Komentarze
Tanaka-kun wa Itsumo Kedaruge
- komentarz : Patka : 30.04.2019 18:45:28
- komentarz : Yuki Asakawa : 11.11.2016 12:39:50
- Nudne, choć urocze : Lenneth : 13.08.2016 01:37:34
- komentarz : The Beatle : 4.08.2016 23:30:38
- komentarz : darkster2000 : 4.08.2016 23:19:33
- komentarz : Yagami1 : 27.07.2016 15:07:10
- Zasypiałem podczas oglądania. : darkster2000 : 1.07.2016 23:16:34
- komentarz : vaka : 30.06.2016 01:58:18
- Jednak na plus. : Kysz : 27.06.2016 20:50:56
- komentarz : The Beatle : 26.06.2016 22:15:48
Największy plus serii to Tanaka. Świetnie wykreowany główny bohater, niepodobny do kogokolwiek innego, którego znam. W dużej mierze to zasługa Kensho Ono – z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej byłam zachwycona jego pracą. Nie wyobrażam sobie lepszego seiyuu na jego miejscu. O dziwo, zachowanie Tanaki nie wydawało mi się przesadzone – a przynajmniej nie miałam wrażenia, że twórcy przeholowali. W swojej apatii potrafił być rozbrajający. Na osobne oklaski zasługują jego komentarze do danych sytuacji – to one głównie sprawiały, że śmiałam się do monitora.
Inni bohaterowie też wypadli dobrze, na czele oczywiście z Ootą i jego niemal nieograniczoną chęcią wspierania Tanaki. Ich relacja wypadła naturalnie, dla mnie to anime mogłoby się kręcić tylko wokół tej dwójki, reszta zaś pojawiałaby się od czasu do czasu, gdy byłoby trzeba. Nie znaczy oczywiście, że koleżanki i koledzy byli źli, jednak to właśnie duet Tanaka‑Oota zrobił całe anime.
No, to był ciekawy, odprężający seans. :)
Nudne, choć urocze
Zasnąć, o dziwo, nie zasnęłam – seria wydała mi się raczej odprężająca i urocza niż irytująco nudna, i biorąc pod uwagę jej przyzwoitą realizację, nie dziwię się, że komuś może się podobać. Co nie zmienia faktu, że średnio wstrzeliła się w moje gusta. Zabrakło mi przede wszystkim humoru, zdecydowana większość dowcipów była dla mnie kompletnie płaska i nieśmieszna. Riposty i puenty nie powalały. Na każdym kroku widziałam kadry żywcem przeniesione z yonkomy i nie były to kadry szczególnie porywające… Ale to jeszcze nic w porównaniu z odcinkiem o wizycie w „Wacu”. Paranoiczne reakcje kasjerki na dwójkę nastolatków były tak niesamowicie naciągane i przerysowane, że już bardziej się nie dało.
Ale pomijając tę nieszczęsną kasjerkę, postacie uznaję za zdecydowany plus serii. Tanaka i Oota są oczywiście przerysowani, ale niezupełnie jednowymiarowi, a ich relacja oraz koledzy i koleżanki z klasy wypadają całkiem naturalnie. Nawet jeśli nieustannie mnie dziwiło, jakim cudem ludzie dookoła nie tylko bezkrytycznie akceptują Tanakę, ale jeszcze uważają go za ideał albo pragną się z nim przyjaźnić. Podobał mi się niewymuszony, lekko zarysowany romans z udziałem Shiraishi, a także jego podsumowanie w ostatnim odcinku.
Oprawa graficzna prosta, ale całkiem ładna, podobała mi się zwłaszcza szkoła. Opening i ending słodkie, a przy okazji wpadające w ucho tak bardzo, że ani razu nie udało mi się ich pominąć.
Generalnie – może to dobra rzecz była, ale zdecydowanie nie dla mnie.
Zasypiałem podczas oglądania.
Seria ta to niesamowicie wręcz lekka i relaksująca komedia, ze świetnie wykreowanymi, oryginalnymi postaciami. W przeciwieństwie do innych przedstawicieli gatunki, nie rzuca brutalnie gagami w twarz widza, lecz podaje je lekko i łagodnie. Skutkuje to zmniejszoną intensywnością, jednocześnie pozwalając bardziej optymalnie rozmieścić gagi. Dzięki temu widz nie zostaje „przesycony” żartami, które bawią do samego końca.
Od strony technicznej seria prezentuje się równie dobrze. Lekka, blada i przyjemna dla oka grafika idealnie komponuje się z wpasowaną muzyką. Warto także wspomnieć o openingu, który perfekcyjnie oddaje apatyczny klimat serii.
Niezapadająca zbytnio w pamięć seria ta idealnie nadaje się na wieczory, pozwalając widzowi odpocząć i zrelaksować się po ciężkim dniu.
Moja ocena: 8/10
Humor i gagi sytuacyjne są momentami wręcz powalające, właśnie dlatego, że oparte na takim fajnym dystansie i
ironii. Tanaka jest przeuroczy, miło wreszcie zobaczyć bohatera, który nie biega, nie skacze i na nic się
nie sili. Ma cudowne, spokojne podejście do świata i fajnie słucha się jego uwag czynionych z pozycji cichego, inteligentnego obserwatora. W tej serii nie pojawia się też żaden kretyński motyw pt. „Tanaka musi się zmienić i stać się bardziej aktywną jednostką”. Nie, to wręcz – podana z wielkim mrugnięciem w stronę widza – apoteoza bierności. I czemu nie? Skoro lubi takie życie i nikomu nie szkodzi, to dlaczego miałby się zmieniać? Kiedy myślę o Tanace od razu mam też miłe skojarzenie i na myśl nasuwa mi się świetna „Hyouka” i jej główny bohater Houtarou. Na szczęście (UFF!) w tym anime nie zaserwowano nam dla kontrastu tak irytującej postaci jaką była Chitanda.
Żadnych głębszych wątków romantycznych jak na razie nie zaobserwowałam (jestem po 10 odcinku i jednostronnej miłości Okularnicy do tego nie zaliczam) i może i dobrze. Świetnie się jednak bawię oglądając wszelkie interakcje między Tanaką i Ohtą i czynione z przymrużeniem oka przez twórców aluzje co do tego, że pasują do siebie niczym mąż i żona (np. Tanaka: „Chciałbym, żeby Ohta był moją żoną” w domyśle: mógłby mnie wszędzie nosić :D). I poważnie jeżeli chodzi o jakiś romans to oni dwoje by do siebie bardziej pasowali niż ktokolwiek inny w tym anime. :) Jak cudownie, że Ohta w pełni akceptuje „statyczną” osobowość Tanaki i w ogóle nie próbuje go na siłę zmieniać!
Mam nadzieje, że to się nie skończy jakimś dziwacznym wątkiem Tanaka‑Shiraishi, bo jakoś mam wrażenie, że zepsułoby to tą serie.
Podoba mi się również grafika. Jej oszczędność jest zdecydowanie na plus, podkreśla klimat tej serii. Eteryczny, bladolicy i delikatny Tanaka, rozczulający wizerunek Miyano, czy absolutnie cudowna Echizen i jej rumieńce i długie spódnice – jednym słowem jestem na tak.
Polecam, ode mnie 8/10 z gwiazdką do ulubionych. To ciepłe, lekkie, totalnie urocze okruchy życia z dużą ilością scen komediowych i świetnymi, wielowymiarowymi postaciami. Aż by się chciało kolejny sezon.
Jednak na plus.
Przede wszystkim największy problem mam z Tanaką, którego uważam za wyjątkowo nudnego protagonistę. Czasami potrafił błysnąć humorem, ale przez większość czasu był dla mnie zwyczajnie upierdliwy. Cały czas nie mogłam się nadziwić dlaczego właściwie Ohta się z nim kumpluje, a tym bardziej co widzi w nim Shiraishi. Z jednej strony uważam, że nie jest to zła postać, nawet dość ciekawym pomysłem było postawienie go na pierwszym planie, ale kompletnie nie byłam w stanie go polubić. Może za bardzo przesadzili z jego biernością po prostu.
Reszta bohaterów na szczęście była w stanie łatwo zamazać to złe wrażenie, każdy z nich bowiem szybko wzbudził moją sympatię. Trochę brakowało mi wątku romantycznego z Ohtą, co oczywiście nie uznaję za minus serii jako tako, ale gdyby się ów motyw pojawił, z pewnością wpłynąłby pozytywnie na mój odbiór serii.
Spodobała mi się natomiast oprawa graficzna w tej serii. Cudów pod tym względem nie oczekiwałam i czasami wyraźnie było widać oszczędności, ale stylistycznie idealnie wpisano się w kreowany tu klimat. Zastosowano uproszczenia, ale na szczęście zrezygnowano z popularnych ostatnio przebarwień, rozjaśniania części planszy, kreskowania itp. W niektórych scenach tła wyglądały przepięknie i potrafiły cieszyć oczy. Same projekty postaci natomiast wypadły dość oryginalnie, a do tego wszyscy były bardzo charakterystyczni i nie sposób ich było ze sobą pomylić. Dla mnie to całkowicie wystarczy.
Seria nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia i choć w ogólnym rozrachunku wystawiłam jej wysoką ocenę (8/10), to zrobiłam to głównie z sympatii dla tego typu okruszków oraz z powodu wyjątkowo dobrych ostatnich odcinków (długo wszakże moja ocena wahała się w okolicach 6‑7). Tak czy siak, to na pewno jedna z lepszych serii w wiosennym sezonie i na pewno rzecz warta uwagi nawet dla osób nie zaliczających się do wielkich fanów gatunku.
Koncept fabularny można wyrzucić do kosza, gdyż nie ma tu znaczenia. Umiejscowienie akcji w szkole pozwala na pewne oszczędności na pomyśle i produkcji, więc niech im będzie, ale akcja mogłaby równie dobrze mieć miejsce w biurze, czy jakimkolwiek innym miejscu, gdzie regularnie spotyka się grupa ludzi (czego, wbrew pozorom, nie można powiedzieć o dowolnej serii szkolnej). Siłą są tu bowiem postacie. Z bohaterów, których ze względu na częstość pojawiania się zaklasyfikowałbym do pierwszego i drugiego planu (wychodzi, że jest ich ośmioro), tylko dwójkę kolegów‑z-klasy – Shimurę i Katou – można skwitować jako jednowymiarowych. Autentycznie każda postać posiada taki zestaw cech, że nie da się tego zawrzeć w jednym sformułowaniu, ani też znaleźć takiej samej w innej serii. Do tego wystarczy już tylko operować tymi postaciami, dobierając je w grupy w różnych sytuacjach, żeby zapewnić materiał na 12 udanych odcinków. Tak niewiele trzeba.
Dobrym rozwiązaniem okazało się wplecenie w anime wątków romantycznych, czy może raczej angażujących silne uczucia (bo w standardach anime zaliczenie do tej kategorii kwestii Rino i Tanaki byłoby pomówieniem). Z jednej strony zrobiono to w taki sposób, że nie krępowano komediowej natury anime, z drugiej zakotwiczyło to serię w realizmie, przez co zyskała na polu obyczajowym. Na szczególną uwagę zasługuje to, że pokazali, iż nie są potrzebne heroiczne wyczyny i ratowanie świata, żeby narodziło się uczucie. Tak, tak, to nie jest seria fantastyczna, więc nie mogło tu być inaczej, ale sęk w tym, że w gatunku, do którego należy Tanaka‑kun, zwykle takie sytuacje rozładowuje się na gruncie komediowym, a tutaj mimo że nie doszło do szczególnego rozwinięcia, czuć było chemię.
Nie jest tak, że seria to ideał. Zmieniłbym w niej parę rzeczy, w szczególności tempo niektórych odcinków, chociażby ostatniego. Czasami przydałoby się więcej humoru, a akurat go zabrakło, czasem zanadto drążono jakiś wątek niepasujący do klimatu serii. Ogółem jednak nie było to uciążliwe. Z początku myślałem też, że będę miał do czynienia z serią jednego żartu – „Tanaka jest leniwy” – ale tu nie mogłem się bardziej mylić, choć oczywiście, chcąc nie chcąc, jest to motyw przewodni.
Najsłabszą stroną serii jest jej grafika. Widać uproszczenia, widać oszczędności. Z drugiej strony patrząc na takie rzeczy jak kolorystyka czy zachowanie jakości rysunku, dochodzę do wniosku, że gdyby anime dostali w ręce inni ludzie, bardzo łatwo byłoby je zepsuć. Jeśli oszczędność była taka, na jaką wygląda, serię spotkało wielkie szczęście, że postacie się nie powykrzywiały, tła nie wybieliły, a przede wszystkim grafika nigdzie nie weszła z butami na przyjemność seansu.
Kompletnie inny poziom reprezentuje udźwiękowienie, bo, coby nie owijać w bawełnę, lepszego w tym sezonie nie słyszałem. Bezbłędnie dopasowane klimatycznie piosenki przewodnie, tło, które lubi gitarę oraz melodykę (na moje ucho; mógł to równie dobrze być akordeon)... A do tego świetna gra seiyuu. Tanaka brzmiał jak znudzona osoba, ale nie na jedno kopyto, Miyano mnie zupełnie kupiła i chyba tylko Shiraishi miejscami sprawiała wrażenie, że chce więcej, niż może, ale i tak było to daleko od przeciętnej.
Nie oglądałem tej wiosny szczególnie dużo, ale jako że nie widzę specjalnie kandydatów do przejęcia tego tytułu, a Re:Zero nie daję aż takiego kredytu zaufania, niech będzie: anime sezonu.
Po drugim odcinku
Anime jest bez życia, podobnie jak protagonista
A w ogóle – jaki to anime musi mieć marny budżecik… Chyba wydali wszystko na Hosoyę :<