Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 9/10
fabuła: 7/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,00

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 202
Średnia: 7,78
σ=1,49

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Drifters

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ドリフターズ
Tytuły powiązane:
Widownia: Seinen; Postaci: Samuraje/ninja; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia, Świat alternatywny; Czas: Przeszłość
zrzutka

Parafrazując klasyka: krwi tyle, że można by krytą żabką…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Zgodnie z historycznymi zapiskami, Toyohisa, samuraj z klanu Shimazu, poniósł śmierć w bitwie pod Sekigaharą, kiedy osłaniał odwrót swojego oddziału. Według Drifters jednak nie na tym miała się zakończyć opowieść o nim. Ciężko ranny mężczyzna trafia – poprzez dziwny korytarz, w którym spotyka jeszcze dziwniejszego urzędnika – do innego świata. Tam zaś niemal od razu poznaje jeszcze dwóch przybyszów z Japonii, którymi są Nasu no Yoichi, słynny samuraj żyjący jakieś czterysta lat wcześniej, oraz Oda Nobunaga, równie słynny wódz, według wiedzy Toyohisy wąchający kwiatki od spodu od lat coś tak dwudziestu. Jak ludzie z różnych epok (niedługo się okaże, że także z różnych kultur) mogą spotkać się w jednym miejscu i czasie? Bez wątpienia wysłaniu ich do tego świata towarzyszył jakiś zamysł, ale ponieważ na razie go nie znają, mogą tylko spróbować ułożyć sobie na nowo życie. Czyli na przykład podbić jakiś kraj, albo coś…

Pomysł, na którym Kouta Hirano, autor słynnego Hellsinga, postanowił oprzeć swoją nową mangę, jest bezczelnie wręcz prosty. Weźmy słynne postaci historyczne z najróżniejszych epok, wrzućmy je do nowego świata, utrzymanego w konwencji w miarę klasycznego fantasy, podzielmy z grubsza na dwa obozy – i zróbmy krwawą sieczkę. Po jednej stronie, której paru przedstawicieli przybliżyłam powyżej, znajdują się Dryfujący (Drifters), którzy pozostali takimi samymi ludźmi, jak byli wcześniej (aczkolwiek autor niektórym przypisuje moce okultystyczne, jak na przykład Abe no Seimeiowi). Po drugiej są Odpady (Ends), obdarzeni mocami nadprzyrodzonymi, ale za to pozbawieni większości człowieczeństwa. Areną wydarzeń jest udręczony, prymitywny świat, cały czas znajdujący się na krawędzi międzygatunkowej wojny totalnej. To, że do takiej wojny nie doszło, należałoby przypisać wyłącznie brakowi organizacji po obu stronach, szczególnie Odpadów – owszem, są oni zdeterminowani niszczyć, co popadnie, ale do tej pory działali w pojedynkę i chaotycznie. Teraz dopiero pojawił się ktoś zdolny ich zjednoczyć, a ukrywający się pod przydomkiem Król Ciemności (anime bardzo niedwuznacznie sugeruje jego tożsamość, ale nie jest rolą recenzji zdradzać takie informacje). Innymi słowy, wydarzenia zmierzają w kierunku nieuniknionej Wielkiej Jatki, z mnóstwem mniejszych jatek po drodze, czyli tego, co Koucie Hirano zawsze wychodziło najlepiej.

Dlaczego stawiam prostotę fabularnej koncepcji po stronie zalet? Dlatego, że doskonale mogę sobie wyobrazić ten sam pomysł wzięty na warsztat przez kogoś z większymi ambicjami i utopiony w sosie egzystencjalnych rozważań nad ludzką kondycją wymieszanych z głębokim dramatem wewnętrznym bohaterów tragicznych. Zimno się robi na samą myśl. Hirano nie ukrywa, że zależy mu przede wszystkim na efektownym widowisku, ale jak na efektowne widowisko, trzeba przyznać, że sporo rzeczy ma naprawdę nieźle przemyślanych. Pewnie, często mocno odbiega od prawdy historycznej (prawdziwy Yoichi zmarł sobie spokojnie po sześćdziesiątce), ale wydaje mi się, że robi to w pełni świadomie – to znaczy, rzeczoną historię (w tym zachodnią, nie tylko japońską) zna na tyle dobrze, żeby się nią bawić. Pod tym względem seria nie jest wprawdzie hermetyczna, ale trzeba powiedzieć uczciwie, że im lepiej ktoś się zna na historii, tym fajniejszy będzie dla niego seans, ponieważ mnóstwo drobnych scen i interakcji między postaciami nabiera zupełnie innego sensu, gdy znamy rozmaite historyczne zaszłości.

Nowy świat, w którym rozgrywa się akcja, sprawia jednak, że wiedza historyczna – acz przydatna – nie jest od widza wymagana. Długo się zastanawiałam, co sprawia, że chociaż zwykle nie przepadam za przemocą na ekranie, w Drifters nie przeszkadzała mi ona w najmniejszym stopniu. Wydaje mi się, że najważniejszym kryterium było to, że ta przemoc w żadnym momencie nie była przypadkowa. Jeśli pominąć Odpady i ich żądzę krwi (ale od szaleńców logiki nie wymagam), okrucieństwo po obu stronach jest z reguły w upiorny sposób uzasadnione. Nie mówię, że godne pochwały – ale uzasadnione i dające się zrozumieć. Widać zresztą wyraźnie różnice w nastawieniu i podejściu do wojny tych, którzy mieli z nią do czynienia tylko teoretycznie, oraz tych, którzy naprawdę brali w niej udział. Gdy okazuje się, że przeciwko armii Króla Ciemności może stanąć tylko ludzkie Imperium Orte, ostatnio mocno szarpane wewnętrznymi konfliktami, Oda Nobunaga podejmuje decyzję, która może wydać się absurdalna: postanawia bowiem zacząć od podbicia samego Orte, by następnie wykorzystać jego zasoby w walce z wrogiem. Pomysł wydaje się szalony w momencie, kiedy do dyspozycji ma jeszcze dwóch Dryfujących oraz mieszkańców jednej (słownie: jednej!) wsi, jednak genialny strateg wie, co robi – a jednocześnie są to posunięcia, na które Dryfujący przebywający w tym świecie dłużej od niego nie potrafili się zdobyć. Pewnie, wymaga to trochę zawieszenia wiary, ale przychodziło mi ono bez poważniejszych trudności.

Właściwie trudno mówić w tej serii o głównym wątku, chociaż należałoby uznać za niego wydarzenia, w których biorą udział Toyohisa, Nobunaga i Yoichi. Akcja przeskakuje pomiędzy różnymi miejscami i jednocześnie dzieją się różne rzeczy. Te przejścia między mikro- i makroskalą mogą być jednak dla wielu osób męczące, sprawiają bowiem, że akcja potrafi na większość odcinka zwolnić, by przybliżyć jakieś zawiłości społeczne lub polityczne lub skoncentrować się na długich rozmowach i negocjacjach. Jeśli ktoś liczy, że cała seria będzie wyglądać tak, jak niezwykle efektowny początek pierwszego odcinka, może się poczuć rozczarowany. Mnie to akurat bardzo odpowiadało, ponieważ sprawiało, że wydarzenia nie wisiały w próżni, miały jakieś uzasadnienie i konsekwencje. Z drugiej strony trzeba uczciwie napisać, że kreślony z ogromnym rozmachem obraz jest bardzo daleki od ukończenia. Seria telewizyjna, która objęła znakomitą większość mangowego pierwowzoru, pozostaje wstępem do wydarzeń i nie można oprzeć się wrażeniu, że to wszystko dopiero etap rozgrzewki. Co oczywiście oznacza, że być może wiele komplementów będę musiała w przyszłości odwołać, bo nie jest powiedziane, że autorowi ta wizja nie rozlezie się w szwach. Na razie jednak jest zaskakująco spójna i wielowarstwowa.

Tym, co zapamiętałam z Hellsinga, i co potwierdziło się w Drifters, jest to, że bohaterów Hirano nie jest łatwo polubić. Większość autorów zaleca się do czytelnika, stara się zadbać o to, by mógł się z najważniejszymi postaciami utożsamiać, a jeśli nie, to przynajmniej rozumieć ich sytuację. W tym celu wykorzystywane jest z jednej strony „zaglądanie” do głowy bohaterom, a z drugiej – sceny mające na celu ocieplenie i uczłowieczenie ich wizerunku. Cóż, to metody dla mięczaków i tutaj ich po prostu nie znajdziemy. O bohaterach świadczą ich czyny, co na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie, że są oni mniej ciekawi, a bardziej płascy. Takie wrażenie wynika jednak w przeważającej mierze z tego, że oglądamy ich w bardzo konkretnych okolicznościach wymagających bardzo konkretnych działań. Jeśli zaczniemy się spokojnie przyglądać ich postępowaniu, może się nagle okazać, że da się do niego dopisać całkiem spójny charakter. Żeby nie zdradzić za dużo, porównajmy tylko Toyohisę i Nobunagę, mężczyzn z tego samego kontekstu kulturowego i praktycznie tego samego czasu. Toyohisa to wojownik – dowódca, ale dowódca polowy, sprawdzający się w czasie bitwy, a nie organizator i strateg. Kieruje się kodeksem honorowym, który początkowo może się wydawać sztywny i niepraktyczny, ale bardzo szybko okazuje się dość spójny i racjonalny. Warto jednak zauważyć, że Nobunaga jest pozbawiony praktycznie wszystkich skrupułów i te same zasady honorowe będzie mieć w nosie, jeśli tylko uzasadniałaby to sytuacja. Jednocześnie sam jest świadomy tego, że właśnie z tych powodów w obecnej sytuacji Toyohisie łatwiej niż jemu będzie porwać i poprowadzić ludzi. Takie właśnie detale całkiem dobrze potrafią wytworzyć przekonanie, że postaci nie tylko pierwszoplanowe, ale nawet epizodyczne, są złożone i zachowują względny realizm. Niektóre są szalone, inne bardzo ekscentryczne, ale zróżnicowanie ich reakcji na otaczającą rzeczywistość nazwałabym największą chyba zaletą Drifters.

Nie będę jednak ukrywać, że tym, co w ogóle sprawiło, że ruszyłam tę serię – bardzo daleką od tego, co zazwyczaj oglądam – była oprawa graficzna. Tu trzeba uczciwie uprzedzić, że animacja jest nierówna, zdarzają się sceny – ba, całe fragmenty odcinków, które są animowane bardzo oszczędnie, a rysunek jak może, oszczędza na detalach. Nie zmienia to jednak faktu, że najlepsze sekwencje są naprawdę niesamowite – takiej właśnie dynamiki oczekuję od animowanych walk. Do tego całość ma wyraźny charakter, a to zaczyna być rzadkością w obecnych czasach, w których większość serii wygląda zaskakująco podobnie. Zachowano poszarpany, gruby kontur, który nadaje rysunkowi bardzo mangowy charakter, jakby oglądało się ożywiony komiks. Ten zabieg okazał się strzałem w dziesiątkę. Drifters mają dzięki niemu wyjątkowy klimat, a pewna umowność doskonale pasuje do konwencji. Powiedziałabym, że ugładzenie i doszlifowanie kreski zepsułoby efekt i całe szczęście, że tego nie próbowano, nawet jeśli z tego powodu część bohaterów wygląda karykaturalnie. Podobało mi się także ukazanie scen przemocy, z bryzgającą bez żadnej cenzury krwią, ale jednocześnie bez obscenicznego delektowania się makabrą, tak po prostu i rzeczowo. Z drugiej strony i w kontraście mamy wstawki komediowe, przez wielu widzów uważane za główną wadę serii – uproszczone, zdeformowane i pozbawione tła, trafiają się w zupełnie losowych momentach. Nie bawiły mnie jakoś szczególnie, ale jednocześnie nie chciałabym, żeby zostały pominięte, ponieważ podkreślały wyraźnie, że autor nie traktuje swojego dzieła superpoważnie i widzowie także nie powinni tego robić.

Z kolei oprawa dźwiękowa zasługuje już na same komplementy – od naprawdę świetnych openingu i endingu, w których muzyka idealnie komponuje się z obrazem (szczególnie czołówka oddaje całą dziwaczność i absurdalność serii), poprzez wszystko to, co słychać w tle odcinków. Nie mam na myśli tylko utworów muzycznych, w całe udźwiękowienie włożono mnóstwo pracy i efekty nie tyle widać, ile słychać na każdym kroku. Genialnym zupełnie akcentem jest dźwięk towarzyszący wkraczaniu do korytarza pomiędzy światami Easy, pojawiający się także przy zapowiedzi następnego odcinka. Za każdym razem ciarki mi chodziły po plecach. Wyjątkową przyjemnością było także słuchanie seiyuu, mających rzadką okazję grać ludzi dorosłych, nawet jeśli często lekko dziwacznych. Na pewno warto wspomnieć o Nobunadze w wykonaniu świetnego Naoyi Uchidy, który z oczywistych względów (brak zapotrzebowania na dorosłych facetów) w anime grywał do tej pory zwykle na drugim i dalszym planie, no i o grającym Tohohisę Yuuichim Nakamurze (Houtarou w Hyouka, Gray w Fairy Tail), który doskonale potrafił oddać prostolinijność i charyzmę swojego bohatera. Wątpliwym posunięciem było tylko użycie w początkowych odcinkach fikcyjnego języka, którym posługują się tubylcy. Chociaż pozwalało podkreślić wyobcowanie Dryfujących (oraz stwarzało rzadko spotykany w podobnych seriach problem do rozwiązania), mój piszący zajawki do tej serii kolega ma rację – zdecydowanie osłabiało przekaz, ponieważ aktorom trudno było w nonsensowne kwestie wlać odpowiednie emocje.

Drifters to seria niepodobna do innych – bez żadnego wstydu i skrępowania stawiająca na rozwałkę, zamiast na głębię fabuły, a jednocześnie przemycająca całkiem sporo niegłupich obserwacji i rozwiązań. Krwawa, a przy tym lekko groteskowa konwencja, w której z jednej strony raczy się widza obrazami makabry, a z drugiej bezustannie przypomina mu, że to tylko zabawa, nie każdemu będzie odpowiadać. Mnie się wydaje, że jest to przede wszystkim bardzo dobra adaptacja, oddająca oryginał wraz z jego zaletami i wadami. Absolutnie nie żałuję czasu, pomimo urwanego zakończenia.

Avellana, 4 lutego 2017

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Hoods Entertainment
Autor: Kouta Hirano
Projekt: Ryouji Nakamori
Reżyser: Ken'ichi Suzuki
Scenariusz: Hideyuki Kurata
Muzyka: Hayato Matsuo, Yasushi Ishii

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Drifters - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl