanych tekstów na podryw i dramatów oraz banalna zagadka tajemniczego „zakazanego grimoire'u”, ot, i cała filozofia. Tym większe było moje zaskoczenie, że chociaż intryga w anime była prosta jak konstrukcja cepa, nie tylko naprawdę wciągnęłam się w historię, ale też bardzo przyjemnie mi się ją oglądało. Co więcej – zdarzały się momenty, kiedy czułam się naprawdę nieswojo, jako że twórcom całkiem nieźle udało się przedstawić te wszystkie sytuacje, kiedy wydarzenia i knowania osób trzecich przytłaczały główną bohaterkę, wywołując poczucie osaczenia i ciągłego niepokoju. Dla równowagi nie zabrakło doskonale rozładowujących atmosferę i autentycznie zabawnych humorystycznych wstawek, o które raczej trudno w tego typu produkcjach. Ogromnym plusem było też to, iż tym razem podany zostaje jak najbardziej sensowny i nieprzekombinowany powód, dla którego panowie uganiają się za Ritsuką i chcą mieć ją na własność, przez co niemal automatycznie całe anime robi się o wiele bardziej strawne.

Nie bez znaczenia jest też fakt, że jeszcze nigdy nie spotkałam w kolejnym robionym jak od szablonu „gierkowym” romansidle tak sensownej bohaterki. Ritsuka ma charakter, momentami nawet charakterek, myśli, kojarzy fakty, próbuje działać na własną rękę, nie daje sobą pomiatać – innymi słowy, nie jest typową kukłą rodem z gier dla dziewcząt. Jedyna jej wada, nieco irytująca, polega na notorycznym włażeniu tam, gdzie nie trzeba, zwłaszcza gdy ktoś mówi jej: „Nie idź tam” – ale najwyraźniej scenarzysta nie znał innych sposobów pchnięcia akcji do przodu, więc biedna heroina nie miała wyjścia. Trochę blado, ale nie najgorzej, wypadają wielbiciele, czyli przedstawiciele samorządu plus starszy brat, który wcale nim nie jest (ha ha, myśleliście, że ten motyw sobie twórcy odpuszczą?); niby właśnie rzuciłam spoilerem, ale nie oszukujmy się – wszyscy się tego spodziewaliśmy… Co prawda charaktery bishounenów da się podsumować jednym słowem, ale prawie każdy z nich potrafi mimo wszystko pozytywnie zaskoczyć: Chuligan o Kurzym Móżdżku ma uroczą stronę, a okazjonalne kłótnie Bawidamka i Sadomasochisty są rozbrajająco głupkowate. Ciekawy proces zachodzi w przypadku Góry Lodowej, czyli Rema, który od początku anime jest kreowany na wybranka Ritsuki. Otóż bardzo często znika on z ekranu, a ponieważ ma jakieś tam swoje prywatne sprawy, początkowo prawie w ogóle nie bierze bezpośredniego udziału w wydarzeniach dotyczących heroiny, pojawiając się tylko w kluczowych momentach. A jednak jakimś cudem – być może właśnie dzięki temu odseparowaniu – twórcom udało się osiągnąć to, że wyraźnie byłam w stanie zobaczyć, jak podczas walki z samym sobą jego lód powoli się kruszy i koniec końców nie miałam problemów z uwierzeniem w uczucie pomiędzy nim a Ritsuką (nazwałabym je raczej szczeniackim zakochaniem, ale jednak było widoczne). Najbardziej nijako w tym męskim gronie wypada Starszy Brat, który do końca pozostaje jednowymiarowym starszym bratem – ale w tym też da się dostrzec plusy. Jego stosunek do Ritsuki nigdy nie wychodzi poza granice platonicznego uczucia bez przyszłości, chociaż duża w tym zasługa głównej bohaterki. Chyba właśnie to ujęło mnie najbardziej w tej konkretnej relacji między bohaterami – pomimo chwilowego początkowego zakłopotania heroiny, Lindo nigdy nie przestaje być dla Ritsuki starszym bratem, dzięki czemu nie musiałam zwiedzać tych rejonów preferencji seksualnych, jakie mnie zupełnie nie interesują. Czego jak czego, ale po studiu Rejet akurat tego bym się nie spodziewała. Gra to pewnie „wynagrodzi”, ale to już nie moje recenzenckie zmartwienie.

Dość ważną rolę odgrywa jeszcze dwójka bohaterów: szósty wielbiciel heroiny oraz jej najlepsza przyjaciółka. Wątek dodatkowego wielbiciela trochę mnie odrzuca, zważywszy na to, czym najczęściej w tym anime jest, poza tym nie chcę też zdradzać wszystkiego, bo już i tak za dużo powiedziałam, ograniczę się więc do stwierdzenia, że jest on jeszcze bardziej banalny niż Lindo oraz najmniej spójny i generalnie nie wzbudził mojej sympatii. Z kolei Azuna podbiła moje serce – nie jest postacią papierową, mało istotną statystką, pojawiającą się u boku heroiny, kiedy to wygodne, została natomiast obdarzona autentycznym, bardzo sympatycznym charakterem, a jej obecność w anime jest istotna.

Zaskoczeniem była też dla mnie oprawa muzyczna Dance with Devils. Co odcinek bohaterowie śpiewają co najmniej jedną piosenkę, której treść, jak przystało na musical, jest ściśle związana z wydarzeniami, warto się więc w nią wsłuchać i nie przewijać. W większości przypadków są to mroczne, niczym niewyróżniające się wokale, jakich słyszałam już mnóstwo i gdyby ktoś mi je puścił zupełnie bez kontekstu, twierdząc, że to „rockowy” popis Ranmaru z Uta no Prince­‑sama, bez wahania uwierzyłabym. Zdarzają się jednak perełki. Na uwagę zasługuje utwór otwierający pierwszy odcinek, Yami no Hanayome, który jest niepokojący i jak na standardy musicalowego anime brzmi niezwykle klimatycznie i imponująco. Wyjątkowo spodobało mi się też śpiewane przez Ritsukę w tym samym odcinku Kaze no Yokan, o nieskomplikowanej linii melodycznej, ale bardzo urocze. Seiyuu głównej bohaterki ma wyjątkowo przyjemny głos, dzięki czemu jej duet Itsuka Yume de Mita Basho e z Somą Saito z odcinka ósmego oraz Dance with Destinies, śpiewany w ostatnim odcinku przez Ritsukę, Rema i Lindo, brzmią niezwykle harmonijnie. Oficjalny opening, Kakusei no Air, nie zachwyca, ale też nie kaleczy uszu, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że bardzo źle reaguję na piosenki początkowe i końcowe wykonywane przez seiyuu. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o endingu, nad którym znęcają się wszyscy panowie podkładający głos pod męski haremik, ale który ma za to interesującą animację nawiązującą do Alicji w Krainie Czarów, wesołego miasteczka, cyrku, kart tarota i demony wiedzą, czego jeszcze, ale efekt jest przyjemny dla oka.

Graficznie Dance with Devils przedstawia się nie najgorzej i przez wszystkie dwanaście odcinków trzyma poziom. Projekty postaci są ładne i staranne, chociaż niewątpliwie mało oryginalne. Widać jednak, że sporo wysiłku włożono w animacje towarzyszące piosenkom, są one bowiem niezwykle klimatyczne i warte zobaczenia – z różnych powodów (między innymi dla tęczy, jednorożców oraz mrocznego chóru złożonego z piesków rasy pomeranian). Po ekranie plącze się też, oczywiście, stado bezimiennych statystów o prawie takich samych twarzach, wnętrza są pustawe, a sceny walk (których jest całkiem sporo) nie oszałamiają choreografią czy sposobem ich przedstawienia, jako że są raczej statyczne, ale nikt chyba nie spodziewał się po tym tytule cudów. To jeden ze słabszych aspektów anime – ale przynajmniej jest w miarę możliwości porządnie wykonany.

Dance with Devils było dla mnie naprawdę przyjemnym zaskoczeniem. W życiu nie przypuszczałam, że napiszę to w recenzji nieoryginalnej haremówki dla dziewcząt, której kontynuacją na dodatek ma być gra otome, ale nie mam wyjścia: otóż polubiłam bohaterów, a już zwłaszcza heroinę. Jeśli doliczymy do tego trzymającą się kupy fabułę i całkiem sensowny wątek romantyczny (jak na dwunastoodcinkowe anime z sześcioma potencjalnymi obiektami uczuć) oraz brak wygórowanych wymagań z naszej strony, możemy liczyć na przyjemny seans i kilka godzin lekkiej i nieskomplikowanej rozrywki. Dodatkowo anime w jakiś sposób wyróżnia się z tłumu, będąc całkiem udanym musicalem – tak więc jeśli ktoś lubi męskie (śpiewające) haremy, polecam. Ktoś może uważać, że ta recenzja wygląda prawie jak pieśń pochwalna, a oceny są postawione zdecydowanie na wyrost – chciałam więc tylko na koniec wyjaśnić, że podeszłam do Dance with Devils z dystansem i nigdy nie przyszłoby mi do głowy stawiać tego tytułu obok mających konkretną, złożoną fabułę anime z jedną dziewczyną i stadem pięknych chłopców, jak na przykład Ouran High School Host Club czy Saiunkoku Monogatari. Nie, oceniałam go raczej jako zwyczajne haremowe patrzydło spod znaku popularnych od dłuższego czasu adaptacji gier otome – i właśnie na tym tle moim zdaniem prezentuje się całkiem dobrze, a nawet nieco wybija się ponad przeciętność.

Easnadh, 9 lutego 2016

Recenzje alternatywne

  • tamakara - 27 lutego 2016
    Ocena: 8/10

    Cztery diablęta i pies. Recenzja z założenia alternatywna, czyli rzut oka przez szkiełko fazy. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Brain's Base
Autor: Daisuke Iwasaki
Projekt: Hirotaka Maeda, Yuka Takashina
Reżyser: Ai Yoshimura
Scenariusz: Tomoko Konparu
Muzyka: Elements Garden

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Dance with Devils - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl